Artykuł 120
Wchodzą w życie reformy nauki i szkolnictwa wyższego. Zapewne ma ona swoje jasne strony i być może w przyszłości doprowadzi do poprawy obu powiązanych ze sobą systemów – nauki i szkolnictwa wyższego. Mnie jednak działania podjęte przez ministerstwo nie przekonują. A od kiedy dowiedziałem się, że w projekcie ustawy reformującej szkolnictwo wyższe znajduje bardzo niekorzystny dla mnie przepis, narasta we mnie niechęć do reformy.
Moja niechęć związana jest z art. 120. W projekcie ustawy artykuł ten wprowadza maksymalnie ośmioletni okres zatrudnienia na stanowisku adiunkta. Po tym okresie nie ma bata – albo przechodzi się na stanowisko wyższe, ponieważ zrobi się habilitację; albo spada się niżej na stanowisko asystenta z odpowiednim skutkiem finansowym. Tertium non datur. Nie ma możliwości przedłużeń, bo projekt ustawy jest w tej kwestii jednoznaczny.
Ustawa w poprzednim kształcie tych kwestii nie regulowała, pozostawiając je statutowi uczelni. W przypadku mojej uczelni wyglądało to tak, że po 9 latach pracownik podlega ocenie, o ile nie zrobił do tego czasu habilitacji. Komisja może przedłużyć okres zatrudnienia na kolejne 2 lata. Może tak zrobić trzykrotnie, co daje maksymalnie 15 lat na habilitację. Jest to okres bardzo długi.
Nie każdy musi robić habilitację tak długo, ale też nie każdego stać na jej zrobienie w przeciągu 8-9 lat. To są sprawy bardzo indywidualne. W moim przypadku już teraz zakładam sobie możliwość jednego przedłużenia. Nie będę tu pisał dlaczego, nie jest to istotne. Istotne jest to, że nowa ustawa wywraca pewien znany mi i przewidywalny dla mnie porządek rzeczy. Jak mówią przepisy wprowadzające reformę – termin ośmioletni wchodzi w życie wraz z ustawą od razu i jest do niego wliczany okres przed wejściem nowej ustawy.
Innymi słowy, w przypadku mojej uczelni od razu od momentu wejścia ustawy w życie czas możliwego maksymalnego zatrudnienia na stanowisku adiunkta ulega skróceniu niemal o połowę. Okres dziewięcioletni z możliwością przedłużeń zamienia się w okres ośmioletni bez możliwości przedłużeń. Stąd też płynie moja rosnąca niechęć.
Dodać do tego trzeba, jak to wygląda w moim przypadku. Osiem lat, od kiedy jestem adiunktem, upłynie w maju 2012. Mam więc półtora roku na zrobienie habilitacji w sytuacji, gdy stara procedura habilitacyjna trwa przeciętnie 11 miesięcy (jak wynika z uzasadnienia do ustawy). Nowa procedura ma trwać 4 miesiące, ale wejdzie w życie za dwa lata. Obecnie zaś mamy do czynienia z okresem przejściowym. Z 18 miesięcy zostaje więc tylko 7. Gdybym habilitację miał już gotową, może by się udało w tym czasie. Ale ja ją skończę za mniej więcej dwa lata, jak dobrze pójdzie.
Dodać do tego trzeba inne wymogi związane z habilitacją, jak odpowiednia ilość i jakość moich innych publikacji. Oczywiste jest, że pracuję nad tym, ale jeszcze takich wymogów nie spełniam. A przecież od momentu złożenia artykułu do momentu publikacji też na ogół mija jakiś czas. Koniec końców, jeśli ustawa w tym względzie zostanie uchwalona tak, jak przewiduje projekt, jestem załatwiony.
Chciałem ten tekst zakończyć zgrabną puentą, ale prawdę mówiąc, nic nie przychodzi mi do głowy – zbyt dużo myśli chodzi mi po głowie w związku z tą sytuacją. Mam więc po prostu nadzieję, że jasno przedstawiłem problem. A teraz czekam na komentarze.
Grzegorz Pacewicz
Fot. woodleywonderworks, Flickr (CC by)
Komentarze
Grzegorzu,
A może to kwestia praw nabytych? U nas od dawna jest nowy regulamin studiów, ale dotyczy tylko studentów, którzy rozpoczęli studia pod rządami nowego regulaminu.
Analogicznie, zmiany regulacji emerytalnych dla policji i wojska będą dotyczyć dopiero tych, którzy rozpoczną służbę po ich wprowadzeniu.
Moim zdaniem powołując Cię na stanowisko adiunkta pod rządami starych przepisów uczelnia zawarła z Tobą umowę, w kórej zawarte było założenie, że Cię nie zwolnią ani nie przeniosą na niższe stanowisko z powodu braku habilitacji zgodnie z wówczas obowiązującymi przepisami i wówczas obowiązującymi terminami. Termin w którym oczekuje się od Ciebie habilitacji to ważny element kontraktu i nawet Ustawa nie może go zmienić.
Wyobraź sobie zresztą przypadek ekstremalny człowieka, któremu już to 8 lat minęło, ale ma jeszcze nawet szansę zdążyć przed standardowym terminem 9 lat. I co: Ustawa nakazuje jego natychmiastową degradację bądź zwolnienie z pracy? Absurd.
Idź do radcy prawnego na uczelni i zapytaj.
Następny punkt po tym, który Cię zaniepokoił brzmi tak:
2. W przypadku gdyby okres zatrudnienia był dłuższy niż okres, o którym mowa w art. 120 ustawy, której mowa w art. 1, w brzmieniu nadanym niniejszą ustawą, osoby, o których mowa w ust. 1, mogą być zatrudnione na dotychczasowych stanowiskach nie dłużej niż przez dwa lata od dnia wejścia w życie niniejszej ustawy.
Ustawa ma planowo wejść w życie 1.10.2011, czyli masz czas do końca września 2013 i do tego czasu powinni Ci, moim zdaniem, dać czas, nawet jeśli nie wniesiesz skargi na naruszenie Twoich praw nabytych.
Dzięki Jurek. Zobacz, że ja akurat tego przepisu nie wychwyciłem. Okazuje się, że co dwie głowy to nie jedna.
Zastanawiam się przy okazji, co się teraz stanie z tłumami bardzo już wiekowych adiunktów, którzy od dziesięcioleci uczą na różnych kierunkach i nie mają śladu szans na habilitację. Pewnie uczelnie będą ich wszystkich przekwalifikowywać na starszych wykładowców i docentów. Wiadomo, że nikt nie będzie przecież zwalniał sześćdziesięcioletnich (lub niewiele młodszych) ludzi, dla których poza sektorem szkolnictwa wyższego nie ma sensownej pracy (no chyba że MNiW coś wymyślił dla nich, ale jakoś nic dotąd nie słyszałem).
No więc przekwalifikują ich na etaty czysto dydaktyczne – i co z tego za pożytek? Teoretycznie będą mieć większe pensum, więc nie będą wszyscy potrzebni, niektórzy będą mogli odejść – ale dokąd? Na na bruk ich nikt nie wywali. Wszystok zostanie prawie po staremu. Prawie – bo tabliczki na drzwiach się pozmieniają.
Pewnie i tak te przepisy zaczną mieć istotne znaczenie dopiero dla tych, którzy teraz zbliżają się do doktoratu. Oni będą musieli serio pomyśleć, co wybrać: habilitacja, parę lat adiunktury i przejście do gospodarki, docelowo etat dydaktyzny? To zaczną być za tych 8 czy 9 lat poważne decyzje.
