Intelektualna skamielina
Czy warto studiować zapomniane koncepcje?
Przeglądając katalog biblioteki mojego uniwersytetu natrafiłem na książkę Etienne’a Gilsona „Tomizm. Wprowadzenie do filozofii św. Tomasza z Akwinu”. Książka należała wcześniej do biblioteki mojego instytutu, zanim uniwersytet decyzją najwyższych czynników nie dokonał aktu intelektualnego barbarzyństwa. Akt ten polegał na tym, że postanowiono wszystkie biblioteki instytutowe, wydziałowe czy zakładowe scalić w ramach biblioteki głównej. I tak różne, bogate tematycznie zbiory trafiły do jednego molocha. A tam znalazły się w magazynach ze wszystkimi restrykcjami dotyczącymi ich wypożyczenia.
Wcześniej książka ta stała sobie na półce biblioteki. Pracownicy mogli ją wypożyczyć, na jak chcieli. W przypadku, gdy ktoś inny jej nagle potrzebował, łatwo można było się skontaktować i sprawę załatwić od ręki. Teraz zaś książka stoi na półce gdzieś głęboko w magazynie. To jeszcze dobrze, chociaż gdy ją pożyczę, nikt już nie będzie wiedział kto, i gdzie szukać. Gorzej, że dużo ważnych książek utknęło w czytelni. A tak się składa, że ja w czytelni pracować nie umiem, bo wolę czytać w domu o różnych porach dnia i nocy; albo gdziekolwiek, gdy mam chwilę czasu. Powiem banalnie, że niby drobiazg, ale na takich drobiazgach zbudowane jest życie.
Wdałem się w dygresję, a ja nie o tym. Więc przeglądałem katalog i wypatrzyłem książkę Gilsona. Pamiętam, jak kiedyś uczyłem się z jego innej książki do jakiegoś egzaminu. Zrobiło mi się jej żal, że tak teraz tkwi w magazynie, że nikt na nią już chyba okiem nie rzuci, nie weźmie, nie przekartkuje i nie przeczyta. Więc pożyczyłem, by przestudiować.
Ale nie wziąłem jej ot tak. Powód jest znacznie poważniejszy. Od dłuższego czasu nurtuje mnie kwestia sądów wartościujących i wartości. Wartości są czytelne same przez się i na ogół dobrze zdajemy sobie sprawę z ich treści i znaczenia. Ale problem z wartościami tkwi w sposobie ich uzasadnienia. Jak wykazać ich prawomocność? W jaki sposób tworzymy sądy wartościujące? Skąd się biorą wartości i jak istnieją (jeśli istnieją)?
I właśnie tak się składa, że Tomasz z Akwinu rozwinął koncepcję transcendentaliów, która może udzielać odpowiedzi na te pytania. Transcendentalia są to pojęcia, które zachowują się inaczej niż reszta pojęć z logicznego punktu widzenia. Nie wchodząc mocno w szczegóły można określić je jako sposoby opisywania rzeczywistości. Same w sobie nie znaczą one nic, ale odniesione do rzeczywistości nabierają treści. Wymienia się różne pojęcia zaliczane do transcendentaliów, pośród nich zaś są prawda i dobro. Jest więc od czego zacząć zmagania z problemem wartości, zwłaszcza że problem transcendentaliów obrośnięty jest sporą literaturą krytyczną.
Droga więc zarysowana, kierunek obrany. Skamielina w postaci książki Gilsona gotowa. Czy więc warto ją studiować? Mam nadzieję, że tak, ale zobaczę, do czego dojdę.
Grzegorz Pacewicz
Fot. hillary h, Flickr (CC SA)
Komentarze
Gdzies czytalem niedawno o jakiejs ankiecie, z ktorej wynikalo, ze jakas zupelnie nieprawdopodobna liczba Polakow (chyba 2/3, ale nie jestem pewien) nie miala w ostatnim roku w reku nawet jednej ksiazki. Zastanowilo mnie nawet nie to, ze poziom kultury jest tak niski, tylko jak ci ludzie w ogole zyja. Ja nie moge zasnac jesli nie przeczytam choc kilku stron. Bez ksiazek nie tylko bylbym glupszy, ale i nie moglbym spac. To jak ci ludzie spia? Chyba bede musial poczytac o tym tomizmie. 🙂
Ja z kolei gdzieś czytałem, że jak Rosjanie zaczęli handlować na stadionie X lecia to przywieźli ze sobą od razu kilka bibliotek. Wychodziło na to, że „zwykły” Rosjanin czyta i to bardzo dużo. Widać taka tradycja, niestety.
Z tą statystyką przez Ciebie podaną – też słyszałem coś podobnego – jest jednak jakaś dziwna sprawa, bo księgarnie i biblioteki się dobrze trzymają. Ktoś z nich jednak musi korzystać. Pozostała 1/3?
No na to wychodzi.
statystyka nie jedno ma imię i i nie jeden błąd. Trzeba by poszukać tych wyników… 🙂
Ale przeciez od dawna wiadomo, ze Polacy nie czytaja. Mnie tylko zaskoczylo, ze to az 2/3 spleczenstwa, bo myslalem, ze 1/2. 🙂
A mnie to troche zaskakuje, bo z kolei jak widzę ile ja czytam, czy osoby ktore znam, to mnie dziwi że aż 2/3. Pamiętam jeszcze statystyki o średniej ilości książek. A jak dododać do tego młodzież w szkołach, która musi czytać, nawet opracowania? A ci wszyscy czytelnicy Harrych Potterów i tym podobnych – dziwne to dla mnie i musiałbym obejrzeć te statystyki.
