Zaginiony symbol
Połknąłem właśnie jednym haustem „Zaginiony symbol” Dana Browna. Oczywiście, książka ta służyć ma wyłącznie samej przyjemności czytania i nie powinna być traktowana jako źródło wiedzy. Jednak naukowe wątki „Symbolu” skłaniają do pewnej refleksji.
Nie mogę opisać tu akcji książki, bo byłoby to zbrodnią gorszą niż ta opisana przez Browna. Chciałbym podzielić się jednak z blogowiczami kilkoma myślami, które przychodzą do głowy podczas tej lektury.
Jak wszystkie dotychczasowe książki Dana Browna „Symbol” jest kryminałem z bogatym „historyzującym” tłem. Sądzę, że niedoścignionym pierwowzorem dla autora było „Imię róży” Umberto Eco. Różnica polega na tym, że Eco potrafił z wielkim smakiem wpleść w akcję książki prawdziwe informacje historyczne, a Brown żongluje wieloma pseudoinformacjami. Skoro jednak jego książki to zwykłe kryminały, to nie można uznać tej żonglerki za grzech.
Dla mnie książki Browna to doskonałe czytadła. Pochłaniam je bez oglądania się na to, co w nich jest prawdą, a co wymysłem autora. Nie rozumiem jak mogło dojść do burzliwej dyskusji na temat stosunku Browna do Kościoła katolickiego po „Kodzie da Vinci”. Również potencjalna dyskusja o masonerii na podstawie „Symbolu” pachnie mi zwykłym marketingiem.
Przecież czytając Artura Conan Doyle’a (z którego zresztą czerpał Eco pisząc „Imię róży”) nikt nie ma chyba zamiaru dowiedzieć się, jakiej dokładnie rasy jest pies Baskerville’ów i czy fosfor wydobywający się z jego pyska mógł rzeczywiście uchodzić za piekielny ogień. Przeczytałem „Psa Baskerville’ów” mając pewnie 12 czy 13 lat i lekturę tę pamiętam do dziś. Podczas gdy wiele innych książek przeczytanych później nie pozostawiło we mnie żadnego śladu. A to chyba najlepsza rekomendacja.
Książki Browna też pozostawiają po sobie ślad. Oczywiście za nic nie mogę sobie przypomnieć o co chodziło w kwestii płci Chrystusa czy seksuologii Marii Magdaleny z „Kodu da Vinci”. Ale pamiętam, że też konsumowałem tę książkę bez opamiętania. To samo dotyczy „Aniołów i demonów” i „Zaginionego symbolu”. Nastrój i zawrotne tempo akcji całej trylogii o Robercie Langdonie mam cały czas w pamięci, choć od lektury dwóch pierwszych części minęło już kilka ładnych lat.
„Zaginiony symbol” może w mojej pamięci znaleźć jednak nieco inne miejsce. A głównie za sprawą wątków naukowych i, powiedzmy, pseudonaukowych. Rozważania Browna o geometrycznym czy wykładniczym postępie nauki, której dziś nie sposób objąć pojedynczym mózgiem, wcale nie są idiotyczne. Uśmiercenie Roberta Langdona (nie zdradzę nic więcej, choćby mnie torturowało dziesięciu Molochów-Mal’akhów!) też znajduje pseudonaukowe, ale przekonujące jak na kryminał, wytłumaczenie.
Wyraźny kłopot ma Brown z noetyką Katherine Solomon. No cóż, wymyślenie i wiarygodne opisanie całej nowej, nieistniejącej w rzeczywistości dziedziny nauki nie jest rzeczą łatwą. Trzeba Brownowi znów oddać honor za to, że tak ładnie wyszedł z tej sytuacji, wysadzając po prostu laboratorium Katherine w powietrze (przypomnienie o konieczności backupowania zawartości naszych komputerów). A „Symbol” to również swego rodzaju katalog sprzętu internetowego.
Trudno komentować natomiast wątki masońskie, bo masoni odgrywają w powieści rolę psa Baskerville’ów. Nużący jest upór autora, który łopatologicznie przekonuje czytelników, że masoni są z zasady dobrzy, a ich dziwnie wyglądające obrzędy są po prostu źle interpretowane. Sprowadzanie „wiary” wolnomularskiej do prawdziwych religii może wywołać efekt przeciwny do zamierzonego – czyli skłonienia czytelnika, by uznał masonerię za główną siłę postępu naszej cywilizacji.
