Największa katastrofa sinic
Ostatnio dużo słyszy się o sinicach, czyli cyjanobakteriach, jednokomórkowych glonach, które zakwitły w wodach Bałtyku. O ile stanowi on rzeczywiste zagrożenie dla kąpiących się, jest niczym wobec dawnej największej katastrofy spowodowanej przez sinice.
Życie narodziło się prawdopodobnie w okresie pierwszego pół miliarda lat po powstaniu Ziemi (kiedyś o tym pisałem). Jednokomórkowce początkowo zamieszkiwały okolice zasadowych kominów hydrotermalnych, z biegiem czasu zajmowały coraz rozleglejsze nisze pradawnych oceanów. Badania skał wskazują, że między 2,5 a 2 mld lat temu zaszło kolejne ważne wydarzenie, co więcej, wydaje się, że spowodowało je życie.
Już długo wcześniej, przynajmniej 3 mld lat temu, pojawiły się organizmy czerpiące energię w nowy sposób. Organizm taki pobiera energię ze światła słonecznego. Posiada specjalne barwniki, zdolne przyjąć kwant energii świetlnej (czyli foton) i przekazać energię dalej. Najgorzej nadaje się do tego światło zielone, dlatego też promienie świetlne tej barwy są odbijane i organizm wydaje się nam zielony. Tak jak sinice (widać to właśnie w czasie zakwitów).
Energia świetlna przekształca się w chemiczną. Złożone kompleksy białkowe przenoszą dalej elektrony – z definicji zachodzą reakcje utleniania-redukcji. Redukuje się wodór z wszechobecnej w środowisku cząsteczki wody. W procesie bierze udział uniwersalny przenośnik zredukowanego wodoru – chemicy lubią umieszczać wodór na metalach, jednak organizm z ich braku musi użyć czegoś znacznie bardziej skomplikowanego (w liceum uwielbiałem tę nazwę – powtórzmy ją szybko i z pamięci) – dinukleotydu nikotynoamidoadeninowego, w tym wypadku w formie ufosforylowanej (po ludzku NADPH). To tzw. faza jasna. Następnie następuje faza ciemna, w której NADPH redukuje dwutlenek węgla i redukuje go, przyłączając go do cząsteczki cukru. Potem to już żonglerka związków organicznych z grupą karbonylową i licznymi hydroksylowymi, aż do czegoś, co się nadaje do przechowywania energii i spalania, kiedy będzie potrzeba. W sumie zwie się to fotosyntezą.
A więc sinica pobiera wodę i dwutlenek węgla, produkując związki organiczne. To nie wszystko. Reakcja redukcji nie może nigdy zachodzić sama – zawsze towarzyszy jej utlenianie. Redukcja wodoru z cząsteczki wody wiąże się z utlenianiem – w jego efekcie powstaje bardzo toksyczny gaz.
Rozpatrzmy atom z 6. grupy głównej (czyli inaczej 16.) układu okresowego. Ma on sześć elektronów na zewnętrznej powłoce (walencyjnej): dwa na orbitalu s i cztery na orbitalach p (s2p4). Wedle tego, czego uczą w szkole, potrzebuje on dwóch elektronów, by uzyskać oktet elektronowy, stabilny, symetryczny stan o niskiej energii, bez niesparowanych elektronów. W rzeczywistości sprawy nie mają się tak prosto. Nie każdą cząsteczkę da się przedstawić adekwatnie wzorem Lewisa, którego uczą w liceach.
