Co z tą nauką? (2)

ecole_450.jpg

Amerykanizować czy nie? Oto jest pytanie.

W krajowych mediach od niedawna ma miejsce dyskusja nad kształtem polskiej nauki i szkolnictwa wyższego. Sami w niej wzięliśmy udział w tym blogu. Najbardziej przebojowe wydają się recepty przejęcia systemu anglosaskiego, który to miałby być panaceum na wszystkie bolączki. Są oczywiście i głosy, powiedziałbym, bardziej wyważone.

Przez przypadek problemy te znalazły się w tym samym czasie również w centrum zainteresowania Francuzów. Przez cały listopad francuskie uniwersytety były w stanie wrzenia. Poszło o ustawę reformującą nieco system wyższych uczelni, zwaną ustawą o autonomii uniwersytetów. Specjalnie zaznaczam że nieco, bo zmiany rzeczywiście nie były drastyczne (o czym za chwilę). Problem w tym, że wielu studentów i pracowników wyższych uczelni nie wierzy w dobre intencje rządu i ministerstwa (mają ku temu zresztą pewne przesłanki). Boją się oni owej „amerykanizacji” tutejszego systemu szkolnictwa wyższego. A co za tym idzie – zniesienia jego egalitaryzmu.


Ustawa o autonomii pozwala m. in. na szersze korzystanie w budżecie wyższych uczelni z różnorodnych źródeł finansowych. Protestujący studenci sądzą, że skoro rząd chce namawiać uczelnie na szukanie pieniędzy u prywatnych sponsorów (tzn. głównie w sektorze gospodarczym), to oznacza, że chce wyższe uczelnie sprywatyzować i w ten sposób zaoszczędzić środki z budżetu. Według strajkujących obowiązkiem państwa jest utrzymywanie szkolnictwa wyższego z budżetu centralnego i zmiany wprowadzone przez parlament na wniosek rządu są wycofywaniem się tegoż państwa ze swych podstawowych obowiązków. Jak z tego widać „amerykanizacja” francuskich wyższych uczelni nie znajduje poparcia u samych zainteresowanych.

Sytuację zaostrzył fakt, że ustawa o autonomii uniwersytetów została pomyślana przez prezydenta Nicolasa Sarkozy’ego jako ustawa testowa. Prace nad nią podjęto bezpośrednio po wygranych przez Sarkozy’ego i jego obóz centro-prawicowy wyborach prezydenckich i parlamentarnych (w maju i czerwcu b.r.). Ustawa była gotowa już w sierpniu i wtedy to właśnie została zatwierdzona przez parlament. Powód do pośpiechu był też taki, że w czasie wakacji trudno było spodziewać się studenckich protestów (skąd m.in. wspomniany wyżej brak zaufania).

Co się odwlecze, jak widać, to jednak nie uciecze. Studenci przypomnieli sobie o ustawie w listopadzie i zorganizowali manifestacje, strajki i w końcu okupacje uczelni pod hasłami jej wycofania. Doszło do wkroczenia policji na teren uniwersytetu Rennes 2 i wyprowadzenia kilkudziesięciu osób okupujących budynki uczelni. Okazało się wówczas zresztą, że nie wszyscy okupujący byli studentami.

Precedensowa była także mobilizacja studentów, którzy protestowali przeciwko okupacji budynków uniemożliwiających studiowanie. W wielu francuskich uniwersytetach doszło do szarpaniny i rękoczynów. Do studentów dołączyli pod koniec listopada licealiści, twierdząc, że zmiany na uczelniach dotyczyć będą za rok czy dwa również i ich, więc oni też będą strajkować.

Fala strajków zaczęła nieco opadać, gdy największa organizacja studencka UNEF (pisałem swego czasu w blogu o ustępującym właśnie szefie tego związku studenckiego Bruno Julliardzie, nb. jeszcze nie raz o nim usłyszymy, bo kariera polityczna stoi przed nim otworem) podjęła decyzję, w zgodzie z panią minister szkolnictwa wyższego, o prowadzeniu negocjacji nad szczegółami ustawy, a nie bezwarunkowym jej wycofaniem. Ministerstwo obiecało równocześnie podwyżkę stypendiów dla najbardziej potrzebujących już od 1 stycznia 2008 r. Co oczywiście uznano za próby porozumienia za plecami studentów i ciągle trudno mówić o spokoju w środowisku.

