10 drzew odmładza o półtora roku
Nie wszystkie badania eksplorują niepoznane obszary i podważają fundamenty. Są badania, które pogłębiają wiedzę już jako tako ugruntowaną, ale mają swoją wartość, kwantyfikując sprawy dotąd ujęte mniej lub bardziej intuicyjnie. Do takich badań należy analiza związku drzew ulicznych i zdrowia mieszkańców Toronto.
Czasy, gdy naturalny krajobraz kojarzono z malarycznością, minęły. Wiadomo, że mimo bycia refugium dla kleszczy czy komarów zieleń miejska w bilansie zdrowotnym miasta odgrywa rolę pozytywną. Kiedyś pisałem nawet o tym, że unaturalnienie parków czy zamienionych w kanały potoków może też zmniejszyć przestępczość.
Jednak wciąż sprawa nie dla każdego, a już zwłaszcza nie dla włodarzy miast, jest oczywista. Parki można urządzić na wizytówki miast, ale już drzewa uliczne to tylko kłopot – korzenie rozbijają chodniki i wysadzają asfalt, liście trzeba grabić (naprawdę aż tak dokładnie?), co jakiś czas wichura łamie konar albo pień i pretensje właścicieli przygniecionego samochodu to najmniejsza możliwa tego konsekwencja. Urbaniści czy architekci krajobrazowi też niekoniecznie czują się spełnieni, zostawiając drzewa do naturalnego rozrośnięcia, skoro ich praca polega na ich kształtowaniu w mniej lub bardziej sztuczną formę.
W Warszawie ostatnio przebojem władz miasta i symbolem, z którym walczą społecznicy, są donice nierzadko większe od wsadzonych do nich rachitycznych drzewek, które są równie ustawnym elementem małej architektury, co ławki czy kosze na śmieci, a nie mniej lub bardziej nieprzewidywalnym elementem natury.
A może to włodarze mają rację i wysiłki powinny iść w rozwój parków i rabatek, a drzewa uliczne to daleko poboczny temat? A może walka mieszkańców o każde drzewo przyuliczne z namalowaną kropką będącą znakiem dla służb wycinających jest przesadą ekooszołomstwa? Zwłaszcza że zawsze list od jakiegoś obywatela narzekającego na gałęzie obijające się o balkon albo obawiającego śmierci pod złamanym konarem na biurku się znajdzie. Ostatecznie miasto to miasto, a nie wieś. W takiej Wenecji ciężko znaleźć metr kwadratowy bez chodnika lub budowli, a ludzie nie padają jak muchy. Ba, mieszkania są kilkakrotnie droższe niż na stałym lądzie, a turyści wolą przyjechać tam, a nie do miast szczycących się zielenią miejską. Na każdy głos znajdzie się kontra. A co mówią nie opinie, a badania?
Międzynarodowy (głównie amerykańsko-kanadyjski) zespół postanowił przeanalizować jeden z najczęściej poruszanych przez zwolenników zieleni miejskiej wątek – wpływ na zdrowie. Jak pisałem wcześniej, badania wiążące zieleń miejską ze zdrowiem już robiono. Żeby więc mieć nowy temat naukowcy skupili się nie na zieleni w ogóle, ale na drzewach ulicznych. Argumentują to tym, że do parków nie każdy codziennie chodzi, zieleń w prywatnych ogródkach ma bardzo ograniczoną liczbę bezpośrednich beneficjentów, a trawniki i zakrzewienia są zbyt efemeryczne, żeby badać ich wpływ w większej skali. Drzewa uliczne natomiast spotyka każdy – idąc co dzień do pracy, na zakupy czy choćby patrząc przez okno.
Nie jest również przypadkiem, że badacze amerykańscy przenieśli badania na drugą stronę Wielkich Jezior – mimo ostatnich reform amerykański system opieki zdrowotnej wciąż jest silnie liberalny (kapitalistyczny). Natomiast w Kanadzie, podobnie jak w Europie, obowiązuje powszechna opieka zdrowotna. Jak wiemy z Polski, nie oznacza to, że bogatsi nie mogą więcej niż biedniejsi, ale jednak status majątkowy nie skazuje niektórych na praktyczny brak opieki. Mizerną, bo mizerną, ale jakąś opiekę w takim systemie, zwłaszcza w mniej kłopotliwych przypadkach, każdy dostanie.
