Szkoła inwestycyjna

Właśnie przeczytałem artykuł o pani Katarzynie, młodej damie, która w wieku 30 lat zarządza w funduszu inwestycyjnym kapitałem 2 mld złotych. Muszę przyznać, że to robi wrażenie.


Śpieszę jednak donieść, że znam w moim środowisku wielu ludzi, którzy robią w zasadzie to samo. Nasz Instytut ma szacunkowo około pół tysiąca studentów wszystkich lat łącznie. Każdy z nich, gdy już ukończy studia informatyczne, będzie miał zapewne niezłą pracę i zarobi, powiedzmy, 50 000 zł rocznie. Załóżmy dla uproszczenia, że majątek, który wytworzy przez ten rok jest wart  mniej więcej dwa razy tyle (od płac odprowadza się podatki, firma ma przecież jakiś zysk, który też jest opodatkowany, itd.). To 100 000 rocznie. Ta jedna „porcja” 500 studentów majątek wartości 2 mld zł wytworzy zatem w 40 lat, czyli z grubsza do swojej własnej emerytury. Wychodzi, że dyrektor mojego Instytutu jednorazowo zarządza majątkiem właśnie rzędu 2 mld złotych: to łączna, skumulowana wartość naszych aktualnych studentów dla gospodarki narodowej. Jak ich źle czegoś nauczymy albo nie tego, co trzeba, to będą straty w porównaniu z zakładanymi dwoma miliardami, jak dobrze i przyszłościowo, to będzie zysk większy niż spodziewany.

Studenci matematyki na naszym Wydziale mają do wyboru także specjalność matematyka finansowa. Niektórzy jej absolwenci pewnie wykonują ten sam zawód co pani Katarzyna i obracają miliardami. To jak policzyć wartość majątku, którym zarządzają osoby prowadzące seminaria magisterskie z zakresu metod matematycznych w finansach? Może się łatwo okazać, że jedno kilkunastoosobowe seminarium to też majątek liczony w miliardach.

Taki sam rachunek mogliby przedstawić dyrektorzy przedszkoli, podstawówek, gimnazjów i wszelkich innych szkół. Pewnie nie wszędzie wyjdą dwa miliardy, tylko na przykład pół miliarda albo ćwierć, albo skromniutkie w tym kontekście 50 milionów. Olbrzymia odpowiedzialność, ale nie widać, żeby za tym szło uznanie, zarobki albo choćby godziwe warunki pracy. Analityków inwestycyjnych nosi się bez mała na rękach. Dyrektorzy szkół ponoć miewają kłopoty z wyszarpaniem pieniędzy na papier toaletowy czy załatanie dachu, żeby nauczycielom inwestycyjnym woda nie lała się w czasie pracy na głowę. Ciekawe, ile nas kosztują te małe „oszczędności”?

Jerzy Tyszkiewicz
Ilustracja Alicja Leszyńska

P.S. W ostatniej Gazecie Świątecznej z 27 marca przeczytałem artykuł „Rzeczpospolita przedszkolaków” (na razie brak dostępu w sieci). Teraz myślę sobie, że choć mój Instytut jednorazowo inwestuje majątek rzędu 2 miliardów złotych, to zapewne nasze działania powodują zmiany tej wartości w zakresie kilku, może dziesięciu procent. Natomiast wiejskie przedszkola, takie jak te opisane w artykule, na pewno nie mają do czynienia z takimi kwotami, ale za to nie zdziwiłbym się, gdyby ich praca dawała zysk rzędu 100% albo i więcej. I to zysk bez ryzyka.