Świat wirtualny
Uwagi spisane na marginesie PIT-a.
W ubiegłą środę złożyłem PIT-a, czyli rozliczyłem się z podatków. W sumie jest to czynność dość prosta. Rzędy cyfr z jednych papierów trzeba wprowadzić do programu w odpowiednie miejsca, wydrukować, podpisać i zanieść gdzie trzeba. Jak dobrze pójdzie, za dwa miesiące rzędy cyfr z PIT-a zmienią rząd cyfr na moim koncie. Pomyślałem sobie, że wirtualne przejdzie w realne, chociaż to niestety nie tak ? w końcu pieniądze na koncie do czasu ich wypłacenia lub płacenia kartą za coś mają w sobie też coś wirtualnego. Zresztą sama idea pieniądza ma taki charakter, bo opiera się na idei wartości symbolicznej. I zaraz zacząłem zastanawiać się nad samym pojęciem wirtualności i odróżnieniem świata wirtualnego od realnego. Czy aby na pewno pieniądze na picie są wirtualne? A co z kartami kredytowymi? Czy w ogóle podział na świat realny i wirtualny w tym wypadku ma sens?
Weźmy karty kredytowe. Czy pieniądze na karcie kredytowej są wirtualne, skoro skutki ich istnienia i operowania nimi są realne? W zasadzie do momentu płacenia nimi lub wypłaty gotówki pieniądze na nich nie istnieją. Dopiero z chwilą wykonania operacji stają się realne. A przynajmniej realny staje się wtedy dług. Podejrzewam nawet, że w momencie spłaty tego długu pieniądze te dopiero zaczynają istnieć faktycznie. Ale żeby coś takiego potwierdzić, trzeba by tutaj jakiegoś bankowca, który by wytłumaczył przejrzyście tajniki współczesnej bankowości.
W każdym bądź razie, brak fizycznego istnienia nie oznacza braku istnienia w ogóle. To jasne. Ale nie oznacza też istnienia jedynie pomyślanego, jak sugeruje jedna z interpretacji nazw pustych. Dla niewtajemniczonych ? interpretacja ta zakłada, że myśląc o pegazach w pewien sposób powołuję je do istnienia, ale tylko w świecie myśli. W przypadku pieniędzy z kart kredytowych nie istnieją one tylko w świecie myśli, skoro rodzą realne skutki. To jedna strona medalu.
Z drugiej strony, pieniądze te do momentu ich spłacenia nie istnieją. Mechanizmy bankowe są dla mnie trudne do pojęcia, ale pamiętam, że gdzieś wyczytałem coś takiego. Możliwości kredytowe banków przewyższają ilość środków przez nie zgromadzonych. Skoro tak jest, czyli bilans całego systemu nie jest na zero, to skąd bank bierze pieniądze na kredyty?
O ile dobrze pamiętam opracowania, cały system bankowy ma w sobie coś wirtualnego, przez co może być pod kreską, a mimo to funkcjonować w najlepsze. Dzięki tej wirtualności system jest elastyczny, co umożliwia dawanie kredytów w sumie z niczego. Ponoć istnieje jakaś granica takiej elastyczności, której przekroczenie rodzi jednak kolaps całości.
Wracając do pytania o sens rozróżnienia na rzeczywistość wirtualną i realną, sądzę, że jest ono uzasadnione. Oba światy są rzeczywiste, oba ze sobą powiązane, ale prawa nimi rządzące różne. W świecie realnym nie można być ciągle pod kreską i nie może istnieć coś z niczego. A może się mylę? Sam już nie wiem. W każdym bądź razie, takie to myśli zajmowały moją uwagę, gdy szczęśliwy po załatwieniu spraw podatkowych wracałem do domu.
Grzegorz Pacewicz
Il. Mary Hamilton Frye
Komentarze
Mam ciekawe odnośniki związane z poruszonym tematem:
http://dwagrosze.blogspot.com/2008/01/pienidz-jako-dug.html
(zresztą cały serwis DwaGrosze godny polecenia), albo bezpośrednio na YouTube.com:
http://youtube.com/watch?v=i4YxJwln7Sc
Dzięki. Na razie pobieżnie przejrzałem, ale wygląda mi na to, że moje intuicje co do systemu bankowego są w miarę trafne.