I jeszcze jedno: w szkole orbital przedstawiają często jako taki balon, w którym przebywają elektrony. Ściślej mówi się o funkcji falowej, której kwadrat modułu wyznacza prawdopodobieństwo znalezienia elektronu w danym elemencie przestrzeni, jednak nam wystarczy przyjąć, że chodzi o tę część przestrzeni, gdzie prawdopodobieństwo znalezienia cząstki jest największe. Spójrzmy na poniższy rysunek.Po bokach mamy wolne atomy. Elektrony zaznaczone są jako żółte strzałki. Zawsze zajmują one orbitale tak, by energia była najmniejsza. Na rysunku im orbital (kolorowe kwadraty) leży niżej, tym ma niższą energię. A więc dwa elektrony siedzą na orbitalu s (jeden orbital mieści dwa elektrony o przeciwnych spinach, dlatego pierwsza strzałka skierowana jest w górę, a druga w dół) – na rysunku zielonym. Są zawsze trzy orbitale p (co wynika z możliwych wartości liczb kwantowych, to temat na inną dyskusję) – na rysunku niebieskie – i leżą na nich cztery elektrony. Zawsze łatwiej wleźć na wolny orbital, niż upakowywać się na drugiego (jeśli mają one taką samą energię) – trzy pierwsze elektrony z tej czwórki zajmują każdy z trzech orbitali p (mają one taką samą energię, dlatego są na tym samym poziomie na rysunku), ostatni musi się wpakować na drugiego do jednego z orbitali już częściowo zajętych.
To teraz zbliżmy do siebie dwa atomy. Orbitale będą się przenikać (funkcje będą się dodawać). Tylko że orbitale nie giną – z dodawania ich otrzymujemy tyle, ile było wcześniej. Ale nowe orbitale mogą mieć odmienne właściwości. Z nakładania się dwóch orbitali s uzyskujemy dwa orbitale σ (ten typ orbitalu powstaje z czołowego nakładania się orbitali atomowych) – jeden o energii trochę mniejszej niż wyjściowe (wiążący, ciemnozielony) i o energii większej niż orbitale s (antywiążący, jasnozielony). Elektrony zajmują je oba – sumarycznie potrzeba do tego większej niż wyjściowa energii, gdyż różnica między energią orbitalu atomowego i wiążącego jest mniejsza niż między energią antywiążącego i atomowego. O wiązaniu zazwyczaj mówić można, jeśli są dwa elektrony więcej na orbitalach wiążących niż antywiążących – wtedy całkowita energia takiego układu jest mniejsza i ma on szansę się ostać. Dlatego w szkole uczą, że całkowicie zajęte orbitale s nie uczestniczą w tworzeniu wiązania.
A orbitale p (niebieskie)? Dwa razy po cztery elektrony wyjściowych atomów to razem osiem do rozparcelowania. Ale orbitale p różnią się orientacją przestrzenną i nie wszystkie mogą nakładać się czołowo – część styka się jedynie bokami, tworząc orbitale π (szare i pomarańczowe). Efekt widać na obrazku. Na orbitalach wiążących sześć elektronów, na antywiążacych dwa – w efekcie mówimy o podwójnym wiązaniu i mamy zysk energetyczny. Cząsteczko, trwaj. Ale chwileczkę.
Zwróćmy uwagę na antywiążące orbitale π. Siedzą na nich dwa elektrony, bo orbitale mają taką samą energię (fizycy mówią brzydko o zdegenerowaniu) i elektrony lądują na obu, by uniknąć tłoku. A więc mamy dwa niesparowane elektrony. Cząsteczkę o niesparowanym elektronie nazywamy zwykle wolnym rodnikiem (tak, to ten szkodliwy syf, którego każą nam unikać, a najlepiej przyjmować wymiatacze wolnych rodników). Wolnym elektron prędzej czy później się z czymś paruje, wywołując kolejną reakcję chemiczną, często gwałtowną. Szczególnie lubią w tym wypadku utleniać nienasycone kwasy tłuszczowe (nasycone zresztą też ujdą, patrz: jełczenie masła) i DNA (wywołują mutacje, powodując często choroby nowotworowe, a jeszcze częściej śmierć komórki).
