Złudzenie indywidualizmu
Czy człowiek może sobie sam dowolnie ustalać normy moralne?
W swoich wędrówkach po internecie trafiłem na pewien blog, gdzie autor napisał mniej więcej coś takiego: „Nie jestem katolikiem i o tym co dobre, a co nie, decyzje podejmuję samodzielnie”. Mniejsza z tym, czy katolicy zachowują się jak stado, któremu ktoś wytycza normy moralne, a oni tylko się im bezmyślnie podporządkowują. Zaciekawiło mnie, czy rzeczywiście człowiek sam sobie może ustalać normy moralne.
Rzecz jasna, odpowiedź może być tylko twierdząca. Ale tylko z indywidualnego, podmiotowego, punktu widzenia. Sądzę bowiem, że jeśli przyjąć punkt widzenia zbiorowości, odpowiedź będzie negatywna. Jest tak z kilku powodów.
Podstawowym celem norm moralnych jest regulacja życia zbiorowego. Z punktu widzenia wspólnoty najważniejsze są te normy, które w sposób istotny mogą wpływać na życie zbiorowości. Te z reguł przyjmowanych przez jednostkę, które w odczuciu grupy mają negatywny wpływ na zbiorowość, grupa nie zaakceptuje i będzie za postępowanie wytyczane przez nie wprowadzać różnorodne sankcje. Zaś normy, które takiego wpływu nie mają lub ich negatywny wpływ nie ma większego znaczenia, zbiorowość nie będą interesowały. Innymi słowy – z punktu widzenia zbiorowości obojętne będzie jak ktoś postępuje, do czasu gdy w jej odczuciu postępowanie to będzie w sposób istotny destrukcyjnie wpływać na nią.
Sytuacja ta ma na ogół swoje odbicie w obowiązującym prawie. Związek między moralnością a prawem nie jest ścisły, tym nie mniej w przypadku istotnych norm moralnych taki związek zachodzi. W przypadku norm moralnych istotnych dla życia zbiorowego ich naruszanie będzie na ogół prowadzić do sankcji nie tylko moralnych, ale także i prawnych.
Z uwag tych można wyprowadzić taki wniosek, że nasz bloger może oczywiście wierzyć, że normy moralne ustala sobie sam. Jak długo nie wchodzi on w konflikt ze zbiorowością, w której żyje lub narusza mało istotne normy obyczajowe lub moralne, tak długo nie będzie świadom, że ulega pewnemu złudzeniu. Lecz z chwilą naruszania poważniejszych norm moralnych lub prawnych zbiorowości będzie obojętne, co sobie przyjmuje nasz bloger i że w jego mniemaniu wszystko jest w porządku – istotne będzie to, że naruszył jakąś normę, za co spotkają go różnego rodzaju sankcje, w tym sankcje prawne. W sytuacji tej kluczowy będzie już argument siły, czyli kto komu jest w stanie coś narzucić. W starciu ze zbiorowością jednostka zaś ma niewielkie szanse.
Jeżeli zaś tak jest, to oczywiście można wierzyć, że każdy wytycza sam sobie normy moralne. Jest to jednak pewne złudzenie indywidualizmu, ponieważ decyzje takie nie dotyczą wszystkich spraw. To zbiorowość wytycza ramy i najważniejsze zasady, które określają, co jest dobre, a co złe.