Jest też książka, traktująca o tych zagadnieniach, zatytułowana bodajże „Anatomia pieniądza”…
Osobiście nie do końca podoba mi się w tym kontekście słowo „realne”, wolałbym chyba „materialne”, bo przynajmniej w moim rozumieniu, jest wiele rzeczy dość realnych, ale nie mających charakteru materialnego. To trochę jak z tymi wschodami i zachodami słońca u Arystotelesa. Wiem oczywiście, że mówi się o „realu”, ale tam kontekst jest chyba jednak troszkę inny.
Nie no, przecież pieniądz jako taki jest czymś wirtualnym – bo pieniądz to „wartość nabywcza”, a tylko myśmy się przyzwyczaili do jego „dotykalności”. Ale wystarczą jekieś zawirowania historyczne czy polityczne, by i wirtualność banknotu czy monety od razu wyszła na wierzch 🙂
Teoretycznie banki udzielają kredytów z pieniędzy powierzonych im przez oszczędzających. Teoretycznie od każdej złotówki udzielonego kredytu odprowadzana jest rezerwa do banku centralnego, co powoduje, że ilość kredytów jest mniejsza od ilości oszczędności i suma kredytów na rynku jest zbierzna do skończonej wartości.
W praktyce w latach 80-tych wprowadzono instrumenty finansowe (np. transakcje terminowe) które można zawierać na duże sumy bez udziału własnego. Zmieniło to niektóre banki w kasyna gry, a system stał się nieszczelny.
Opis klimatu, w którym rodził się ten system znaleźć można w pasjonującej (przynajmniej dla mnie) książce „Barbarians at the gate” o przejęciu Nabisco przez rekiny z Wall Steet. Gorąco polecam.
Swoją drogą cieszę się, że wreszcie pojawił się temat niematerialnych wartości, których działanie trudno będzie wytłumaczyć na gruncie biologicznym:-)
Najpierw nalezy chyba odpowiedziec sobie na pytanie czy pieniadz musi byc realny, i co to znaczy „realny”.
Pieniadz to raptem sposob regulowania zobowiazan, a wiec rzecz jak najbardziej umowna, podobnie jak zobowiazania. Zobowiazanie wobec skarbu panstwa, wobec banku czy wobec drugiej osoby jest wirtualne i rodzi skutki tylko dlatego, ze tak przewiduje konwencja (prawo, zwyczaj i oparty na nim obrot).
Problem ten zostal rozwiazany dosc dawno, przez Rzymian, i instytucje wtedy wypracowane isntieja do dzis, czasem w niezmienionej formie, ale z reguly w wydaniu dostosowanym do dzisiejszych potrzeb.
Koszmarem bylby dzisiejszy obrot bez umownego wyznacznika wartosci, a tym samym obrot oparty na koniecznosci natychmiastowego, fizycznego przekazania tego wyznacznika celem uwolnienia sie od zobowiazania. Tak wiec pieniadz nie jest wirtualny czy realny. Jest on po prostu umowny, tak jak umowny jest system polityczny czy gospodarczy, bo technicznie rzecz biorac system jako taki nie istnieje. Istnieja za to ludzi, ktorzy urzeczywistniaja ten system w formie dzialan i zaniechan wynikajacych z umowy, w tym rowniez z umowy zwanej pieniadzem.
Można by też sobie wyobrazić sytuację, w której wszyscy nagle wypłacają wszystkie pieniądze z banków. Wtedy wyszłoby na jaw, jak bardzo te kwoty są „realne”. A co do dawania kredytów „z niczego”, to właśnie widać jakie to ma skutki. Amerykanie dostali takich kredytów na nieruchomości stanowczo za dużo, nie mają z czego ich spłacać i teraz wszystkie giełdy lecą na łeb na szyję.
