Przyszedł koza do woza
Pewien wikipedysta chciał poczytać sobie o mieście swoich przodków, obecnie leżącym na Ukrainie. Z relacji rodzinnych wiedział, że mieszkający tam Polacy używali nazwy Łochwica. Tymczasem hasło w Wikipedii brzmiało „Łochwicz”. Sytuacja ta nie jest niezwykła – toponimy zmieniają się dość często, ludność miejscowa używa wersji obocznych, aż wreszcie jakaś komisja ustali nazwę oficjalną.
Wydawało się, że właśnie tak było w tym wypadku. Znam przypadki, gdy dana miejscowość raz jest nazywana Podlasem, raz Podlesiem. Nigdy nie pamiętam, czy jedyne w Polsce stanowisko azalii pontyjskiej jest w Woli Zarczyckiej czy Żarczyckiej, nie dlatego, że mam słabą pamięć do nazw, tylko dlatego, że w zależności od tego gdzie się sprawdzi (na tej czy owej mapie, na tablicy ustawionej przez drogowców, na rozkładzie autobusów, w państwowej bazie miejscowości TERYT), znajdzie się raz jedno, raz drugie. (Zapytanie miejscowych niewiele pomoże, bo nie wiadomo, czy usłyszana wersja nie będzie efektem mazurzenia, czy wręcz przeciwnie – szadzenia.) Urząd coś wybrał i wpisał do papierów. O alternatywnej nazwie można wspominać, ale raczej jako o ciekawostce niż jako o pełnoprawnym synonimie.
W przypadku Łochwicy wikipedyści uznali więc, że owszem, nazwa ta zostanie uwzględniona jako oboczna wersja, ale podstawowe hasło zostanie pod nazwą Łochwicz, jako że tak stoi w publikacjach Komisji Standaryzacji Nazw Geograficznych poza Granicami Rzeczypospolitej Polskiej. I już miało się na tym skończyć. Co prawda, inne języki używają nazwy z „a” na końcu, choć zwykle po prostu jako asymilację wersji ukraińskiej, więc trudno to brać za poważny argument. Miasto to od dawna leżało poza granicami Polski, więc trudno znaleźć oficjalne dokumenty, a publikacje od czasów rozbiorów mogły po prostu spolszczać oficjalną nazwę rosyjską lub ukraińską, niekoniecznie odpowiadającą nazwie z czasów Wiśniowieckich. Nadal jednak wisiało w powietrzu to, że nazwa Łochwicz nie jest notowana w zasadzie nigdzie poza najbardziej współczesnymi publikacjami. Na wszelki wypadek jeden z wikipedystów po prostu wystosował pytanie do KSNG, jak uzasadnia ona swoją wersję. I co się okazało? Okazało się, że komisja nie jest w stanie tego dojść. W odróżnieniu jednak od niektórych komisji, które uznałyby, że co zapisano, to święte, ta przyznała, że najpewniej jest to literówka i w następnych publikacjach będzie już Łochwica. Tak więc bliskość „a” i „z” na klawiaturze na kilka czy nawet kilkanaście lat zadecydowała o formalnej spolszczonej nazwie jakiegoś miasta.
Gdybym chciał pojechać oglądnąć wspomnianą wyżej azalię pontyjską, mógłbym jednak postąpić wbrew innej komisji. W większości bowiem współczesnych publikacji Instytutu Botaniki PAN to jest różanecznik żółty. Publikacje te są raczej głosem autorytetu niż władzy, bo biolodzy za obowiązujące uznają tylko nazwy zatwierdzane przez międzynarodowe komitety nomenklatury w uproszczeniu nazywane łacińskimi. Polskie nazwy ustalane nawet przez byty, najczęściej związane z PAN, ze słowem komitet lub komisja w nazwie są określane jako zwyczajowe. Niemniej, nawet ta zwyczajowość zwykle jest traktowana jak normatywność. Skoro w dziełach typu Flora polska autorytet zadecydował, że roślina o naukowej nazwie Nymphaea nie będzie mieć postaci „grzybień”, ale plurale tantum „grzybienie”, to polscy botanicy mówią o grzybieniach i już. Skoro w drukarni w nazwie paproci Dryopteris chochlik ustawił litery w ciąg „narecznica”, to polskim botanikom zajęło kilkadziesiąt lat, zanim większość przyjęła, że jednak brzmienie powinno wykazywać wyraźniejszy związek z nerkowatym kształtem i nazwa „nerecznica” nie powinna być kwalifikowana jako przestarzała.
A skąd tytuł wpisu? Otóż PWN rozpoczął XXI w. tworząc serię multimedialnych encyklopedii i słowników. I według jednego z nich, przez kilka lat wiszącego też w domenie pwn.pl, słowo „koza” ma rodzaj męski. To już jest tak ewidentny przykład pomyłki, że stał się obiektem żartów, a nie poważnych rozważań, czy na pewno nie trzeba zmieniać podręczników. Jak jednak widać po dwóch powyższych przykładach, w mniej oczywistych przypadkach chochlik drukarski potrafi mieć całkiem dużą siłę sprawczą i odwrócenie skutków jego działania może wymagać tochę wysiłku.
Piotr Panek
Fot. Jarek Jarosz, Flickr, (CC BY-NC 2.0)
Komentarze
Przez lata bawiłem się w domorosłego botanika, korzystając z „Przewodnika do oznaczania roślin” Józefa Rostafińskiego i Olgi Seidl (wydanie 18 z 1965 roku), gdzie właśnie opisana została owa „narecznica”. Pamiętam z jakim uporem tępiłem formę „nerecznica” jako niepoprawną. Dopiero Wikipedia otworzyła mi oczy. 😀
No właśnie, błędy wszelakiego rodzaju zdarzają się także w dziełach wydanych drukiem i potwierdzonych autorytetem znanych uczonych, ośrodków badawczych i wydawnictw. Tyle że – w odróżnieniu od Wikipedii – błędów tych nie można już w danym egzemplarzu poprawić. Ponadto wiedzę zdobywa się nie tyle poprzez lekturę uznanych tekstów, ile raczej przez ich krytyczną konfrontację i analizę. To właśnie sprawia, że krytyka Wikipedii z powodu pojawiających się w niej błędów jest niezbyt poważna.
Ten koza na zdjęciu ma bardzo obleśną minę.
Z nazwami wlasnymi to roznie bywa. Moja matka urodzila sie w Beuthen O/S, ale ja – choc w tej samej miejscowosci, to byl juz Bytom. Ojciec kiedys wyjechal do Warszawy na delegacje, ale wrocic juz nie mogl, bo w dworcowej kasie poinformowano go, ze nie ma takiej miejscowosci, jak „Katowice”. Natomiast bez problemu nabyl bilet kolejowy do Stalinogrodu. W domu mialem encyklopedie radziecka z mnostwem wklejonych fiszek, bo co roku wladza radziecka zmieniala zdanie na temat niektorych hasel i nakazywala wkleic obecnie obowiazujace poprawki (troche jak „1984”). Dlatego zgadzam sie z wpisem @ Marcin Robert 15 maja o godz. 13:42, ze krytyka Wikipedii jest niepowazna.
Pozdrawiam.