Grzegorz Pacewicz
Fot. gualtiero, Flickr (CC SA)
Komentarze
Nie zgodzę się. Są jakby dwa poziomy moralności- ten indywidualny i ten wyznaczony przez zbiorowość. Zawsze w przypadku niekongruencji pomiędzy wymiarem indywidualnym a zbiorowym można stanąć przeciw temu drugiemu. W nazistowskich Niemczech „dobrym” była nienawiść do Żydów a mimo to nie wszyscy Niemcy wyznawali taką moralność. Generalnie mogę się zgodzić, że zbiorowość ma ogromny wpływ na jednostkę ale sytuacja jesdnostki wobec zbiorowości nie jest beznadziejna, wymaga dużo silnej woli i samozaparcia ale na pewno nie posunąłbym się w stwierdzeniu, że jest to „złudzenie indywidualizmu”
Zgadzam sie. Swietnego przykladu dostarczyl 3go maja b.r. prymas Jozef Glamp. W kazaniu opowiedzial wiernym o tym jak to pani Alicja Tysiac z powodu okularow za tysiac zlotych chciala dokonac aborcji. Ale wedlug prymasa niemoralne zachcianki pani Tysiac zostaly zniweczone i cala sprawa dorze sie skonczyla – jej dziecko zyje, rosnie itd. Otoz, jest to wlasnie przyklad samodzielnego dyktowania norm morlanych przez kardynala Glempa. Przywolywanie po nazwisku z ambony, w kazaniu osoby prywtanej jako zlego przykladu moralnego jest, jak sadze, przez Kosciol katolicki potepiane (bo nie wolno wyrzadzac nikomu krzywdy, nawet potencjalnym grzesznikom – chocby ewangeliczny przyklad Swietego Tomasza – niewiernego). Te jasne normy moralne gwalci na oczach wiernych katolikow najwyzszy hierarcha tegoz Kosciola. Ciekawe czy Kosciol katolicki wymierzy jakas (symboliczna chocby) kare swemu hierarsze, ktory nie stosuje sie do zalecen X-ga przykazan?
Myślę, że problem wynika z niejednoznaczności sformułowań. Blogerowi najwyraźniej chodzi o to, że zachowuje dla siebie prawo sądzenia, a nie: że ma prawo sprzeciwiać się dowolnie normom ustanowionym przez (różne) społeczności.
Przypuszczam, że chodziło o jakiś „grzech”, który nie jest potępiany przez świecki ustrój.
jk,
struktura KK jest absolutystyczna, to znaczy ten, kto wyżej, ma pełna władzę nad tymi, co niżej. A że, jak zauważyłeś, Glemp jest w polskim Kościele „najwyższy”, to i jego zdanie jest zdaniem Kościoła – musiałby sobie sam karę wymierzyć, co raczej wątpliwe. Papież też go chyba nie skarci…
Co pokazuje, że w starciu ze zbiorowością niektóre jednostki mają jednak szansę, by swoją prywatną moralność nie tylko eksponować, ale i narzucać innym.
@ Hoko :
No wlasnie… 😉
Hoko,
„Co pokazuje, że w starciu ze zbiorowością niektóre jednostki mają jednak szansę, by swoją prywatną moralność nie tylko eksponować, ale i narzucać innym.”
Myślałem jeszcze o Kurtzu z Czasu Apokalipsy.
A tak jeszcze wracając – oczywista, że wiele kwestii każdy z nas osądza tak, jak chce. Ale koniec końców liczy się tylko ten osąd za którym idzie sankcja, a więc tego, kto ma władzę. W wielu sprawach jednak osąd wielu jest dość podobny i wtedy również ich zdanie jest rozstrzygające.
Dobra, dobra… Żaden Kurtz, żadne tam osądzanie jak się chce. Nie ma też żadnego indywidualnego poziomu moralności. Jak słusznie napisał GP moralność jest sprawą zbiorowości i jest wyłącznie ponadindywidualna. Jednostka przychodząc na świat dostaje już zestaw gotowych zasad, które może – owszem – odrzucić, ale zawsze pozostaje w jakiejś relacji do nich. Najczęściej – jak u nastolatków – przejawia się to negacją wartości tradycyjnych, które jednak nie są zastępowane niczym.
Oczywiście też, ludzie zmieniają/modyfikują w trakcie życia zestaw uznawanych przez siebie wartości i zasad, ale też nie poznają ich w powietrzu, tylko z kontaktów z innymi ludźmi. Co takiego nowego pokazał Kurtz, czego nie pokazał wcześniej kto inny?
A ci „indywidualni Niemcy” o których pisał(a) gnida, też nie posługiwali się niczym nowym, tylko starą zasadą miłości bliźniego, czy też zasadą tolerancji… A nauczyli się tego od swojej społeczności…
Komerski:
czemu ze społeczności? To co? Część uczy się od społeczności a druga część nie? Myślę, że ostatecznym arbitrem jest nasze sumienie i nieistotne jest jak bardzo będziemy indoktrynowani, jeśli chcemy pozostać w zgodzie sami ze sobą to pozostaniemy.
Ależ drogi(a) gnido – temu ze społeczności, że wszystkiego, co wiesz – w tym i wartości – uczysz się skądś, od kogoś – czyli ze społeczności. Bez niej nie byłoby żadnego sumienia, nie miałoby treści.
