Żyj i pozwól żyć

munch_450.jpg

Łacińskie „tolerare” znaczyć ma tyle, co znosić coś czy przecierpieć.

W przestrzeni publicznej funkcjonuje bardzo mglista w mojej ocenie idea tolerancji. Trudno jest mi zrozumieć, o co w niej chodzi. Teoretycznie tolerancja ma związek z wolnością i jej przedmiotem jest w dużym stopniu możliwość przyjmowania poglądów i ich głoszenia, sposobów życia itp., jak się komu podoba.


Styczniowe wypowiedzi prof. M. Giertycha na temat równości płci czy wypowiedź księdza ze Szczecina z początków tego miesiąca na temat homoseksualizmu od razu spotkały się z atakiem o szerzenie nietolerancji. Okazuje się, że idea tolerancji zakłada między innymi wolność wypowiedzi, lecz jednocześnie kładzie ograniczenia do korzystania z jej uroków. To zaś budzi moje podejrzenia, co do samej idei tolerancji, skoro część poglądów jest wyjętych spod ochrony tolerancji.

Trudność z tolerancją bierze się już na poziomie semantycznym. Łacińskie „tolerare” znaczyć ma tyle, co wytrzymywać, znosić coś czy przecierpieć. Nie zakłada to akceptacji tego, co się znosi. Tymczasem wygląda mi na to, że szermujący hasłem tolerancji (albo argumentem nietolerancji) dążą do tego, by w jej imię akceptowano czyjeś poglądy, zachowania, sposoby życia itp. A przecież tolerancja tego nie wymaga. Postawa ta domaga się znoszenia czegoś lub kogoś właśnie w sytuacji, gdy z kimś się nie zgadzamy.

Mglistość tolerancji bardzo mocno wychodzi przy kwestii homoseksualizmu. Aktywiści środowisk gejowskich posługują się nomenklaturą quasi-psychiatryczną, stosując pojęcie „homofobii” w stosunku do każdego, kto z ich postulatami się nie zgadza. Dziwne, że ideolodzy tolerancji nie walczą z tym określeniem, chociaż przypisywanie go komukolwiek w dyskusji publicznej jest równoznaczne z nazywaniem go wariatem. Jednocześnie to właśnie te środowiska posługują się mglistą ideą tolerancji, w jej imię odmawiając prawa do głoszenia poglądów każdemu, kto się z nimi nie zgadza. Innymi słowy, tolerancja jest tutaj argumentem, który prowadzi do nietolerancji.

Czymże więc jest tolerancja? Proponuję umownie potraktować ją albo jako zasadę formalną, albo ideę, która ma również jakiś charakter treściowy. Jako zasada formalna, byłaby ona prawem do tego, by żyć, przyjmować, myśleć i głosić to, co się chce. Zaś treść tych poglądów, sposobów życia, wierzeń itp. może być różna i z punktu widzenia tolerancji zupełnie obojętna. Chodziłoby o to, by każdy żył, jak chce, a jednocześnie w stosunku do nikogo nie można stosować środków przymusu, by zmienić jego sposób życia, czy poglądy, które głosi.

Jeżeli zaś tolerancja nie ma charakteru formalnego, lecz także (i przede wszystkim) treściowy, to należałoby się zastanowić, jakie treści obejmuje. Jasne jest, że nie może obejmować wszystkich treści i że wobec tego również są jakieś granice tolerancji. Jeżeli zaś określimy katalog treści nią objętych, to wobec każdego, kto z takim katalogiem się nie zgadza, można zastosować środki przymusu, co nie pogwałci samej zasady tolerancji. Przy tym podejściu spór dotyczy tylko granic tolerancji, lecz nie samej tolerancji, a wobec tego żadna ze stron nie może być atakowana jako przeciwnik niej samej. Nietolerancja będzie tutaj tylko nietolerancją z pewnego punktu widzenia, z innego bowiem będzie się poruszaniem poza granicami tolerancji. Przy czym samo przesuwanie granic tolerancji może być uzasadnione tylko ważniejszymi względami aksjologicznymi, a nie samą tolerancją. W przeciwnym wypadku wpadamy w pułapkę błędnego koła i treść tolerancji i jej granice próbujemy określić nią samą.

Koniec końców posługiwanie się argumentem, że ktoś łamie tolerancję, jest trudne do utrzymania. Jeżeli tolerancja jest tylko zasadą formalną, jak długo się nie zamyka siła ust przeciwników, tak długo jej się nie narusza. W efekcie na ogół to właśnie ci, którzy posługują się tym argumentem, sami przeciw tolerancji występują.

Jeżeli zaś tolerancja ma również jakąś treść, to problem nie dotyczy tolerancji, lecz jej granic. Jej obowiązywanie wytyczone jest zawsze z punktu widzenia jakiejś aksjologii i w sporze między stronami, co do granic tolerancji, zawsze trzeba przyznać pierwszeństwo którejś z nich. W ten sposób jednak stajemy się nietolerancyjni z formalnego punktu widzenia. Sytuacja ta wskazuje, że pod argumentem z nietolerancji może się kryć nie problem tolerancji, ale jakiś spór aksjologiczny. W argumencie tym chodzi więc o coś innego, niż o samą tolerancję.

Grzegorz Pacewicz

Na ilustracji: baron Munchausen, dla niego nie było rzeczy niemożliwych.