A więc mamy atmosferę zatrutą wysoce reaktywnym gazem. Zapewne doszło wtedy do wielkiego wymierania, ale część organizmów dała sobie radę. Istniała nawet specjalna grupa bakterii, która wykorzystywała trujący gaz do przemian chemicznych w swych komórkach, dla nich stał się on niezbędny do życia. A co się stało z trującym gazem wyprodukowanym przez sinice? Nic, cały czas jest obecny w atmosferze i stanowi więcej niż jej piątą część. Cały czas niszczy komórki naszego ciała, ale dzięki sojuszowi z tamtymi pradawnymi bakteriami, które go okiełznały, odległymi przodkami naszych mitochondriów, i nam zapewnia on życie. To tlen.
Ilustracje:
- zakwit sinic w Bałtyku sprzed 8 lat, ESA, Wikimedia Commons, na licencji Creative Commons Attribution-ShareAlike 3.0 IGO
- orbitale cząsteczki tlenu – ilustracja wykonana przez autora
Bibliografia
- Hazen RM: Historia Ziemi. Od gwiezdnego pyłu do żyjącej planety. Prószyński i S-ka, Warszawa 2014
- Ward P: Hipoteza Medei. Czy życie na Ziemi zmierza do samounicestwienia? Prószyński i S-ka, Warszawa 2010
Komentarze
Kruca fuks.
Od kiedy bakterie zaliczane są do glonów?
Od dawna?
@gsj
„Glony” to bardzo nieprecyzyjna grupa, do której zalicza się wiele niespokrewnionych prostych organizmów fotosyntezujących. Sinice od dawien dawna były glonami, dopiero potem zauważono, że to prokarionty (ale jeszcze za moich czasów uważano je za grupę odrębną od bakterii), ale dalej zwyczajowo określano je tym mianem.
Dodam, że glony (poza sinicami) były uznawane za rośliny. To też nie jest już aktualne.
a) Glony były taksonem u Linneusza i trochę później, ale od pewnego czasu nie są formalnym taksonem w żadnym systemie, więc każda definicja będzie mniej lub bardziej arbitralna i do podważenia przy inaczej dobranych kryteriach.
b) Skoro nie takson, to jakoś inaczej definiowana grupa. Definiuje się je więc nie taksonomicznie, a ekologicznie – jest to grupa organizmów żyjących w wodzie, w tym bardzo wilgotnych środowiskach lądowych fotosyntetyzujących, ale innych niż rośliny osiowe. Także organizmy im pokrewne nie zawsze spełniające kryteria – są dość liczne eugleniny, które nie mają chlorofilu, jak również glony, które żyją w bardzo cienkich warstwach wody na lądzie wyglądających z naszej perspektywy na suche.
c) W pewnych środowiskach po uświadomieniu sobie fundamentalnej różnicy między sinicami a resztą glonów, przyjęto konwencję ich rozdzielania, choć w praktyce nadal je łączono. Znam co najmniej dwa podręczniki akademickie mające w tytule zbitkę „sinice i glony” (jeden polski, drugi czechosłowacki – po czesku glony to řasy, a więc etymologicznie to, co u nas rzęsy, których do glonów nikt nie zalicza). Nie jest to jednak powszechne, a moim zdaniem jest bezsensowne (skoro „glony” to i tak worek poza systematyką, to nie ma powodu, by nie wrzucać do niego sinic).
d) Zielenice (szeroko ujęte), a zwłaszcza ramienice (wraz ze sprzężnicami) należą do tego samego kladu, co rośliny osiowe i w zasadzie nikt nie ma problemu z zaliczaniem ich do roślin (możliwe, że na samym początku oswajania się z systemem wielu królestw, niektórzy włączali je do protistów, ale to dość krótko było). Na poziomie tzw. supergrup eukariontów zielenice (z roślinami osiowymi), glakofity i krasnorosty należą do tej samej supergrupy Archeplastida, którą się czasem spolszcza jako rośliny. W tym ujęciu więc za rośliny uważa się zielenice czy krasnorosty, ale brunatnic już nie.