Ciekawe, czy ministerstwo coś do tego czasu przygotuje i ułatwi przejście doktorom po paru latach pracy na uczelni do firm. Jak coś takiego wymyślą, to to może być duży bodziec rozwojowy dla kraju. Jak nie wymyślą, to wszyscy będą kurczowo łapać się etatów dydaktycznych i wyjdzie pozorowana reforma.
No właśnie, to jest kolejny aspekt, któremu już nie dałem wyrazu. Spośród grona doktorów i adiunktów nie każdy chce/może robić habilitację. Co z nimi zrobić? Co zrobić z ludźmi, których pasją przede wszystkim nauczanie i w tym się znajdują? I jeszcze robią to dobrze?
Witam kolegę,
też jestem adiunktem i do habilitacji się nie palę. I mam nadzieję, że jednak prawo nie zadziała wstecz. To moje osobiste przemyślane podejście, wynikające z oceny samego systemu. Więc teraz o systemie.
Po pierwsze etos pracy naukowej. Zasadniczo habilitacja, a nawet doktorat, mają status pracy naukowej. Jak to się ma do zasadniczych założeń etycznych dotyczących nauki? Otóż w tych szlachetnych założeniach nadmienia się, że pracy naukowej nie można robić pod przymusem. No, w przypadku doktoratu do tej pory był to zwykły przymus – tzw. rotacja. Uczelnia miała obowiązek zwolnić brzydala, który w ciągu ośmiu lat asystentury doktoratu nie zrobił. Zauważcie, że instytucja zatrudniająca nie ma większego bata na pracownika niż zwolnienie. Bić nie wolno… To JEST przymus. Gdyby miała to być zachęta, to zdobycie tytułu wiązałoby się np. z większymi zarobkami itp. Jednak z jakichś powodów należy pracownika ZMUSIĆ do „świętej” habilitacji, czy wcześniej doktoratu.
Po drugie należałoby zapytać w imię czego to się robi, jeśli już pogardliwie zastawia się na boku jakieś tam etosy i inne paradygmaty. Może jest w tym wielki i słuszny cel? Bo większość społeczeństwa pewnie myśli (choć wątpię, żeby komuś spoza środowiska się o tym myśleć chciało), że to przymuszanie służy doskonaleniu kadry i rozwojowi. Otóż nie bardzo. Z moich obserwacji i głosów z innych uczelni (cichych, niestety) wynika, że właściwie jest odwrotnie. Ktoś MUSI zrobić doktorat/habilitację. To znaczy, że ta praca naukowa (hm!), którą rozpocznie nie jest wynikiem naturalnego rozwoju/badań/olśnienia itp, tylko właśnie przymusu. Jaką wartość badawczą będzie miała praca, którą na gwałt trzeba będzie zrobić? Zwykle żadną, albo prawie żadną. Być może treba to powiedzieć głośno: to marnowanie pieniędzy podatników. Prace nakowe, robione pod administracyjnym przymusem nie są naukowe, tylko „naukawe”. Ich celem nie jest badanie życia czerwonych mrówek czy czegoś podobnego. Ich celem jest moja habilitacja. „Zrobiłem, dajcie mi wreszcie spokój”. Jaki pożytek ma z tego płacący na to podatki Kowalski? Prawie zawsze żaden, niestety. Środowisko akademickie przyjmuje takie rozwiązania z dziwną biernością, nieprzystającą środowisku, w którym kogoś po habilitacji określa się jako „SAMODZIELNEGO pracownika naukowego”. Z mojego najbiższego otoczenia wywalono z powodu rotacji wielu bardzo zdolnych, aktywnych ludzi, dobrych dydaktyków. Ich jedynym grzechem był brak doktoratu. A zdoktoratem można być bezkarnie leniwym bęcwałem. To chory system. Udowodnijcie mi, że się mylę, a będę wam wdzięczny.
Pozdrawiam
@brd
Służę Koledze.
Adiunkt to stanowisko naukowo-dydaktyczne i częścią jego obowiązków służbowych, oprócz dydaktyki, jest prowadzenie badań. Owszem, podjęcie takiego zatrudnienia oznacza poddanie się przymusowi wypełniania swoich obowiązków pracowniczych, ale nikt nikogo nie zmusza do podejmowania akurat takiej pracy.
Prowadzenie badań jest to bardzo trudno weryfikowalne, bo nawet w sensownie i intensywnie prowadzonych badaniach przez długie okresy brak wymiernych, namacalnych efektów.
Zatem pomiar efektywności pracy ustanowiono po kilku latach (8 w nowej ustawie, 9 w starej), a wyznacznikiem uczyniono habilitację. Jak jest, to badnia były prowadzone wystarczająco intensywnie, jeśli jej nie ma, to pracownik nie wywiązał się z obowiązku ich prowadzenia w wystarczającym stopniu.
W wypadku asystenta jest podobnie, wymóg to doktorat.
Na uczelniach są stanowiska czysto dydaktyczne (wykładowca, starszy wykładowca, czasem też docent), na których nie ma obowiązku prowadzenia badań, jest za to większe pensum, bo na nich na całe wynagrodzenie zarabia się ucząc.
Moja uczelnia w wypadku dobrego nauczyciela, który nie wywiązuje się wystarczająco z obowiązków badawczych, nakłania do próby przenosin na stanowisko dydaktyczne.
U mnie leniwym bęcwałem można być dopiero z tytułem profesorskim, bo UW generalnie nie praktykuje utrzymywania „na zawsze” asystentów z doktoratem ani adiunktów z habilitacją. Kto uzyska stopień naukowy, musi wkrótce stanć do konkursu na wyższe stanowisko. Jeśli go wygra, dostaje etat, czas i zadanie uzyskania kolejnego stopnia (albo tytułu).
Tak można to zrobić i system w tym nie przeszkadza. Jeśli u Kolegi jest inaczej, to żale należy raczej skierowac do władz uczelni.
Poprawa nauki by się przydała, np. poprzez kolejne centra naukowe
http://www.waldemarjordan.pl
Szkoła wyższa ma być z założenia miejscem gdzie naukowcy przekazują wiedzę młodym i zdolnym ludziom. Ktoś tak to wymyślił i okazało się, że tak uczeni młodzi ludzie mają szersze horyzonty i albo lepiej sprawdzają się w zawodzie, albo wręcz sami zaczynają parać się nauką i poszerzają granice poznania.
Naukowiec to człowiek uprawiający naukę, czyli mający chęć i umiejętność prowadzenia badań rzeczywistości i wyciągania z nich nowych lub chociaż niebanalnych wniosków.
Jeśli ktoś jest dobrym dydaktykiem a marnym naukowcem, to w tym systemie powinien uczyć w wyższej szkole zawodowej, albo maksymalnie do poziomu licencjatu/inżyniera. Jeśli ktoś nie ma ambicji naukowych, nie powinien zostawać na uczelni, a jeśli cała uczelnia nie ma ambicji naukowych, to powinno się jej odebrać nobilitującą nazwę uniwersytetu i przemianować na wyższą szkołę zawodową, politechnikę, WSP, WSI, itp.
Piszę to w momencie, gdy sam mam problemy w wyrobieniem się w czasie z napisaniem doktoratu, ale uważam, że to uczciwe postawienie sprawy. Jeśli jestem zbyt głupi lub zbyt leniwy by napisać coś choćby odrobinę orginalnego, to lepiej, żebym poszukał innego zajęcia zamiast tracić bezcenny czas. Są niedokończeni magistrowie, którzy dają sobie w życiu radę, więc czemu nie mieliby sobie dać rady niedokończeni albo nie habilitowani doktorzy.
