Karp w polskich rzekach

Za nami święta, kiedy w Polsce i Czechach (pomijając dość odmienny poziom religijności) zjada się ponadprzeciętną ilość karpia. W krajach tych mimo znacznej różnicy powierzchni hoduje się podobną ich ilość (ilość, bo wyrażaną w tonach, a nie liczbie osobników), ustępują tylko Rosji. W tym czasie więcej mówi się też o prawach zwierząt i wypuszczaniu karpi na wolność.

Uwalnianie zwierząt hodowlanych to kontrowersyjny temat, a specjaliści od ochrony przyrody są w tej kwestii nawet bardziej krytyczni niż hodowcy – bo to jeden ze sposobów szerzenia się gatunków inwazyjnych. O ile historia krowy, która przyłączyła się do stada żubrów, ma charakter ciekawostki (jeśli nie jest nosicielką groźnej dla żubra choroby zakaźnej), a historia pytona czy guźca widzianego w Warszawie – ciekawostki tragicznej zwłaszcza dla ciepłolubnego osobnika, o tyle wypuszczanie szopów, wizonów (norek amerykańskich) czy czebaczków amurskich ma poważne konsekwencje dla przyrody. (Zaznaczmy, że to nie tylko wina obrońców praw zwierząt, ale też myśliwych i wędkarzy próbujących wzbogacać tak łowiska. Nie mówiąc już o zwykłych ucieczkach z hodowli – bez pomocy człowieka).

Pamiętam czasy, gdy sami zainteresowani nazywali taką działalność ekoterroryzmem (podobnie jak niszczenie maszyn na inwestycjach dewastujących przyrodę), i to z dumą. Ze względu na aktywność pod osłoną nocy określano ją Nocą Ziemi – mniej akceptowaną siostrą Dnia Ziemi. Teraz, kiedy ekoterroryzm jest – w mniemaniu co niektórych – obelgą wobec dowolnej działalności związanej z ochroną przyrody, wydźwięk jest nieco inny.

To w pewnym sensie chichot historii, że ekoterroryzmem w jeszcze innym występującym dziś znaczeniu – rozumianym jako działanie na szkodę przyrody – mogliby uwalnianie zwierząt nazywać przyrodnicy. W przypadku karpia nie jest to jednak aż tak bezwzględny osąd co w przypadku wizonów.

Swoją drogą, nie zdziwiłbym się, gdyby większości osób wypuszczających karpie do polskich rzek czy jezior nie przyszło do głowy, że wprowadzają gatunek obcy. Karp jest w Polsce hodowany od średniowiecza – można go znaleźć w wielu (nie znam statystyk, ale możliwe, że w większości) stawach i niejednym jeziorze. Można nie pomyśleć, że jest tam bardziej na prawie świni niż dzika.

Dziki karp (sazan) żyje w Dunaju czy Wołdze. I w istocie różni się od karpia hodowlanego niczym dzik od świni, które mają różne rasy. Pod tym względem przypomina nieco babki, o których kiedyś niezbyt przychylnie pisałem. W odróżnieniu od nich karp w polskich wodach prawie nie rozmnaża się bez wspomagania. Potrzebuje do tego temperatury ok. 20 st. C (minimalnie 17-18), o co niełatwo w Polsce nawet późną wiosną, czyli w okresie tarła.

Dlatego jego potencjał inwazyjny jest niewielki, przynajmniej dopóki ewolucja nie zwiększy tolerancji ikry na niższe temperatury albo zmiana klimatu nie sprawi, że stabilna podwyższona temperatura wiosną stanie się normą.

Stąd też dość skomplikowana pozycja prawna karpia, której nie ułatwia niespójność terminologiczna w ustawach o ochronie przyrody czy rybołówstwie – przewijają się tu nietożsame pojęcia obcy, inwazyjny, nierodzimy, niewystępujący w polskiej faunie itd. Dość powiedzieć, że wprowadzanie go do jezior naturalnych przez rybaków czy związek wędkarski jest legalne, ale pod ściśle określonymi warunkami, natomiast samowolne wpuszczanie do wody jest niezgodne z prawem i niewiele się różni od „uwalniania” złotych rybek (co także się w Polsce zdarza).

Paradoksalnie u wędkarzy mniej kontrowersji budzi wprowadzanie karpi do rzek niż jezior. Wynika to z roli tej ryby w tzw. ichtioeutrofizacji, czyli procesie zanieczyszczenia wód i pogarszania warunków dla innych, bardziej przez nich cenionych gatunków. Karp nie jest jedyny – podobne skutki ma zarybianie gatunkami o podobnej ekologii, niestroniącymi od rycia w mule i uwalniania biogenów z osadów. Dzięki samooczyszczaniu rzek rola ta jest mniejsza.

Warto pamiętać, że wpuszczanie karpi do wód – legalne czy nie – to także wpuszczanie ich pasożytów, które mogą zaatakować rodzime ryby lub zająć nisze rodzimych gatunków (np. larw szczeżui chińskiej).