Polecam lekturę „Symbolu” (sam czytałem wersję francuską, nie mogę więc ręczyć za stan przyszłego przekładu polskiego) wszystkim, którzy lubią dobry kryminał, napięcie i wartką akcję. Może być to również fajna lektura dla przeciwników spiskowej teorii dziejów. Zwolennicy tej teorii powinni wstrzymać się z lekturą, gdyż dydaktyzm Browna może ich jedynie utwierdzić w przekonaniu, że mają rację.
Jacek Kubiak
Komentarze
„Uśmiercenie Roberta Langdona[…]\”
„Nie mogę opisać tu akcji książki, bo byłoby to zbrodnią gorszą niż ta opisana przez Browna.”
Dlaczego zdradził Pan tak ważną informację?! Jeżeli chce Pan w przyszłości recenzować jakąkolwiek książkę lub film, to proszę poinformować czytelników, że w tym tekście znajduje się SPOILER !
He, he… wcale nie. 😉 Wiem co robie.
Kiedys sam Brown szerzyl wiesci, ze Langdona w tej powiesci usmierci. To czesc marketingu „Zaginionego symbolu”. Piszac „usmiercenie Roberta Langdona” nie poszedlem dalej niz sam autor w opowiesciach o swojej ksiazce. Nie zdradzam wiec zadnej tajemnicy. Mozemy wrocic do tego po lekturze. 🙂
No to mamy odmienne wrażenia, bo moim zdaniem „Kod?” (pozostałych już nie tykałem) to bardzo złe czytadło. Fatalnie napisane – w połowie akapitu z wartką akcją normalnie zamykały mi się oczy i zasypiałem, takie to było nudne. Czytałem po 2-3 strony i odkładałem, bo nie mogłem.
Może to jest jakieś wyjaśnienie i po prostu polskie tłumaczenie było tak skopane?
brawo, teraz dzięki wpisowi oraz komentarzom wszyscy wiedzą, że Langdon cudem uniknie śmierci.
mnie w Brownie irytuje poziom wiedzy – wielki specjalista od symboliki „odkrywa” rzeczy z programu wiedzy o sztuce szkoły średniej.
Czytałam i „Kod”, i „Anioły”. Pamiętam, że dobrze się bawiłam. Trzeba przyznać, że jest z Browna sprawny rzemieślnik. A, że nie opisuje historii, cóż… Potrzebne są książki, które się czyta tylko dla zabawy i odpoczynku.
Dla mnie fenomenem w dziedzinie czytadeł jest trylogia Larssona. Proszę sobie wyobrazić, że pierwsza część – a przeczytałam ją od razu, gdy się ukazała i puściłam w obieg po znajomych, jeszcze do mnie nie wróciła – a jest to przecież typowa trzydniówka, od której nie można się oderwać. Czytają kolejni znajomi z całymi rodzinami. Druga i trzecia część zresztą też wędrują. Przy trzeciej zmuszono mnie do czytania wersji francuskiej, a polską porwała rodzina (planowałam lajtowe zapoznawanie się z francuskim tekstem już po przeczytaniu książki po polsku, tak dla łapania zwrotów, a tu masz…)
Acha – jakby co, to termin czytadło nie jest obelgą. To raczej określenie ksiązki przez szybkość, a jaką można ją przeczytać.
Nie odbieram Larssonowi wartości i znaczenia, jeśli chodzi o pokazanie mrocznego obrazu szwedzkiego społeczeństwa i niewydolności państwa.
Zgadzam się z Jurgim, Brown pisze strasznie marnie. Czytałem Kod i anioły. Porównanie do Eco, bardzie chyba do „Wahadła Foucaulta” jest naturalne, ale Eco przewyższa Browna nie tylko erudycją, ale przede wszystkim warsztatem literackim. Potężnie przewyższa.