Ale chyba mówimy o czym innym. Ty mówisz o sytuacji w której człowiek już moralnie ukształtowany zmaga się z nachalnym naporem innego zestawu wartości. GP tymczasem pisał o społecznej genealogii moralności jako takiej. Bez względu na to, czy to moralność Europejczyka, Papuasa czy teoretycznego Marsjanina…
Po pierwsze- musielibyśmy rozstrzygnąć czy człowiek to tabula rasa czy pewne rzeczy, idee mamy już wgrane. Tu chyba brak kryterium i metodologii aby to osądzić, więc zostawmy to. Jeśli nawet jest tak jak piszesz, że uczymy się od społeczeństwa, to i tak uczymy się do pewnego momentu, potem przychodzą indywidualne refleksje, wewnętrzne zasady itd. Nawet jeśli wyrastają na kanwie społeczeństwa to mogą być zupełnie od nich (społecznych) różne, czyż nie?
@Gnida:
„Jeśli nawet jest tak jak piszesz, że uczymy się od społeczeństwa, to i tak uczymy się do pewnego momentu, potem przychodzą indywidualne refleksje, wewnętrzne zasady itd. Nawet jeśli wyrastają na kanwie społeczeństwa to mogą być zupełnie od nich (społecznych) różne, czyż nie?”
Abstrahując od źródeł tego stanu rzeczy i ocen z nim związanych, myślę, że wszystkie normy są społeczne, to znaczy, nawet jeśli odcinamy się od pewnych wzorców społecznych, czynimy to w grupie i szukamy ludzi nam podobnych by razem to uczynić. W tym sensie wszystko jest społeczne, nawet indywidualizm. Bardzo mnie to fascynuje.
Myślę, że odkąd człowiek nabył zdolność zadawania sobie pytań i szukanie na nie odpowiedzi, odtąd człowiek zaczął zastanawiać się nad własnymi zachowaniami i oceniać je, znajdując automatycznie granice swych zachowan. Innymi słowy każdy będzie mieć taki wyznacznik w sobie, chyba ze jego rozwój umysłowy zatrzyma się na pewnym etapie w bardzo wczesnym dzieciństwie.
I nie mówię tutaj o wychowaniu w rodzinie, ale o uwarunkowaniach związanych z rozwojem mózgu, ośrodka generowania emocji oraz ich kontrolowania. Innymi słowy każdy normalnie rozwinięty biologicznie osobnik, zadając sobie pytania o samego siebie i o własny stosunek do otoczenia, będzie miał w sobie jakiś schemat normatywny regulujący własne zachowania.
Czy z tego wyrasta moralność ? A z czego ma wyrastać ? Społeczności tylko weryfikuje schemat indywidualny normatywny, koryguje go lub… odrzuca.
Hmm zastanawia mnie w obliczu powyższego artykułu i komentarzy kwestia tzw. dzikich dzieci. Jak myślicie- posiadają one moralność czy nie?Nabywają ją wraz z wejściem w świat ludzki czy tylko rozwijają pewne schematy już jak ktoś to powiedział wbudowane?Z swej strony mogę powiedzieć, że trudno jest mówić o tym, na ile moralność jest indywidualna a na ile zbiorowa.Chyba nie jest możliwe wyjście poza społeczność i sprawdzenie czy ma się te schematy nadal czy nie. Oczywiście każdy indywidualnie koryguje w sobie zakres stosowalności owych granic moralności ale można się wtedy zapytać jak wpłynęło na to nasze korygowanie całe nasze życie. Wychowanie, socjalizacja, kultura, itp
@ Magda: No oczywiście, że dzikie dzieci nie posiadają moralności. Przecież one nie znają nawet języka. Nie ma moralności bez języka, ponieważ to dzięki niemu dowiadujemy się, co jest dobre, a co złe. Jeżeli istnieją jakieś przedjęzykowe (i zarazem przedspołeczne) źródła moralności, to są to, wspólne wszystkim zwierzętom instynkty samozachowania i płciowy. Ale same te instynkty to za mało, by mówić o dobru i złu, bez czego nie można też jak myślę, mówić o moralności.
