Szczęście
W trakcie wykładów z historii filozofii dla każdego zawsze dochodzę do fragmentu, w którym mówię o starożytnych koncepcjach szczęścia. Nie inaczej jest w tym roku. Tym razem coś sobie przy okazji mojego mówienia uświadomiłem.
Szczęście można definiować różnie. Niektórzy mówią, że to pewna doskonałość osiągana w życiu; inni, że szczęście jest sumą przyjemności doznawanych każdego dnia; jeszcze inni, że szczęście nie zależy od nikogo i niczego, że albo się je ma, albo nie ma. To ostatnie określenie przypisywane jest starożytnym cynikom.
Cynicy łączyli wolność i szczęście. Ich rozumowanie jest proste. Jeśli szczęście od czegoś zależy, to znaczy, że brak tego czynnika pozbawia szczęścia. Na to się jednak nie potrafili zgodzić – jeśli ktoś jest szczęśliwy, to w pewnym sensie niezależnie od okoliczności. I tylko takie szczęście jest szczęściem prawdziwym. Stan ten utożsamiali z posiadaniem pewnej cechy, którą określali jako cnota. Jest ona jakąś formą sprawności moralnej; zapewne cechą charakteru, od której zależy moralnie dobre postępowanie. Cnota i szczęście to jedno. Kto ją ma, ten jest szczęśliwy i tylko ona jest naprawdę potrzebna człowiekowi.
Jest w tym pewien urok. Każdy człowiek dąży do szczęścia i szczęścia szuka. Jeśli nie ma nadziei na jego osiągnięcie czy znalezienie, jego życie traci sens, a konsekwencją tego stanu rzeczy jest samobójstwo. Niestety. Ale czym jest szczęście? Tutaj każda odpowiedź nie jest właściwa. Podobnie jak w przypadku dobra nieuchronnie wpada się w pułapkę utożsamiając szczęście z tym, co tylko jest jego pewnym sensem, w pewnych sytuacjach. To właśnie tego byli świadomi cynicy. Jeśli szczęście jest uzależnione od przyjemności, ludzie cierpiący z różnych powodów (np. choroby) go nie osiągną. Jeśli zależy ono od zdrowia, podobnie. Nie inaczej jest w przypadku pieniędzy, inteligencji, urody, dzieci, przyjaciół i tak dalej. Jasne jest, że prawdopodobnie jakoś ono zależy od tych czynników, ale do nich się nie redukuje, ani nie jest ich zwykłą sumą. W tym właśnie tkwi urok myśli Arystypa, głównego twórcy tej doktryny.
Zresztą jest też powód drugi. Ponieważ szczęście nie redukuje się do żadnego z tych czynników, to właśnie od człowieka zależy czy szczęście osiągnie, czy nie, niezależnie od sytuacji, w jakiej się znalazł. Choroba, brak urody, inteligencji i tak dalej nie przekreśla możliwości jego osiągnięcia. W pewien sposób człowiek sam determinuje ten stan: szczęście nie zależy od okoliczności, w jakich tkwi człowiek, lecz od tego, co z tym zrobi. Dlatego też cynicy łączyli szczęście z wolnością. Człowiek szczęśliwy jest wolny.
Jednak takie podejście ma też swoją cenę. Każdy szuka lub dąży do szczęścia, ale w efekcie nie sposób powiedzieć, czym ono właściwie jest. Wygląda to trochę tak, że gonimy za czymś, czego nie znamy i o czym niewiele wiemy. Czy wobec tego szczęście jest tylko jakąś mrzonką? Wymysłem tkwiącym w nas z niewyjaśnionych względów, który gonimy, ale którego nigdy nie uda się złapać? Jeśli tak jest, próżne nasze wysiłki. Górnolotnie mówiąc – a wtedy, po co żyć?
Grzegorz Pacewicz
Fot. Pink Sherbet Photography, Flickr (CC by)
Komentarze
Każdy człowiek dąży do szczęścia i szczęścia szuka. Jeśli nie ma nadziei na jego osiągnięcie czy znalezienie, jego życie traci sens, a konsekwencją tego stanu rzeczy jest samobójstwo.
Skoro nie wiemy, czym jest szczęście, to nonsensem jest mówić, że każdy człowiek dąży do szczęścia – jako czegoś konkretnego. Nonsensem też jest pytanie „po co wtedy żyć” i mówienie, że życie traci sens. Powiem więcej: wydaje mi się, że ci, którzy świadomie żyją, częstokroć nie zawracają sobie głowy czymś takim jak szczęście. Za to masowo się o tym szczęściu gada w rozmaitych durnowatych serialach 😉
Szlachetne zdrowie/ nikt się nie dowie…
Szczęściem sobie nie zawracają głowy ludzie szczęśliwi.
