Pochwała niekonsekwencji
Postęp naukowy jest możliwy przede wszystkim dzięki brakowi konsekwencji.
Osiągnięcia nauki muszą budzić zrozumiały podziw. Ale pośród wielu zasad metodologicznych i ogólnie rzecz biorąc rządzących racjonalnością zapomina się o jednej – niekonsekwencji. Myślę, że ogromny postęp naukowy jest możliwy przede wszystkim dzięki niej.
Przyjrzyjmy się najpierw poglądom podważającym wiarygodność ludzkiego poznania. Trzeba zauważyć, że konsekwentny sceptycyzm jest niemożliwy. Jeśli jego naturalnym i logicznym rozwinięciem jest agnostycyzm, czyli twierdzenie, że jakakolwiek wiedza jest niemożliwa, to postawa taka naraża się na wewnętrzną sprzeczność. Twierdzi się, że nic o świecie wiedzieć niepodobna. Ale w ten sposób coś już wiemy o nim: wiemy, że nic nie wiemy, i że to jest pewnik. Jest to pewność niepewności, ale ona już wystarcza, by postawę tę odrzucić, a do sceptycyzmu podchodzić ostrożnie. Owszem jest on bardzo potrzebny, lecz uczy przede wszystkim dystansu do wiedzy, obnażając jej słabości.
Z drugiej strony spójrzmy na metody, które umożliwiają nam zdobywanie wiedzy. Ogólne zasady zdobywania wiedzy są nieugruntowane. To znaczy, trudno wykazać ich powszechną ważność. Weźmy indukcjonizm, to znaczy dyrektywę, według której dane obserwacyjne zebrane na podstawie skończonej liczby przypadków rozciągać można na wszystkie egzemplarze danego gatunku czy rodzaju. Badamy skończoną liczbę egzemplarzy, a wyniki tych badań rozciągamy na wszystkie, nawet nam nie znane egzemplarze. Skąd pewność, że wszystkie pod danym względem będą miały te same cechy? Jest to tylko założenie, którego słuszność należałoby wykazać. Ale w ten sposób grozi nam regres w nieskończoność, bo by mieć absolutną pewność trzeba by zbadać wszystko.
A skąd pewność, że w ogóle ta dyrektywa ma sens? Jak ją uzasadnić? Można by się tu odwoływać do podobieństwa egzemplarzy danego gatunku, czy też użyteczności lub skuteczności samej tej zasady. Ale w ten sposób niczego nie załatwiamy, bo odwołujemy się do zasad, które same są nieugruntowane i do czasu ich uzasadnienia należałoby je traktować jako założenia. I znów pytanie ? jak dowieść słuszności tych założenia? Jednak jeśli da się to uczynić, to znów odwołamy się do kolejnych reguł, o których prawomocność znów możemy się pytać. I tak w nieskończoność.
Zauważmy przy tym, że brak tego ugruntowania wcale nie przeszkadza w powszechnym stosowaniu indukcjonizmu. Właśnie dzięki niekonsekwencji. Stąd moja skromna pochwała tej postawy. Z jednej strony nie sposób twierdzić, że wiedza jest niemożliwa. Z drugiej, nie sposób znaleźć absolutną podstawę dla tej wiedzy. Lecz to w ogóle nie przeszkadza w tym, by tę wiedzę budować, opierać się na niej, a nawet pokładać w niej nadzieję na lepsze jutro. Niech żyje niekonsekwencja!
Grzegorz Pacewicz
Fot. Môsieur J., Flickr (CC BY SA)
Komentarze
Ale ta wewnętrzna sprzeczność konsekwentnego sceptycyzmu (którego de facto drugą stroną jest relatywizm) nie unieważnia takiego podejścia – to jest ten rodzaj samozwrotności, który sobie krzywdy nie czyni. Tak samo jak pojecie paradygmatu, mimo że samo w swoim ujęciu jest paradygmatem (a więc czymś „przejściowym”). Jesli mówię, że nic nie jest pewne, to z tego równie dobrze może wynikac, że to mówię też nie jest pewne – i nic mi to przecież nie szkodzi, wręcz przeciwnie, ten brak pewności jeszcze potwierdzam. W sumie wiele będzie też zależało od użycia słów.