Hmmm, mimo wszystko pozwolę sobie się nie zgodzić. Osiem lat to prawidłowy okres – warto zauważyć, że w USA w analogicznej sytuacji (assistant professor starający się o tenure/associate professorship) standardem jest 7 lat, bez żadnych przedłużeń.
Przez te 8 lat trzeba udowodnić, że się zasługuje na etat naukowo-dydaktyczny, z którym wiążą się kolosalne przywileje (przede wszystkim niskie pensum – na poziomie circa 210-240 godzin lekcyjnych rocznie).
W Polsce osoby, które sobie przez te 8 lat nie poradzą są traktowane bardzo łagodnie – mogą po prostu przejść na etaty dydaktyczne z wyższym pensum (starsi wykładowcy), a nie z automatu stracić pracę, jak w USA.
Dzięki takiemu zapisowi eliminuje się patologiczną sytuację, w której ktoś niemal z automatu przedłuża sobie okres korzystania z przywilejów pracy naukowej do 15 lat, de facto jednak tej pracy naukowej nie uprawiając na wystarczająco intensywnym poziomie. W dodatku rozwiązano to miękko – ktoś, kto ma habilitację na ukończeniu lub rozpoczyna procedurę, wcale nie straci pracy przez to, że się spóźnił, tylko najwyżej na jakiś czas straci nabyte przywileje. W USA byłoby nie do pomyślenia, żeby adiunkt negocjował dostanie kolejnych 2 lat na zebranie odpowiedniej liczby publikacji do tenure review.
Reforma szkolnictwa moim akurat zdaniem w zakresie habilitacji przebiega nad podziw sensownie – por. http://www.rp.pl/artykul/558363.html
Panowie,
od mieszania herbata nie robi się słodsza. Trzeba jeszcze cukier (niestety). Moje „pole obserwacji” jest o tyle wygodne, że chyba zdążę z habilitacją przed rotacją (choć kto wie co mi recenzenci wygarną) a byłę też przez czas pewien tzw. funkcyjnym i przynajmniej popatrzyłem także z tej drugiej strony.
Reforma nauki jest potrzebna – i tu sie zgadzam. Kłopot w tym, że obecna przypomina – niech mu ziemia lekką będzie – program budowy dróg na Euro 2012. Chciejstwo i obietnice – na papierze oraz dęte przecianie wstęg, w praktyce katastrofa i znowu nic z tego. Źródłem nieszczęcia jest mit rzekomego sukcesu wielkiej reformy edukacji i upowszechnienia wyższego wykształtcenia. To wielka lipa była i jest, bo choć cel jest słuszny to osiągnięto go na papierze przez deprecjacię wymagań – w praktyce ludzie, któzy mieliby problem z maturą są dziś studentami, a szkoły pomaturalne nagle awansowały do rangi wyższych szkół zaowodwych albo i lepiej. Naukę tworzy środowisko a nie rozdawanie dyplomów i wystwianie certyfikatów (w tym takich jak dyplom doktora).
Nieszczęście w tym, że ten udwny sukces chce się teraz powtórzyć w reformie szkolnictwa wyższego i przykręcają śrubę doktorat/wiek/habilitacja stworzyć taką samą fikcję jak „upowszechnienie” wykształcenia wyższego.
Różne są dyscypliny naukowe, metodologie w nich stosowane tudzeż scieżki kariery. A tu wszytsko do jednego wora – pełna uniformizacja. Wiadomo co z tego wyjdzie. Nie bardzo wiem jak porównać to z systemem stosowanym w USA, bo ogromny kraj, większość uczelni na które trafiają polscy stypendyście jest stanowa a co stan to obyczaj. O ile jakiś wzorcowy model z owym mitycznym tenure można wskazać – w przypadku jakich uniwersytetów ma on zastosowanie? Ivy League? czy stanowych np. na środkowym zachodzie?
W Polsce gigantyczna przepaśc jest między wielkimi aglomeracjami (warszawa, kraków, wrocław) a małymi ośrodkami (dostęp do środków, „układy” w ministerstwie etc.). Jak to zrównać do jednego mianownika?
Szkolnictwo wyższe ma też problem z gospodarką finansową jak słuzba zdrowie – z jednej strony % PKB ale i z własciwe wykorzystaniem nawet tych niewielkich pieniędzy! Przeciez PAN jest nieomal bankrutem podobno! Podłe wynagrodzenia (adiunkci to już ludzie po 30 więc „normalni” tj. z dziecmi i rodzinami – nie muszą zarabiac tyle co w biznesie ale żeby tyle i kasjerka w markecie?) powodują, ze władze uczelni mają wybór albo negatywna selekcja albo patrzenie przez palce na fuchy na boku i dodatkowe prace (to są małe i znające się środowiska – wszyscy wiedzą gzdie kto dorabia i komu pisze ekspertyzy choć udaje, że nic nie wiadomo). Konkursy o granty tez są często fikcją – przeciez nawet na uczelniach fukcjonuje „dworski” system.
Na koniec warto wskazać, zę także stara Europa mimo pozorów ma poważny problem ze szkolnictwem wyższym. A w tej Europie podobne problemy przezywają niemal wszystkie byłe demoludy. Pod tym względem mamy już pełną globalizację. Raczej decentralizacja (niech uczelnie decydują) oraz większe umiędzynarodowienie polskich uczelni (niech chocby na pół roku był obowiązek pobytu na zagranicznym uniwerku – jak ktoś nie zna języków, niech to będzie kraj słowiański). Bez wystawienia naszej kadry tak dydaktycznej jak naukowej na powszechny kontakt ze światem nic się nie zmieni. O finansach nawet nie piszę, bo minister przecinać wstęgi może na autostradach i wobec tego nakłady na szkolnictwo są mało „produktywne” przed wyborami.
@adiunktusz: oczywiście, że w USA na różnych uczelniach bywa różnie, ale akurat system tenure działa przede wszystkim na najlepszych z nich. Sam mam doświadczenia z dwóch uczelni z Ivy League, plus z jednej z górnej dziesiątki rankingów z Kaliforni, i akurat na nich 6 lat na tenure to był standard (tenure review po 6ciu latach, siódmy rok de facto na szukanie pracy, jeżeli wynik był negatywny).
Co do zasady uważam, że danie komuś, jak w nowej regulacji, ośmiu lat na wykazanie się dorobkiem naukowym to wystarczająco długo. Zresztą, to nie tylko złowrogie USA tak robią, w wielu krajach europejskich etat adiunkta jest na czas określony, który służy do tego, by zebrać dorobek pozwalający na startowanie w konkursach na associate professora. Kto nie zbierze – jego strata, traci etat zgodnie z umową, a nowego bez dorobku nie dostanie. To znacznie bardziej konkurencyjny system, bo bywa, że trzeba rywalizować z ludźmi, którzy mają paręnaście lat dorobku i po prostu chcą się np. przenieść z jednego stanowiska associate professor na drugie. W porównaniu do USA i Europy nasz nowy system naprawdę wygląda na bardzo wyważony i sensowny – dziwię się zarzutom podawanym przez Autora wpisu, wydają mi się ewidentnie związane z czysto indywidualną sytuacją (co w pełni rozumiem, ale jednak jeżeli się przespało osiem lat, to nie wypada narzekać – trzeba robić swoje, niestety także być może przez jakiś czas bez komfortu etatu naukowo-dydaktycznego, a na samym dydaktycznym. To akurat sprawiedliwe, bo daje miejsce dla zdolnych asystentów, dla których takich etatów naukowo-dydaktycznych brakuje).