W związku z tym karpie w Polsce zasadniczo żyją w hodowli zamkniętej w stawach i otwartej w jeziorach i zbiornikach zaporowych. Nie oznacza to, że nie da się spotkać karpi w rzekach. Po pierwsze, właśnie teraz można natrafić na osobniki wypuszczone w czasie świąt. Zapewne długo nie pożyją. Osobniki te w większości hodowano w sztucznych warunkach, potem wyłowiono, przeniesiono do sklepu z pewną liczbą pośredników, przeniesiono do domu i z domu do rzeki czy jeziora. Każde takie przeniesienie to ryzyko zranienia i zakażenia, a przynajmniej otarcia śluzu i złapania pleśniawki. (Coś o tym wiem, bo robiłem w swojej karierze rzeczy odwrotne, czyli przenosiłem ryby z jeziora do laboratorium – po kilku dniach przeżywała z połowa). Są to poza tym osobniki duże i niekoniecznie zaznajomione z drapieżnikami, więc atrakcyjne z ich punktu widzenia.

Po drugie, do rzek mogą przypływać osobniki wpuszczone do stawów i jezior. Niżej dane z państwowego monitoringu środowiska, który w zakresie ichtiofauny zasadniczo prowadzi się jesienią. Należy pamiętać, że monitoring ocenia stan ekologiczny rzek, nie prowadzi inwentaryzacji przyrodniczej, więc i nie szacuje różnorodności biologicznej. Ale pewne dane da się z niego wyciągnąć.

W ciągu ostatniej dekady karpia spotkano w 58 rzekach. W Wiśle – w 2012 r. koło Skawiny, w 2017 r. w dwóch miejscach na odcinku małopolskim, a w 2020 r. koło Oświęcimia i na wszystkich odcinkach od Warszawy do Płocka. W Odrze tylko raz – na Opolszczyźnie w ubiegłym roku. Ale już w Bugu w 2019 r. na prawie całej długości w czterech punktach. Jeszcze w dwóch punktach Narwi złowiono go w 2020 r. na pograniczu podlasko-mazowieckim. W pozostałych rzekach karp trafiał się zwykle w jednym punkcie.

W 2020 r. były to poza wyżej wymienionymi dopływy Bugu: Bukowa, Cetynia i Toczna, Sanica i jej dopływ Stobniczanka, Chodelka, Nidzica, Pradelna, Zalesianka i Polska Woda. Ta ostatnia płynie blisko słynnych stawów milickich. W 2019 r. prócz Bugu było to kilka dopływów Pilicy: Krztynia, Białka, Luciąża i Drzewiczka, a także Olza, Krępianka, Jeziorka, Jawoenik i kilka innych. W 2018 r. – Młynówka Oświęcimska, Stobrawa, dwa dopływy Nysy Kłodzkiej, Sienniczka i Stara Bzura. W 2017 r. prócz Wisły i obok stawów milickich – Prądnia. We wcześniejszych latach – po kilka przypadków. Ciężko mówić o trendzie rosnącym, bo mimo wszystko są to niskie procenty i łatwo o przypadkowe skoki, a poza tym w 2019 i 2020 r. przebadano więcej rzek, niż robiono to wcześniej, i objęto monitoringiem mniejsze potoki, nigdy dotąd niebadane.

Jak widać, wbrew popularnym twierdzeniom, że karpie poza wodami stojącymi mogą żyć w większych rzekach, są spotykane też w całkiem niedużych potokach. Z reguły łowiono po jednym lub kilka osobników na 100-500-metrowym odcinku, ale np. w króciutkiej Zalesiance (kilkunastokilometrowy dopływ Wieprza) na 100 m złowiono aż 19 osobników – dość małych, bo ważących średnio 10 g, podczas gdy w tym samym czasie na półkilometrowym odcinku w Płocku złapano tylko dwa osobniki, ale ważące razem 12 kg. W ogóle rekordową liczbę – 44 osobniki – złowiono w Bugu pod Drohiczynem, a rekordową masę – dwa osobniki o łącznej wadze 23,5 kg – w Wiśle między Brzeskiem a Koszycami.

Skupiłem się na rzekach, ale w jeziorach też nie ma dużo karpia. W 2020 r. na kilkaset zbadanych stwierdzono go tylko w kilku. Nawet w większości jezior z działalnością rybacką karpia się nie łowi, a tam, gdzie jest, jest go mało.

Jak wspomniałem, monitoring jakości wód nie został zaprojektowany do badania rozmieszczenia ryb (dość powiedzieć, że łososia, który też jest tu i ówdzie wpuszczany do rzek, stwierdzono tylko w czterech punktach na trzech rzekach). Coś jednak pokazuje. Sumik karłowaty w tym samym okresie stwierdzono 83 razy, czebaczek amurski – 230 razy, a karaś srebrzysty – 418. Pozycja karpia nie wydaje się więc przesadnie groźna dla polskiej ichtiofauny. Z kolei inne gatunki niegdyś wprowadzane do polskich wód są dziś spotykane incydentalnie – amur biały cztery razy, tołpyga raz, pstrąg alpejski dwa razy, pstrąg tęczowy pięć. Co ciekawe, amura zaobserwowano w Końskiej Strudze (na Ziemi Sieradzkiej) obok karpia i karasia złocistego, karasia srebrzystego i sumika karłowatego – oto centrum swoistej różnorodności biologicznej.

Piotr Panek

ilustracja: Johann Daniel Meyer, domena publiczna