Zaś jeśli idzie o niekonsekwencję, to ona ma może znaczenie dla filozofów i metodologów, praktycy raczej rzadko sobie tym zaprzątają głowę – ważne, żeby „działało”. 🙂
@GP,
„Niekonsekwencja”, o której Pan pisze to inaczej zgoda na to, że nasze narzędzia są niedoskonałe (ale jedyne, jake mamy), nasza wiedza niekompletna i że możemy się mylić. Ogólnie, jest to inna nazwa dla zdrowego rozsądku. Niech żyje!:-)
A wszystko to bierze się z powszechnego uwielbienia dla tradycyjnej definicji prawdziwości, przy którym rzeczywiście wikłamy się w logiczne kłopoty. Gdyby przyjąć pragmatystyczną definicję (co zresztą świat nauki milcząco robi), problemy znikłyby od razu.
Ale próbując ugruntować pragmatystyczną definicję prawdy wikłamy się też w błędne koło.
@ GP – Ależ skąd! Co znaczy ugruntować? Udowodnić? Dowodem na prawdziwość pragmatystycznej def. prawdy jest jej skuteczność – choćby w sensie likwidacji problemów, które sprawia klasyczna.
I za to wlasnie kocham filozofie!
A tak na marginesie, kiedy w poprzedniej dyskusji pisalem, ze w wykonywaniu projektow grantow trzeba zachowac mozliwosc odejscia od zasadniczych kierunkow wyznaczonych w programie badan, to wlasnie chodzilo mi o zapewnienie dzialania zdrowego rozsadku, o ktorym pisze powyzej Art63. W przeciwnym wypadku naukowiec moze latwo wpasc w pulapke bezmyslengo badania ‚wszystkiego’ (np. wlasnie tak jak pisze GP badania czy kazdy osobnik zachowuje sie tak jak on zaobserwowal w badanej populacji). Jest sporo takich naukowcow, ktorzy nigdy nie sa zadowloeni ze swoich wynikow, bo uwazaja, ze ciagle nie wiedza wystarczajaco wiele. W jakims momencie trzeba sobie powiedziec stop i publikowac. Byle nie za szybko. Na tym m. in. polega wyczucie naukowe.
Mnie się podoba, przynajmniej daje do myślenia. Żeby świat był tak bardziej wyabstrahowany od rzeczywistości, to można by się było do niego częściej uśmiechać. A kto wie, może i on od czasu do czasu, by się uśmiechnął do nas.
@ Przydomek:
On sie caly czas usmiecha, tylko my czasem tego nie dostrzegamy. 🙂
Ten zdrowy rozsądek też mi się podoba. Może właśnie na tym polega mądrość z mojego poprzedniego wpisu – jest ona zdolnością do zatrzymania się we „właściwym” momencie i odejścia od zasad, norm itp. które się wcześniej wyznaczyło. Wyczucie tego właściwego momentu to byłaby mądrość.
@komerski,
„@ GP – Ależ skąd! Co znaczy ugruntować? Udowodnić? Dowodem na prawdziwość pragmatystycznej def. prawdy jest jej skuteczność – choćby w sensie likwidacji problemów, które sprawia klasyczna.”
I to jest właśnie to błędne koło – dowodem na skuteczność tej zasady jest to że jest ona skuteczna, a co więcej jedynym kryterium prawdy jest właśnie skuteczność. 😉
@ GP:
Skutecznosc moze byc jednak marnym kryterium. Skutecznosc na dluga mete tak, ale na krotka? Ustalenie pewnikow, ktore utrzymuja sie dostatecznie dlugo, to chyba wlasnie skutecznosc. Tyle, ze ta ‚dlugosc’ wlasnie jest dosc malo uchwytna i problematyczna.
Odchodzac na chwile od nauki: w polityce, skutecznosc, bywa czesto bardzo zluda. Hitler byl na krotka mete bardzo skuteczny budujac potege III Rzeszy (po jego autostradach jezdzimy do dzis). Skutecznosc rzadow PiS w pewnych dziedzinach mogla wydawac sie nam wprost niezwykla (min. Ziobro). Teraz okaze sie, ze to byla bajka. Sorry, ze mieszam znowu nauke z polityka, ale taka jest rzeczywistosc. I robie to tylko po to by wykazac, ze slowo ‚skutecznosc’ jest slowem wytrychem, ale znaczeniowo pustym, bo zupelnie subiektywnym.
Dla uściślenia: to dla Komerskiego użyteczność (skuteczność) jest kryterium prawdy. Ja go tylko cytowałem i wykazywałem błędne koło.