Przenoszenie na stanowiska dydaktyczne ładnie brzmi w teorii. W praktyce z moich obserwacji wynika, że struktura kadrowa poniżej stanowiska profesora (zwyczajnego albo nadzwyczajnego) zaczyna zmierzać w stronę podziału na adiunktów i doktorantów. Stanowisko wykładowcy (generalnie przewidziane dla magistrów) jest pojęciem czysto teoretycznym, grupa starszych wykładowców zaczyna okazywać się starszą nie tylko pozycją, ale i wiekiem. Starsi wykładowcy mają większe pensum, co oznacza również to, że dla obsługi takiej a takiej liczby studentów wystarczy np. 3 adiunktów lub 2 st. wykładowców. Biorąc pod uwagę fakt, że studentów już nie przybywa, może to oznaczać, że dla degradowanych niezhabilitowanych adiunktów może nie być już miejsca. Jak tak dalej pójdzie, to (karykaturuję oczywiście) za parę lat kadra będzie się składać wyłącznie z doktorantów i profesorów.
@Panek: zgadza się, wykładowcy także zajmują etaty dla naukowców. Ja wyznaję zasadę, że pracownik uczelni powinien mieć trzy obszary działalności – naukę, dydaktykę i administrację. W co najmniej jednym powinien być bardzo dobry. Zatem zatrzymywać ludzi, którzy są słabi naukowo (przez osiem lat nie zbierają dorobku) warto tylko wtedy, gdy są wyraźnie wybitni dydaktycznie lub gdy decydują się na karierę administracyjną (prodziekani itp.). Słabeuszy we wszystkim należy usuwać – ale to też jest zgodne z logiką reformy.
@pundit,
„dziwię się zarzutom podawanym przez Autora wpisu, wydają mi się ewidentnie związane z czysto indywidualną sytuacją (co w pełni rozumiem, ale jednak jeżeli się przespało osiem lat, to nie wypada narzekać – trzeba robić swoje, niestety także być może przez jakiś czas bez komfortu etatu naukowo-dydaktycznego, a na samym dydaktycznym. To akurat sprawiedliwe, bo daje miejsce dla zdolnych asystentów, dla których takich etatów naukowo-dydaktycznych brakuje).”
Autor wpisu niczego nie przespał, ale pracował znając dotychczasowe prawo. Tymczasem prawo się zmienia, radykalnie też zmieniając zasady, które do tej pory obowiązywały. I w tym jest problem. Gdybym kilka lat temu z fusów sobie wywróżył, że przyjdzie taka zmiana, swoje działania planowałbym też w inny sposób. Ale niestety wróżenie z fusów kiepsko mi idzie.
@GP: no dobrze, ale jeżeli ktoś gra, zakładając wykorzystywanie luk w systemie (czyli np. spodziewa się, że bez problemu będzie mógł sobie przedłużać termin na habilitację po upływie podstawowego formalnego), to nie powinien jednak głośno protestować, kiedy te luki w systemie w końcu się uszczelnia.
Rozumiem, że miałeś wiele innych rzeczy do roboty i planowałeś karierę tak, aby, mogąc korzystać z przywilejów etatu naukowo-dydaktycznego, jednocześnie realizować się na innych polach (choćby zarobkowo), zakładając, że się da tak samo negocjować i przeciągać, jak te 8 lat temu.
Ale powinieneś chyba jednak się zgodzić, że z punktu widzenia nauki polskiej dobrą praktyką jest zdyscyplinowanie adiunktów do pracy naukowej, jeżeli chcą mieć etaty naukowo-dydaktyczne. Także i Tobie to dobrze zrobi – choć może się faktycznie wiązać z rokiem na gorszym stanowisku.
@pundit,
Ale to nie była luka w systemie – wszystko jest wyraźnie napisane w statucie uczelni i w ustawie, również możliwość przedłużenia. Warunki te były jasno określone w momencie, gdy podpisywałem umowę o pracę. System nie tyle się uszczelnia, co się zmienia. Czy na lepsze, to czas pokaże? Żeby nieco zmienić temat – do tej pory było o kiju, a jaką marchewkę daje reforma?
Rozumiem, że zmiany reguł bywają kłopotliwe w trakcie gry – ale trudno bez nich cokolwiek zreformować. Jednak tutaj będzie pewien okres przejściowy.
Marchewek jest mnóstwo – znacznie więcej środków dla badaczy do 35 roku życia, naprawdę bardzo żałuję, że właśnie przeskoczyłem do starszaków 🙂
Jedno zdanie wpisu na blogu definiuje wszystko:
„A od kiedy dowiedziałem się, że w projekcie ustawy reformującej szkolnictwo wyższe znajduje bardzo niekorzystny dla mnie przepis, narasta we mnie niechęć do reformy.”
Obawiam sie, ze jest to powszechne i codzienne myslenie wiekszosci srodowiska akademickiego. Moja praca, moje pieniadze, moje korzyscii!!
A gdzie publico bono, gdzie szanse rozwojowe kraju bedace scisle skorelowane z pozycja polskich uczelni, ich organizavcja, systemem zatrudniania pracownikow, a przede wszystkim realizacja glownej misji czyli kszalcenia studentow?
I jeszcze jedna rzecz wyunikajaca z calego wpisu na blogu. O nowelizacji wiekszosc srodowiska ma zdanie negatywne, ale jak sie zapytac kto sledzil kuilkuletnia dyskusje, kto sie zapoznal z propozycjami to okazxuje sie, ze… NIKT. Auttorowi tez nie przeszkodzilo to w napisaniu „recenzji” ustawy.
Az strach pomyslec, ze inne prace naukowe w srodowisku powstja dokladnie tak samo – piszemy o czyms i na jakis temat nie zadajac sobie nawet wysilku by siegnac do zrodel.
@m.a
Ja bardzo lubię ukonkretniać abstrakcyjne dyskusje poprzez sprowadzanie problemu do perspektywy indywidualnej. Dbanie o własny interes jest normalne i zdrowe. O reformie na blogu piszemy co jakiś czas. Zresztą nie bardzo rozumiem, czemu teraz nie miałbym o niej pisać? Że niby trzeba było wcześniej?
Piszę o mojej niechęci do reformy spowodowanej czymś konkretnym. Kawa na ławę. Po prostu.
„Az strach pomyslec, ze inne prace naukowe w srodowisku powstja dokladnie tak samo – piszemy o czyms i na jakis temat nie zadajac sobie nawet wysilku by siegnac do zrodel.”
Może wy tak piszecie, towarzyszu, bo ja nie. 😉
@m.a
Niemądra wydaje mi się myśl o tym, że my, naukowcy, jesteśmy od śledzenia dyskusji i zabierania w niej głosu.
My jesteśmy od prowdzenia badań. Ja się zajmuję matematyką i informatyką a prawo i zarządzanie interesują mnie śladowo (czasem nawet myślę, że ujemnie, zwłaszcza to drugie). Tak jak żołnierz ma prawo oczekiwać, że będzie dobrze dowodzony, tak ja oczekuję, że ktoś mądrze będzie zarządzał nauką i szkolnictwem wyższym. Oczekuję też jasnych komunikatów, sensownych i w miarę *stałych* reguł, sensownych pieniędzy na moją pensję i moje potrzeby zawodowe. To tylko tyle i aż tyle.