d) Gdy zaczęto na poważnie rozważać miejsce bakterii w systematyce, zaliczono je do roślin, podobnie jak sinice, które wtedy uważano za słabo spokrewnione z bakteriami. Mam w domu podręcznik do botaniki, gdzie jest zdanie o tym, że „niegdyś wydawało się, że bakterie i sinice są spokrewnione i łączyło się w typ Schizophyta (rozprątki), ale dziś uważa się to za błędne podejście”. W ogóle paradoksalnie pierwsza połowa XX w. była pewnym regresem w systematyce. W połowie XIX w. wielu biologów, z bardziej znanych – Haeckel – dzieliło organizmy na co najmniej trzy królestwa: rośliny, zwierzęta i trzecie (pod różnymi nazwami – monera, protista). Pod koniec XIX w. jednak przeważyli zwolennicy systemu dwóch królestw, a podręczniki szkolne są zwykle nieco zapóźnione, przez co jeszcze w mojej edukacji to funkcjonowało w szkole i podawano euglenę jako sztandarowy przykład, że podział na dwa królestwa, choć z gruntu słuszny, prowadzi do sytuacji paradoksalnych, bo botanicy zaliczają ją do roślin, a zoolodzy do zwierząt. Dziś, gdy euglena należy do królestwa protozoa, prostista, excavata (w zależności od ujęcia), ale w żadnym wypadku nie do rośln ani zwierząt, tego problemu nie ma.
@chakravant
Sięgnąłem po: Algae, L.H. Graham i L.W. Wilcox.
Sinice są na pierwszym miejscu. To chyba jedyne Prokarioty w tej zbieraninie.
Tak zapewne jest. Często takie nieprecyzyjne terminy obejmują daleko od siebie spokrewnione grupy
Z blogu odnioslem wrazenie ze masowy zakwit sinic to rzecz pozytywna, bowiem produkowany jest tlen.
Mam nadzieje, ze po tym wstepie Pan Marcin wejdzie w problem bardziej szczegolowo i przedstawi ciemna strone tej wspolczesnej katastrofy, ktora nie tylko dotyczy Baltyku.
Dobrze bylo by zaczac od duszycy ryb – czyli hypoxii, i tworzeniu sie przydennych stref beztlenowych oraz pustyn siarkowych. O przycznach fish kill tez warto powiedziec w wyniku HAB (Harmful Algal Blooms)
W Polsce, sa uznani naukowcy prowadzacy takie badania.
Z drugiej strony warto tez popatrzec na problem rozkwitu sinic jako mozliwosc gospodarcza, chocby z punktu widzenia produkcji bio-paliw.
Inna mozliwosc to wylawianie alg jako metoda carbon scrubbing.
Tradycyjnie ryby jadly algii, ale ze czlowiek zjadl ryby to trzeba jakos wypelnic te luke.
Cyjanobakterie do jedzenia smaczne nie sa, ale warto sie zastanowic co z tym odpadem ludzkiej dzialanosci dalej zrobic.
Konsekwentnie
Zacznijmy od pytania czy grzyby rosna na algach? Moze jakis GMO pomoze.
Rybacy nie musza lowic ryby, moga zbierac glony.
A ze grzyby lubia cieplo i ciemno, to agii mozna wyslac na poludnie Polski. Gornicy zamiast kopac wegiel, mogli by hodowac w sztolniach pieczarki. Tona pieczarek kosztuje wiecej niz tona wegla.
Nie uwierzycie Panswo, ale pomysl swietnie zadzialal, na Dolnym Slasku
http://www.gazetawroclawska.pl/strefa-biznesu/wiadomosci/z-regionu/a/pieczarki-czy-na-dolnym-slasku-to-dobry-interes,10185176/
Wysuszone algii, sa tez skladnikiem cennych pierwiastkow, brom , jod.
Wartosc rynkowa bromu to kilka miliardow dolarow rocznie.
Odlawianie alg to tez metoda ofsetowa do emisjii CO2, itd.