Według prawa banki amerykańskie mogą kredytować sumy nawet do 20-krotności (słownie: dwadzieścia) posiadanych aktywów. A więć jeśli bank posiada 1 milion dolarów (oszczędności klientów, inwestycji, kapitału własnego itd.), to może wprowadzić do obiegu krajowego 20 milionów wirtualnych pieniędzy. Jeśli kredyty nie mają ciągłego pokrycia (tzn. dłużnicy nie spłacają rat), rodzi się kryzys, taki jaki mamy obecnie.
@hlmi,
Rozróżnienie materialne-niematerialne w przypadku pieniądza się nie sprawdza, bo pieniądz ma w sobie coś materialnego, przynajmniej w odniesieniu do jego nośnika.
@Jacobsky,
Umowność pieniądza wskazuje na źródła jego wirtualności. Oba pojęcia nie muszą siebie wykluczać, ani zastępować. Pieniądze istnieją, ale ich sposób istnienia jest inny niż przedmiotów realnych. Wirtualność świetnie, moim zdaniem, ten stan oddaje.
Ja bym sie zgodzil z Jacobskym, ze pieniadz nie jest wirtualny. Wirtualny jest pieniadz obowiazujacy na wyspach Hula-gula (bo takich wysp nie ma), a dolar, zloty czy srebrnik jest pieniadzem umownym a nie wirtualnym.
GP: Z tą materialnością to bym nie szarżował. Moje pieniądze w banku nie są w żaden sposób materialne. Nawet, jeśli wskazałbyś na jakiś kawałeczek tarczy twardego dysku, w jakimś bankowym serwerze, to nadal nie są to moje pieniądze, tylko powierzchnia twardego dysku.
Zgadzam się natomiast, że „wirtualny” to pojęcie, które zgrabnie chwyta sposób istnienia pieniędzy.
jk: Pieniądze obowiązujące na wyspach Hula-Gula są po prostu nieistniejące, lub wyobrażone, ale nie „wirtualne”. Wiem, że to śliskie rozróżnienie, ale pieniądze istnieją bardziej na sposób, w jaki istnieją światy, dajmy na to, online’owych gier komputerowych. A to co innego niż waluta z twojego przykładu.
@ komerski :
Racja, pieniadze z Hula-Gula to tak jak Pegazy GP. 🙂
Komerski,
Oczywista masz rację, ale z tą materialnością to chodziło mi tylko o pieniądze, które masz jako banknoty. Wiadomo, że ich wartość nie zawiera się w nośniku.
Nie jest prawdą, że na Hula-Gula pieniądze istnieją wirtualnie, bo tam jeszcze obowiązuje wymiana towar za towar. 😉
Jesli wierzyc niektorym filozofom to wszystko, co postrzegamy jest wirtualne, przetransponowane w naszej glowie na pojecia, ktore maja zinterpretowac nasze doznania. Niebo wcale nie musi byc niebieske z natury, w nocy moze byc rownie jasno jak w dzien – wszystko zalezy od tego, w jakim spektrum patrzymy na swiat.
Moze lepiej nie mieszac pojec i starac sie odseparowac umownosc od wirtualnosci. Umownosc jest pojeciem… trwalszym w tym sensie, ze zawiera w sobie koncept bycia zwiazanym zawarta umowa, a wiec, per saldo, bycia zobowiazanym do pewnych zachowan. Wirtualnosc to tylko abstrakcyjne odwozrowanie wytworow wyobrazni bez jakiegokolwiek nakazu wynikajacego z zaistnienia odwzorowania. Oczywiscie, ze wirtualnosc jest kategoria szersza, w ktorej prawdopodobnie miesci sie umownosc, ale wlasnie z racji na roznice w skutkach isnienia jednej i drugiej lepiej jest nie starac sie odzierac umownosci z jej charakteru szczegolnego.
Innymi slowy wole zyc w panstwie „umownym” (opartym na umowie) niz wirtualnym, zwlaszcza ze spedzilem 25 lat swego zycia w systemie, ktory nic nie mial wspolnego z umowa spoleczna, a wiele – z virtual reality.
