Maszyna Bżutów

zaba.jpg

Czym człowiek różni się od kamienia?

W pobliżu Genewy, na pograniczu Francji i Szwajcarii, otworzono dopiero co najnowsze urządzenie dla fizyków, a ja właśnie przeczytałem u Stanisława Lema podróż Ijona Tichego, w której natrafia on na przedziwną maszynę.

Otóż Bżutowie zamieszkujący pewną małą planetę wymyślili urządzenie do przechowywanie, które miało rozwiązać problem ciasnoty na ich planecie. Ponieważ miejsca na niej jest bardzo mało – tak mało, że gdyby wszyscy wyszli z domów, to by się na niej nie pomieścili – to Bżutowie przechowywani są w niej w formie rozproszkowanej. Gdy Tichy niechcący wyłączył to urządzenie i rozsypał atomy jakiegoś akurat rozproszkowanego Bżuta wystarczyło dosypać trochę węgla, cukru, siarki, wrzucić jakiś gwóźdź, piasek itp., by przywrócić go do życia. Słowem maszyna ta produkowała żywe organizmy i to od razu w postaci gotowej.

Jest w tej opowieści dla mnie coś dziwnego. Otóż o ile fizycy mogą sobie w swoich maszynach robić różne próbki materii (czy antymaterii), to myślę, że aby zrobić żywy organizm, trzeba by się zabrać do tego inaczej. Mam silne przeświadczenie, że życia od podstaw w maszynie zrobić się po prostu nie da. I nie jest to tylko kwestia wiedzy, która wciąż jest znikoma.

O jej znikomości w odniesieniu do żywych organizmów przekonałem się dzisiaj, gdy przyszedłem na wystąpienie Jacka Kubiaka na konferencji akurat zorganizowanej w Olsztynie. Trudno by było przepuścić taką okazję.

Nie powtórzę oczywiście, o czym mówił Jacek, ale coś z tego chyba zrozumiałem. Uderzyły mnie dwie rzeczy. Po pierwsze, jak jeszcze wciąż dużo nie wiadomo o procesach zachodzących w żywych organizmach. Po drugie, że organizmy są ogromnie skomplikowane. Mamy do czynienia z mechanizmami, na które w wyniku ewolucji nakładają się niekiedy inne mechanizmy. Dochodzą do tego mniejsze lub większe ewolucyjne modyfikacje tych mechanizmów u poszczególnych gatunków, czy nawet szczepów. Istne kłębowisko.

Mam wrażenie, że to wszystko nie mogło powstać inaczej, jak tylko w wyniku ewolucji. Poziom komplikacji organizmów jest zbyt duży, by więc dojść do niego potrzebna była metoda małych kroczków. Efekt jaki jest, każdy widzi. Ale świadczy to jeszcze o czymś innym – organizmów żywych nie da się otrzymać w maszynach, wyprodukować jak produkuje się np. samochód. Życie jest jakoś inne. I właśnie ta różnica życia w stosunku do przyrody nieożywionej tak mnie zastanawia. Nie dziwię się kreacjonistom, którzy na jej podstawie wyciągają wniosek, że życie potrzebowało oddzielnego aktu kreacji, ponieważ trudno zaakceptować, żeby powstało z materii nieożywionej, od której tak bardzo się różni.

Znam przynajmniej dwóch filozofów (Pierre Teilhard de Chardin i Ken Wilber), którzy z tego powodu opowiadali się za koncepcję szczebli lub poziomów świata. Na przykład takich: materia, życie, myśl. Każdy z tych poziomów funkcjonuje według swoich charakterystycznych praw, ale każdy kolejny z nich wprowadza coś nowego, czego nie ma wcześniej. Nowe szczeble zawierają i przekraczają szczebel wcześniejszy. Chodzi o to, że prawa, które obowiązują w odniesieniu do materii nieożywionej, funkcjonują także w przypadku organizmów żywych, ale pojawiają się tu inne cechy i inne prawa, których próżno by szukać na wcześniejszym etapie. Na przykład: kamień i człowiek zrzuceni z wieży będą spadać mniej więcej z taką samą prędkością, ale próżno oczekiwać od kamienia, by mógł się rozmnażać.

Życie jest inne w stosunku do materii nieożywionej. Różnica ta jest ogromna. To nie tylko trochę węgla, siarki, żelaza itp., ale coś znacznie więcej. Właśnie dlatego trudno mi się zgodzić na maszynę Bżutów, mimo że to tylko fantastyka.

Grzegorz Pacewicz

Fot. rainforest_harley, Flickr (CC SA)