Niestety tego nie ma. Listy ministerialne czasopism punktowanych (przeliczalne na forsę dla mojeo wydziału) zmieniają się co rusz, jak mam dobrą pracę i chcę ją gdzieś wysłać, to uprawiam ruletkę, bo może zanim się ukaże to już punktacje się pozmieniają i lepiej byłoby posłać gdzieś indziej. A najlepsze i najbardziej prestiżowe w mojej branży konferencje mają tomy sprawozdań za 0 (zero) punktów. Wytworzono klasyczny układ konfliktu interesu mojego jako naukowca pragnącego uznania wśród zagranicznych kolegów i mojego Instytutu, pragnącego punktów do oceny parametrycznej.
Mógłbym dalej snuć przykłady, każdy z tu piszących też by swoje ulubione podał.
Tylko ja do cholery nie jestem specjalistą od zarządzania nauką i nie jestem od tego, żeby wyłapywać nonsensy w projektach ministrialnych! To oni za to dostają pieniądze, żeby to było dobrze zrobione.
Kiedy zaczną mi płacić za znajdowane w pojektach bzdury i zaczną zaangażowanie w dyskusję uwzględniać w dorobku naukowym, to może się zastanawię, czy mnie to interesuje. Na razie nie.
podzielam zdanie J.Ty. – jeżeli mam się dobrze wywiązać z tego czego ode mnie oczekują tj. badań i zajęć, to mam prawo być dobrze dowodzony… Ja też jestem za reformą ale mi ręce opadają jak widzę co ma być tą „reformą”.
Żadne ministerialne ani inne „zewnętrzne” środki nacisku, ani przez ustawowe przepisy ani ministerialne kontrole nie zmuszą do szybkiego anpisania habilitacji jeżeli nie będzie na tym zależało np. twoim bezpośrednim przełożonym: szefowi zakładu lub dyrektorowi instytutu. Jak nie zrobisz w terminie a jemu nie zależy to cię „przechowa” gdzieś, a jak będzie miał inne plany to cię pogoni nawet bez rotacji. są sposoby. ja po prostu nie wierzę w ręczne sterowanie z poziomu ministerstwa a zwłaszcza przez uchwalanie „słusznych” przepisów tam gdzie tego nie wyegzekwowano w inny sposób. Nie wierzę w etatyzację kontroli nad nauką podobnie jak etatyzację kontroli na np. gospodarką. I ustawa nie pomoze przez zakazy zwłaszcza.
Finansowanie jest problemem – a największym: nie ilość ale dystrybucja tych środków. Proszę sprawdzić na własnej uczelni jak się rozrósł np. aparat administracyjny w porówaniu z tzw. kadrą (że o studentach nie wspomnę). To jest ta proporcja „zębów do ogona”. Jak chcesz być dobry musisz jakoś harmonijnie łączyć pracę naukową z innymi aspektami życia: każdy jest człowiekiem a ludzie koło habilitacji są w takim wieku, że wkrótce im dzieci będą dorastać. Jak nie stać cię na ich wychowanie to frustrat nie będzie umiał odnależć się w badaniach. Nikt nie oczekuje,iż będzie się tu zarabiać jak w „strasznych korporacjach” ale też nie chcę być dołem społecznym, tym bardziej, ze mam być twórczy myśleć nieszablonowo a nie „odwalać” swoje byle jak i pisać sprawozdania jak to byczo jest. Jak wsdzić metamatyków i aktorów (mgr sztuki) do jednego worka i oceniać wg jednej sztancy? Ta urawniłowka, aby panie w ministerstwie łatwiej mogły zrozumieć? i ułożyć tabelki ze wskaznikami? to nie jest żadna reforma tylko etatyzm jak za Gierka.
Starsze pokolenie naszych profesorów najbardziej twórczy okres spędziło w innych realiach (choć czasy zawsze są inne) i nie jestem pewien czy oni się dobrze orientują w obecnej sytuacji tzw. średniego pokolenia.
A co do przenoszenia wzorców z USA: chcecie się porównywać z Ivy League 300 milionowego kraju uważanego za najbogatsze państwo świata? może znaj proporcję mocium panie. nie tak szybko. przy generalnym uznaniu dla tamtego modelu uprawiania nauki chciałbym zauważyć, iż zapewne ten odkrywca, który stwierdził ostatnio, że Kolumb to Polak zapewne ma tenure. więc i tamten system nie jest tak prosty jak się wydaje.
„Pokąsane przez Hegla, uwłaszczone na transformie, mają głęboko gdzieś interes narodowy, który jest w sprzeczności z ich interesem”(tak napisal Iluminatus,dzisaj, Salon24, na stronie waldemara.m).
A wiec komentarz m.a. jest zasadny!
Zreszta to widac…
@Adjunktariusz: Zgadzam się, że drugiego Harvardu prędko u nas nie będzie. Ale nie tylko Ivy League nam ucieka, także wiodące uczelnie Europy Zachodniej, z którymi powinniśmy próbować konkurować.
Obecny system jest patologiczny, bo pozwala adiunktowi 15 lat się obijać bez rzetelnych postępów naukowych. Bardzo dobrze, że to w końcu będzie rozwiązane i to w dodatku w łagodniejszej formie, niż na uczelniach Europy Zachodniej czy USA. Szkoda, że nie ma dłuższej zapowiedzi zmian i stabilności, ale i tak ta reforma jest lepsza, niż jej brak.
@pundit
„Obecny system jest patologiczny, bo pozwala adiunktowi 15 lat się obijać bez rzetelnych postępów naukowych.”
Jeśli założyć, że habilitacja jest rzetelną miarą postępu. Która uczelnia (poza Wyższą Szkołą Manikiuru i Makijażu) trzyma 15 lat adiunkta, który nic nie robi?
1. Porównania z USA są bez sensu, bo tam w grze są przede wszystkim inne pieniądze.
2. Dla obecnej władzy działanie prawa wstecz nie jest problemem.
3. Habilitacja jest w większości krajów Europy czy świata zupełnie nieznana.
4. Ta reforma niczego dobrego nie przyniesie.
5. Przyniesie upadek wielu mniejszych szkół, działających w małych ośrodkach, a to spowoduje kolejną (po ogłupiającej młodzież reformie szkolnictwa niższego) degradację społeczeństwa – ale głupimi się łatwiej manipuluje.
6. Rządowi się wydaje, że uczelnie to prywatny biznes (doświadczenia Pani Minister), który ma dawać zysk. A dochodem z działania uczelni powinno być wykształcone, myślące i tworzące społeczeństwo.
1. 8 lat na zrobienie habilitacji to w niektórych naukach przyrodniczych fikcja. Mój przykład – jestem adiunktem od 7 lat. W międzyczasie zmieniłem uczelnie. Od 4 lat współpracuje z koleżankami z innej katedry i po 3 latach pracy zbierania danych i pracy w laboratorium przystąpiliśmy do pisania publikacji, które będą się ukazywać przez kolejne 2-3 lata – średnio jedna co pół roku. Takie są bowiem terminy przyjmowania prac. Czyli żeby uzyskać dorobek umożliwiający start do habilitacji trzeba co najmniej 7-8 lat zbierać dorobek i materiał (włączając przygotowanie grantu, zebranie i dotarcie zespołu, itp). A gdzie czas na dydaktykę, obowiązki administracyjne? Na mojej uczelni liczba „papierów” przekracza już wszelkie normy. Samo pisanie pracy habilitacyjnej natomiast to średnio 2 lata pracy.