Racja, tam byly dwa znaczki @ i nie polapalem sie kto co mowi. Mea cupla. A wiec zgadzamy sie, ze ‚skutecznosc’ to zadne kryterium prawdy. Tak? 🙂
@ GP i JK – Ja oczywiście nie jestem praktykującym naukowcem, ale co koledzy naukowcy ściśli sprawdzają eksperymentem? Zgodność zdania z rzeczywistością? Czy może sprawdzają, czy w oparciu o teorię można przeprowadzić jakieś praktyczne działanie? A jeśli eksperyment się powiedzie – teoria „zadziała” to naukowiec ogłasza, że jest prawdziwa. Czysty pragmatyzm. A jeśli inny naukowiec (albo polityk) wystąpi z inną teorią, umożliwiającą bardziej skuteczne działanie, to starą się odrzuca. Vide przypadek Kopernika, który dla wygody obliczeń przyjął, że to jednak Ziemia się obraca i uwolnił się (i całą ludzkość) od skomplikowanego obliczania epicykli i deferentów.
@ szczególnie JK – Piszesz, że „długość” jest mało uchwytna. Rozumiem, że to tak naprawdę narzekanie, na to, że pragmatyzm musi się pogodzić ze „zmiennością” prawdy. Oczywiście! Musi i godzi się z uśmiechem.
jk – tak. Użyteczność jest wygodnym kryterium roboczym. I Komerski masz nieco racji, ale użyteczność wynika z prawdziwości, chociaż nie w drugą stronę – przynajmniej nie z punktu widzenia logiki. Nie wszystko co użyteczne jest/musi być prawdziwe. Stąd „roboczość” tego kryterium.
Przykład Kopernika jest mocno nietrafiony – w jego wizji też nic nie pasowało bo przyjął, że orbity planet mają charakter kołowy. To dopiero Kepler i Galileusz, a potem bodaj Newton dopracowali jego pomysł, tak że miał sens i coś z tym dawało się zrobić. Ale dlatego właśnie, że koncepcja Kopernika nie była prawdziwa (chociaż zawierała jedną trafną myśl, zresztą znaną już starożytnym) wymagała dalszych poprawek.
@ GP – No widzisz – ty mówisz „użyteczność wynika z prawdziwości” ja cię zapytam „a czym jest ta prawdziwość i skąd wiesz?” i trafisz w problem ze swojego tekstu.
Co do Kopernika to istotne jest tutaj, że „nowa prawda” zastąpiła „starą prawdę” z powodu większej użyteczności właśnie, a nie „większej zgodności z rzeczywistością” a to że potem Kopernika poprawiano, uzupełniano i modyfikowano niczego tu nie zmienia. Wszak i Kepler i Galileusz nie „porównywali zdań z istnieniem” tylko liczyli i sprawdzali jaka teoria pozwala na jak najdokładniejsze obliczenia.
Dotykasz problemów z klasyczną definicją prawdy i pochodnymi, ale pragmatyczna definicja prawdy natrafia na te same problemy i ich nie rozwiązuje. Bo skąd wynika użyteczność koncepcji? Dlaczego jest ona użyteczna? Dlatego, że jest jakoś zgodna z rzeczywistością?
Koncepcja Kopernika w oryginalnej wersji nie była ani zgodna z rzeczywistością ani bardziej użyteczna, jak już pisałem. W niej też nic nie wychodziło. Galileusz i Kepler nie liczyli i sprawdzali, która teoria pozwala na dokładniejsze obliczenia, tylko wzięli koncepcję Kopernika i istotnie ją zmodyfikowali, by lepiej oddawała to, co można było wypatrzeć gołym lub uzbrojonym okiem. 😉
Nie no – ja jestem świadom tych problemów i jedyne co mogę to podejrzewać , że taki np Peirce czy inny James, odpowiedziałby tu że „to nieistotne, budujmy lepszy świat” 🙂
Ja bym wrócił do Hoko:
„Ale ta wewnętrzna sprzeczność konsekwentnego sceptycyzmu (którego de facto drugą stroną jest relatywizm) nie unieważnia takiego podejścia – to jest ten rodzaj samozwrotności, który sobie krzywdy nie czyni. Tak samo jak pojecie paradygmatu, mimo że samo w swoim ujęciu jest paradygmatem (a więc czymś ?przejściowym?). Jesli mówię, że nic nie jest pewne, to z tego równie dobrze może wynikac, że to mówię też nie jest pewne – i nic mi to przecież nie szkodzi, wręcz przeciwnie, ten brak pewności jeszcze potwierdzam. W sumie wiele będzie też zależało od użycia słów.”