Pozdrawiam.
Niestety GP ma racje jesli chodzi o wspolczesne systemy monetarne. Poslugujemy sie bowiem tak zwanym pieniadzem nadwartosciowym, ktory tylko uniwersalnoscia zastosowan rozni sie od znanych niektorym z doswiadczenia kuponow na cukier czy kartek zywnosciowych. Istota problemu jest to, ze nie ma on oparcia w czymkolwiek. W przeciwienstwie do zlotowek II RP nie jest on zobowiazniem Banku Polskiego, waznym na okaziciela , do wyplaty na kazde zadanie zainteresowanego odpowiedniej ilosci zlotego kruszcu. Nie ma on takze wartosci wewnetrzej. Koszty produkcji banknotu 10 zl sa takie same jak koszty produkcji banknotu 100 zl i wynosza zapewne ulamek grosza. Podobnie jest zreszta z euro czy dolarem. Pieniadze sa pewna miara potencjalu ich wlasciciela do dokonywania zakupu towarow i uslug ale potencjal ten jest pod calkowita kontrola politykow. Trzeba byc obdarzonym duza naiwnoscia badz wiara w czlowieka aby tym wlasnie ludziom powierzac swoje zasoby finansowe oraz wysilek jaki trzeba bylo wykonac aby je uzyskac. Moga oni bowiem z dnia na dzien zadecydowac, ze nasze zasoby sa warte polowe albo i nic (bylo tak za PRLu). A wtedy owe piekne banknoty i monety bimetaliczne beda mialy wylacznie wartosc numizmatyczna. Porownajmy to , na przyklad, z losem rosjanina , ktoremu po rewolucji pozostalo pare srebrnych czy zlotych monet. Imperium Romanowych padlo. Nikt juz nie gwarantowal wymiany papierowych rubli na kruszec. To samo zreszta bylo z innymi obligacjami carskiego skarbu. Ale monety wybite z metali szlachetnych mialy ciage swoja wartosc. Ta bowiem wynikala z zawartosci w nich okreslonej ilosci wartosciowego metalu. Ten kto trzymal swoje oszczednosci w monetach z metali szlachetnych nie tracil ani swojej zaplaty za wykonana prace ani tez zysku jaki uzyskal sprzedajac swoje towary. Glownym powodem obecnego swiatowego kryzysu gospodarczego, ktory wlasnie pieknie sie rozwija, jest zerwanie wiezi pomiedzy zlotem a pieniadzem papierowym, ktory banki emisyjne , w tym rowniez NBP, produkuja wedlug wlasnego i politykow widzimisie.
Pisze o tym wiecej na moim blogu http://bobolowisko.blogspot.com gdzie zainteresowani znajda tez wiecej przykladow z historii gospodarczej Polski i USA. Zapraszam.
Zloto…
rownie dobrze ludzie mogli by umowic sie na cos innego jako parytet, a wiec znowu nadac pieniadzowi wartosc… umowna.
Jacobsky, ale tak się składa, że ta umowność złota jest nad wyraz trwała. Czy to nie dziwne, że od tysiącleci, albo przez tysiąclecia złoto należy do cenionych metali? Nie sądzę, żeby to był skutek tylko umowy.
A tak a propos przypomniał mi się cudowny sposób na rozmnożenie depozytu banku – rzecz znana i stosowana nagminnie. Mamy w banku depozytu 1 tys., a pożyczyć można dwudziestokrotność tego. No to pożyczamy 20 tys. Dziwny trafem kredytobiorca robi z kredytu lokatę w naszym banku. I tak kwota depozytu w banku w prosty sposób 1 tys. wzrosła do 21. I na tym polega bodaj jeden z mechanizmów systemu. Oczywista taka bańka nie może rosnąć w nieskończoność. Chyba ciekawa byłaby próba ontologicznego opisu tego procederu.
Oczywiscie, ze „popularnosc” zlota jest skutkiem umowy. Wsrod ludow, ktore nie znaja zlota kazde inne dobro spelnia role wyznacznika wartosci.