Hoko,
Brak wyraźnej definicji czegoś nie oznacza, że tego czegoś nie ma. Czy z powodu braku definicji Sokratesa twierdzi ktoś, że go nie było? 🙂
Szczęście masz w momencie, gdy czujesz się szczęśliwy. Gdny nie czujesz się szczęśliwy, to tego szczęścia nie masz. o, jak rozumiem, cynicy.
Wniosek: szczęście to temat dla neurofizjologa. Ciekawe, czy jest ośrodek szczęścia, tak jak jest ośrodek przyjemności czy jak podejrzewamy,że jest „God spot”.
Życie może być interesujące i zabawne pod warunkiem, że nie będziemy liczyli na to, że będziemy szczęśliwi.
To Prof. Kołakowski – myślę że miał rację.
U cyników to raczej jest tak, że „jesteś szczęśliwy, nawet jeśli aktualnie czujesz się źle”.
Ponieważ „szczęście” nie jest zdefiniowane a nawet można powiedzieć, że jest niedefiniowalne zatem pewnie jest pojęciem pustym co by znaczyło tyle, iż desygnatu nie posiada. Natomiast chyba jest pewne, że każdy lub raczej zdecydowana większość ludzi miewała niekiedy poczucie szczęścia. Mniemam, iż każdy tak czujący osobnik nazywał szczęściem całkiem coś innego niż pozostali. I z tego można przyjąć iż poczucie szczęścia jest przeżyciem indywidualnym i nawet powodów takiego przeżycia podać nie można. Mam pewność, że człowiek chory też przeżywa momenty szczęścia. I to się pokrywa z wypowiedzią @J.Ty. a jest sprzeczne z cytowanymi przez @GP cynikami. Ale… czy myśliciele sprzed 2000 lat muszą mieć rację tylko dlatego, że tworzyli filozofię?
Z poważaniem W.
„I to się pokrywa z wypowiedzią @J.Ty. a jest sprzeczne z cytowanymi przez @GP cynikami.”
Myślę, że raczej jest to zgodne. 🙂
Co do niedefiniowalności szczęścia, to może taka analogia. Prawda jako taka, też jest niedefniowalna – definicja Tarskiego dotyczy tylko matematyki – nie przeszkadza to jednak w tym, by traktować ją jako wartość regulatywną dla nauki. Nie przeszkadza to również w osiąganiu przez naukę nowych wyników poznawczych.
na temat szczescia ciekawie(i dowcipnie) pisze paul wlatzlawik
w swojej ksiazce anleitung zum unglücklich zu sein- wskazowki jak byc nieszczesliwym…
„Jednak takie podejście ma też swoją cenę. Każdy szuka lub dąży do szczęścia, ale w efekcie nie sposób powiedzieć, czym ono właściwie jest.”
Jeśli wierzyć przytoczonym myslicielom, to szczęście jako niezalezne od okoliczności byłoby raczej sposobem doświadczania życia.
Sposób doświadczania życia to jest umiejętność. Jak przy każdej praktycznej umiejętności, naukowe definicje nie mają tu dużego zastosowania. Chcemy sie czegoś nauczyć to idziemy do szkoły i pracujemy nad sobą, aż osiągniemy w danej dziedzinie biegłość. Czy pierwszoklasista jest w stanie zdefiniować stan umysłu który osiągnie na maturze? Albo zrozumiec taką definicję nawet, gdy ją usłyszy? Pewnych rzeczy trzeba doświadczyc osobiście.
Przypomina to wyruszanie na wyprawę w krainy, których nie znamy. Naukowej definicja celu nic nie wniesie. Wszystko czego potrzebujemy to chęć wyprawy, dobra mapa, doświadczony przewodnik i ew. dobre towarzystwo.
@@GP
No chyba w tym siedzi sedno, że utrzymujesz iż istnieje coś takiego jak „prawda” czy „szczęście”. A ja przeciwnie .
Z poważaniem W.
Art63,
„Jeśli wierzyć przytoczonym myslicielom, to szczęście jako niezalezne od okoliczności byłoby raczej sposobem doświadczania życia.”
Zgoda, myślę bardzo podobnie.
Wojtek-1942,
To zależy co rozumieć, przez „istnieje”. Łatwo wpaść w błąd hipostazowania. Z pewnością „szczęście” coś nazywa, jakiś stan czy np. ogólną jakość życia.
@GP
No i mam problem bowiem też podzielam pogląd Art63. Szczęście to zbiór pewnych stanów a nie „coś”. I dlatego nie do końca zgadzam się a tobą. Bowiem używanie pewnych pojęć które winny być opisem tzn. przymiotnikami w formie rzeczownikowej sugeruje istnienie takich „przedmiotów”. To min. własnie prawda, szczęście, sprawiedliwość. Takich rzeczy nie ma a są jedynie rzeczy prawdziwe, szczęśliwe czy sprawiedliwe. Przenosimy znaczenie pojęć opisujących stany na pojęcia opisujące istnienie przedmiotowe.
