Książka

Chcę się pochwalić, że wydałem książkę. Użycie pierwszej osoby w tym zdaniu nie jest bez znaczenia, bo fakt ten jest w zasadzie tylko moją zasługą. I to nie tylko dlatego, że najpierw ją napisałem, bo to jest oczywiste.

Moja książka jest niewielkim rozwinięciem doktoratu. Kiedyś, zaraz po obronie, podejmowałem pewne próby wydania tego, ale nie były one konsekwentnie prowadzone i szybko sprawę zarzuciłem. Potem jeszcze próbowałem, ale nic z tego nie wychodziło. W końcu postanowiłem wziąć sprawy w swoje ręce i wydać to przez instytut, w którym pracuję (a więc faktycznie samemu).

Z opowiadań kolegów mniej więcej wiedziałem, jak się za to zabrać, lecz mimo to każdy krok w tym dziele był dla mnie czymś nowym. Nie będę tu wdawał się w szczegóły, więc tylko bardzo krótko wspomnę. Zacząłem od zorganizowania środków na wydanie. Równolegle zaś uzyskałem recenzję wydawniczą. Mając te dwa elementy mogłem się zająć przygotowaniem samego druku. Najpierw korekta, potem projekt okładki i skład. Wreszcie sam druk. I jest. Nakład niewielki – 300 egzemplarzy. Wszystko to opisuję w kilku zdaniach, chociaż od pierwszych rozmów do dnia, kiedy miałem pierwsze egzemplarze w ręku minął prawie rok.

Zorganizowanie tego wszystkiego i uczestniczenie w tym, było dla mnie kapitalnym doświadczeniem. W mojej dziedzinie pisanie czegokolwiek odbywa się raczej w samotności, a artykuł czy książka jest na ogół dziełem jednego człowieka, a nie zespołu. Tymczasem w proces wydania książki zaangażowanych jest mnóstwo osób. Pokazało mi to zupełnie inną, nieznaną mi wcześniej stronę nauki, w której liczy się umiejętność rozmawiania z ludźmi (często mającymi możliwość podejmowania istotnych decyzji) i organizowania wszystkiego w pewną całość.

Patrzę na książkę i się cieszę, że jest. Jestem zadowolony i z tego, że jest, ale także z tego, jak się ona prezentuje. Ale gdy tak patrzę na nią, to wiem też, że pewien etap jest już nareszcie zamknięty i mogę się w pełni zająć kolejnym projektem.

Grzegorz Pacewicz