Ale Symbol na pewno przeczytam. Że w mieście, pod którym mieszkam, rządzą straszne moce, wiadomo nie do dziś. Pod koniec tej notki:
http://miskidomleka.wordpress.com/2008/10/07/zlo-waszyngtonu/
linkuję tekścik Washington Post o znakach szatana w Waszyngtonie. Najpiękniejszy jest komentarz brytyjskiej turystki:
„It must be true, it’s on the Internet” 😉
P.S. Dlaczego na tym blogu błąd w przepisaniu kodu czy w teście arytmetycznym powoduje utratę wpisanego komentarza?
@ miskidomleka :
Co do kodu: nie wiem, tak jest. Po prostu automatycznie sejwuje to co napisalem i jak pomyle sie z kodem to kopiuje. Ale ja jestem maniakiem sejwowania. 🙂
No to wyraznie mamy zwolennikow i przeciwnikow tej formy, ktora stosuje Brown. I bardzo dobrze.
IMO najlepszą książką Dana Browna był „Zwodniczy punkt”, u nas wydany ze sporym opóźnieniem. I najmniej grzeszącą przeciw realiom, o ile mogę to ocenić.
@ janekr :
Wlasnie to czytam. Ale jakos mnie na razie nie wciaga.
Czytałem ‚Anioły i Demony’ – i jakoś nie podeszło (bo się może kupy nie trzymało za bardzo?). Czytałem też ‚Kod…’ – i jedyne, co tam się trzyma kupy, to to, co autor haniebnie zerżnął z ‚Święty Graal, święta krew’ (badaczy, nb. francuskich). Od siebie dodał trochę pościgów i strzelanin, ale w tej intelektualnej otoczce, to nie wiem, czy choć jeden pomysł jest jego.
Porównywanie Browna i Eco uważam za wręcz niesmaczne…
@ Rafał :
No bo najwidoczniej nalezysz do „realistow”, ktorzy potrzebuja prawdziwej informacji, a nie fikcji. Porownanie Browna do Eco hmmm… pisze wyraznie, ze „Imie rozy” to wzor dla niego niedoscigniony. Czyli Brown sie sciga z Eco, ale wyraznie przegrywa. Ale np. jego kawalek o tym jak Mal’akh sciga Katherine w calkowitych ciemnosciach mnie trzymal w napieciu, tak, ze nie moglem sie oderwac. Oczywiscie, wylacznie na zasadzie kryminalu.
Czy tzw „szalony naukowiec” nie ma już nic innego do roboty jak czytanie wypocin p. Browna?
Ja, po wymęczeniu „Kodu L. da Vinci” z jego licznymi, nachalnymi knotami interpretacyjnymi, odsunąłem te lektury raz na zawsze. Nawet thriller powinien odpowiadać jakimś standardom. Nie zgadzam się z tezą, że są to „dobre czytadła”. Te czytadła są płaskie, wyspekulowane w najgorszym rozumieniu tego słowa i, wbrew pozorom NUDNE.
A jeśli już za „naukowość” wywodów tego pana mają robić dywagacje n.t. „wykładniczego rozwoju nauki …. ” … to może dajmy sobie może już z tym spokój.
@ przytomny2 :
Szalony, czy nie szalony moze czytac co chce. Uwielbiam kryminaly, co nie przeszkadza mi czytac np. Kundere. Polecam miedzy thrillerami lekture „Spotkan”. Wlasnie wyszly po polsku. Nie rozumiem jak mozna krytykowac kogos za to, co przeczytal. Juz lepiej za to, czego nie przeczytal. 😉
Niby Browna fajnie się czyta ale z tą antymaterią w „Aniołach…” już przesadził. Czy nie można było tego zastąpić jakąś wiarygodną staromodną atomówką? Poza tym słyszałem że „Zaginiony symbol” to już nie to samo co „Kod…” że autor nie wytrzymał presji. Czekam na polski przekład.
Tiam… zdaje się na pierwszej stronie „Aniolow” albo „Kodu” pojawia się takie oto zdanie:
Wszystkie technologie przedstawione w tej książce są prawdziwe.
A po nim takie zdanie:
W CERN sinieje Decelerator służący do wytwarzania antymaterii.
