Baniopień
Nie jest głęboko skrywaną tajemnicą, że używam Facebooka. Jest tam również fanpage tego bloga. Doniesienia naukowe zamieszczane w serwisie bywają inspiracją dla wpisów tutaj. Co prawda tym razem nie było nią doniesienie z profilu instytucji naukowej czy innej strony popularyzującej naukę, ale typowe dla współczesnego internetu zdjęcie z zapytaniem: „Co to za roślina?”.
O takiej odsłonie Facebooka zresztą już pisałem – bez entuzjazmu. Tym razem społeczność dość szybko dokonała prawidłowej identyfikacji. Był to baniopień Lütkego.
Nie kojarzycie? Nic dziwnego, nie rośnie w Polsce. To brunatnica typowa dla Oceanu Spokojnego od Kamczatki po Kalifornię (autor pytania znalazł ją na Aleutach). Dlatego może łatwiej skojarzyć, że w domyślnym języku internetu jest to bull kelp. Tak też znała ją osoba, która pierwsza ją zidentyfikowała, dodając, że właśnie dowiedziała się o istnieniu dziwnej polskiej nazwy.
Ja przeciwnie – w kelpach nie za bardzo się orientuję (inna sprawa, że przeciętny rodzimy użytkownik języka angielskiego zapewne też ich za dobrze nie rozróżnia), ale baniopień Lütkego brzmi mi znajomo, choć bez przesady. Postanowiłem pogrzebać w literaturze.
Z nazwą spotkałem się w książkach Zbigniewa Podbielkowskiego, o którym dawno temu pisałem. Mógł to być podręcznik „Glony” albo „Słownik roślin użytkowych”, bo baniopień jest jadalny. Podbielkowski miał zacięcie popularyzatorskie (dużo pisał m.in. o jadalnych glonach – w realiach PRL było to dość abstrakcyjne), więc używał nazw polskich, co w drugiej połowie XX w. w fykologii nie było typowe. Ale klucze do różnych grup glonów (zwłaszcza występujących w naszym kraju) tworzone w połowie XX w., a nawet w latach 70., wciąż podawały nazwy polskie. Co prawda już nie silono się na oryginalne i klejnotkę wypierała np. euglena, czyli nazwa tożsama z naukową (międzynarodową), tylko pisana małą literą i bez kursywy. Inne takie spolszczenia są po prostu adaptacją w stylu Mougeotia > mużocja, Nitzschia > niczia (w pewnym momencie twórcy słowników przestali forsować zasadę, żeby zbitkę „czj” zapisywać jako „czi”, więc gdyby ktoś chciał użyć polskiej nazwy dla tego glonu, mógłby napisać „niczja” – choć dziś nikt by tego nie chciał).
Baniopień nie jest prostą adaptacją nazwy naukowej (potocznie łacińskiej, co byłoby tutaj mylące, bo Nereocystis ma źródłosłów grecki), więc trzeba szukać dawniej. Wydaje się, że po raz pierwszy użył jej Józef Rostafiński w artykule w „Rozprawach Akademii Umiejętności” pt. „Rzut oka na rodzinę listownic (Laminariaceae)” z 1877 r. To nie tylko nie jest adaptacja fonetyczna nazwy naukowej, ale nawet nie tłumaczenie z greki, które powinno coś mówić o pęcherzach morskiej nimfy. Czy Rostafiński sam ją wymyślił, czy od kogoś przejął – nie wiem. Najpewniej jednak jest jej autorem, bo przed nim mało kto w Polsce zajmował się tą grupą glonów, a w akapicie o baniopniu pisze właśnie o rozdymaniu się łodygi (dziś używamy pojęcia nibyłodyga) w banię.
W artykule stosuje nazwy do dziś używane, jak listownica (Laminaria), ale i takie, które porzucono, jak pęcherzolistka (Macrocystis) czy sznurczak (Chorda), u Podbielkowskiego występujące jako wielkomorszcz i strunka. Przykładem prostego spolszczenia jest Lessonia (u Podbielkowskiego lesonia); pewnie upamiętnia któregoś z botaników o nazwisku Lesson (stąd zachowana u Rostafińskiego duża litera).