Rosjanie na stadionie mieli antykwariat/wypożyczalnię, można tam było znaleźć Dostojewskiego, SF jak i instrukcje „rukopasznego boju” dla Specnazu.
Dzięki RobertP. 🙂
W mojej okolicy mamy tutaj szkole z 40 tysiacami studentow. Sa dwie biblioteki, glowna i naukowa. Wszystko dziala bez problemow. W bibliotece naukowej ostatni raz bylem rok temu, coraz wiecej nawet bardzo starych prac jest na internecie. Mysle wiec ze instytucja biblioteki juz chyba traci swoj sens.
Miasto ma 120,000 mieszkancow. Sa 3 ksiegarnie. Jest w nich troche ksiazek, ale wiekszosci sa wypelnione „badziewiem” (jezeli dobrze uzylem tej nazwy ktora uslyszalem od kogos kto niedawno przybyl z ojczyzny) tzn ksiazki kucharskie, ubrania z barwami szkoly, a nawet czekoladki. Kupuje ksiazki prawie wylacznie na Amazon.com. Wielu nie kupuje po przeczytaniu recenzji za co jestem wdzieczny, duza oszczednosc. Recenzje na amazon.com to prawdziwy skarb. Mysle wiec ze i ksiegarnie upadna. No ale to takie pieprzenie o czyms i o niczym, tak jak i pierwsza czesc wpisu. Druga czesc jak i tytul wpisu sa bardziej interesujace. Otoz,mam wrazenie ze pytanie „co warto czytac” mozna rozszerzyc na „co warto robic albo czego warto szukac” w nauce czy jakiejkolwiek innej tworczej dzialalnosci. I dla mnie odpowiedz jest ze warto szukac tam gdzie inni nie szukaja. Rutynowo unikam tlumow. Chordy moich kolegow i kolezanek rzucaja sie na nowe bialka lub mechanizmy, a ja szukam tych zapomnianych, tych kurzem przykrytych (tych skamielin). Niedawno odkopalem cos z kurzu, cos co nawet przeszlo przez rece slawnych ludzi, wlaczajac pewnego niedawnego nobliste, ale odstawili to bez zaciekawienia, a moze i z lekkim obrzydzeniem. I ja sie teraz bawie ta zabawke, z wielka przyjemnoscia i prawie jestem juz gotowy aby cos na ten temat opublikowac. I jestem pewien ze sfora sie na to rzuci ale w tym czasie ja juz bede robil cos innego. Taki jest moj model. Troche ryzykowny, bo mozna caly zycie stracic na przerzucaniu kurzu. Nie jest to model dla kazdego. Ale polecam.
Ja tez mam cos takiego w zanadrzu. Jest o tym 6 papierow w PubMedzie. Wychodzi nam, ze 4 do 5 mowia nieprawde. I chyba wiemy dlaczego. 😆
warto czytać skamieliny mało znane (więc mało znaczące, bo ne przetrwwły) z dwóch powodów – po pierwsze każda lektura COŚ daje (ale w porównaniu z ważną książką ergonomia wysiłku mówi nie), po drugie zaś mogą dać inspiracje, bo w końcu zawsze recycling
Ciekawe jak się mają do siebie prawo i przenoszenie książek do wersji cyfrowej?
@GP: tak mniej więcej, jak prawo i przenoszenie książek do wersji drukowanej. A serio mówiąc, wszystkie większe projekty digitalizacyjne są w zgodzie z prawem autorskim. W przypadku books.google.com to wydawcy są zainteresowani promocją książek, ale też w większości przypadków udostępniają tylko fragmenty (zawsze zresztą na mocy ogólnej umowy z google, tak samo amazon).
Nie wydaje mi się, by którykolwiek z graczy stosował samo prawo cytatu.
Nawiasem mówiąc, kupowanie w amazon.com ma wiele zalet, ale ja zawsze najpierw patrzę na abebooks.com 🙂
@JacekP
To chyba skrót myślowy – Amazon.com to też księgarnia, więc nie wszystkie księgarnie upadną. 😉
W każdym razie, pół uchem w radiu usłyszałem zestawienie dwóch badań, z których wynikało, że Polacy książek mniej czytają, ale więcej ich kupują. Gdzieś tam przewinęło się słowo „paradoks”, ktoś rzucił tezę, że ludzie kupują książki, żeby stały na półce i można było je powąchać – i inne tego typu bzdety. W związku z tym, nie wiadomo, jak rzetelne są te obydwa badania, a jeśli jednak są rzetelne, to co tak naprawdę za nimi stoi. Wiem, że ze statystyk przy nierównych grupach można dostawać sprzeczne wyniki (http://pl.wikipedia.org/wiki/Paradoks_Simpsona), ale nie wiem, czy to się tu da zastosować.
Zawsze mnie też w takich badaniach zastanawia, co ja bym odpowiedział, bo bywają długie okresy, kiedy nie czytam literatury tzw. pięknej czy beletrystyki, ale czytam literaturę popularno-naukową (którą w sumie jak beletrystykę traktuję) albo po prostu naukową. Czy takie czytanie techniczno-zawodowe się liczy? W końcu w odległym zapleczu ideologicznym z tych badań ma wynikać, jak z roku na rok upada polska inteligencja czytająca Dostojewskiego i Miłosza, a w chwilach nonszalancji Conan-Doyle’a. W takim wypadku ja czytając Hawkinga albo Dawkinsa (nie mówiąc już o Ekologii Krebsa albo Przewodniku do oznaczania zbiorowisk roślinnych Polski Matuszkiewicza) niekoniecznie licuję z etosem inteligenta. 😉
@ panek :
Ale masz fajnego wykrywacza polaczen na swojej stronie. 🙂