Po tych dwóch zdaniach nie już nie trzeba więcej czytać…
W Cyfrowej Twierdzy zaś pojawił się nie mnie nie więcej tylko komputer służący do dekryptażu dowolnej wiadomości metoda siłowa… Naprawdę chciałbym usłyszeć od autora jak on wyobraża sobie złamanie kodu jednorazowego…
Ja wiem, że licencja poetica i.t.d. ale do jasnej cholery są jakieś granice.
Przeciez to jasne, ze to pic na wode. Na tej samej zasadzie Watykan wszedl w dyskusje z Brownem nt. „Kodu”, mozna miec pretensjie do Sienkiewicza, ze podal zla liczbe wiez w Kamiencu Podolskim i twierdzic, ze Marquez i Murakami wypisuja same bzdury. 🙂
to nie jest jakaś ambitna literatura taki „odmóżdżacz” raz na jakiś czas każdemu dobrze zrobi 😉
Przeczytałam wszystkie powieści Browna i uważam,że najlepszą była „Cyfrowa Twierdza”. Już po sesji biorę się za „Zaginiony Symbol” Pozdrawiam wszystkich fanów talentu tego Pisarza 😉
Zmusiłem się do przeczytania książki do końca.
Nie będę silił się na łagodność: autor popełnił naiwny, wyprany z wszelkiego realizmu i prawdopodobieństwa stek bzdur, napędzany amerykańskim kompleksem krótkiej historii i chęcią wyciągnięcia pieniędzy z miłośników teorii spiskowych.
Postacie – zwłaszcza główny „zły” – są tak przerysowane, że aż śmieszne. Motywy i cele działania można zawrzeć w prostym: bo ten i ten jest autorowi potrzebny w tym momencie.
Intryga – na poziomie przedszkola.
Deus ex machina nadużywany w stopniu wręcz nieprzyzwoitym.
Zagadki i łamigłówki spiętrzane na siłę, poza wszelkim limitem (oczywiście geniusz bohaterów pozwala zrozumieć wszystko na czas za pomocą jakimś-cudem-dostępnych-na-zawołanie środków).
Przykład: główny antagonista posługuje się tajemniczym i niezwykle rzadkim artefaktem, od wieków zmieniającym właścicieli w ukryciu. Jeden z bohaterów (wyczerpany, okaleczony, w ciemnościach…) NA PIERWSZY RZUT OKA go rozpoznaje.
Dodatkowym smaczkiem jest ignorancja tłumacza, który z całą powagą utrzymuje, że Bell dokonał w roku 1880 pierwszej rozmowy telegraficznej.
Podsumowując, w skali 1-10:
Realizm (rozumiany jako prawdopodobieństwo zdarzeń, nie ich prawdziwość): 1 (Waszyngton, CIA i masoni istnieją naprawdę).
Fabuła: 3 (multum rzeczy wciśniętych na siłę, z finezją porównywalną do zachowania pijanego drwala w wiktoriańskiej herbaciarni).
Akcja: 4 (tylko dlatego, że przeczytałem „Nad Niemnem”. Nawet książka telefoniczna jest lepsza niż „Nad Niemnem”).
Zalety: kilka w miarę udanych żartów i gier słownych, oraz poczucie wszechogarniającej i porównywalnej tylko z wydostaniem się na brzeg trzęsawiska ulgi, która ogarnia człowieka po zamknięciu tego [autocenzura]… „dzieła”.
Niestety jak na kilka lat przygotowań i poszukiwań materialów,troszkę slabo.Nawet sa nieścislosci w fabule co jest nie wybaczalne.Przzyklad:sms do Katherine by zaprosila Abaddona do laboratorium,Peter prawdziwy ukrywal ta znajomośc,więc nie mogla ona wiedzieć o kogo chodzi.
A co do tajemnic tutaj rzekomo ujawnionych(wg. Browna)to tak naprawde nie wyjawia on nic czego nie mozna by przeczytać na pierwszm lepszym portalu o spiskach, więc tutaj porażka na calej linii,jednakowoż czyta się to dobrze.
No i jeszcze to .iż mozna wyjśc ze ściśle strzerzonego laboratorium wyjmując z drzwi pręt jako skobel to już jest mistrzostwo świata.
