Twarde „landowanie” w Bydgoszczy

0lando450.jpg 

Były premier, a obecny prezes PiS, bawiąc na uniwersytetach, wpływa ożywczo na studencką brać i dostarcza wielu ciekawych tematów do dyskusji.

Choćby wczoraj, w Bydgoskim Uniwersytecie Kazimierza Wielkiego, dowiedzieliśmy się od Jarosława Kaczyńskiego, że decentralizacja jest bardzo zła dla Polski. Tę kuriozalną tezę ubrać raczył prezes w niemieckie szatki. Przekazanie samorządom nowych uprawnień miałoby bowiem prowadzić do „landyzacji” Polski. Najbardziej intryguje dlaczego prezes opowiada to studentom w trakcie spotkania właśnie na uniwersytecie bydgoskim.

Prawdopodobnie gdyby spotkanie odbywało sie w Warszawie, Rzeszowie czy Krakowie, to taki temat by się nie pojawił. Bydgoszcz, ze względu na liczne polsko-niemieckie, jakże często krwawe, problemy z przeszłości wydać musiała się prezesowi miejscem szczególnym dla podkręcenia antyniemieckich nastrojów.

Trzeba naprawdę wiele złej woli, aby kwestii zwiększenia samorządności nadać nie tylko negatywny wydźwięk, ale jeszcze zalać ją gęstym nacjonalistyczno-antyniemieckim sosem. Czym bowiem, jeśli nie wzbudzaniem niechęci miało być porównanie złego – według prezesa – w skutkach rozszerzenia zakresu samorządności z organizacją państwa niemieckiego?
Prezes PiS sądzi chyba, że bydgoscy studenci, jak psy Pawłowa, na hasło „Niemcy” zareagują ślinieniem się i ujadaniem. Taki sposób robienia polityki jest po prostu żałosny.

W lipcu ubiegłego roku były premier Kaczyński miał dalekosiężne plany budowy „Uniwersytetu Tysiąclecia”. Z projektów tych oczywiście nie wyszło nic. I nie ma co opowiadać, że winne temu są media, które przyczyniły się do przerwania najlepszych od 1989 roku rządów w Polsce i oddania władzy w ręce PO. Rząd premiera Kaczyńskiego, poza słowami, nie zrobił wiele by poprawić sytuację polskich uczelni.

To też zapewne tłumaczy dlaczego prezes PiS wolał w Bydgoszczy straszyć Niemcem niż wdawać się w dyskusje na temat reform nauki i szkolnictwa wyższego. Można było spodziewać się, że przywódca największej partii opozycyjnej na spotkaniu ze studentami powie jak taką reformę sobie wyobraża. Zamiast tego mieliśmy pochwałę swoistego centralizmu demokratycznego – bo chyba tak można nazwać bliskie sercu prezesa pomysły centralnie sterowanego państwa.
A w rzeczywistości to właśnie rozwinięta decentralizacja może być dla wyższych uczelni zbawienna. Samorządom bardziej niż biurokratom z Warszawy zależy na rozwoju lokalnych placówek. „Landowy” system wspierania nauki w Niemczech nie ma tylu wad, co polski, centralny.

Do „landyzacji” Polski i tak nie dojdzie, gdyż Polacy nie mają tradycji tak daleko posuniętej autonomii regionów-landów jak Republika Federalna – spadkobierczyni Rzeszy wielu zjednoczonych państw niemieckich. A więc Niemcy to bardzo zły przykład, z czego prezes musi jasno zdawać sobie sprawę.

Lepszym wzorem dla Polski może być Francja. Od czasów Napoleona panowała tu wręcz gloryfikacja centralizmu i dość fałszywie zresztą pojmowanej  państwowej jedności sterowanej ręcznie z Paryża. Już przed około 20 laty Francuzi doszli do wniosku, ze dynamiczny rozwój w takich warunkach jest niemożliwy i decentralizują się na potęgę.

Samorządy regionalne bywają w opozycji do rządu, ale nie zdarza się by były w opozycji do miejscowych uczelni i innych instytucji. Dotacje pochodzące z regionu lub departamentu mają spory udział w budżecie stypendiów i subwencji na działalność naukową. Nawet prywatne fundacje, jak choćby „La Ligue contre le Cancer” zbierająca środki na badania związane z rakiem, praktykują obecnie rozdawanie stypendiów i grantów regionalnych z pieniędzy zebranych właśnie w danym regionie. To zupełnie naturalne, że darczyńcy z Bretanii są hojniejsi wiedząc, że ich pieniądze wydadzą owoce na miejscu, a nie gdzieś w odległym Paryżu.

Obudzenie społecznej aktywności to niezwykle ważne zadanie m. in. dla polityków i rządu. W tym kierunku zmierzają plany PO i PSL. Nie da się dokonać zmian w tej dziedzinie sterując centralnie wszystkim z Warszawy, jak za PRL. Trzeba oddać po prostu część władzy samorządowcom.

Wizja scentralizowanego państwa jaką roztacza prezes Kaczyński jest typowa dla jego XIX-wiecznej logiki politycznej. To prawda, że nowoczesność sama w sobie nie musi być wielkim dobrem, ale zacofanie wielkim złem jest zawsze. Decentralizacja Polski to trudne zadanie, między innymi dlatego, iż samorządy muszą walczyć ze starymi, złymi zwyczajami i układami, którymi straszy prezes PiS. Wyłonienie dobrych samorządowców też musi potrwać i będzie okupione wieloma wpadkami. Ale trzeba rzucić się jak najszybciej na głęboką wodę i utrzymać się na powierzchni zamiast trwać w proponowanym przez PiS letargu oczekując na dyrektywy z Warszawy.

Polska bez wątpienia powinna pójść tą właśnie drogą. A najwięcej zyskać na tym mogą właśnie szkoły – tak te niższe, jak i wyższe, żłobki, przedszkola, również, co jest oczywistą oczywistością, i szpitale. Bo najlepsze decyzje administracyjne podejmuje się znając dokładnie swój własny teren i ludzi i dysponując własnymi pieniędzmi.

Prezes PiS wyraźnie boi sie nowoczesności. Woli straszyć niż pobudzać do samodzielności. Bo jaki interes ma PiS w zwiększeniu zakresu samorządności, gdy wyłącznie na samym szczycie państwa zasiada wywodzący się z szeregów tej partii i ślepo jej sprzyjający urzędnik państwowy? 

Jacek Kubiak   

Fot. Witold Rozbicki / REPORTER