I tak gospodarka sie kreci, stoczniowcy tez by zarobili na wyspecjalizowanych trawlerach. Plastik tez mozna przy okazji wylowic.
Czekam na kontynuacje tematu przez Pana.
Historia tlenu powinna byc nauczana w szkolach podstawowych. Naukowa edukacja dzieci jest odpowiedzialna za zrozumienie otaczajacegi je swiata i za intelektualne dorastanie.
Tlen czasteczkowy wyprodukowany przez stromatolity stopniowo utlenial nasza planete. Czekam na opis tego procesu w nastepnym Pana wpisie.
Slawomirski
To raczej ten wpis jest kontynuacją wcześniejszych. Sugeruję kliknąć tagi: „glony” czy „sinice”.
Biologia to fascynujaca nauka!
Bardzo prosze o porostach, ktore sa krzyzowka glonow i grzybow.
Wsrod niektorych kultur porosty uznawane sa za delikates.
Troche pomyslowosci i sinice z pieczarkami moga stac sie polska specjalnoscia eksportowa.
W najgorszym przypadku mozna karmic renifery a te chyba sa jadalne.
Beztlenowce jakies 3 mld lat temu zostaly zatrute ale nie wytrute tlenem z sinic. Do tej pory podstawowe leczenie infekcji beztlenowcami to zdrenowanie ropy i otworzenie rany na tlen zawarty w powietrzu..
Katastrofa tlenowa jest pociągająca, kiedyś gadałem w radiu trochę o ekologii, a i tak podsumowano to „tlen jest dość toksyczny” (przypisując mi, jakobym twierdził, że wówczas wyginęły też jakieś rośliny) https://web.archive.org/web/20150207071637/http://www.rdc.pl/informacje/tlen-jest-dosc-toksyczny-o-antropocentrycznym-podejsciu-do-ekologii-posluchaj/
Wszystko już było. O jedzeniu porostów też: https://naukowy.blog.polityka.pl/2016/08/14/porost-jak-na-drozdzach/
Przeczytalem. Widze, za Pan kolega z mojej Alma Mater – milo, milo 🙂
A o zakwaszaniu oceanow tez bylo?
Swoja droga, zadawalem to pytanie kolegom z Neckiego, dlaczego tak kulawo w sensie ogolnym z przejsciem od nauki do czynu. Gdzie to sie u Was rozlazi. Za moich czasow mozna bylo zwalac na komune i ze decydenci maja nauke w nosie.
Dla pocieszenia dodam, ze u nas ostatnio nie lepiej. Mial byc program w NOAA $3mld, na siec sensorow naziemnych i orbitalnych i …
wybory wygral cwaniak. Az dziw, ze jeszcze mamy satelity.
W żadnym wypadku nie miałem na myśli, że zakwit sinic jest czymś pozytywnym. Opisywane zdarzenie doprowadziło kdyś do globalnej katastrofy, a dzisiejsze zakwity wywołują katastrofy lokalne – na swoją miarę.
Niestety następny tekst już jest napisany – i niestety nie ma w nim sinic ni porostów 🙁
Drogi Panie Marcinie,
Wpis kolegi Panka i link ktory podal, na temat porostow powinien zadowolic ciekawskich. Panu Piotrowi dziekuje.
Moja ogolna uwaga dotyczy niebezpieczenstwa niedomowien na niespecjalistycznych forach.
Na nas naukowcach spoczywa odpowiedzialnosc informowania spoleczenstw, nie tylko o odkryciach, analizach, hipotezach czy tez wlasnych badaniach ale rowniez o konsekwecjach naszych odkryc.
Bez badan naukowych nie wiedzielibysmy o dziurze ozonowej, czy tez szkodliwosci olowiu w benzynie.
Jestesmy czesto winni ze ograniczamy sie do naszych waskich specjalizacji i badan rozumianych przez kilkanascie osob na swiecie, bez wskazywania szerszych implikacji.
Faktow wyjetych z szerszego kontekstu naszych badan i wykorzystanych w populistycznej indoktrynacji konsumentow lub wyborcow.