Co ma wspolnego trwalosc zywczaju opierania sie na zlocie z umownoscia ? To sa dwie roznie sprawy. W ten sposob zestawiasz jablka z ziemniakami…
„Zloto?
rownie dobrze ludzie mogli by umowic sie na cos innego jako parytet, a wiec znowu nadac pieniadzowi wartosc? umowna.”
Myślę, że nie równie dobrze, istotna jest jednak trwałość i w pewnym sensie niedostępność tego parytetu. Aby coś mogło być parytetem, musi spełniać jednak pewne warunki, przynajmniej we wstępnym okresie rozwoju systemu monetarnego. A później, gdy system się rozwinie i okrzepnie, parytety nie są już chyba potrzebne.
W szczególności, trudno byłoby uznać za parytet głupie myśli spisane na małych karteczkach papieru. Każdy by je mógł produkować, na dodatek w nadmiarze. Nie wiem, może bym się wtedy dorobił…
„Co ma wspolnego trwalosc zywczaju opierania sie na zlocie z umownoscia ? ”
Ano to, że zwyczaje czy umowy są trwałe wtedy gdy mają jakiś związek z rzeczywistością. Inaczej nie wytrzymują. A na czym ten związek polega, to napisał hlmi – ludzie cenią złoto, bo jest rzadkie, trwałe i ma jakieś jeszcze inne własności. Samo pojęcie wartości jest bardzo abstrakcyjne, a jednak sądzę, że wyraża coś, co jest w rzeczywistości, albo że ma jakiś związek z rzeczywistością.
Oczywiscie, ze zloto jest parytetem, bo jest trwale. Jednak wiele rzeczy w naszym otoczeniu ma charakter trwaly, a wiec trzeba bylo sie umowic (upraszczajac sprawe), ze zloto bedzie brane jako wyznacznik.
Przypomne raz jeszcze: sa miejsca na ziemi, gdzie zloto bylo nieznane, a jednak radzono sobie uzywajac inne wyznaczniki (np. muszle czy perly). Nawet trwalosc jest pojeciem dosc umownym i wszystko zalezy od tego jaki poziom twalosci bedzie potrzebny dla sprawnego funkcjonowania spoleczenstwa.
Na szczescie dzis karteczki zatepuja miedzy innymi wpisy na blogach, a wiec problem biedy zostal niejako zazegnany 😉
Ale do czasu gdy papier był przekładalny na złoto lub pieniądzem było coś innego trwałego pieniądz miał mocniejsze związki z rzeczywistością. Z chwilą wyparcia przekładalności papieru na złoto, lub kamyki lub muszelki lub perły itp. pieniądz jednak w pewien sposób się zwirtualizował. Drugi krok to pieniądz elektroniczny. Z drugiej strony – skutki jego oddziaływania są wciąż takie same, a zmienia się tylko forma, tylko skąd te krachy?
Skad te krachy…
Ech Grzegorz… Ty bys chcial za jednym zamachem zalatwic to, nad czym pracuje cala zgraja komputerow i ludzi z Wall Street czy z londynskiego City: skad te krachy, czyli innymi slowy jak przewidziec fluktuacje rynku ?
Zloty Graal swiata finansowego, a Ty Grzegorz tak banalnie o tym sie wyrazasz…
Osobiscie nie mam nic do plastikowego pieniadza. Karta kredytowa czy bankowa jest tak samo wygodna jak gotowka (no chyba ze chce sie placic „pod stolem”) i na codzien ulatwia zycie. Z punktu widzenia zawierania i realizowa zobowiazan w drobnym obrocie codziennym nie widze absolutnie zadnej roznicy miedzy placeniem bilonem i plastikiem. Nie ma chyba rowniez roznicy w duzym obrocie, a nawet jesli, to i tak w takich sytuacjach posluguje sie czekami, wekslami, listami kredytowymi czy innymi dokumentami stwierdzajacymi istnienie danego zobowiazania pienieznego.
