Śmieci, szumy, plamy

smieci.jpg

Kolejna wizja Lema się sprawdza.

W wakacje mój ośmioletni syn wyciągnął mnie na film „WALL.E”. Można powiedzieć, że to tylko bajka dla dzieci. Są jednak w tym filmie takie elementy, od których dla kogoś bardziej zorientowanego włos może się jeżyć na głowie. Gdyby była robiona dla dorosłych, byłyby w niej ogromne możliwości dla pokazania problemów, o których pisali między innymi George  Orwell, czy w polskiej fantastyce Janusz A. Zajdel. Chodzi mi o takie kwestie jak kierowanie społeczeństwem zamkniętym, które kontroluje grupa wybrańców i tylko ta grupa wie, co się naprawdę dzieje, reszta społeczeństwa jest utrzymywana w stanie słodkiej niewiedzy. Do tego szczątkowe kontakty międzyludzkie (w filmie nie ma miłości między ludźmi, za to wybucha romantyczne uczucie między maszynami), a przede wszystkim wszechobecne, myślące maszyny (mają one uczucia, a nawet zaburzenia psychiczne). Na szczęście była to bajka dla dzieci i autorzy nad tymi kwestiami prześliznęli się gładko i bez zająknięcia.

Tyle tylko, że od czasu tego filmu problem śmieci nie dawał mi spokoju. Szczególnie bardzo mi utkwiła w pamięci scena, w której statek kosmiczny przebija się najpierw przez atmosferę Ziemi, a potem przez obszar starych sztucznych satelitów, które opinają Ziemię ciasnym i grubym pasem. Byłem pewien, że czytałem o czymś podobnym u Stanisława Lema. Dlatego kilka dni po filmie obrałem kurs na bibliotekę. Rzeczywiście nie myliłem się, chociaż czytałem to już kilkanaście lat temu.

Jest u Lema w „Dziennikach gwiazdowych” – żartobliwa książka o podróżach kosmicznych Ijona Tichego – koncepcja dra Hopfstossera. Jest to postać oczywiście wymyślona. (Na marginesie Lem bardzo lubił wymyślać prace naukowe i naukowców, które potem były brane całkiem na serio). Otóż Hopfstosser miał opracować tablicę periodyczną cywilizacji Kosmosu w oparciu o trzy zasady – Śmieci, Szumu i Plam.

Każda cywilizacja w fazie technicznej zaczyna tonąć w śmieciach, które w końcu są wyprowadzane w kosmos na specjalną orbitę. W miarę rozwoju tych śmieci przybywa tak, że ich pas jest coraz większy. To zasada pierwsza.

Zasada druga bazuje na elemencie, który często pojawia się w klasycznej SF. Uważano, że można wybudować sztuczny intelekt i że krokiem do tego są komputery. W najbliższej przyszłości miały one zacząć myśleć. Oczywiście część tych myślących maszyn miała lądować jako kosmiczne śmieci. Dr Hopfstosser sądził, że myślące śmieci nie będą chciały kręcić się w nieskończoność po swoich orbitach, zwłaszcza że miały być zwalczane jako dokuczliwy problem. W złośliwej reakcji śmieci te zaczynają zakłócać łączność radiową, łączą się w szajki, urządzają naloty itp. Efektem jest Szum (zasada druga) wokół planety lub układu planetarnego. Właśnie po tym szumie można rozpoznać cywilizacje w tej fazie i stąd też, żartobliwym zdaniem Lema, szum Kosmosu.

Trzecia faza to plamy na słońcu, o specyficznym składzie chemicznym i kształcie. Otóż ten krążący, kosmiczny śmieć w końcu jest usuwany przez wysłanie go na lokalną gwiazdę, gdzie się spala. W żartobliwym opowiadaniu Lema jest to czynione przez różnego rodzaju substancje oddziałujące na myślące śmieci. Efektem są depresje sztucznych mózgów i ich samobójcza śmierć w płomieniach gwiazdy.

I teraz już nieco bardziej serio. Opowiadanie to ukazało się w 1971. Być może nie trzeba było wielkiej przenikliwości, żeby już w tamtym czasie zacząć zastanawiać się nad losem śmieci w kosmosie. Obecnie wokół Ziemi krąży kilka tysięcy obiektów, których lot jest nieustannie śledzony i które sprawiają pewne problemy w podboju kosmosu, bo trzeba między innymi brać pod uwagę ich orbitę planując kolejne loty w kosmos. Na tych kilka tysięcy obiektów krążących wokół Ziemi tylko ok. 560 to satelity działające – reszta to śmieci. Wygląda na to, że wizja Lema do pewnego stopnia się sprawdza.

Grzegorz Pacewicz

Fot. realname, Flickr (CC SA)