Rostafiński ograniczał się do nazw rodzajowych. Jako że gatunek nazywa się Nereocystis luetkeana, nie trzeba wielkiej innowacyjności (ale trzeba nieco znajomości kontekstu), żeby określić go jako baniopień Lütkego, zamieniając oryginalny przymiotnik na rzeczownik w dopełniaczu. Jak pisałem, nazwy mogą upamiętniać ludzi zasłużonych dla biologii. Kim był Lütke?
Zacznę od pisowni. Patron gatunku urodził się i zmarł w Petersburgu jako poddany rosyjski, więc po polsku zwykło się jego imię i nazwisko transkrybować jako Fiodor Litke, a uwzględniając patronimię – Fiodor Piotrowicz Litke. Na dalszym Zachodzie jest znany również jako Friedrich Benjamin von Lütke (albo wręcz Friedrich Benjamin Graf von Lütke, choć przecież powinien być Theodor). Pewnie gdyby sam imigrował do Rosji z Niemiec, jego nazwisko przekształciłoby się w Liutke, a nie Litke, ale zrobił to jego dziadek, wybierając się na Wschód jako luterański misjonarz. Szczeble kariery nie są istotne. Istotne, że cesarz Wszechrusi, król Polski etc. Mikołaj I powierzył Litkemu dowodzenie statkiem Seniawin i całą ekspedycją dookoła świata (z Petersburga do Petersburga), która odbyła się w latach 1826-29. Swoją drogą, żył wówczas jeszcze niejaki Seniawin, weteran morskich wojen z Napoleonem.
W wyprawie brał udział m.in. lekarz i botanik (było to jeszcze normalne, choć już coraz rzadsze) – więc skojarzenia z wyprawą Darwina na Beagle nasuwają się same – Karl Heinrich Mertens. Był synem Karla Franza, w nowej ojczyźnie nazywany Andriejem (!) Karłowiczem Miertiensem. Obaj Karlowie dużo podróżowali, opisując odkryte przez siebie w egzotycznych miejscach gatunki. Tak było i tym razem. Po powrocie Mertens (wraz z ojcem – czyżby było to znane i dziś kurtuazyjne dopisanie współautorstwa bardziej utytułowanemu patronowi?) opublikował w kilka lat wcześniej założonym berlińskim piśmie „Linnaea” opis nowego gatunku morszczynu, który znalazł w październiku 1827 r. w cieśninie Norfolk na południu Alaski. Dziś ta cieśnina nazywa się Sitka.
Nowo opisany gatunek to Fucus Lütkeanus. Mertens przekazał zebrane okazy Cesarskiej Akademii Nauk w Petersburgu i jako jej członek niedługo potem znowu wyprawił się w ekspedycję badawczą, tym razem na Islandię. Wyprawa zakończyła się fiaskiem, a on sam zmarł na tyfus tuż po powrocie. Ojciec przeżył go o rok.
Kapitan został uwieczniony również przez innego niemieckiego botanika: Augusta Gustava Heinricha von Bongarda, który został członkiem Cesarskiej Akademii Nauk jako Gustaw Piotrowicz Bongard, w nazwie pewnej alaskańskiej rośliny z rodziny różowatych – Luetkea. Ostatnie kilkanaście lat życia był przewodniczącym akademii nauk, wówczas już z rangą admirała.
Zbiory z wyprawy Litkego były oczywiście dużo bogatsze. Czołowy ornitolog Heinrich von Kittlitz opublikował swoje odkrycia z niej kilkanaście lat później, ale niespecjalnie ciągnęło go do Rosji. Co innego główny mineralog Aleksandr Filippowicz Postiels (znany skądinąd jako Alexander Johann Gustav Postels), który wydawał w Petersburgu kolejne opracowania zbiorów z wyprawy, także ptaków Kittlitza. W trakcie tych prac podjął współpracę z Franzem Josefem Ruprechtem (znanym także jako Franc Iwanowicz Rupriecht). W 1840 r. wydali ilustrowane opracowanie dotyczące glonów zebranych, głównie przez Mertensa, z Pacyfiku.
