Jedność różnicuje?

tailhard_450.jpg

Teilhard wyprzedził McLuhana o kilkadziesiąt lat.

Pisałem kiedyś Pierze (tak tak, tak się odmienia to imię w języku polskim, a świadkiem mi „Słownik poprawnej polszczyzny”) Teilhardzie de Chardinie, twórcy pojęcia noosfery. Jego koncepcja noosfery jest bardzo złożona, bo odnosząca się do wielu kwestii ogólnoludzkich. Najogólniej rzecz biorąc, noosfera to świata kultury tworzonej już nie przez poszczególne grupy ludzkie czy społeczności, ale całą ludzkość. Świat ten ma gromadzić dziedzictwo kulturowe zarówno cywilizacji, które już nie istnieją, a po których jakieś trwałe elementy zostały, jak i cywilizacji współczesnych. Pojęcie to jest bliskie „globalnej wiosce” Marshalla McLuhana, tyle tylko że jest bardziej rozbudowane, a i Teilhard wyprzedził McLuhana o kilkadziesiąt lat.

Teilhard sądził, że ponad lokalnymi kulturami wyrasta coś nowego, jakaś nowa forma organizacji, której podmiotem jest już cała ludzkość. Taki podmiot zaś, jeśli ma przetrwać, powinien powstawać według formuły różnicującego jednoczenia. Zasada ta łączy w gruncie rzeczy dwie przeciwstawne tendencje. Z jednej strony jeśli nacisk położyć na jedność, całkowita jedność cywilizacji, ideologii czy kultury będzie celem noosfery, co prowadzić będzie do zatarcia pluralizmu i indywidualnych wzorów. Z drugiej strony jeśli akcent postawić na różnicach, perspektywa jedności byłaby czymś odległym, jeśli nie niemożliwym.

Jemu jednak chodzi o podejście, które łączy te tendencje: należy uwzględnić i pluralizm, i jedność. Formuła różnicującego jednoczenia ma owocować obrazem jednolitej całości, jaką stanowi noosfera, w ramach której pluralizm i zróżnicowanie kulturowe, autonomia i pewna niezależność części względem całości znajdują swoje właściwe miejsce.

Zastanawia mnie kilka rzeczy. Patrząc teoretycznie Teilhard stara się przełamywać nasze myślenie, które w wielu aspektach bazuje na parach przeciwstawnych pojęć. Zaczynając od rozbicia na podmiot i przedmiot, i dalej prawda – fałsz, dobre – złe, czy wreszcie jedność – wielość. Już tutaj nasuwają się wątpliwości.

Dochodzą do tego wątpliwości praktyczne – czy jest to w ogóle możliwe? Ponieważ jedność zakłada mimo wszystko, coś wspólnego. Nie może to być nadto czysto formalny zbiór reguł życia wspólnego. Sądzę, że to za mało, by budować coś, co przetrwa dłużej niż jedno pokolenie. Potrzeba do tego co najmniej wspólnoty nie tylko interesów, czy reguł, ale także wspólnoty światopoglądowej czy ideowej, to zaś wymusza mimo wszystko niwelowanie różnic, czyli działania prowadzące do homogeniczności.

W związku z tym pojawia się kolejna wątpliwość – na czym ma się opierać ta wspólnota światopoglądowa. W dzisiejszym świecie trudno wskazać na światopogląd uniwersalny, a jeśli już się uda, to jego zawartość treściowa jest nijaka. Szacunek dla ludzkiego życia, tolerancja itp. to piękne zasady, ale są one sprowadzane do warunków formalnych, to zaś za mało by na ich na podstawie budować jedność rodzaju ludzkiego.

Teilhard w tym miejscu wskazuje na chrześcijaństwo, ale z punktu widzenia wyznawców innych religii, czy osób bezwyznaniowych oraz ateistów takie twierdzenie trudno utrzymać. Wyraża ono bowiem partykularne interesy wyznawców jednej religii, czy kręgu kulturowego, to zaś prowadzi do sprzeczności z postulowaną przez Teilharda zasadą. Wygląda więc na to, że formuła Teilharda wyraża jedynie pragnienia marzyciela, których realizacja jest chyba niemożliwa. Ale czy wobec tego pragnienie budowy jednej Europy pod egidą UE, opartej jedynie o zbiór pewnych zasad i odciętej, by nie wprowadzać podziałów, od wspólnoty wartości, na których bazuje nasza europejska cywilizacja, też nie jest taką mrzonką?

Grzegorz Pacewicz

Fot. fogrady262, Flickr (CC BY SA)