Zatem badacze zmapowali wszystkie uliczne drzewa w Toronto i skorelowali powierzchnię ich koron ze zdrowiem w najbliższej okolicy. To, że więcej drzew oznacza lepsze zdrowie, zwłaszcza w zakresie schorzeń kardiologiczno-metabolicznych, nie jest niespodzianką. A jakie są konkrety? Otóż dodanie 11 przeciętnych drzew na kwadrat badawczy wiąże się poprawą stanu zdrowotnego w okolicy taką samą jak odmłodzenie jej mieszkańców o 1,4 roku albo wzrost rocznych dochodów o 20 200 dolarów (chyba kanadyjskich). Owszem, powszechna opieka powszechną opieką, ale bogatsi są i tak zdrowsi. Samoocena zdrowotna (health perception) wynikająca z dziesięciu dodatkowych drzew odpowiada samoocenie ludzi młodszych aż o siedem lat (ale bogatszych tylko o 10 200 dolarów rocznego dochodu).
Odmłodzić się nie da. Zwiększyć dochody już łatwiej, ale – jak zauważają autorzy artykułu – taniej jest dosadzić i potem dbać o te 10-11 drzew na kwadrat więcej – w warunkach Toronto to zwiększenie zagęszczenia ulicznych zadrzewień jedynie o 4 proc. Drodzy włodarze miast, pomyślcie o tym.
Piotr Panek
fot. Piotr Panek, licencja GFDL/CC BY-SA 3.0
Kardan, O., Gozdyra, P., Misic, B., Moola, F., Palmer, L., Paus, T., & Berman, M. (2015). Neighborhood greenspace and health in a large urban center Scientific Reports, 5 DOI: 10.1038/srep11610
Komentarze
Peter Pan(ek)
Korelacja, nawet najsilniejsza, NIE oznacza istnienia związku przyczynowo-skutkowego ! . Przykład: bardzo wysoka (i dodatnia) jest korelacja pomiędzy średnim wzrostem uczniów a numerem klasy, do której oni uczęszczają, szczególnie jeśli ponumerujemy klasy, jak dawniej, czyli od I do XII.
Można na tej podstawie „wydedukować”, że:
– Przejście do wyższej klasy uczniowie zawdzięczają temu, że rosną oraz
– Zwiększenie się numeru klasy, do której uczęszcza uczeń wynika ze zwiększenia się jego wzrostu.
– A także wniosek praktyczny dla uczniów: jeśli chcesz przejść do wyższej klasy, to rośnij! 😉
Na to powyższe istnieją oczywiście, „naukowe”, matematyczne „dowody” w postaci wysokiego R^2 dla modelu w którym numer klasy do której uczęszcza uczeń jest zależny od jego wzrostu w centymetrach. Dla nieobeznanych ze statystyką: R^2 czyli „R kwadrat” to jest inaczej współczynnik determinacji, który informuje o tym, jaka część zmienności zmiennej objaśnianej została wyjaśniona przez dany model ekonometryczny. Jest on więc miarą stopnia, w jakim ów model wyjaśnia kształtowanie się zmiennej objaśnianej. Można również powiedzieć, że współczynnik determinacji opisuje tę część zmienności objaśnianej, która wynika z jej zależności od uwzględnionych w modelu zmiennych objaśniających. Współczynnik determinacji przyjmuje wartości z przedziału pomiędzy 0 a 1, a jego wartości najczęściej są wyrażane w procentach. Dopasowanie modelu jest tym lepsze, im wartość R^2 jest bliższa jedności.