Odkryli, że jeden z rysunków Samuela Gottlieba Gmelina (Samuiła Gmielina) w wydanej w 1768 r. w Petersburgu „Historia Fucorum” podpisany Ulva priapus (Vlva priapvs) jako żywo odpowiada Mertensowemu Fucus Lütkeanus. Gmelin co prawda dużo podróżował po Rosji, łącznie z Syberią, ale gatunek opisał nie z własnego znaleziska, a z opisu Georga Wilhelma Stellera (Gieorga Sztiellera), który znalazł go u wybrzeży Kamczatki. W zasadzie miał do opisu tylko jakoś zakonserwowaną nibyłodygę. Postels i Ruprecht uznali, że nie jest to ani morszczyn, ani ulwa, tylko coś innego – i nazwali to Nereocystis.
Fucus > Nereocystis to nie tylko zmiana rodzaju biologicznego, ale przy okazji rodzaju gramatycznego, więc gatunek opisali jako Nereocystis Lütkeana. To już prawie tak jak we współczesnej literaturze, choć – jak widać kilka akapitów wyżej – dziś epitet ten pisze się małą literą, a umlaut zastąpiono dwuznakiem. A propos kwestii językowych: w ich pracy większość nazw rosyjskich już wtedy była tylko adaptacją. Ten gatunek nazwali Нереоцистъ Литкинъ (Nierieocist Litkin), a dziś przeważa chyba forma нереоцистис Лютке (nierieocistis Liutke), jako że rosyjski bardziej niż polski lubi formy nieodmienne.
Czytelnicy zaznajomieni z zasadami nomenklatury taksonomicznej mogą zauważyć pewną niezgodność. A co z pierwszeństwem Gmelina? Postels i Ruprecht, mimo że je odkryli, zachowali nazwę gatunkową Lütkeanus, a nie priapus. W 1904 r. w „Proceedings of the Washington Academy of Sciences” De Alton Saunders (nic wspólnego z Niemcami ani Rosją!?) postanowił to zmienić i wśród alaskańskich glonów opublikował nazwę Nereocystis priapus, z nieznanych mi jednak przyczyn nikt tego nie podchwycił. Czym się wyróżniał antyczny bożek Priapus – o tym może innym razem.
Swoją drogą, gdyby ktoś szukał informacji na ten temat na Wikipedii, to jest to przykład różnego podejścia. W bazach rozpisuje się całe drzewo taksonomiczne – od domeny, przez królestwa, rodziny do gatunku, a jak trzeba, to odmian. Tyle że w systemie istnieją taksony monotypowe. Obecnie w rodzaju Nereocystis nie wyróżnia się innych gatunków niż Nereocystis luetkeana (kiedyś była też Nereocystis gigantea, ale dziś jest nazywana Pelagophycus porra). W encyklopedii nie ma jednak sensu pisać osobno o Nereocystis i Nereocystis luetkeana, bo da się o nich napisać niemal wyłącznie to samo (poza ewentualnie autorem nazwy). W anglojęzycznej Wikipedii przyjęto zasadę, że w takim przypadku opisuje się takson najwyższego rzędu, więc opis zamieszczono w haśle Nereocystis i do niego utworzono przekierowanie ze strony Nereocystis luetkeana. Podobnie jest w Wikipedii holenderskojęzycznej, portugalskojęzycznej i paru innych. W polskojęzycznej jest wyjątek dla gatunków jako taksonów podstawowych, więc jest artykuł Baniopień Lütkego (nieprzesadnie bogaty), a ze strony Nereocystis prowadzi przekierowanie do niego. Tę samą strategię wybrała Wikipedia niemieckojęzyczna, węgierskojęzyczna i kolejnych kilka. Zatem nie da się łatwo przejść z wersji polskojęzycznej na anglojęzyczną.