Z poważaniem W.
Tatarkiewicz- „Traktat o szczęściu” zawarte jest tam ponad 5000 definicji szczęścia……
Dla każdego, coś miłego, ale wynika z tego iż jest to odczucie INDYWIDUALNE!!!!
Skoro szczęście można różnie definiować, to znaczy, że jest ono etykietką, którą da się nakleić na skrzynki z rozmaitą zawartością. Jaki w takim razie jest sens pisanie grubych tomów na temat przyklejania etykietek? Czy nie lepiej zająć się zawartością owych skrzynek, niezależnie od tego, jak one się nazywają?
„Sen śmiesznego człowieka” – Dostojewski – tylko 13 stron 😉
@Wojtek-1942,
Reguły językowe dopuszczają używanie form rzeczownikowych, ale to nie musi oznaczać zaraz, że np. szczęście jest przedmiotem. Zresztą zastrzeżenie przez Pana poczynione rozwiązują problem.
@wiesiek59,
Czytałem gdzieś, że jest to jedyna książka Tatarkiewicza, która nie odniosła wyraźnego sukcesu. Sam Tatarkiewicz miał ponoć powiedzieć, że gdyby ją zatytułował „O nieszczęściu” to taki sukces by miał miejsce.
@Marcin Robert,
Zawsze można się uciec do definicji regulującej i przyjąć jedną definicję szczęścia. I co wtedy?
E.Kant skłaniał sie raczej nie do poszukiwania szczęścia jako takiego ,ale satysfakcjii z życia . Cytat.” satysfakcjii z życia upatrywać należy w rozwoju zdolności intelektualnych”. Pozdrwiam.
@GP,
Żaden problem. A ktoś inny będzie mógł nazwać tę samą skrzynkę jakoś inaczej. W niczym nie zmienia to faktu, że jej zawartość jest ważniejsza, nie warto więc przejmować się tym, jaką otrzymała etykietkę.
Zajmowanie się czymś tak mętnym i ogólnikowym, jak pojęcie szczęścia nie ma zbyt wiele sensu, ma go natomiast refleksja nad konkretnymi usprawnieniami ludzkiego zycia.
Tyle tylko, że nie rozmawiamy o etykietkach, tylko właśnie o zawartości pudełka.
Tyle że zabierając się do tego od złej strony, czyli od nazwy. A co komu po tym, że coś nazwie się szczęściem?
„Każdy szuka lub dąży do szczęścia, ale w efekcie nie sposób powiedzieć, czym ono właściwie jest. Wygląda to trochę tak, że gonimy za czymś, czego nie znamy i o czym niewiele wiemy.”
Skoro tak, to darujmy sobie dyskusje na ten temat.
„Czy wobec tego szczęście jest tylko jakąś mrzonką?”
To takie słowo wzięte z języka potocznego i używane w różnych sytuacjach emocjonalnych. I niech może zostanie w sferze potocznych wyobrażeń. Nie warto go stamtąd wyciągać.
@Marcin Robert.
Jak można zajmować się czymkolwiek rozumiejąc przez zajmowanie się rozważania, bez nazwania tego czym sie zajmujemy. Toć rozmowa bedzie niezwykle utrudniona. A do tego można wyobrazić sobie nieco platoński pogląd iż rzeczywistość to nazwy jedynie.
@GP Jasne z tymi formami ale jednak użycie formy rzeczownikowej jakoś tak obok rozumnej świadomości sugeruje istnienie rzeczy nazwanej rzeczownikiem natomiast użycie przymiotnika jasno mówi iż chodzi o właściwość.
Z poważaniem W.
Art63 pisze:
o godz. 09:56
„szczęście jako niezalezne od okoliczności byłoby raczej sposobem doświadczania życia. … Pewnych rzeczy trzeba doświadczyc osobiście. … Przypomina to wyruszanie na wyprawę w krainy, których nie znamy.”
emila pisze:
o godz. 18:34
„Kant – … satysfakcjii z życia upatrywać należy w rozwoju zdolności intelektualnych.?
Przed jakimś czasem dokonałam odkrycia, że tak naprawdę odczucie szczęścia daje tylko poznanie, w sensie filozoficznym i naukowym.
Naturalnie zgadzam się z innymi próbami określenia.