Więcej tu: https://pl.wikipedia.org/wiki/Wsp%C3%B3%C5%82czynnik_determinacji
Ale w USA i Kandzie tamtejsi „uczeni” wciąż mylą wysoką korelację z istnieniem związku przyczynowo-skutkowego. 🙁 A Mr. (Dr? Prof.?) Panek oblał by u mnie egzamin z podstaw metody naukowej i podstaw statystyki. Jego szczęście, że od dawna (czyli od kilku miesięcy) jestem na emeryturze. 😉
@Leonid
Gdyby zadał pan sobie odrobinę trudu, to kliknąłby pan w link do źródła (pod artykułem) i ze zdziwieniem zorientowałby się, że owo źródło obszernie wyjaśnia kwestionowany przez pana związek przyczynowo-skutkowy, powołując się przy tym na 44 prace naukowe, do których również udostępnia linki.
Może to lepiej dla uczniów, że przeszedł pan już na emeryturę…
„W takiej Wenecji ciężko znaleźć metr kwadratowy bez chodnika lub budowli, a ludzie nie padają jak muchy. Ba, mieszkania są kilkakrotnie droższe niż na stałym lądzie, a turyści wolą przyjechać tam…”
bo tam jest plac św. Marka i wszystkie zabytki, ale Wenecjanie wynoszą się coraz częściej z tego śmierdzącego (zwłaszcza latem), osiadającego i powoli ulegającego ruinie miasta.
Od 1971 roku (360 tys. mieszkańców) do 2011 ubyło ich 100 tysięcy, i tylko co czwarty mieszka jeszcze w Centro Storico, reszta woli nad laguną i w Mestre.
Z proporcji 55:14:21 między centrum, laguną i lądem stałym w 1951 roku zrobiło się 23:11:66 w 2006.
Na ca 2100 urodzeń przypada tam ok. 3200 zgonów.
@Leonid
Nie jestem adwokatem pana Panka. Odróżniam jednak artykuł informacyjny kierowany do szerokiego grona odbiorców, od oryginalnego sprawozdania z badań, rozumiejąc, że stanowi on jedynie skrótowe przedstawienie najciekawszych wyników. Gdyby miało być inaczej, musiałby być co najmniej obszernym tłumaczeniem.
Taki artykuł wiele osób może potraktować jako ciekawostkę, ale ci, rzeczywiście zainteresowani, dzięki odsyłaczowi, mają dostęp do całej pracy.
Pan zaś, pisząc krytyczny elaborat, wykazał spore zainteresowanie tematem, jednak, o dziwo, bez zapoznania się z faktami. Krytyka bez podstaw, to bardzo nienaukowe podejście, zwane czasami ignorancją.
Artykuł jak zawsze kontrowersyjny. Ja zauważyłem inna korelację: właściciele drogich samochodów maja zdrowe zęby. Wniosek – wysokooktanowa benzyna zapobiega próchnicy.
@markot.
Jak wstawiasz linki np do YT?
@JackT
tu masz instrukcję
Leonid,
nudzi ci się na tej emeryturze, to dam ci zagadkę:
Pewien pan mieszka w czworokątnym domu, który z każdej strony ma okno wychodzące na południe. Pewnego dnia przez jedno z okien pan dostrzega zbliżającego się niedźwiedzia.
Jakiego koloru jest futro tego niedźwiedzia?
@ Leonid
Nawet Pańska „metoda naukowa” obejmuje chyba fakty?
Klasy numerowano i-XI, bo szkoła podstawowa obejmowała 7, a nie jak potem 8 klas, natomiast liceum było czteroletnie aż do ostatniej reformy 6+3+3. Jeszcze inaczej to wyglądało przed wojną.
Rewelacje publikowane przez gospodarza są irytujące dla odbiorców z odrobiną zdrowego rozsądku. Ale pamiętajmy że jest to blog „szalony”, naukowców powinno być w nawiasie. Raczej kabaretowe podejście do badań naukowych.
Jest to irytujące ale i szkodliwe, pokazujące jak niefrasobliwe może być podejście niektórych „naukowców” do badań.
Następuje degradacja prestiżu nauki, tak jak sztuki, muzyki oraz innych form ekspresji ludzkiego intelektu. Szkoda.