No więc rzeczywiście sprzeczności nie ma, jeżeli sceptycyzm nie jest konsekwentny. Ale z chwilą uznania zasady sprzeczności (niesprzeczności – są różne nazwy) już jest sprzeczność – na dwoje babka wróżyła – albo jest możliwa wiedza albo nie. 😉
To może inaczej podejść. Tak bardziej… hmm… fenomenologicznie. Że wiedza jest możliwa wiemy z doświadczenia. (i Kopernik też wiedział 😉 ) Pytanie, w jaki sposób? Ktoś chętny do odpowiedzi?
GP, Nie jestem astronomem, ale czy Ty nie ułatwiasz sobie argumentacji pozbawiając model kopernikański wszelkich zalet w powiększaniu naszej zdolności do przewidywania wyników obserwacji. Mnie się wydaje, że Kopernik przez te nieszczęsne koła nie mógł co prawda policzyć pozycji planet i słońca lepiej niz Ptolemeusz, ale określił wzajemne proporcje promieni po których poruszają się planety względem słońca co było chyba dosyć przełomowym krokiem naprzód na przykład z punktu widzenia praktycznej mozliwości rozwoju lotów kosmicznych. Innymi słowy jego model był o wiele lepszy od ptolemejskiego jeśli chodzi o generowanie nowych obserwacji i eksperymentów falsyfikujących teorię i dlatego Kepler mógł go jedynie ulepszyć, a nie musiał wszystkiego zaczynać od nowa. Tak tylko zgaduje.
GP, Jarek – Dajcie już spokój Mikołajowi. Ja jego przykładem posłużyłem się, bo tyle jeszcze pamiętam ze „Struktury rewolucji naukowych” Kuhna, ale nie mam w domu i nie mogę cytować, ani sprawdzić. Fakt jest taki, że mi trudno jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie GP „dlaczego jedne teorie są użyteczne, a inne nie” (a już na pewno nie przed kolacją) a GP ciężko uzasadnić możliwość wiedzy przy klasycznej definicji prawdy, czy raczej obronić ją przed Sceptykiem.
Z Kopernikiem to już nie pamiętam dokładnie gdzie czytałem. Kuhn na pewno, ale chyba też w jakiś esejach Einsteina, może jeszcze gdzieś…. Sam nie wiem. W każdym bądź razie model Kopernika był bardzo słabo uzasadniony i dopiero Galileusz go był w stanie bronić. Zresztą to, co pisałem o Koperniku miało jedynie pokazać, że jego model był słabo zgodny z rzeczywistością i stąd również jego niska użyteczność. Bliższy prawdy był model Keplera uzupełniony później przez wyniki Galileusza, a potem też teorię grawitacji Newtona. Jeślim coś pomylił to tylko dlatego, że jestem amatorem-astronomem.
Komerski, a gdzie ja nie byłem w stanie uzasadnić możliwości wiedzy przy klasycznej definicji prawdy? Tak się zastanawiam, do czego zmierzałeś w przedostatnim komentarzu?
Wiedzy nie trzeba bronić przed sceptykiem – we wpisie pokazałem, że jej obronić się nie da, bo nie można znaleźć absolutnej podstawy dla niej. Nie przeszkadza to w budowaniu wiedzy. I na tym polega właśnie niekonsekwencja. QED 😉
@GP: Nie byłeś w stanie obronić przez cały czas – właśnie dlatego, że nie masz absolutnej podstawy. Co to za wiedza, co do której nie masz pewności? Ale co ja ci tłumaczę – w końcu o tym był wpis 🙂
A w przedostatnim… Sam nie wiem do końca. Pomyślałem, że zamiast zastanawiać się, czy wiedza (taka z absolutną podstawą) jest możliwa warto by jej istnienie przyjąć jako założenie. Bo przecież dość dobrze czujemy, że ‚wiemy’ sporo rzeczy. Teraz trzeba się tylko dowiedzieć jak to możliwe… I właśnie w tej chwili mnie uderzyło, że już jeden facet o to pytał. Kant się nazywał… Ech…
Zawsze się wraca do klasyków. 🙂 Właśnie mi podsunąłeś Kantem pomysł na kolejny wpis.