2. Nie porównujmy się do USA i Niemiec – finanse jakimi dysponuje moja uczelnia są żadne. Badań własnych już nie ma. Na 90 wniosków o grant ministerialny w mojej dziedzinie przydzielono mniej niż 20%, bo na tyle starczyło funduszy – mimo, że pozostałych połowa również uzyskała wysoką punktację. Z czego mamy zrobić habilitację bez badań, odczynników, wyjazdów na konferencje w celu współpracy z innymi jednostkami? Papier do drukarki przynosimy sami do pracy. Pisaki do tablicy również.
3. Brak możliwości rzetelnej pracy dydaktycznej. O studenta trzeba dbać bo daje miejsca pracy i fundusze uczelni. Ja ciężko walczę z ludźmi, którzy się nie nadają na studia i proszę mi wierzyć – ciężka to walka żeby nie zaliczył taki delikwent semestru bez nacisków o kolejny termin kolokwium. Pytanie studentki: a to Pan nie robi 5 terminu? Wszyscy robią. Lub inne: a to trzeba było chodzić na zajęcia, żeby mieć zaliczenie ?
Pozdrawiam kolegów naukowców i przedmówcę w walce o utrzymanie się w naszej naukowej rzeczywistości. Mimo wszystko nie poddawajmy się i nie narzekajmy. Może z czasem coś drgnie na lepsze.
Optymista 😉
a1eb@Peter
„””
3. Habilitacja jest w większości krajów Europy czy świata zupełnie nieznana.
„””
A jak Szacowny Dyskutant definiuje Europe?
Bo wg
http://en.wikipedia.org/wiki/Habilitation
habilitacja poza Polska wystepuje w 14-15 innych krajach od Finlandii po Portugalie. Nie abym docentury w starej czy nowej postaci mial bronic.
Ale teza o unikalnosci docentury i docenturopodobnych stopni w EU jest nie do obrony.
Czas w ktorym Watson jako postdoc odkryl strukture DNA (wlacznie z publikacja):
1951-1953
Czas jaki nie wystarcza przecietnemu polskiemu postdocowi na cokolwiek mniej bogata w przelomowe odkrycia habilitacje:
8 lat.
Nauczanie nauczaniem, geniusze geniuszami, ale albo przepisy sa zupelnie z innej planety albo jakims dziwnym trafem we wszelkich dziedzinach od filozofii po fizyke polski postdoc potrzebuje wiecej czasu. Ile czasu byloby w takim razie OK? Dwadziescia lat?
Tak na serio koledzy strasznie sobie krzywduja brak bezpieczenstwa pracy? W niektorych miejscach norma jest 1-2 roczny postdoc, czesto z nastepowa zmiana miasta albo i kraju.
Zgoda, inne pieniadze (pensja, badania, sprzet) ale niepewnosc zatrudnienia nieporownywalna z 8+iles tam pozycjami na polskich uczelniach.
@mtwapa
Jak byłem takim postdokiem w Niemczech, to sobie nie krzywdowałem. Tyle że zarabiałem tam wtedy więcej w przeliczeniu na złote niż dziś jako tylny profesor w Polsce. A to było kilkanaście lat temu i te złotówki były o wiele więcej warte. To właśnie jest taka różnica. W pewnym sensie do dziś wiążę koniec z końcem jako polski profesor dzięki temu, co wtedy zaoszczędziłem jako niemiecki postdoc.
Polski postdoc to tak naprawdę adiunkt, który oprócz badań ma pełno dydaktyki. A potrzebuje tak wielu lat na habilitację, bo jak nie ma dwóch etatów, to nie ma za co żyć. Więc ma dwa etaty, czyli badania uprawia w zasadzie hobbystycznie, w czasie wolnym.
Wszystko jest zakleszczone w schemacie: rząd udaje, że daje pieniądze na badania, a naukowcy udają, że badają.
@Peter: Habilitacja występuje W WIĘKSZOŚCI KRAJÓW ŚWIATA, w tym w USA, UE, itd. Tylko, że się inaczej nazywa. Ale DOKŁADNIE takie kryteria, jakie nowa habilitacja stawia, stosuje się przy awansach na ‚associate professora’. Nowa habilitacja polega na zgromadzeniu dostatecznego dorobku punktowego, czyli dokładnie na tym samym, co ‚tenure review’ (choć z inaczej rozłożoną wyceną – to temat na inną dyskusję, że punktowanie w Polsce jest do bani).
@Gammon: Większość „renomowanych” państwowych uczelni w Polsce bez żenady trzyma adiunktów po paręnaście lat, traktując przedłużenia jako normę, a nie jako wyjątek, wymagający naprawdę szczególnych okoliczności.
@pundit
„Większość ‚renomowanych’ państwowych uczelni w Polsce bez żenady trzyma adiunktów po paręnaście lat, traktując przedłużenia jako normę, a nie jako wyjątek, wymagający naprawdę szczególnych okoliczności.”
Zakładając, że tak jest – czy ci adiunkci w tym czasie nic nie robią?
Ponawiam pytanie: czy brak habilitacji jest miarą „obijania się bez rzetelnych postępów naukowych”?
Spójrzcie ‚ekonomicznie’ na tę reformę.
Szkoły są skrajnie niedofinansowane, w zasadzie nie prowadzą znaczącycych badań naukowych.
Do tego zmniejsza się ilość kandydatów na studia i zwiększa się konkurencja szkół prywatnych.
Co pozostaje?
Racjonalizacja zarządzania czyli elastyczność zatrudniania ( w tej ustawie ważniejszy jest paragraf o formie zatrudnienia – umowa o pracę!)
oraz zmniejszenie kosztów kadry.
W mojej opinii Ministerstwo pogodziło sę z faktem, że pozim badań naukowych pozostanie raczej średnio – niski, ale próbuje obronić zdolność szkół do dobrej dydaktyki oraz otworzyć w ścieżkę PRYWATYZACJI.
Pora pogodzić się z tym, że mamy liberalizm a co za tym idzie MUSIMY ze sobą konkurować – nawet jeżeli nie będzie z tego efektów bo to stabilizuje społeczeństwo, koncentruje uwagę obywateli na ekonomii a NIE na polityce !!!
Pozdrawiam Czytelników Polityki
Stefan Senczyna
@J.Ty
Pracowalem jakis czas na polskiej uczelni, zdaje sobie sprawe ze zrobienie jakichkolwiek sensownych & publikowalnych badan bywa trudno wykonalne.
Mimo to _dla mnie_ wydluzanie terminow / obrona 15letnich habilitacji to jest samoboj. Cos jak hipotetyczna ufam proba obrony przez lekarzy zatrudnienia na szesciu etatach. Wiazanie konca z koncem to jedno a permanentne trwanie i utrwalanie nonsensownej sytuacji to drugie.
@Gammon: wg nowych regulacji habilitacja jest tak samo dobra miara rzetelnej pracy naukowej, jak tenure review. Wydajesz sie, blednie, utozsamiac nowa habilitacje ze starym systemem pisania „ksiazki habilitacyjnej”, ktory odchodzi w niebyt.
Nowa habilitacja jest zla tylko wtedy, gdy sa wybitni naukowcy, ktorzy jednak nie publikuja. Czy takich faktycznie mamy dopieszczac?