@ Leonid
Technika wprowadzono w 1948, klasy *licealne* numerowano jak przed wojną. Klas technikum mogło być pięć, ale mogły być dwie, jeśli obowiązkowo poprzedzała je trzyletnia szkoła zawodowa (ZSZ). Tak zorganiowane było np. technikum przy Zakładach im. Kasprzaka. Najdłuższą chyba szkołą ponadpodstawową było Seminarium Nauczycielskie, sześcioletnie. Nikt tam jednak nie mówił o klasie XIII albo czymś podobnym. Technikum można było skończyć *bez* matury (szkołę nauczycielską też).
Gdyby wziąć Pański przykład, to chyba jednak lepiej wziąć klasę XI. Kiedy Pan był w klasie V, licealiści byli już na studiach. No chyba, że miał Pan zamiar badać wzrost między pierwszą a ostanią klasą edukacji, ale wtedy trzeba pamiętać też o nauczycielkach (trzynaście klas). Jeśli mnie pamięć nie myli, licealiści i tak byliby przeciętnie wyźsi, co wiązane jest ze stopą życiową.
Skoro jesteśmy już przy kadrze naukowej universytetu…
Nie mam zaufania do ludzi niedbale ubranych, w wymiętych koszulach, poplamionych spodniach, wytartych marynarkach, nieuczesanych, niedogolonych, itp. Swiadczy to dla mnie o lekceważącym podejściu do życia, do ludzi, a zapewne do pracy też. Taki lekarz może pomylić się we wypisywaniu recepty, naukowiec we wpisywaniu danych, aptekarz w dawce. Mogą nawet zlekceważyć zasady, nie dopilnować procedur, nawet zafałszować. Niestety coraz więcej ich na universytetach.
@JackT
pozory czasem mylą. Znam jednego lekarza, bardzo zadbanego i eleganckiego. Widziałem też jego mieszkanie i bibliotekę pełną pięknie i elegancko ustawionych fachowych książek, do których nie zajrzał od czasu studiów, niektóre wyglądają na nieużywane w ogóle, a fachowe czasopisma lądują wraz z foliowym opakowaniem w makulaturze. Otwierane bywają przesyłki z firm farmaceutycznych, jeśli zawierają jakieś gadżety.
do autora
Kłopot z drzewami rosnącymi wzdłuż ulicy polega na tym, że ulica w mieście jest nieprzepuszczająca. Drzewo wymagało by ciągłego nawadniania. Zazwyczaj tak się nie dzieje. Zostawia się wokół drzewa okrąg lub kwadrat niezabetonowanej ziemi. To niestety nie wystarcza. Nawet te odporne na okresowe susze, nie wytrzymują. Ten wolny od betonu kawałek ziemi jest zbyt mały. Jest sposobem sadzenie szpaleru na stosunkowo szerokim trawniku ale musi być na to miejsce. Natomiast dziwi uporczywe betonowanie ulic wyłączonych z ruchu kołowego. Tam mogło by być dużo trawy zamiast betonu i sporo drzew nie w donicach.
Z poważaniem W.
Niestety, myślę że jest związek pomiędzy niechlujnością ubioru (światopoglądu), a niechlujnością badań naukowych. Rewelacyjne teorie, wysnute na podstawie niepowtarzalnych, niepotwierdzonych badań są plagą obecnej nauki. Teorie podbudowane empirycznie zastępowane są teoriami będącymi efektem „nie przespanej nocy znojnej…”, czekającymi na LHC aby to coś znalazł i je potwierdził. Teorie budowane na założeniu że jeżeli (fale grawitacyjne lub szara energia istnieją)… to wtedy…równoległe wszechświaty…itp. Wiara w krasnoludki jest lepiej umotywowana.
Oczywiście pismaki to wychwytują, internet powiela i głupota się rozprzestrzenia.