Najwiekszy zwiazek wartosci z rzeczywistoscia ma miejsce chyba tylko wtedy, gody dochodzi do wymiany bezposredniej dobr i uslug. Ale nawet wtedy strony uzgadniaja, ze dana rzecz ma okreslona rownowartosc w rzeczach proponowanych w zamian, a wiec znow ten nieznosny charakter umowny zawieranych zobowiazan i realizowanych transakcji….
Szanowni dyskutanci jak zazwyczaj nie lapia o co mi chodzi. Problemem nie jest to, ze istnieja pieniadze wirtualne, karty kredytowe czy banknoty. Problemem jest to, ze owe znamiona kredytu udzielonemu obywatelom biora sie z powietrza i arbitralnych decyzji politycznych. I w drodze takich samych decyzji moga byc zmieniane czy zlikwidowane. Problem ten jest znany od dawna (prawo Kopernika). Artykul 1 &10 Konstytucji Stanow Zjednoczonych mowi wyraznie, ze wladze USA maja prawo wylacznie do emitowania pieniadza zlotego i srebrnego. Do 1971 interpretowano to tworczo robiac banknoty obligatoryjnymi notami banku federalnej rezerwy. Potem zlikwidowano wymienialnosc dolara na zloto i od tego czasu mamy ciagla inflacje amerykanskiej waluty. I zreszta nie tylko tej waluty. Kryzysy zas tego rozmiaru jaki mamy obecnie biora sie wlasnie z nadmiernej aktywnosci wydawniczej Bankow Emisyjnych . W obecnym wypadku winny jest Federal Reserve.
Bobola,
wbrew pozorom lapiemy o co chodzi w temacie parytetu. Pamietamy wyklady z ekonomii politycznej, gdzie nam tlumaczono parytet, odejscie od parytetu w 1971, no i oczywiscie wyzszosc jedynieslusznych walut milujacych pokoj i rozbrojenie.
Ale zauwaz, ze z parytetem czy bez, pieniadz zawsze bedzie umownym nosnikiem wartosci. Wirtualnym staje sie prawdopodobnie wtedy, gdy znika on obiegu realnego, wyparty przez obrot bezgotowkowy, wirtualizujacy jego egzystencje.
Pozdrowienia
J. Stiglitz w książce Globalizacja opisuje jedną z przyczyn załamań systemu bankowego w odniesieniu do Azji Pd. Wschodniej z przełomu wieków i wcześniej Argentyny. Jest nią spirala kredytów bez pokrycia, która się bierze stąd, że można pożyczać nie mając pokrycia kredytu w depozytach. Proceder taki jeśli za bardzo się rozkręci grozi załamaniem systemu. Tak więc Święty (a nie złoty) 😉 Graal jest znany.
Jacobsky;
Zlota czy srebrna moneta nie jest niczym umownym. Jej wartosc to kruszec jaki zawiera. Oczywiscie zdolnosc nabywcza takich srodkow platniczych moze sie zmieniac zaleznie od tego czy towar na jaki ja chcemy wymienic znajduje sie w obfitosci („Konia, konia, krolestwo za konia!”) oraz jaki przedstawia poziom komplikacji technologicznej. W ksiazkach dotyczacych numizmatyki, ktorych niestety nie mam tutaj przy sobie, sa podane dane historyczne dotyczace wartosci nabywczej monet obiegowych w czasach I RP i okresu rozbiorowego. Dla podstawowych artykulow wtedy wymienianych (korce zboza, drewno, skory itp) byly to ceny stale przez setki lat. Jakos wiec bylo mozliwe bez banku centralnego uzgodnic co jest ile warte. Interesowalo mnie to kiedys gdyz jeden z moich zacnych przodkow zajmowal sie biciem monet za Jagiellonow. Przy okazji wspomne, ze kredyty przenosne byly znane juz w 13 wieku. Nie ma powodu by traktowac je jako wirtualne pieniadze gdyz wszystko co oznczaja to to, ze ktos zobowiazuje sie wobec naszego wierzyciela pokryc nasze wydatki do okreslonej wysokosci ale oczywiscie pieniadzem o takim stopniu realnosci jaki zapewnia lokalny Bank Emisyjny. I ta usluga kosztuje czasami obie a czasem tylko jedna strone z zawierajacych transakcje. To samo dotyczy pieniedzy elektronicznych. Zanim dostaniemy taki kredyt musimy wplacic stosowny i rzeczywisty kapital do organizacji zajmujacej sie przelewami.