@Wojtek-1942
To dlatego, że w trakcie orzekania o rzeczach nasza ontologia się wzbogaca. Istnieją rzeczy, ale obok nich ich własności i relacje. Osobną kwestię stanowi podmiot. Do tego dochodzi jeszcze kwestia istnienia Absolutu… A co z wartościami? I tak dalej. Jak widać możliwości jest wiele.
Łep mnie napierdala po wczorajszej imprezie – nie żebym dużo wypił ale towarzystwo było za bardzo wymieszane i do tego ten deszcz walący o szyby i zasłoniętą żaluzję na pietrze. Dzisiaj siedzę przy klawiaturze i nawalam w klawisze zastanawiając się nad szczęściem. Pomijając tę nieszczęsną głowę to właściwie nic mnie nie boli, ale powód bólu głowy jest znany i dlatego mnie nie zaimuje. Czyli zdrowie mam. Kasa – to co tak istotnego w życiu też mam. Seks na wystarczającym poziomie. Praca – mam, sam sobie stworzyłem miejsce gdzie mogę się realizować. Kurwa ja jestem szczęśliwy. Zawsze myślałem, że ze mną jest coś nie tak bo bycie szczęśliwym kiedy ze wsząd zalewa nas potok negatywnych informacji nie jest normalne. Szczęście, szczęście, szczęśliwy jakże często słyszy się to słowo a teraz okazuje się, że to krzyżowanie się dwóch prostych równoległych w nieskończoności. Myślę, że szczęście jest bliżej nas niż sądzimy to nieodzowny cień naszego życia, tuptające za nami cichutko jeż.
A wydawało mi się, że filozofia od dawna (przynajmniej od Karla Poppera), a fizyka od jeszcze dawniejszych czasów nie zajmuje się już domniemywaniem znaczeń słów. Przecież słowa to tylko użyteczne narzędzia służące przetwarzaniu informacji, dlatego – poza dziedziną językoznawstwa oraz poza oświatą – pytania typu „co to jest X” nie mają sensu. Widzę jednak, że stara postawa, sięgająca czasów myślenia magicznego, nadal ma się nieźle.
Ma oczywiście sens badanie, jak ludzie zamieszkujący dane terytorium rozumieją szczęście, ale to socjologia. Natomiast dla poznania świata pytanie „co to jest szczęście” i jemu podobne są bez znaczenia.
Troszkę (ale tylko troszkę) off-topic.
Grzegorzu, a nie poszukałbyś materiału i nie napisał o słowie „sukces”? Bo mam wrażenie, że sukces jest intensywnie promowany jako coś prawie równie pożądanego jak szczęście. Wszystkich nakłaniają, żeby do niego dążyli, to może okaże się podobny do szczęścia?
@Marcin Robert,
Chyba się trochę Pan już zaplątał. Zżyma się Pan na słowa, że znaczenia słów nie mają większej wartości i po co tu coś uściślać. Jednocześnie sugeruje Pan, że lepiej jest się zająć przetwarzaniem informacji (może bez użycia słów?). Na dodatek jeszcze, żeby się nie pytać „co to jest X”. Następnie jeszcze Pan pisze, że niech socjologowie badają, co dla konkretnych ludzi jest szczęściem, chociaż dla poznania świata nie ma to znaczenia. Przy takim pomieszaniu do niczego nie dojdziemy.
@J.Ty,
Ok. Zobaczę, chociaż nie liczyłbym, że się uda w najbliższym czasie.
@GP
Czy szanowny pan używa słowa pan celowo? Jestem kompletnym ignorantem wychowanym na podwórku a nie na żoliborskich salonach i żyłem w przekonaniu, że w internecie jest w zwyczaju pisać do siebie ty, tak trochę anonimowo. Jeśli błądzę to proszę o reprymendę.
@J.Ty.
Mam takie przeczucie, że olbrzymia wieloznaczność słowa sukces może spowodować trudności w porozumieniu się. Chyba, że zostanie ono ograniczone do tego co ogólnie jest rozumiane jako sukces życiowy.
Z poważaniem W.
Taki drobny problem, nie tylko semantyczny,……
Nazwa i desygnat nazwy…..
Szczęście, sukces, dobro wspólne, patriotyzm, honor.
Co każdy z Dyskutantów przez to rozumie?
Od lektury Tatarkiewicza minęło mi ponad 30 lat.
Jedna z definicji, która się wryła mi w pamięć, to:
„być szczęśliwym, to uszczęśliwiać innych”
Kto by się teraz, w kwiecie, wieku pod nią podpisał?
Wtedy, o uszczęśliwianiu na siłę i życiu według cudzych wyobrażeń się nie myślało.
Od tego czasu dojrzeliśmy, a i uszczęśliwiaczy, mających monopol na rację i receptę na ludzki los przybyło…..