Cala rzecz niby o masonach ale stawiajaca ich w cieplym swietle,co do tajnej organizacji parajacej się „filantropią i rozwojem duchowym” z ceremonialami rodem z tanich horrorów i nurtem wewnetrznym jeszcze bardziej tajemniczym niż inicjacja do 33 stopnia,nie bardzo pasuje.Jednym slowem :Kiepsko odrobil Pan lekcję Panie Brown,a może o to chodzilo?
Największym problemem książek Browna jest ich straszliwa schematyczność. Przeciętny czytelnik nie będzie weryfikował jakie informacje są prawdziwe, ale za którymś razem znudzi mu się czytanie tak podobnych do siebie historii. Ileż razy można stosować ten sam hollywoodzki happy end z szczęśliwą parą głównych bohaterów?
Przez poprzednie książki pana Browna jakoś przebrnąłem. Najlepiej wypadły chyba „Anioły i demony”. Niestety nagromadzenie absurdów w końcówce zburzyło dobre wrażenie. „Kod Leonardo da Vinci” to już w dużej mierze kalka, wypromowana przez Watykan, chociaż powstała w oparciu o informacje które od dłuższego czasu krążyły w mediach. O dwóch pozostałych nic nie napiszę bo zwyczajnie nic z nich nie pamiętam. Po „Zaginiony symbol” pewnie kiedyś sięgnę, bez wielkich oczekiwań licząc na jakieś pozytywne zaskoczenie.
Na Necie można znaleźć książkę uzupełniającą tematycznie Zaginiony Symbol: http://www.czarymary.pl/product_info.php?ref=249&products_id=47104
Przyznaję że na razie jej nie czytałem, może po lekturę sięgnę… gdy wystarczy czasu…
Witam serdecznie. Tłumaczenie jest kiepskie. Jakby tłumacz nadmiernie się spieszył. Powtórzenia i pleonazmy. Opisy potrafią zniszczyć nastrój.
Zarzuty wpisujących o nieprawdziwości opisywanych faktów przez Browna są śmieszne. Jeśli ktoś szuka reportażu, to chyba nie tutaj. Do MM. Schemat można powtarzać do upadłego. Patrz James Bond.
@ Adrianna :
Tez tak mysle, ze oczekiwania sa zbyt wygorowane. A Brown to taki Ian Fleming. I co, zle?
@ Avernus, @ Adrianna:
Informacja o Aleksandrze Bellu wysyłającym w 1880 pierwszą wiadomość telegraficzną (kiedy telefon miał się już dobrze, a telegramy zwane wire były w użyciu kilkadziesiąt lat) to wina tłumacza-ignoranta. W oryginale jest: „Alexander Graham Bell sent the world?s first wireless message in 1880”. Chodzi zatem o wiadomość przesłaną drogą radiową czyli w skrócie mówiąc radio-telegram. Pomijam tfakt czy to prawda -jakoć nie pamietam tego epizodu z życiorysu Bella.
Inny przykład „elokwencji” tłumacza to fragment z rozdziału 25:
„o dziwo, adres pliku nie był zapisany w formie tradycyjnego adresu Web, lecz w postaci numerycznego protokołu internetowego.
– Nie potrafię rozszyfrować protokołu komunikacyjnego. Nie pojawia się nazwa domeny.”
W oryginale zamiast tego bełkotu jest:
„Strangely, the file?s location was not displaying as a traditional Web address but rather as a numeric Internet Protocol address. ?I can?t unmask the IP,? Trish said. ?The domain name?s not coming up”.
Jeżeli cały tekst jest tak przetłumaczony to szkoda czytać. Lepiej poczekać na nowe tłumaczenie.
Brawo dla tłumacza!
Krótkie badania potwierdziły fakt, że Bell w kwietniu 1880 we wspomnianym miejscu przeprowadził pierwszą bezprzewodową transmisję telefoniczną.
Bezprzewodową, bo to oczywiście jest własciwe słowo, oddające sens angielskiego ‚wireless’. Obecnie bezprzewodowość kojarzy nam się z transmisją radiową, dlatego sam się zapędziłem i użyłem słowa ‚radio-telegram’. Tymczasem w tym przypadku nie był to ani ‚radio-‚ ani ‚telegram’. Było to przesłanie dźwięku na odległość ponad 200m przy użyciu światła słonecznego w otwartej przestrzeni!!!! Na początek polecam artykuł w Wikipedii na temat ‚Photophone’.