Pseudo naukowe publikacje tez sa czeste.
Przykladowo: nieszkodliwosc nikotyny, pozytywny efekt emisji gazu zycia czyli dwutlenku wegla, lub tez wspaniala metoda pozyskiwania gazu naturalnego medoda frackingu.
Jesli ograniczymy sie do analizy orbitali O2, CO2, CH4 czy tez odkryc paleontologicznych, przecietny czytelnik pozostanie dalej w prozni, nieswiadom konsekwencji. Wrecz wyciagnie bledne wnioski o toksycznosci tlenu – @Panek 21:21
Panie Marcinie, Panie Piotrze
Zycze sukcesow, to jaki nastepny temat? chetnie przeczytam.
Jeszcze o sinicach.
Jaki jest aktualny pogląd na znaczenie tej grupy organizmów w bilansie ditlenku węgla w atmosferze?
Drogi @gsj 22:22
Ogolnie organizmom morskim zdolnym do fotosyntezy przypisywano ~120 miliardow ton rocznie wiazanego CO2 (odnosnikow trzeba szukac pod haslem carbon fixation). To troche mniej niz polowa budzetu. 140 miliardow ton pochlaniane jest przez organizmy ladowe. Jakis czas temu, rozwazano wprowadzenie jonow zelaza do wod oceanicznych aby zwiekszyc ilosc glonow. Zelazo dziala jak nawoz i wspomaga ich wzrost. Przy blizszych badaniach okazalo sie ze sytacja wrecz moze ulec pogorszeniu. Mimo tego jakas szarlatanska organizacja wziela sprawe w swoje rece i spuscila 100 ton zelaza oczywiscie liczac na profit z polowow lososia. Wiecej mozna przeczytac ponizej.
https://www.scientificamerican.com/article/iron-dumping-ocean-experiment-sparks-controversy/
Jednym z problemow jest ze nie zjedzone algi opadaja na dno i w warstwach przydennych, bakterie beztlenowe moga przetworzyc to pyszne jedzonko na metan.
Metan jako gaz cieplarniany jest duzo bardziej niebezpieczny niz dwutlenek wegla. Glowne pasma absorbujace promieniowanie znajduja sie przy dlugosci fali ok 2950-3100nm. To jest zakres podczerwieni, ktory odczuwamy jako cieplo. Dla porownania dlugosc fali absorpcji dwutlenku wegla to ok 4000nm i 10000nm. Z pomiarow radiometrycznych ocenia sie, ze metan jest ok 30 silniejszym absorberem podczerwieni niz CO2.
I tu dochodzimy do sedna sprawy. Poprzez niekontrolowana emisje CO2 cywilizacja uruchomila wydzielanie sie metanu i jego stezenie w atmosferze gwaltownie rosnie. Metan zlapany jest w wiecznej zmarzlinie oraz lodowcach i ich rozmrazanie wydzieli niekontrolowana jego ilosc, ktora dalej podniesie temperature atmosfery. W glebinach oceanicznych rowniez mamy wodziany metanu, ktore przy podnoszacej sie temperaturze babluja metanem.
Podsumowujac: przez nasza wlasna ludzka glupote i zaprzeczanie obserwacjom i faktom naukowym sciagnelismy katastrofe metanowa.
W odroznieniu do tlenowej katastrofy, metanem oddychac sie nie da.
kilka interesujacych odnosnikow:
http://www.noaa.gov/news/carbon-dioxide-levels-rose-at-record-pace-for-2nd-straight-year
https://www.sciencedaily.com/releases/2014/03/140327111724.htm
Istnieje jeszcze chemiczny mechanizm pochlaniania CO2 przez jony wapnia i strontu w oceanach. Precyzyjne badania pH wskazuja, jednak, ze z oceanow robimy wode sodowa i one sie zakwaszaja w coraz wiekszym stopniu. Buforowanie osiagnelo swoj limit.