@Wojtek
Jasne, że słowo „sukces” jest nadzwyczaj wieloznaczne. Dokładnie tak, jak „szczęście”. Dlatego właśnie spodziewałbym się jakiegoś podobieństwa.
A może urodzi się uogólnienie, dotyczące generalnie słów opisujących „cele w życiu ludzkim (albo życia ludzkiego)”, które pewnie zawsze będą wieloznaczne.
@Wojtek-1942,
Tak, używam celowo, ale tylko dlatego, by kogoś nie urazić. Wiem oczywiście, że w sieci przyjęta jest forma per Ty, ale zauważyłem w komentarzach, że pojawia się forma Pan. Więc gdy piszę do kogoś „nowego” to raczej przełączam się na formę Pan – tak dla bezpieczeństwa. Ale chętnie przejdę do formy luźniejszej 🙂
@GP
Wnoszę, że nie będziesz urażony mą bezceremonialnością.
@ J.Ty.
Takich słów jest sporo. Powstały z urzeczowienia przymiotników i pełnią rolę platońskich idei. To np. sprawiedliwość, piękno, dobro i wiele im podobnych.
Z poważaniem W.
Absolutnie. 🙂
@Wojtku
Masz rację.
Jednak „sukces” jest słowem na dorobku, dopiero zaczyna być traktowany jako ważny cel w życiu. Mamy rzadką okazję oglądać rozgrywającą się na naszych oczach redefinicję jego znaczenia, a jeszcze pamiętamy, jak go dawniej rozumiano. W przypadku słów, które wymieniłeś, ten proces odbył się dawno i niewiele po nim śladów zostało.
Oczywiście, dla rzetelnego zrozumienia aktualnego sensu terminu bardzo przydatne (albo wręcz niezbędne) jest zrozumienie ewolucji jego znaczenia w czasie. Właśnie dlatego „sukces” jest bardzo ciekawy i może nam pomóc zrozumieć inne słowa.
@GP dzięki.
@ J.Ty.Zatem czekamy na możliwość pogadania o tym.
Z powazaniem W.
@GP
Teraz nas już dwóch prosi i czeka: ja i Wojtek.
Zobaczę co się da zrobić, ale w najbliższym czasie nie liczyłbym na nic wielkiego na waszym miejscu.
Akceptuję zarówno formę „Pan”, jak i formę „Ty”. 🙂 Faktycznie jestem tu nowy, w tym znaczeniu, iż po raz pierwszy zdecydowałem się wziąć udział w dyskusji, jednak niektóre blogi ze strony „Polityki” podczytuję już od dobrych kilku lat (m. in. Dariusza Chętkowskiego, Daniela Passenta, czy też właśnie „Blog szalonych naukowców”). Ale wracając do tematu:
Można oczywiście badać, jak rozumieją słowo „puszka” mieszkańcy Rosji i jak rozumieją słowo „puszka” mieszkańcy Polski, nie dowiemy się jednak w ten sposób czym jest puszka. Po prostu jest to słowo, którego można używać raz tak, a innym razem inaczej. Z pewnością rozważanie problemu „co to jest puszka” nie jest istotne dla pracowników przemysłu spożywczego, nawet wtedy, gdy zajmują się oni produkcją puszkowanej żywności.
Pięknie sprawy te wyłożył prof. Marian Mazur w dziele „Cybernetyka i charakter”. Pozwolę sobie podać linka do rozdziału „Konwencje terminologiczne”:
http://www.autonom.edu.pl/publikacje/marian_mazur-cybernetyka_i_charakter.doc#_Toc65982369
i zacytować jego fragment:
„Jest zdumiewające, jak wielu naukowców ma skłonność do „semantyzacji” problemów, tj. do snucia rozważań w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania typu „co to jest X?”, nie zdając sobie sprawy, że w nauce pytania takie są bezprzedmiotowe, nie wolno więc ich stawiać.
Czytelników niedowierzających, że jakieś pytania mogą być w nauce niedopuszczalne, mogę o tym przekonać w bardzo prosty sposób. Przypuśćmy, że kogoś zapytano: „Co to jest quax?” Aby odpowiedzieć na to pytanie, zapytany musiałby je najpierw zrozumieć, do tego celu musiałby zrozumieć wyrazy użyte w pytaniu. Pierwsze trzy wyrazy nie budzą jego wątpliwości, czwarty jednak jest dlań niezrozumiały, wobec czego, aby się dowiedzieć o co pytającemu chodzi, zwraca się do niego z pytaniem: „A co to jest quax?” Ale w ten sposób powtórzył tylko pytanie, które jemu samemu zadano. Jak widać, przy takich pytaniach powstaje błędne koło. Nie zmienia postaci rzeczy, gdy pytającym i pytanym jest jedna i ta sama osoba.