@ Telesfor :
Dzieki za wyjasnienia. Czytajac Browna nie zauwazylem tego fragmentu. Ciekawe jak to zostalo przetlumaczone na francuski. Czy mozesz podac gdzie ten kawalek sie znajduje w ksiazce?
@jk:
Na początku rozdziału 93.
OK. Po francuski jest „le premier message sans fil du monde”, wiec doslownie „pierwsza wiadomosc bez drutu na swiecie” – czyli odpowiednik angielskiego „wireless”.
MM,
wszystkie ksiazki tego typu sa straszliwie schematyczne. Wystarczy przeczytac dwie pozycje Lundlum zeby przewidziec jak skoncza sie nastepne. Ale dlatego ksiazki tego typu sprzedaja sie jak cieple bulki, bo masa ludzka lubi schematyzm.
Zwalnia od myslenia.
Nawiązuje do wypowiedzi Jacka Kubiaka: cytuje „Wyraźny kłopot ma Brown z noetyką Katherine Solomon. No cóż, wymyślenie i wiarygodne opisanie całej nowej, nieistniejącej w rzeczywistości dziedziny nauki nie jest rzeczą łatwą” ,
a oto co na temat noetyki mówi sam autor „Zagininego symbolu”
Fragment wywiadu Danem Bronem:
„W pańskiej powieści pojawia się noetyka, którą ja osobiście – jako sceptyk – traktuję jako jeszcze jedną paranaukę. W „Zaginionym symbolu” opisuje pan ją bardzo serio. Naprawdę w nią pan uwierzył?
– Tak jak pan uważam siebie za sceptyka. Przygotowania do tej powieści trwały tak długo także dlatego, że najpierw musiałem sprawdzić, jak opisywać noetykę. Chciałem się upewnić, czy wszystkie eksperymenty, na jakie się powołują, naprawdę wykonano i czy miały naprawdę takie rezultaty. Dziś jestem pewien, że noetyka to prawdziwa nauka. I moim zdaniem, będzie o niej bardzo głośno za kilka lat, zapowiadają się rewolucyjne zmiany w fizyce i psychologii. Kiedy kilkanaście lat temu w „Cyfrowej twierdzy” napisałem, że rząd czyta nasze maile, spotykałem się z reakcją, że to paranoja, że to przecież niemożliwe. Teraz już wszyscy wiemy, że e-mail to nie jest bezpieczny środek łączności. Myślę, że podobnie będzie z tymi, którzy kwestionują wątek noetyki w tej powieści.”
Więcej… http://wyborcza.pl/1,76842,7504794,Dan_Brown__Ameryka_rzadza_masoni.html?as=2&ias=2#ixzz0qFfDgmoK
@ Sara :
He, he… pozyjemy, zobaczymy. 🙂
Do krytyków.
Nie wiem dlaczego wielu z was odnosi się do książek Browna jak do tekstów historycznych. To nie literatura faktu. Żadnego innego kryminału czy też powieści sensacyjnej nie ocenia się jakoś przez pryzmat „czy to aby na pewno się wydarzyło i czy było dokładnie tak jak to opisano.” Sama już jednak dyskusja na ten temat pokazuje, że „Zaginiony Symbol” to jednak kawał dobrej literatury, w której autor po mistrzowsku lawiruje pomiędzy prawdą a fikcją. Mity i legendy wplatają się mocno w prawdziwe wydarzenia i miejsca i nie można zaprzeczyć, że napisane tej książki wymagało dużo pracy by poskładać to w jedną całość. Nasycona symbolami i zagadkami pełnymi teorii spiskowych (które tak wszyscy lubimy) powieść nie jest doskonała (bo nie taka miała być) nie zmienia to faktu, że jest jedną z najbardziej błyskotliwych, poruszających i kontrowersyjnych książek sensacyjnych ostatnich lat, które na długo po jej przeczytaniu zostawiają ślad i skłaniają do przemyśleń.