>>byly to ceny stale przez setki lat. Jakos wiec bylo mozliwe bez banku centralnego uzgodnic co jest ile warte.
W czasach, gdy wzrost ilości kruszcu na rynku był niewielki (urobek z kopalń ledwo przewyższał to, co się zawieruszało) tak być powinno, ale czy po dopływie złota z Ameryki, a później Australii i zwiększeniu jego podaży nie następował spadek jego wartości?
Pieniądz miał stałą wartość nie tylko dlatego, że był wymienialny na kruszce, ale również dlatego, że służył głównie do wymiany na rzeczy materialne lub usługę wytworzenia takich rzeczy. Dlatego też jego umowna wartość była bliska stałej i bardzo dobrze mierzalna: zapotrzebowanie przeciętnego człowieka na zboże, mięso, dobra materialne czy usługi przez wieki rosło bardzo powoli.
Być może czynnikiem który podważył jakąkolwiek materialność pieniądza są świadczenia społeczne. Jeszcze nie tak dawno temu osoby bezrobotne (niepełnosprawne, czy bezdzietne, a w podeszłym wieku) miały jedno wyjście: żebrać albo umrzeć z głodu. Zasiłek czy renta, jakkolwiek dziwnie to może zabrzmieć, jest zatem rodzajem prawa do funkcjonowania w społeczeństwie i, jakkolwiek okrutnie to brzmi, również prawa do życia. Jest to prawo umowne, bowiem wynikające z umowy społecznej.
Ontologiczny status pieniądza jest zatem taki, że jest jak najbardziej umownym, niematerialnym prawem do uzyskania dóbr materialnych (i usług). To, że istnieją artefakty w postaci monet i banknotów, pozwalające to prawo przenosić, nie powinno mylić.
Brak ludzkiej solidarności w świecie niejednolitego cywilizacyjnie Zachodu prowadzi do tego, że najbiedniejszy klient będący w potrzebie i w najtrudniejszej sytuacji, płaci kredytodawcy najwyższy procent; za większe ryzyko utraty kapitału. Taka postawa wydaje się ludziom Zachodu racjonalna, ale tu właśnie ujawnia się zepsucie cywilizacyjne. Widać tu wyraźnie, że lichwiarz jest zainteresowany jedynie eksploatacją kredytobiorcy. Na dodatek nie ponosi żadnego ryzyka. Współczesna najbardziej zaawansowana forma lichwy; emisja pieniędzy dłużnych, całkowicie wyeliminowała ryzyko kredytodawcy: Bankier monetyzuje wysiłek producentów kreując dla klienta pieniądz dłużny. W ten sposób przywłaszcza sobie prawo własności do kredytowanych dóbr. Nawet gdy nie uda mu się odzyskać wykreowanych pieniędzy, czyli kiedy kredytobiorca nie zwróci wyemitowanej kwoty, bankier nie straci własnych pieniędzy, ani pieniędzy deponentów. Straci jedynie to, co sobie próbował przywłaszczyć, czyli straci jedynie okazję do nieuczciwego, bezpodstawnego przejęcia wartości dóbr wytworzonych przez społeczeństwo. Ten brak ryzyka znajduje obecnie odzwierciedlenie w złagodzeniu kryteriów przyznawania kredytu. Obecnie wystarczy dowód osobisty i deklaracja o dochodach. Pewien procent udzielanych kredytów jest ściągany z trudnością lub nawet przepada, ale nawet w takim przypadku bank nie ponosi straty. Kredytowa monetyzacja przyrostu dóbr przynosi prywatnym emitentom pieniędzy niebotyczne zyski.