Mógłby ktoś wysunąć wątpliwość, skąd w takim razie biorą się w nauce takie zdania, jak choćby na przykład: „Cybernetyka jest to nauka o sterowaniu.” Najwidoczniej jest to odpowiedź na pytanie: „Co to jest cybernetyka?” – ktoś więc musiał je najpierw zadać.
Jest to złudzenie spowodowane nawykami językowymi. Przytoczone zdanie jest tylko zwyczajową formą zdania: „Naukę o sterowaniu nazwano cybernetyką .” Stanowi ono odpowiedź na pytanie: „Jak nazwać naukę o sterowaniu?” Takie pytania są w nauce dopuszczalne, ale też są one czymś zupełnie innym niż pytania: „Co to jest?”
MR: Otóż właśnie. Nie warto marnować czasu na zadawanie sobie pytań: „co to jest szczęście”, „co to jest sprawiedliwość”, czy też „co to jest osobowość”, ponieważ takie pytania są po prostu bezprzedmiotowe.
Cieszę się, że się rozumiemy, co do form Pan i ty. 🙂
„Można oczywiście badać, jak rozumieją słowo ?puszka? mieszkańcy Rosji i jak rozumieją słowo ?puszka? mieszkańcy Polski, nie dowiemy się jednak w ten sposób czym jest puszka. Po prostu jest to słowo, którego można używać raz tak, a innym razem inaczej.”
Otóż dowiemy się, bo konotacja wyznacza denotację. 😉
Nie da się uprawiać nauki bez jasnego określenia znaczenia słów. Bez tego nie będziemy wiedzieli o czym mówimy. Jasne, że to początek, ale nie jest przypadkiem, że definicje pojęć używanych przez naukowców na ogół znajdują się na początku ich prac. Ale też – sposób rozumienia słów wyznacza sposób postrzegnia rzeczy i ich opis. Nie są to więc sprawy dowolne i obojętne.
GP: „Otóż dowiemy się, bo konotacja wyznacza denotację.”
W takim razie rozwiązanie problemu szczęścia jest bardzo proste. Wystarczy zajrzeć do „Słownika języka polskiego”:
szczęście
1. „powodzenie w jakichś przedsięwzięciach, sytuacjach życiowych itp.”
2. „uczucie zadowolenia, radości; też: to wszystko, co wywołuje ten stan”
3. „zbieg pomyślnych okoliczności”
@ Marcin Robert
Zgadzam sie, ze „Slownik jezyka polskiego” jest w tym wypadku autorytatywny, bo podaje rozne definicje szczescia, a jest to slowo bardzo wieloznacze. Ktos, komu ledwo uniknac wypadku, mowi „Mialem szczescie”. Ktos, kto wygrywa w karty tez „ma szczescie”. Komus, komu urodzi sie syn „jest szczesliwy” (mimo, ze syn w koncu wyrasta na seryjnego morderce). Wiec najpierwe trzeba bylo ustalic, czy w dyskusji tej chodzi o chwilowy i przejsciowy stan odczuwania przyjemnosci, czy tez o dlugotrwaly stan odczuwania tej przyjemnosci, okreslany, jako „szczescie”. Natomiast „sukces” jest jednoznacznie stanem chwilowym; zajecie pierwszego miejsca w czyms tam jest na pewno sukcesem, ale na tym koniec. Nastepna wygrana to kolejny „sukces”. „Czlowiek sukcesu” – to taki, ktoremu udalo sie wygrac wielokrotnie, a wiec przybliza prawdopodobienstwo kolejnych wygranych, ale tylko przybliza. Zwiazana z tym frustracja moze uczynic „czlowieka sukcesu gleboko nieszczesliwym. Nie ma wiec przelozenia „sukcesu” na „szczescie”, chyba ze potraktujemy „szczescie” jako chwilowy i krotkotrwaly stan.
Ciekaw jestem, dlaczego nikt nie zwrocil uwagi na wypowiedz syriusza, ktory wyjatkowo zdroworozsadkowo podszedl do rzeczy, z wyjatkiem tego, ze popadl znow w okreslenie „szczescia”, jako braku „nieszczescia”, ale ogolnie bym sie zgodzil. „Szczescie” jako zjawisko w miare trwale nalezaloby raczej rozpatrywac jako postawe w stosunku do zycia. Cieszenia sie chwila obecna i czerpania przyjemnosci z tego co wlasnie mamy (brawo syriusz). Ani bowiem osiagniecie „sukcesu”, ani „rozwoj intelektualny” – jak chce Therese Kosowski – nie moga dac „szczescia” same w sobie, bo to „szczescie” uzaleznione jest od innych jeszcze okolicznosci. Nie mozna zatem byc „szczesliwym”, jezeli cos nam obiektywnie dolega fizycznie, czy psychicznie (pomijajac drobny bol glowy, jak u syriusza). Wiec „szczescie” – jako stan samopoczucia nalezaloby zdefiniowac jako zbior okolicznosci w jakich sie znajdujemy oraz percepcje tych okolicznosci, jako dla nas dobrych. Przy czym nalezy zastrzec, ze „okolicznosci” te wcale nie musza byc najlepsze z mozliwych, ani nawet lepsze od tych, w jakich znajduja sie inne osoby.