@pundit
[i]Gammon: wg nowych regulacji habilitacja jest tak samo dobra miara rzetelnej pracy naukowej, jak tenure review.[/i]
Być może. Ale mówiliśmy o tym, czy według DOTYCHCZASOWYCH przepisów brak habilitacji stanowił miarę ?obijania się bez rzetelnych postępów naukowych?.
[i]Wydajesz sie, blednie, utozsamiac nowa habilitacje ze starym systemem pisania ?ksiazki habilitacyjnej?, ktory odchodzi w niebyt.[/i]
Wydaję się, trafnie, znać takie dziedziny, w których ten system nadal będzie funkcjonował.
@Gammon:
no właśnie nie – mówimy, czy według NOWYCH reguł rozliczanie z habilitacji ma sens, czy też nie. W nowych regułach jest sztywny termin, ale brak obowiązku książki, tylko punktowo – nie da się oceniać starej habilitacji i nowych terminów jednocześnie.
Co do dziedzin, gdzie monografie będą nadal funkcjonować – jakieś konkrety? Regulacje dość jasno mówią, że liczyły się będą punkty, więc musiałyby to być dziedziny, w których nie ma zbyt wielu czasopism i bardziej się opłaca pisać książki…
ŻENADA, gdzieniegdzie habilitacja trwa 2 lata. Ile P. potrzeba aby wystarczyło? 20-25? Uczelnia może nareszcie przestanie kojarzyć się tylko z ciepłą posadką.
Ja dodałbym jeszcze OBOWIĄZKOWY nakaz rotacji między uczelniami. Bo jak na razie w systemie postkomunistyczno-kastowym nie ma szans na rzetelną weryfikację dorobku naukowego, choć w wypadku większości adiunktów mowa raczej o „Dorobku” pisanego dużym D jak duża Du…
Poradziłbym jednak Panu nie publikować takich ekscesów, bo w Internecie jak wiemy nic nie ginie, a polska nauka kiedyś zmieni się jednak pod wpływem UE, a wtedy pozostanie tylko WSTYD za trzymanie się rękami i nogami dawnych układów.
Na prawdę wstyd.
Dodam jeszcze, że teoria o dydaktycznych a nie naukowych ideałach wielu adiunktów to tylko kolejny przykład Kołakowskiego Rogu Obfitości- każdy znajdzie zawsze odpowiedni sposób na potwierdzenie swojego zdania.
Jeśli istotnie pojawiają się pewne zapędy dydaktyczne, to owszem proponuję SZKOŁY.
UNIWERSYTET (i tłumaczyć to ludziom z doktoratem!) to miejsce prowadzenia badań naukowych!
Jest TRAGEDIĄ i to olbrzymią, że polskim naukowcom trzeba takie rzeczy tłumaczyć, że z automatu mogą 15 lat pasjonować się dydaktyką! Zastanawia mnie tylko jak to jest, że ludziom bądź co bądź wykształconym nie jest wstyd wypisywać takie farmazony!
Z doświadczenia wiem, że ci dydaktyczni pasjonaci od 15 lat mają ten sam program nauczania a w dorobku naukowym 1 pozycję o Du.. Maryni i 1 konferencję w Zielonej Górze.
Nie wiem, czy lepiej jeszcze płakać czy może już śmiać się zacząć…
Dwa lata to trwa opublikowanie artykułu w dobrym piśmie. Dwa lata to w badaniach środowiskowych czas na zapoznanie się z terenem i zrobienie jakichś badań pilotażowych. Może są dziedziny, w których robi się habilitację w dwa lata, ale nie wiem, czy kogoś, komu tak się udało miałbym za geniusza, czy zacząłbym podejrzewać jego dziedzinę o niewielkie wymagania.
@Rozgoryczony_Student
„Na prawdę wstyd.”
To jak ten biedny naukowiec ma zrobić habilitację w dwa lata, zajmując się jednocześnie poprawianiem twoich błędów ortograficznych?
Ja wiem, że obowiązkowa rotacja zdarza się gdzieniegdzie na świecie, ale uważam to za chore. Czemu naukowiec ma być jak marynarz (albo i gorzej, bo marynarz wraca po paru miesiącach do tego samego domu)? Jeśli naukowiec jest mobilny, jeśli wyjeżdża na jakieś badania/postdoki/stypendia itp., to OK, ale czym innym jest mobilność wynikająca z natury, obrotu sytuacji itp., a czym innym wymuszona ustawą.
Ciepła posadka z pełnią Kodeksu pracy to jeden kraniec, ale kompletna kontraktowość to drugi, niekoniecznie lepszy. Wiąże się to z różnymi sprawami niemającymi nic wspólnego z nauką, ale ważnymi dla naukowców jako ludzi. Paru moich znajomych tłumaczy samozatrudniających się miało np. problemy z wzięciem kredytu, bo zarabiali górne kilka tysięcy miesięcznie, ale bez papieru potwierdzającego stałe zatrudnienie dla banku nie istnieli. Kredyt wzięli więc ich rodzice, przedstawiając odcinek mniej więcej tysiączłotowej emerytury. Nie zdziwiłbym się więc, gdyby banki patrząc na takiego zatrudnionego tylko na krótki kontrakt adiunkta (zresztą, teraz też często normą jest zatrudnianie na dwa lata) traktowały go jak niepewnego klienta. No, ale przy obowiązkowej rotacji nie byłby potrzebny kredyt na mieszkanie przynajmniej ;-/
I nie chodzi tu tylko o interes naukowca, taki sam jak interes każdego pracownika, który chce mieć lekką, dobrze płatną i pewną pracę. Taki system wpycha naukowców w „etos powołania” dla wariatów, niekoniecznie zachęcających dla najlepszych, mających wybór, czy pójść w naukę, czy w biznes. Konkurencja naukowców o granty dające gwarancję zarobku przez kilka lat i publikacji pozwalających na awans może podnosić poziom najlepszych, ale może być zabójcza dla niektórych, niekoniecznie najgorszych.
Na wypadek, gdyby ktoś był zainteresowany (w tamtym serwisie jest też opcja podpisania się przeciw), jest nawet w tej sprawie petycja na odpowiednim wortalu:
http://www.petycje.pl/petycjePodglad.php?petycjeid=6105
Właśnie miałem pisać o tym. Inicjatywa wyszła między innymi od mojej koleżanki z Instytutu.
u mnie jest tak :nie zrobisz habilitacji w przewidzianym terminie,wylatujesz ,bez dyskusji,’ujaili”tak kilka osób miedzy innymi mnie.A ja uwazam że jestem dobrym pedagogiem,Który pracował przy wielu uczelnianych projektach,ale nie ma ochoty piąć sie po szczeblach tzw.kariery.Dowiedziałam się więc że uczelnia nie potrzebuje takich ludzi i z dniem 30.IX rozwiążą ze mna umowę.z drugirj strony mozna miec w D…….E takiego pracowdawcę.Za to moi ambitni,robiący wiele szumu wokół siebie KOLEDZY(nie zawsze jest to zgodne z ich umiejetnościami)moga spac spokojnie.
@Joanno
Rozumiem Twoje rozgoryczenie.
Piszesz, że nie chcesz piąć się po szczeblach kariery – OK, to Twój wybór.
Jednak od dość dawna było wiadomo, że obowiązuje limit czasu na zrobienie habilitacji, więc kto autentycznie nie chce robić kariery, ten musi się liczyć z problemami. Nie da się jednocześnie być konkonformistą i kontestować systemu oraz jednocześnie żądać od niego pełnych przywilejów.
