Artykuł 120

Wchodzą w życie reformy nauki i szkolnictwa wyższego. Zapewne ma ona swoje jasne strony i być może w przyszłości doprowadzi do poprawy obu powiązanych ze sobą systemów – nauki i szkolnictwa wyższego. Mnie jednak działania podjęte przez ministerstwo nie przekonują. A od kiedy dowiedziałem się, że w projekcie ustawy reformującej szkolnictwo wyższe znajduje bardzo niekorzystny dla mnie przepis, narasta we mnie niechęć do reformy.


Moja niechęć związana jest z art. 120. W projekcie ustawy artykuł ten wprowadza maksymalnie ośmioletni okres zatrudnienia na stanowisku adiunkta. Po tym okresie nie ma bata – albo przechodzi się na stanowisko wyższe, ponieważ zrobi się habilitację; albo spada się niżej na stanowisko asystenta z odpowiednim skutkiem finansowym. Tertium non datur. Nie ma możliwości przedłużeń, bo projekt ustawy jest w tej kwestii jednoznaczny.

Ustawa w poprzednim kształcie tych kwestii nie regulowała, pozostawiając je statutowi uczelni. W przypadku mojej uczelni wyglądało to tak, że po 9 latach pracownik podlega ocenie, o ile nie zrobił do tego czasu habilitacji. Komisja może przedłużyć okres zatrudnienia na kolejne 2 lata. Może tak zrobić trzykrotnie, co daje maksymalnie 15 lat na habilitację. Jest to okres bardzo długi.

Nie każdy musi robić habilitację tak długo, ale też nie każdego stać na jej zrobienie w przeciągu 8-9 lat. To są sprawy bardzo indywidualne. W moim przypadku już teraz zakładam sobie możliwość jednego przedłużenia. Nie będę tu pisał dlaczego, nie jest to istotne. Istotne jest to, że nowa ustawa wywraca pewien znany mi i przewidywalny dla mnie porządek rzeczy. Jak mówią przepisy wprowadzające reformę – termin ośmioletni wchodzi w życie wraz z ustawą od razu i jest do niego wliczany okres przed wejściem nowej ustawy.

Innymi słowy, w przypadku mojej uczelni od razu od momentu wejścia ustawy w życie czas możliwego maksymalnego zatrudnienia na stanowisku adiunkta ulega skróceniu niemal o połowę. Okres dziewięcioletni z możliwością przedłużeń zamienia się w okres ośmioletni bez możliwości przedłużeń. Stąd też płynie moja rosnąca niechęć.

Dodać do tego trzeba, jak to wygląda w moim przypadku. Osiem lat, od kiedy jestem adiunktem, upłynie w maju 2012. Mam więc półtora roku na zrobienie habilitacji w sytuacji, gdy stara procedura habilitacyjna trwa przeciętnie 11 miesięcy (jak wynika z uzasadnienia do ustawy). Nowa procedura ma trwać 4 miesiące, ale wejdzie w życie za dwa lata. Obecnie zaś mamy do czynienia z okresem przejściowym. Z 18 miesięcy zostaje więc tylko 7. Gdybym habilitację miał już gotową, może by się udało w tym czasie. Ale ja ją skończę za mniej więcej dwa lata, jak dobrze pójdzie.

Dodać do tego trzeba inne wymogi związane z habilitacją, jak odpowiednia ilość i jakość moich innych publikacji. Oczywiste jest, że pracuję nad tym, ale jeszcze takich wymogów nie spełniam. A przecież od momentu złożenia artykułu do momentu publikacji też na ogół mija jakiś czas. Koniec końców, jeśli ustawa w tym względzie zostanie uchwalona tak, jak przewiduje projekt, jestem załatwiony.

Chciałem ten tekst zakończyć zgrabną puentą, ale prawdę mówiąc, nic nie przychodzi mi do głowy – zbyt dużo myśli chodzi mi po głowie w związku z tą sytuacją. Mam więc po prostu nadzieję, że jasno przedstawiłem problem. A teraz czekam na komentarze.

Grzegorz Pacewicz


Fot. woodleywonderworks, Flickr (CC by)