I tak to z facebookowego pytania „co to za roślina?” (notabene baniopień nie jest rośliną, bliżej jest spokrewniony z pantofelkiem niż marchewką czy nawet sałatą morską z rodzaju ulwa, do którego zaliczał go Gmelin) wyszło mi parę godzin czytania o dawnych odkrywcach i spisania tego zestawu do niczego nieprzydatnych informacji.
Piotr Panek
ilustracja: Postels i Ruprecht, domena publiczna
Komentarze
Przeczytałem z zainteresowaniem.
Nereus – najstarszy syn Pontosa i Gai albo tytana Okeanosa i Tetydy.
Bóg sprzyjający żeglarzom. Nereidy to jego córki – nimfy, których miał 50 sztuk. I jednego syna.
Nereocystis = pęcherz Nereusa.
Wygląda zresztą jak pęcherz moczowy i tak się Postelsowi i Ruprechtowi pewnie skojarzyło.
Jajowate banie (pneumatocysty) wypełnione gazem służą do utrzymania tego glonu na powierzchni wody, takie boje-pływaki. Plecha tej brunatnicy dochodzi do 40 m długości. Fascynujący musi być las takich glonów.
„Czym się wyróżniał antyczny bożek Priapus „– wie zapewne większość zainteresowanych. Ale z czym się kojarzył przyrodnikom – chętnie poczytam 😉
Swoją drogą, jakie ciekawe bywały te badawcze ekspedycje w minionych wiekach. Tyle nowego…
Jak dla mnie wygląda jak biologiczna mina kontaktowa. Plecha najeżona zapalnikami, bania wypełniona czymś morderczym i zakotwiczenie, żeby pozostać w zgodzie z umowami o prawach i zwyczajach wojny morskiej.
Sporo lat temu na plazy na wschodnim brzegu wyspy Vancouver widzialem chlopcow bawiacych sie tymi glonami.
Takie wielkie brunatnice widziałem w Nowej Zelandii przy skalistych wybrzeżach Wyspy Południowej. Nie wiem, jaki to był gatunek, może któraś Durvillaea, zwana tam również „bull kelp” albo bull-whip, co może powodować konfuzję z tym północnym pęcherzem Nereusa, ale nazwy potoczne powstają niezależnie od siebie w różnych okolicach. Ten glon bowiem też się może kojarzyć z bykowcem, długim, masywnym pejczem, jak tak wije się w falach przyboju albo leży na plaży…
Niesamowitym przeżyciem było brodzenie w świetle czołówki z bliską wyczerpania baterią w głąb morskich pieczar w wysokim klifie, dostępnych krótko podczas odpływu. Leżące w płytkiej, chłodnej wodzie grube „ramiona” glonów kojarzyły się z wężami oplatającymi łydki, brr… Szedłem jednak, bo na samym końcu 200-metrowego korytarza była niska, piaszczysta grota, a w niej… małe pingwiny (Eudyptula minor) zwane tam pingwinami niebieskimi. Czasami można tam też napotkać foki.
Nie nurkowałem, ale byłem przed laty w tym akwarium. To wielkie okno było wtedy największe na świecie, poza tym odbywały się transmisje z czegoś w rodzaju batyskafu. Kto chciał, mógł z ręki karmić delfiny i manty. Te drugie były mi znacznie bardziej sympatyczne, bez tego fałszywego „uśmiechu”, poza tym ludzie się ich przeważnie trochę bali i nie oblegali tak jak delfinów.
Miałem też pewne opory przed pierwszym włożeniem pod wodę ręki z kawałkiem kalmara, tymczasem otwór gębowy manty jest podobny w dotyku jak wnętrze pyska cielęcia.
Manty obserwowałem później w akwarium Sea Life w Auckland (chodzi się, a raczej jeździ ruchomym chodnikiem w podwodnym tunelu o szklanych ścianach) i na wolności – fascynujące zwierzęta.
Notabene, akwarium w Auckland zbudowano w nieużywanym już rezerwuarze na ścieki, a to w Monterey – częściowo w halach po słynnych przetwórniach sardynek ulicy Cannery Row, uwiecznionej najpierw w książkach Steinbecka, a potem w filmie „Ulica Nadbrzeżna”.