Ale o tym moze nastepnym razem jesli dalej blogowicze beda chcieli psuc sobie dobre samopoczucie.
wiadomosc z ostatniej chwili 🙁
Toxic algae is killing Florida’s sea life
https://www.cnn.com/2018/08/08/us/florida-red-tide-weir/index.html
Niestety trudno mi pisać o wszystkim. Tekst nie może być zbyt długi, więc siłą rzeczy musi omawiać jakieś zagadnienie pobieżnie. Nie może też być zbyt trudny. Mój następny tekst napisałem o ślimaku.
Czerwony przypływ to zakwit powodowany przez bruzdnice. Bruzdnice to zupełnie inna grupa glonów niż sinice. Spokrewniona jest słabo z czymkolwiek, a jej przedstawiciele często uzupełniają dietę na sposób „zwierzęcy”. W Polsce też mamy bruzdnice, głównie w jeziorach (i tradycję ich badania, poczynając od legendarnej w świecie fykologicznym Wołoszyńskiej), ale jak dotąd nie stwierdzono szczepów toksycznych. Ale owszem, inna grupa organizmów, a problem podobny. Co więcej, niektóre toksyny sinicowe i bruzdnicowe są takie same.
Co do toksyczności tlenu, to oczywiście jest on nam niezbędny, a jednocześnie, pozostaje toksyczny. Organizmy tlenowe, do których należymy, poświęcają niemało metabolizmu na neutralizowanie tego wpływu (za dużo o tym nie napiszę, bo biochemią się na co dzień nie zajmuję) i kierowanie tlenu tam, gdzie jest potrzebny.
O metanie czasem tu i ówdzie wspominam (choćby w kontekście jego emisji z murszejących osuszonych bagien czy ze zbiorników zaporowych). Z kolei zakwaszanie oceanu, podobnie jak blaknięcie koralowców, to tematy, o których poruszeniu czasem myślę, ale jednocześnie wydają mi się tak rozległe, że nie mogę się zabrać.
@panek -> blakniecie koralowcow
Rafy koralowe ojej to bolesne wspomnienie.
Ostatnia w pelni zdrowa rafe widzialem w zeszlym tysiacleciu – 1994, podczas ekspedycji na Morze Koralowe do Ribbon Reefs.
Obawiam sie, ze moje pokolenie jest ostatnie, ktore moze jeszcze podziwiac pozostalosc po tym cudzie natury. Od 1996 zaczely sie masowe blakniecia ( bleaching – > https://oceanservice.noaa.gov/facts/coral_bleach.html ). Sztuczne rafy, ktore ogladamy w znakomitych akwariach slonowodnych: Smithsonian, Chicago, Monterey, Atlanta, New Orlean to zalosny widok w porownaniu z natura – trust me!
Jest to bardzo smutne. Ale jak mogę się dziwić, kiedy na co dzień obserwuje niszczenie przyrody w moim bezpośrednim otoczeniu. Tam, gdzie jeszcze niedawno chodziłem na spacer wśród drzew, jest obecnie rozkoszny plac budowy czegoś.
Troche naiwne jest oczekiwanie od matki natury ze bedzie milosierna nie tylko dla ludzi ale i innych mieszkancow planety. Czasami algi dusza ryby a czesto wieksza ryba zjada mniejsza. Wulkany oraz inne rezerwuary uwalniaja toksyczne gazy z detrymentalnym skutkiem dla wielu istot zywych. Takie jest zycie na naszej planecie. Dziwienie sie temu jest dziwne.
Anthropocene welcomes you!
jeszcze raz wstawie ten link, moze redakcja przetlumaczy
Losing Earth: The Decade We Almost Stopped Climate Change
By NATHANIEL RICH AUG. 1, 2018
https://www.nytimes.com/interactive/2018/08/01/magazine/climate-change-losing-earth.html
oraz podsumowanie bez komentarza
https://www.youtube.com/watch?v=uN0Tng7nb4M&feature=youtu.be