Przejścia na stanowiska czysto dydaktyczne to kwestia dobrej woli uczelni. Zauważ, że przechodząc z adiunkta na starszego wykładowcę miałabyś znacznie większe pensum, więc przy niezmienionej liczbie godzin zajęć ze studentami, żeby Tobie dać to stanowisko, komuś innemu trzeba by to pensum zabrać – czyli wyrzucić go z pracy albo zatrzymać zatrzynac, ale płacić mu za nicnierobienie. Każde z tych wyjść stanowi szkodę dla uczelni i trudno mieć do niej wielki żal, że tego nie zrobiła.
Natomiast jeśli jesteś naprawdę dobrym nauczycielem, to znajdziesz nową pracę – choćby dając prywatne korepetycje studentom zagrożonym wyleceniem ze studiów na tejże samej uczelni. Jako pracownik nie mogłabyś ich oferować, bo to nieetyczne, ale po odejściu już bez problemu.
Odpowiedź ministra nauki i szkolnictwa wyższego
na interpelację nr 2803
w sprawie wątpliwości dotyczących zasad przechodzenia adiunktów na stanowisko starszego wykładowcy
Szanowna Pani Marszałek! W odpowiedzi na interpelację (z dnia 15 marca 2012 r., znak: SPS-023-2803/12) pana Artura Górskiego posła na Sejm RP w sprawie wyjaśnienia wątpliwości dotyczących zasad przechodzenia adiunktów na stanowisko starszego wykładowcy, pragnę wyjaśnić.
– Zgodnie z art. 120 ustawy z dnia 27 lipca 2005 r. Prawo o szkolnictwie wyższym (Dz. U. Nr 164, poz. 1365, z późn. zm.) okres zatrudnienia na stanowisku adiunkta osoby nieposiadającej stopnia naukowego doktora habilitowanego, a także warunki skracania i przedłużania oraz zawieszania tego okresu określa statut uczelni, z tym że zatrudnienie na tym stanowisku osoby nieposiadającej stopnia doktora habilitowanego nie może trwać dłużej niż osiem lat. Zatem:
1. Okres zatrudnienia na stanowisku adiunkta osoby nieposiadającej stopnia naukowego doktora habilitowanego musi być ustalony w statucie uczelni.
2. Okres ten nie może przekraczać ośmiu lat. Okresy zatrudnienia przed dniem 1 października 2013 r. nie podlegają zaliczeniu do określonego w statucie uczelni limitu czasu. (Przepis art. 120 w znowelizowanej postaci wchodzi w życie z dniem 1 października 2013 r. Zatem ośmioletni okres liczy się od momentu wejścia w życie przepisu, czyli 1 października 2013 r.)
3. Możliwość przedłużenia okresu zatrudnienia, o którym mowa wyżej, dotyczy wyłącznie tych pracowników, których uczelnie ustaliły ten okres na poziomie niższym niż osiem lat; przesłanki przedłużenia muszą być określone w statucie; w wyniku przedłużenia okres zatrudnienia nie może jednak przekroczyć ośmiu lat.
4. Zawieszenie biegu powyższych terminów jest możliwe wyłącznie w przypadku i na czas trwania okoliczności, w których nauczyciel akademicki faktycznie nie pracuje (np. urlop bezpłatny, urlop dla poratowania zdrowia, urlop wychowawczy); okoliczności te musza być szczegółowo określone w statucie i nie mogą zmierzać do ominięcia istoty omawianego przepisu.
Jednocześnie przepis art. 23 ust. 1 ustawy zmieniającej stanowi, że osoba zatrudniona przed dniem wejścia w życie ustawy, na podstawie mianowania albo umowy o pracę na czas nieokreślony, pozostaje zatrudniona w tej samej formie stosunku pracy. Zatem osoby nieposiadające stopnia doktora habilitowanego, zatrudnione na stanowisku adiunkta przed wejściem w życie tych przepisów, mają dodatkowo 8 lat na uzyskanie tego stopnia, a po uzyskaniu habilitacji mogą pozostawać zatrudnione na dotychczasowych stanowiskach w niezmienionej formie stosunku pracy do czasu osiągnięcia wieku emerytalnego lub przystąpić do otwartego konkursu na wyższe stanowisko.
Natomiast w przypadku, gdy osoby zatrudnione na stanowisku adiunkta, nie uzyskają stopnia doktora habilitowanego w określonym w statucie terminie (od 2013 r. wynoszącego nie dłużej niż osiem lat), rektor może z nimi rozwiązać stosunek pracy pomimo zatrudnienia na czas nieokreślony. Dopuszczalne jest również powierzanie nowych stanowisk pracy, w tym przypadku starszego wykładowcy.
– Odnośnie do pytania dotyczącego skontrolowania zgodności działań podejmowanych w SGGW oraz skłonienia uczelni do ewentualnej zmiany wewnętrznych uregulowań i stosowanych praktyk wyjaśniam, że minister nauki i szkolnictwa wyższego może podejmować decyzje dotyczące uczelni tylko w przypadkach przewidzianych w ustawie, a więc mając wyraźną podstawę prawną do podejmowania określonych działań. Polityka kadrowa uczelni, prowadzona przez władze poszczególnych uczelni, jest elementem autonomii uczelni, a spory o roszczenia ze stosunku pracy pracownika uczelni, w myśl art. 136 ust. 2 ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, rozpatrują sądy pracy.
Z tego względu minister nauki i szkolnictwa wyższego nie ma kompetencji -w trybie nadzoru przewidzianego w art. 36 ust. 1 ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym – do podejmowania decyzji w sprawach zatrudniania pracowników w uczelniach.
– Odnośnie do pytania o wskazanie możliwości postępowania w opisanej sprawie wyjaśniam, że sprawy związane z zatrudnieniem nauczycieli akademickich, oceną w zakresie należytego wykonywania obowiązków oraz dorobku naukowego nauczyciela pozostają w gestii uczelni. W sprawach dotyczących stosunku pracy pracowników uczelni, nieuregulowanych w ustawie, zgodnie z art. 136 ust. 1 omawianej ustawy, stosuje się przepisy ustawy z dnia 26 czerwca 1974 r. Kodeks pracy, a w przypadku gdy w ocenie nauczyciela akademickiego decyzje podjęte przez pracodawcę nie są zgodne z przepisami prawa, to w świetle art. 136 ust. 2 ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym, ma prawo wystąpienia do sądu pracy.
Zatem w przypadku uznania przez pracowników uczelni, że podejmowane przez władze uczelni decyzje są krzywdzące, mają oni prawo wstąpienia na drogę postępowania sądowego.
Łączę wyrazy szacunku
Minister
Barbara Kudrycka
Warszawa, dnia 12 kwietnia 2012 r.
tak więc, kto był zatrudniony na podstawie mianowania i umowy o pracę na czas określony pozostaje zatrudniony na tych samych zasadach.
I od 1 października 2013 r. liczy się dla niego czas na zrobienie habilitacji.
Należy jednak wziąć pod uwagę przesłanki rozwiązania umowy w związku z negatywną oceną. Ale nie jest to natychmiastowe rozwiązanie umowy.
Dużo, wbrew temu co napisała Pani Kudrycka, zależy od polityki uczelni.
na czas nieokreślony ! miało być 🙂
Dzięki za ten link. Tu rzeczywiście dużo zależy od uczelni i jej polityki.