@Gammon No.82
24 sierpnia 2021
18:47
„Jak dla mnie wygląda jak biologiczna mina kontaktowa. ”
Dla mnie to tasiemica buraczana, łac.: taenia beta maretima vulgaris (z akcentem na vulgaris!).
Artykuł ciekawy. Głownie dlatego, że z niego wreszcie dowiedziałem się dlaczego wciąż brak mi czasu. Po prostu, podobnie jak większość kasy, większość czasu zawłaszczyły sobie klasy uprzywilejowane, żeby go mieć dość na snucie podobnych taksonomii. A mówią ludzie i mówią uczenie, że poznaliśmy zaledwie nanonoprocent flory i fauny oceanów!
Wężowiska wodorostów i pingwinki
Co Priapusa, to oryginalny opis Gmelina znajduje się na stronie 231, gdzie nawiązania wprost do bożka nie ma, ale prawie na samym początku stoi: „genitale elephanti referens”. Obrazek (tablica XXXI, Fig. 2) natomiast pokazuje, jakimi szczątkami do tego opisu dysponował (choć udało się z tego stwierdzić, że „odore Cucumere refert”):
https://img.algaebase.org/pdf/2E07ADD507fcf11B00tm6251E2F0/15988.pdf
Aha. I ogórkiem zalatuje? Mam nadzieję, że nie kiszonym 😉
Następna – Ulva glandiformis też mu się nieźle skojarzyła. Dzisiaj to Halosaccion glandiforme morskie winogronka?
Jeżeli chodzi o temperaturę obserwowanej dyskusji to chwilowo nie będę ujawniał, czy będę jej wartość podawał w Celsjuszach, czy kelwinach.. O Fahrenheitach nie wspominam, bo się na nich nie znam,ale mam ochotę…
Jeżeli chodzi o powód mojej obecności, to jest to w zasadzie ewidentna prywata, ale śmiałości z jej obnażeniem przydał mi Gospodarz.
Ja też mam pewien problem i tak jak Piotr Panek zadał pytanie „co to jest?”ilustrując je czymś kosmatym, przypominającym w zasadzie buraki ćwikłowe, z tą różnicą, że ktoś dowcipny w miejsce botwiny przyczepił rolki papieru toaletowego, tak ja zadam pytanie:
„Czy ktoś może przetłumaczyć mi ten tekst?”
Nie jest to tekst kierowany w moim kierunku, ale zwykła ludzka ciekawość – która przecież nieobca jest również dyskutującym na naukowym blogu – sprawia, że mam ochotę poznać drugie dno owego tekstu.
Mam pewną intuicję w jakim narzeczu powstał ów zapis, ale intuicja w dzisiejszych czasach to za mało – chciałbym mieć pewność.
Oto treść owego kulturoweg artefaktu jakiejś tajemniczej cywilizacji:
„Myśmy grali w bale. Jak było nas mało to grało się na jedna buda albo w autoszwaja. We dwóch grało się na elwry. Czasami za bude robiła klposztanga albo dwie pukeltasze. Bramkarz obowiązkowo w owerolu”
Jak bramkarz to chyba jakaś marna tancbuda, ale dlaczego w owerolu…?
@samba kukuleczka
27 sierpnia 2021
14:58
„Czy ktoś może przetłumaczyć mi ten tekst?”
Z tym to chyba do pana Dziadula na jego blog. Ja tam nie pójdę, gdyz jest to jedna z dziesięciu chyba stref wolnych od plaskostopia na tym blogowisku.
Klaposztanga, jak sama nazwa na to wskazuje, służy za bramkę.
Klopsztanga – trzepak
Pukeltasza – tornister
Grać w bale – Ballspielen – grać w piłkę
Owerol – Overall – kombinezon
Elwry – Elfmeter – rzuty karne (penalty)
Autoszwaja – gra do ściany (kopanie piłki do ściany)
To tak intuicyjnie, na podstawie znajomości niemieckiego.
Dziękuję.
Wiedziałem, że „naukowy” nie sprawi zawodu.