Komerski, Nie zamierzam dawać spokoju Mikołajowi bo to jest chyba dobry przykład. Ktoś przedstawia propozycję modelu opisującego rzeczywistość i chociaż w momencie jego ogłoszenia nie wygląda wcale aby za pomoca tego modelu łatwiej było coś dokładniej niz dotąd policzyć to jednak ten model później wygrywa. Dlaczego? Wydaje mi się, że jedną klasyczną już odpowiedź daje Popper. Dobry jest taki model, który umożliwia nam wymyślanie doświadczeń lub innymi słowy przewidywanie obserwacji, które obrócą ten model w proch. Jak to się ma do pojęcia prawdy? Chyba tak jak chciał Popper, dla naukowców przyrodników prawda o wrzechświecie to taka hipoteza, która daje sie eksperymentalnie obalić. Dlatego istnieją bardzo spójne opisy wrzechświata na przykład religijne, które przez przyrodników omijane są z daleka bo nie spełniają tego warunku. Zatem naukowcy używają chyba kryterium użyteczności w odniesieniu do prawdy i zawężają świadomie lub nie definicję samego terminu. Prawda w nauce to takie założenie, które po pierwsze jest falsyfikowalne a po drugie pomimo prób jego odrzucenia nie zostało jeszcze obalone.
P.S. „wrzechświat” to wszechświat tylko taki mniej szeleszczący ‚/’
Prawdy nie da się obalić, ale fałszywe koncepcje tak. To na marginesie Poppera.
GP:
ale to są dwie sprawy: konsekwentny sceptycyzm i uznanie zasady sprzeczności. Powiem więcej: konsekwentnym byłoby właśnie nieuznawanie tej zasady – jako nieuznawanie żadnych zasad, twierdzenie o ich doraźności. Toteż obalenie sceptycyzmu w tym ujeciu byłoby mozliwe tylko z poziomu kogoś, kto uznaje zasadę sprzeczności – a więc choćby z tego powodu jest to relatywne.
Zaś jeśli idzie o niekonsekwencję: nie widzę powodu do jej nieuchronności. Przecież jeśli zgodzimy się na to, że wiedza absolutna nie istnieje i że wszystko jest takim czy innym paradygmatem, to działanie w tym obszarze czy poszukiwanie obszarów nowych nie jest przecież niekonsekwencją, ale naturalnym stanem rzeczy – mamy morze możliwości i je ekplorujemy, szukając związków na rozmaitych poziomach. Niekonsekwencja wywodzi się chyba z takiego pozytywistycznego nastawienia, że nauka jest absolutnie obiektywna. Gdy porzucimy absoluty, to i niestraszne nam niekonsekwencje.
PS
W czasach Kopernika panowała fizyka arystolesowska nieznająca np. pojecia bezwładności – i w jej swietle teoria o obrocie ziemi była błędna (kamień puszczony z dużej wysokości powinien spaść nie w punkcie wyznaczanym przez pion, ale trochę z boku – zaleznie od prędkości obrotu).
Oscar Wilde zauwazyl, ze konsekwencja jest ostatnim schoronieniem ludzi bez wyobrazni 🙂
>W czasach Kopernika panowała fizyka arystolesowska nieznająca np. pojecia
>bezwładności – i w jej swietle teoria o obrocie ziemi była błędna (kamień
>puszczony z dużej wysokości powinien spaść nie w punkcie wyznaczanym przez
>pion, ale trochę z boku – zaleznie od prędkości obrotu).
Chyba i tak spada troche z boku…
Hoko – jeśli odrzucić zasadę niesprzeczności, czemu by nie odrzucać innych zasad, do czasu aż sceptyk przestanie być w ogóle komunikatywny? I czyż mimo wszystko człowiek (a przynajmniej filozofy) nie szuka tego, co jest naprawdę prawdziwe, albo rzeczywiście rzeczywiste, albo po prostu prawdziwe? Tymczasem ma tylko prawdę z pewnego punktu widzenia. Czy to jest jednak prawda?
GP (08:44), Jednak nauka – maszyna do wytwarzania prawdy nie absolutnej, prawdy do podważenia, prawdy ułomnej, która Cię nie satysfakcjonuje działa sobie w najlepsze właśnie dlatego, że poszukiwanie absolutu pozostawiła kiedyś kapłanom, teologom i filozofom. Ten rozwód był konieczny dla jej dalszego rozwoju. Ja wolę ułomną prawdę naukową z jej ograniczeniami niż prawdę objawioną z jej absolutną pewnością i niepodważalnością. Dlatego zostałem naukowcem a nie kapłanem.
Jarek – Nic dodać ,nic ująć.Bardzo wyważony komentarz.