Co z tą nauką?

nauka_450.jpg

Ożywianie zmarłych za pomocą prądu elektrycznego. Taka będzie polska nauka? Il. „Harperweek”, 1836


Dla polityków temat nauki nie istnieje.

Liczba debat przedwyborczych zrównała się już chyba z liczbą cyklonów w basenie Morza Karaibskiego w tym sezonie. Debaty polityków, jak cyklony, mają bardzo podobne trajektorie. W żadnej z nich nie było refleksji nad polską nauką. Dla polityków ten temat nie istnieje, gdyż nie ma w Polsce żadnego naukowego lobby, a światły elektorat stanowi margines.

W trakcie niedawnych wyborów prezydenckich i parlamentarnych we Francji żaden z kandydatów nie zapomniał o nauce francuskiej. W debatach telewizyjnych temat ten pojawiał się zawsze na jednym z czołowych miejsc. Powód? Francuzi wiedzą, że ich uniwersytety umierają i trzeba je ratować, a równocześnie nauka francuska przegrywa z nauką sąsiadów – Szwajcarów, Brytyjczyków, Niemców. Nawet Hiszpanie depczą już Francuzom po piętach w niektórych dziedzinach, a nauka takich potęg jak USA czy Japonia stała się dla Francuzów niedoścignionym wzorem.

Świadomość takiego stanu rzeczy jest głęboko zakorzeniona w społeczeństwie francuskim i autentycznie drażni. Może nie na co dzień i nie każdego Monsieur Duponta, ale w zbiorowej świadomości Francuzów bezsprzecznie jest obecna i uciska jak kamień w bucie.

I nie chodzi tu wyłącznie o prestiż państwa czy narodu oparty na nauce. Zarówno dla Francuzów, jak i dla wszystkich społeczeństw Zachodu jest bowiem jasne, że ich przyszłość zależy od jakości nauki i edukacji ich krajów. Oczywiście można kupić obce licencje, ale o wiele bardziej opłaca się wymyślić coś samemu. I najlepiej to coś drogo sprzedać. Dziś nie mają już strategicznego znaczenia kopalnie i huty, ale nowe zastosowania Internetu, bardziej wymyślne leki i skuteczniejsze terapie, szybsze i jeszcze bardziej przyjazne dla pasażerów i środowiska pociągi i samoloty, których konstrukcja oparta jest na nowych technologiach. Nikt nie musi tej prawdy tłumaczyć Francuzom czy Niemcom, bo wiedzą oni o tym nie tylko z gazet czy telewizorów, ale i z własnego doświadczenia.

Politycy Zachodu nie wahają się stawiać na naukę, ponieważ wiedzą, że zyskają zrozumienie elektoratu. Nie wahają się przynajmniej w sferze werbalnej. Ale jeśli już coś się obieca, to potem wyborca może przynajmniej domagać się realizacji wyborczych obietnic. Wiele osób pamięta byłemu prezydentowi Chiracowi obietnice szybkiego usunięcia azbestu z największego pod względem liczby studentów francuskiego (i ponoć europejskiego) kampusu „Jussieu” w centrum Paryża. Teraz, i przez jakiś czas, na takie obietnice nikt się nie nabierze. Dlatego też politycy wolą nie podawać ścisłych liczb i terminów.

W Polsce dzieje się na odwrót. Nauką nie interesuje się żaden z polityków. Wyjątkiem jest chyba tylko jeden kandydat PSL – twórca internetowego portalu Gadu Gadu. Ale i jego głos to raczej wspieranie własnego podwórka niż globalna wizja rozwoju nauki w Polsce.

Powiedzmy sobie otwarcie, że takiej wizji w Polsce nie ma. Nauką nie interesuje się żadna partia polityczna, a zwykły Polak uważa, że na uniwersytetach pije się po prostu więcej kawy i herbaty niż w innych urzędach państwowych i tyle.

Bez przekonania tego „zwykłego” Polaka, że nauka jest naprawdę bogactwem narodowym i bez rzetelnego postawienia na naukę Polska nie wygrzebie się z europejskiego grajdołka. Dalekosiężne plany rozwoju kraju muszą uwzględniać rozwój nauki. Muszą pojawić się priorytety naukowe, na które państwo będzie łożyło znacznie więcej pieniędzy niż dotychczas. Pieniądze te trzeba zabrać tym, których praca nie przynosi korzyści. I nie ma innej drogi dla kraju, który ma ambicje, świetne mózgi i doskonałych fachowców, ale nie ma pieniędzy i bazy materialnej.

Która partia naprawdę zainwestuje w rozwój naszego kraju stawiając właśnie na naukę? Samoobrona? LPR? LiD? PiS, PO? PSL? Odpowiedzi pewnie szybko nie będzie. Ale właśnie teraz, bezpośrednio przed wyborami do Sejmu trzeba powiedzieć, że szanse na to ma właściwie każdy polityk. Ten, który najszybciej zrozumie, że tylko inteligentnie inwestując w naukę można dziś coś znaczącego osiągnąć, że nie są to puste frazesy, będzie w sytuacji pioniera mogącego ruszyć lawinę.

Jacek Kubiak

PS. Rzutem na taśmę ustępujący rząd obiecał podwyżki stypendiów studenckich i doktoranckich i przyjął projekt ustawy o państwowych instytutach naukowych – PIN-ach. Świetnie! – choć to typowa kiełbasa wyborcza dla wykształciuchów (a jednak!). Nie wiadomo też skąd przyszły rząd (bo obecny, odchodzący przecież już nie zdąży swych obietnic spełnić) weźmie pieniądze na ten cel. Czy zabierze pielęgniarkom i lekarzom? To już, miejmy nadzieję, nie będzie jednak problem PiS-u. Pomysłowi tworzenia PIN-ów też nie sposób przyklasnąć. Pozwoli on bowiem na redukcję niewydolnych JBR-ów. Trzeba było dwóch lat rządów PiS i koalicjantów, aby na 3 dni przed wyborami mniejszościowy już rząd PiS przyjmował ten ważny dla nauki polskiej projekt. Oby nowy rząd, wyłoniony po tych wyborach, był szybszy w reformowaniu nauki.