Oczywiście Francja to nie Polska, ale wiele bolączek studenckich w obu krajach jest podobna. Po pierwsze zbyt małe nakłady budżetowe i zaniedbane pomieszczenia czy kampusy uniwersyteckie. Po drugie niezbyt dopasowany do realiów gospodarczych system kształcenia, a co za tym idzie trudności ze zdobyciem pracy po studiach. Sądzę, że w Polsce reakcje studentów (i nie tylko) byłyby podobne do francuskich, gdyby rząd podjął decyzje o „amerykanizacji” systemu szkolnictwa wyższego.

Skoro amerykański system jest najbardziej wydajny i efektywny, to dlaczego tak trudno przeprowadzić ową „amerykanizację”? Otóż chyba dlatego, że równocześnie system ten jest najmniej egalitarny – zresztą dlatego właśnie jest tak wydajny – a poza tym, aby działał jak należy, musi być osadzony w sprzyjających mu realiach społecznych (mentalność) i gospodarczych (odpowiedni poziom materialny, mobilność itp.).

Tak we Francji jak i w Polsce powszechny dostęp do studiów wyższych jest oceniany jako naturalne prawo każdego. We Francji chyba nawet bardziej niż w Polsce, gdyż sam pomysł wprowadzenia egzaminów na studia wyższe jest uważany za zamach na te swobody i prawa. W Polsce takim tabu jest nieodpłatność za studia wyższe.

Francja ma jednak pewną ukrytą przewagę nad Polską. To tzw. wielkie szkoły – grandes écoles, np. Ecole normale supérieure czy Ecole Polytechnique, które mają specjalny status w systemie francuskich wyższych uczelni. To bardzo elitarne szkoły wyższe, które kształcą wybranych, najzdolniejszych studentów. Po liceum i maturze odbyć trzeba roczną tzw. klasę przygotowawczą, aby do takiej szkoły się dostać. Ten rok pracy to prawdziwa orka – przyszli studenci wielkich szkół kują praktycznie 24 godziny na dobę, po to, aby później, w czasie studiów, kuć jeszcze bardziej. Po studiach mają jednak praktycznie zapewnioną pracę – dyplom takiej szkoły to przepustka do najlepszych etatów. Wszyscy mają też fundowane stypendia w czasie samych studiów.

Trochę przypomina to angielski system wielkich i mniejszych uniwersytetów; żeby dostać się do Oxfordu czy Cambridge, też trzeba zdać egzamin. W Norfolk czy Newcastle nie.

Ten dwutorowy system jest więc egalitarny tylko z pozoru – rozbudowany system stypendiów powoduje, że nawet biedni a bardzo zdolni teoretycznie mogą studiować w wielkich szkołach. Problem w tym, że ci biedni kończą zwykle mierne szkoły średnie i ich poziom jest już na starcie zbyt niski, by mogli zdać niezwykle wyśrubowane egzaminy wstępne (do tych szkół oczywiście takie konkursy są obowiązkowe).

Tak to jeden z najbardziej egalitarnych systemów szkolnictwa wyższego w Europie, który broni się dziś rękami i nogami przed „amerykanizacją”, okazuje się egalitarnym tylko pozornie.

Nasz polski system z nieodpłatnymi studiami i niedorozwiniętym systemem stypendiów też zmierza do kryptoegalitaryzmu. Tyle, że przy braku wielkich szkół nie mamy tej „amerykańskiej” rezerwy, na której od dawna jedzie system francuskim jak po maśle.

A więc amerykanizować czy nie? Oto jest pytanie.

Jacek Kubiak

Na zdjęciu – brama Ecole normale supérieure w Paryżu. Tilo 2007, Flickr (CC BY SA)