Pozdrowienia dla syriusza – tak trzymac.
@Marcin Robert,
Można zacząć od tego.
@Marcin Robert
@Werbalista
Mam niezbyt obiecujące doświadczenia z braniem na poważnie słownikowego znaczenia pojęć. Kiedyś nie mogłem się dogadać w sprawie obiektywności/subiektywności oceny. Słownik dopuszcza fakt, że ocena może być obiektywna. I wydaje mi się, że niedocenianie znaczenia pojęć (a nie wyrazów w postaci np. graficznej czy akustycznej) wynika u was ze sposobu stawiania pytań. Wasze pytania o znaczenie słów nie dotyczą sedna a powierzchni. No bo jeśli już chcemy rozmawiać np. o szczęściu to dobrze było by byśmy mówili o tym samym szczęściu. I nie chodzi w tym wypadku o tzw. szczęście np. w grze hazardowej a o coś niewyrażalnego (co mnie własnie się nie podoba) co powszechnie jest za szczęście uważane. Już pisałem, że niechętnie bym przyjął taką płaszczyznę rozmowy bowiem uważam to za przeniesienie , zamianę cechy w przedmiot.
Z poważaniem W.
@Werbalista
Co do jednorazowości „sukcesu” to sprawa jest dynamiczna i o tym właśnie pisałem. Słowo istotnie dotąd oznaczało coś jednorazowego, ale to się zmienia i „sukces” zaczyna często oznaczać coś podobnego do swojej liczby mnogiej „sukcesy”. To jest moim zdaniem element przemiany znaczeniowej tego słowa i drogi do stania się jednym z bardzo abstrakcyjnych i nieuchytnych, ale pożądanych celów w życiu. Ilustracja:
– serial „Moda na sukces” (tytuł z sukcesem w liczbie pojedynczej, tysiące odcinków)
– Drugi przykład
– drugi Trzeci przykład
Link się zepsuł. To może jeszcze raz:
– Drugi przykład
– Trzeci przykład
@Wojtek- 1942
Nikt przeciez nie potraktowal serio slownikowych definicji. Marcin Robert po prostu zripostowal, a ja – choc tez nie traktuje takich definicji serio – nie mialem wyjscia, tylko zgodzic sie z logika riposty.
@ J.Ty.
Zgadzam sie, zmienia sie definicja „sukcesu”, ale to slowo padlo w trakcie dyskusji, wiec uznalem za stosowne sprecyzowac troche prawdziwe jego znaczenie. Do tej pory wiec takie uzycie tego slowa, jakby byl to stan dluzszy to dla mnie makaronizm, malpowanie na zywca z angielskiego. A co do przykladow, to przeciez tez nikt nie bierze serio ani telewizyjnej chalturki, ani tym bardziej sloganow reklamowych, prawda?
Pozdrawiam, dyskusja troche sie rozmywa.
Werbalista: „dyskusja trochę się rozmywa”.
W takim razie spróbujmy ją uporządkować. 🙂
Jeżeli chcę opisać jakiś przedmiot lub jakieś zjawisko, muszę nadać mu nazwę. Jest to jednak czynność wybitnie konwencjonalna, nie istnieje bowiem żadne jednoznaczne powiązanie nazwy z cechami danego przedmiotu lub zjawiska. Wprowadzając terminologię naukową nie muszę więc, choć mogę, liczyć się z definicjami zawartymi w SJP.
Przykładem takiego postępowania jest zalinkowana przeze mnie wyżej praca prof. Mazura, której autor wprowadza ? dla wygody wywodu ? m. in. takie definicje:
Emocja jest to oddziaływanie korelatora na homeostat.
Refleksja jest to oddziaływanie homeostatu na korelator.
Świadomość jest to przepływ mocy korelacyjnej spowodowany różnicą potencjału homeostatycznego i potencjału perturbacyjnego.
Myślenie jest to przepływ mocy korelacyjnej zależny od działania homeostatu i od występujących bodźców.
Powyższe cztery definicje są całkowicie niezgodne z tymi, które znajdziemy w SJP, dla poznania rzeczywistości nie ma to jednak żadnego znaczenia, ponieważ nieważne są słowa „emocja”, „refleksja” itd., lecz faktycznie zachodzące zjawiska, takie jak: oddziaływanie korelatora na homeostat, oddziaływanie homeostatu na korelator itd., itp.