Sami autorzy przyznają, że dochód jest ważnym czynnikiem w utrzymaniu zdrowia, nawet w kraju z publiczną służbą zdrowia, choćby dlatego, że bogatsi ludzie z różnych przyczyn częściej badają swój stan zdrowia i dzięki temu szybciej mogą się leczyć. Przyznają też, że w krajach o innym systemie opieki zdrowotnej dochód może być jeszcze ważniejszy. Jednak w tych badaniach wzięli pod uwagę różne czynniki i oszacowali ich wpływ, z czego im wyszło, że dla „warunków kardiologiczno-metabolicznych” lepiej jeść więcej warzyw i owoców, być młodszym :-), być kobietą, mieć wyższe wykształcenie, żyć w bogatszej okolicy i wreszcie samemu być bogatszym. W takich badaniach ciężko jest wziąć grupy kontrolne i eksperymentalne, np. z takim samym dochodem, ale jedna z 5 drzewami za oknem, druga z 10, a trzecia z 15. Wtedy stosuje się różnego typu zabiegi statystyczne. W tym przypadku autorom wyszło, że w takiej wieloczynnikowej analizie sama gęstość zadrzewienia wyjaśnia 19% zmienności „warunków kardiologiczno-metabolicznych”.
Jeżeli ktoś uważa, że jest to niezgodne z metodą naukową, może wyrazić to w komentarzach na blogu. To wystarczy, żeby wyrazić swoją dezaprobatę, ale gdyby intencją była rzeczywista dbałość o poziom nauki, skuteczniej będzie napisać do redakcji pisma, które opublikowało ten artykuł. Naprawdę dzieje się tak, że gdy wykaże się nierzetelność badań, pisma naukowe wycofują taki artykuł (z głośniejszych przykładów – wycofano artykuł, z którego miał wynikać związek autyzmu ze szczepieniami). Mam jednak podejrzenia, że zdanie Szanownych Panów komentatorów co do kontrowersyjności tematu, metody i wniosków tego czy innych artykułów, które stały się podstawą moich wpisów z kategorii „Research blogging”, stoją w sprzeczności ze zdaniem redakcji naukowych. Zatem może pozostać to biadoleniem na upadek współczesnej nauki, ale raczej nie zmieni zawartości współczesnej literatury naukowej.
Natomiast blog będzie się rządził swoimi prawami, zbliżonymi do praw felietonów, gdzie są uproszczenia i czasem pojawia się bon mot, którego nie można traktować jako równoważnego ekspertyzie. Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie pomyśli, że posadzenie 10 drzew obniży czyjś wiek. Natomiast skoro autorzy formułują „Results of regressing the Cardio-metabolic conditions index on the independent variables are shown in Table 2. Results suggest that people who live in areas that have more (and/or larger) trees on the streets report significantly fewer cardio-metabolic conditions. People reported decrease of 0.04 units of cardio-metabolic conditions (0.5% of the 0–8 scale for cardio-metabolic conditions) for every increase of 408 cm2/m2 in tree density. This is approximately equivalent to 11 more average-sized trees on the streets per city block. This effect for cardio-metabolic conditions is equivalent to a $20,200 increase in both area median income and annual household income adjusted for other variables. This decrease in cardio-metabolic conditions is also, on average, equivalent to being 1.4 years younger.”, można to właśnie tak obrazowo przedstawić. Chyba jest jasne, że nawet w popularnonaukowym, a nie bajecznym, tekście formuła „tyle a tyle drzew odmładza o tyle a tyle miesięcy” jest obrazem sformułowania „ludzie mieszkający w okolicy z taką a taką powierzchnią rzutu koron i ludzie młodsi o taką a taką liczbę miesięcy, przy założeniu, że są to jedyne czynniki różnicujące te grupy, wykazują podobne wskaźniki zdrowotne” (co jest jeszcze uproszczeniem, bo chodzi o średnie w populacjach).
Co do związku przyczynowo-skutkowego, to autorzy nie rozpisują się nadmiernie. Chyba przyjmują, że wcześniejsze badania na podobne tematy już to wyjaśniły. Oni ograniczają się do „An important issue that is not addressed in this study is the mechanisms by which these beneficial effects of proximity to more (or larger) urban trees on health occur. Improving air quality, relieving stress, or promoting physical activity could all be contributing factors to improved reported health. „
Mojego (już nieżyjącego) znajomego profesora biologii za komuny nie wpuszczono do ministerstwa w Warszawie, bo był bez krawata.
Jak wiadomo z rozlicznych badań, najdłużej żyjący ludzie mieszkają na Kaukazie, w Japonii i Szwajcarii.
Proste uzasadnienie, dlaczego?