Myślę, że się nie zgodzę z przedmówcą. Nie stawiałbym sprawy tak kategorycznie mówiąc, że nie moralności bez języka. Bez języka nie ma usystematyzowanej moralności czy szerzej: norm, które można przekazać (lub nakazać) innym, ale nawet przywołane tutaj jako przykład dzikie dziecko (a raczej osobnik, który wyrósł z dzikiego dziecka, bo dziecko samo w sobie jest „dzikie” do pewnego konkretnego etapu rozwoju), odkąd osobnik ten nabędzie świadomość samego siebie, będzie miał on okazję modulować swoje zachowania opierając się na czymś więcej niż instynkt. To nas różni od zwierząt, które nie posiadają tej cechy, choć niektórzy przypisują również zwierzętom zachowania altruistyczne, ale moim zdaniem są to tylko „uczłowieczenia” pewnych złożonych zachowań instynktownych.
Kazdy czlowiek przypomina w pewnym sensie kumputer. Jego materialna struktura (czyli hardware) decyduje o mozliwosciach potencjalnych natomiast oprogramowanie pozwala na rozwiazywanie nasuwajacych sie problemow. Takie oprogramowanie nie jest jednak samowytwarzalne. Wielki Konstruktor wyposaza nas w pewien system operacyjny pozwalajacy na poslugiwanie sie urzadzeniem. Natomiast o to abysmy byli zaopatrzeni w rozne uzyteczne aplikacje stara sie rodzina, szkola i ci wszyscy, ktorzy chca „zrobic z nas czlowieka”. Pytanie tylko skad pochodzi owa „wolna wola”, ktorej komputery nie posiadaja, a ktora pozwala nam zadecydowac jaki kodeks moralny ( czyli jaka aplikacje) wybierzemy. Wybieramy go jednak na podstawie dostraczonego przez innych oprogramowania. Czlowiek bowiem, tak jak komputer, przeksztalca i kompiluje posiadana informacje ale jej nie tworzy.
Co zas sie tyczy przypadku nauk Wielebnego Prymasa to jest obowiazkiem kaplanow NSKK aby ganic publicznie niemoralne postepowanie zwlaszca gdy ono samo jest tez publicznie naglasniane przez sprawce. Ewangelia Sw. Mateusza mowi wyraznie:”Jesli twoje prawe oko powoduje to, ze grzeszysz, to wylup je i odrzuc. Lepiej jest bowiem abys stracil jedna czesc twego ciala nizby cale twoje cialo bylo rzucone ogniom piekielnym.” (Mat. 5:29).
Jacobsky: No tak, tylko, że ja mocno wątpię, by bez języka zaistniało coś takiego jak „świadomość samego siebie”. Bez języka nie ma „czym” myśleć, nie ma pojęć, którymi się operuje, dzięki którym podmiot odróżnia siebie samego od otaczającego go świata…
Trudno wyczuć jak kształtuje się „język wewnętrzny” u kogoś, kogo wyżej zdefiniowano jako „dzikie dziecko”. Osobiście sądzę, że to „coś” więcej niż instynktowna ciekawość, jaka jest nam dana przez ewolucję musi generować w sposób naturalny refleks określania rzeczy i zjawisk, nawet jeśli na zewnątrz ten proces będzie się przejawiać onomatopejami itp.
Jest to dyskusja czysto akademicka w tym sensie, że nawet „dzikie dziecko” nie będzie w stanie przeżyć bez opieki, bez wsparcia. Innymi słowy: bez jakiejkolwiek minimalnej opieki nie ma rozwoju dziecka, gdyż jest to niemożliwe fizjologicznie. Trzymając się ciągle powyższego przykładu nie trzeba zapominać, że to minimalne wsparcie, nawet jeśli dotyczy przede wszystkim wyżywienia i dostarczenia ciepła, to niesie ono w sobie pewien ładunek społeczny w tym sensie, że wymusza ono kontakt w innymi osobnikami (gatunek bez znaczenia).
Myślę, że człowiek ma „czym myśleć”. Trzymając się dość kulawego zestawienia „człowiek – komputer” zaproponowanego przez Bobolę (kulawego dlatego, że to nie człowiek przypomina komputer, ale raczej komputer, w sposób patetyczny, aczkolwiek wydajny, stara się naśladować niektóre funkcję człowieka), a więc trzymając się tego zestawienia można pokusić się o przypuszczenie, że w architekturę wewnętrzną człowieka wpisany jest nie tyle konkretny język (czyli zestaw pojęć i rządzących nimi zasad), ale raczej algorytm generowania tego języka, generowania jako świadoma reakcja na otocznie.