Dokładnie tak samo jest ze „szczęściem”. GP napisał powyżej: „Zawsze można się uciec do definicji regulującej i przyjąć jedną definicję szczęścia”. Tak właśnie należy zrobić, ale jest to kwestia czysto techniczna, której nie warto poświęcać zbyt dużo czasu. Oczywiście, aby zastosować definicję regulującą, należy mieć przedmiot lub zjawisko, które chcemy opisać, ale nie znajdziemy go, próbując odpowiedzieć na pytanie „co to jest szczęście”. Takich pytań w ogóle nie należy zadawać. Po prostu: albo mamy przedmiot lub zjawisko, które chcemy tak lub inaczej nazwać (i wtedy to nim się zajmujemy, a nie nazwą), albo go nie mamy i wtedy nie marnujemy czasu na próby odpowiedzi na pytanie „co powinniśmy oznaczyć taką a nie inną nazwą”, bo tym sposobem i tak nie dowiemy się niczego wartościowego o rzeczywistości.
@Marcin Robert,
„Tak właśnie należy zrobić, ale jest to kwestia czysto techniczna, której nie warto poświęcać zbyt dużo czasu. Oczywiście, aby zastosować definicję regulującą, należy mieć przedmiot lub zjawisko, które chcemy opisać, ale nie znajdziemy go, próbując odpowiedzieć na pytanie ?co to jest szczęście?. Takich pytań w ogóle nie należy zadawać. Po prostu: albo mamy przedmiot lub zjawisko, które chcemy tak lub inaczej nazwać (i wtedy to nim się zajmujemy, a nie nazwą), albo go nie mamy i wtedy nie marnujemy czasu na próby odpowiedzi na pytanie ?co powinniśmy oznaczyć taką a nie inną nazwą?, bo tym sposobem i tak nie dowiemy się niczego wartościowego o rzeczywistości.”
Właśnie w tym sęk, że mamy jakieś zjawisko czy przedmiot (ale nie rzecz) które ludzie nazywają szczęściem. Więc czasu nie marynujemy. Przy czym ja się kompletnie nie zgadzam z tym, że nie ma sensu pytać: co to jest, albo czym jest…. Niby czemu, nie – bo tak chce prof. Mazur? Mnie bardzo ciekawi czym dla kogoś jest szczęście i co to jest dla tego kogoś szczęście. To między innymi dlatego napisałem ten wpis i czytam komentarze.
I tak wrocilismy do punktu wyjscia. Czytajac wypowiedzi wszystkich na tym forum coraz bardziej sklaniam sie ku tezie Marcina Roberta, ze jednak pytanie „co to jest szczescie”, jest calkowicie wyprane ze znaczenia. Zadajac to pytanie 100 roznym osobom otrzymamy dokladnie 100 roznych odpowiedzi. Nastepnie pytajac te same osoby, czy czuja sie szczesliwe otrzymamy odpowiedzi „tak” albo „nie”, ale oparte na tak roznych kryteriach, ze ani troche nie przyblizy nas to do odpowiedzi na to czym jest szczescie. W rezultacie takie badanie byloby zupelnie bezwartosciowe. Ale czy na pewno? Zalozmy, ze zadano te pytania studentom GP i okazalo sie ze, powiedzmy, 70 studentow odpowiedzialo, ze czuja sie szczesliwymi. Smialo zatem mozemy powiedziec, ze albo a) GP jest swietnym wykladowca, bo 70 procent jego studentow czuje sie szczesliwymi, albo b) sposrod wszystkich studentow, wiekszosc tych, ktorzy czuja sie szczesliwymi staraja sie dostac na wyklady GP. Bez wzgledu na to, czy prawdziwe jest „a”, czy „b” – mozemy stwierdzic, ze GP jest dobrym wykladowca. Czyli dochodzimy do bardzo konkretnego (i sprawdzalnego) wniosku bez koniecznosci definiowania tego, co to jest szczescie. QED.
Ale jako ciekawostke dodam, ze znam tylko jedno panstwo na swiecie, u ktorego podstaw powstania leglo zalozenie naturalnego prawa czlowieka do dazenia do szczescia.
Pozdrawiam i dziekuje za wspanialy material do przemyslenia.
Ponieważ będziemy wiedzieć więcej, punkt wyjścia nie jest punktem dojścia. Tym samym też zostaje zbity argument, że cały zabieg jest jałowy. Natomiast, co do przykładu z moich zajęć, to jest to wszystko wymysł, więc jego moc argumentacyjna jest zerowa. To nie są wszystkie hipotetyczne odpowiedzi. 😉