Oni codziennie patrzą na piękne widoki i drzewa, a w Japonii każdy ma swojego „bonsaja” w doniczce 😀
…a najlepsze zdrowie powinni mieć Pigmeje i Yanomami, bo mają wokół same drzewa. Choć nie – te badania mówią o drzewach przyulicznych, a nie drzewach w ogóle, a Pigmeje i Yanomami nie mają u siebie ulic. 😉
Oczywiście, że nie ma sensu przenosić wyników z przywoływanego badania na społeczeństwa o zupełnie innej kulturze, klimacie czy systemie opieki zdrowotnej. Jeżeli głównym problemem zdrowotnym danej społeczności jest malaria i niedożywienie, to zalecenia przygotowane dla społeczności, w której głównym problemem jest choroba wieńcowa i rak płuc nie będą zbyt skuteczne. Być może podobne badania w Ottawie dałyby np. równoważność 10 drzew i 1 roku, a w Montrealu 2 lat itd. Liniowość zależności też ma swój zakres i dosadzenie 1000 drzew w Toronto też by pewnie nie odpowiadało odmłodzeniu o sto parędziesiąt lat 😉
Ciekawym spostrzeżeniem z tego artykułu jest też to, że owa samoocena zdrowia (health perception) jest bardziej zależna od zadrzewienia niż rzeczywisty stan zdrowia. Ludzie się wśród drzew lepiej czują, choć niekoniecznie są dużo zdrowsi…
Ocena stanu własnego zdrowia bywa bardzo subiektywna
Peter Gozdyra nie robi chyba nic innego jak szukanie korelacji
Na przykład w takim badaniu:
Unwalkable Neighborhoods, Poverty, and the Risk of Diabetes Among Recent Immigrants to Canada Compared With Long-Term Residents
Cel:
to examine whether residents living in neighborhoods that are less conducive to walking or other physical activities are more likely to develop diabetes and, if so, whether recent immigrants are particularly susceptible to such effects.
Wniosek:
Neighborhood walkability was inversely associated with the development of diabetes in our setting, particularly among recent immigrants living in low-income areas.
Nie ma chodników (ani drzew?) to siedzą przed telewizorem, piją piwo i colę, obżerają się junk-foodem…
@Panek
Czekam na zamontowanie funkcji: „Klik i won”. Jeden klik i cały „Leo” znikł. To by mnie odmłodziło bardziej niż 10 drzew. Te idę właśnie podlewać. Inaczej ani drzew ani odmładzania. Z pieniędzy i samochodu w nadmiarze nie korzystam ale na zęby nie narzekam (sztuczne). Jak zresztą dzisiaj każdy w lepszym samochodzie. Co to za argumenty, że ktoś kształt sztucznej szczęki skorelował z marką i kolorem lakieru w aucie. Też mi podejście.
Wrócę kiedy Pan zamontuje tę funkcję.
Przestańcie demolować gospodarza. Potraktujcie ten artykuł jako ciekawostkę, przecież potraficie go ocenić.
1. Statystyką można udowodnić cokolwiek.
2. Nie widzę usprawiedliwienia dla niechlujstwa. Można myśleć podczas golenia.
3. Ludzie się czują lepiej w lesie, to wiadomo. Manipulując statystyką udowodniono oczywistość.
4. Pogoń za sławą i karierą kieruje postępowaniem większości ludzi.
@Vera
Mam dziwną przypadłość, która objawia się przekonaniem, że banowanie powinno być bardzo rzadką czynnością, a komentatorzy sami sobie wystawiają świadectwo swoimi wpisami. Leonid, wtedy chyba pod innym pseudonimem, dostał tu bana bodajże z raz – już nie pamiętam za co (i chyba dostał od innego autora tego bloga).
W lesie pełnym kleszczy i chipmunków roznoszących dżumę czuję się nieswojo 🙁
A statystyka jest jak biblia.
Pick a cause or an idea and you will probably be able to find a statistic to back up your opinion of it. It can be confusing for people of faith to realize selected Biblical quotations can be used to defend radically different ideas. Statistics can be equally confusing.
@Panek
O komentarzach Leo dyskutuję nawet z nim samym od lat, niezależnie od aktualnego nazwiska. Bronię go też przed próbami banowania co bardziej wulgarnych obrońców demokracji jak nikt inny na tym forum. I chyba jak nikt inny. Proponuję sobie to zapamiętać.
Funkcja „Klik i won” to nie funkcja dla Pana tylko dla mnie. Moje prywatne propozycje dla Leo sprowadzają się do hasła „ilość przechodzi w byle jakość” i bardzo żałuję, że wskutek aktualnej suszy umysłowej nic w niego nie wsiąka. Nawet po kaczce mniej spływa. No i padam ze zmęczenia, kiedy wpadnie w amok i wie zawsze więcej i lepiej od reszty na każdy temat?
Szkoda, że przegapił Pan zjazd, dowcip był w prawo. Te cholerne autostrady umysłowe.
P.S. W Niemczech przeprowadzono ostatnio badanie wpływu komentarzy na postrzeganie artykułów internetowych. Na 1000 osób. Okazało się, że tylko w przypadku bardzo renomowanych autorów jest on nikły. Na ogół nierzeczowe i szkalujące komentarze trolli ciągną postrzeganie artykułów i tekstów w dół. Mocno. Czyli nie jest prawdą, że banowanie nic nie daje. Statystyka.
Ten przemądrzały Leon jest dla mnie nie do zniesienia. Wdeptał gospodarza w ziemię i przejął blog – co za typ? Wielokrotnie banowany, na różnych blogach. Pania Panek – zrób pan coś.
Po krótkiej naradzie w grupie trzymającej władzę jednak postanowiliśmy zbanować Leonida, znanego również pod innymi nickami. Czym innym jest wskazywanie rzekomo słabych punktów tekstu czy przywoływanych badań (jak w pierwszym komentarzu), a czym innym obrażanie nie tylko autorów bloga (co jest nieco wpisane w tę funkcję), ale również osób trzecich.
W związku z tym wyciąłem praktycznie wszystkie jego tutejsze wpisy i część odpowiedzi na nie.
O, jak przyjemnie.
Mam więcej czasu, ponieważ nie muszę się użerać z came-Leonem. Dzięki.
Pal licho jakiegoś „Leonida” lecz co z tym wpływem drzew na zdrowie i samopoczucie? W czym zauważacie problem? Nikt pewnie nie twierdził, ze sąsiedztwo drzew jest decydującym czynnikiem wpływającym na długość życia acz nie znajduję też zaprzeczenia faktowi, iż obecność drzew w pobliżu ma dodatni wpływ na samopoczucie przeważającej ilości ludzi a i również na zdrowie i przez to zapewne na długość życia. Pigmeje żyją krócej przeciętnie od europejczyka pewnie nie dlatego, że biegają między drzewami lecz z powodu np. niedożywienia czy innych trudności egzystencjalnych. I wolę ulice z drzewami od tych bez drzew. Chyba, że są to uliczki np. w miasteczkach Toskanii.
Z poważaniem W.
Życie pigmejów wymaga oddzielnych badań i nie spieszyłbym się z konkluzjami.
To też napisałem „pewnie” i wcale nie bronił bym tego o Pigmejach. To miała być tylko taka ilustracja tezy, że obecność drzew nie jest decydująca ale ma wpływ na jakość życia.
Z poważaniem W.
Nawet jeżeli te drzewa działają tylko jak placebo, czyli oddzałują tylko na naszą psychikę, to warto je sadzić. Człowiek szczęśliwy żyje dłużej. Placebo działa, czasami nawet w chirurgii.
Zatrzymują część emitowanego pyłu drobnoziarnistego i zanieczyszczenia gazowe. Tłumią hałas. Czy potrzeba więcej argumentów prozdrowotnych za drzewami w miastach? (choć te i tak z zasady skazane są na zagładę).
Jest jesień, idzie zima, grzejemy i emitujemy. Biegacze miejscy mogą wykonać test. Najpierw przebieżka wzdłuż pasa drzew (najlepiej tak 2-3 km) oddzielającego od jezdni, a potem bezpośrednio wzdłuż jezdni, najlepiej ruchliwej. Jak ktoś nie czuje różnicy, niech udrożni jamę nosową.