Znowu o rybach na Święta
Już jakoś tak dwa razy wyszło, że w grudniu pisałem o rybach. To może znowu.
Ramowa dyrektywa wodna wśród różnych wskaźników jakości wód powierzchniowych wymaga badania i oceny stanu ryb. Spośród biologicznych wskaźników ten jest chyba najbardziej intuicyjny dla laików – czysta woda to zdrowe ryby, brudna to ryby chore i raczej z gatunków „śmieciowych”. Co jakiś czas ktoś przywołuje fakt, że w połowie XX wieku w Tamizie nie było praktycznie ryb, a teraz jest ich tam 125 gatunków.
Jest to też wskaźnik ceniony przez tych, którzy zauważają, że degradacja wód powierzchniowych to nie tylko zanieczyszczenia, ale też przekształcenia hydromorfologiczne. Różne robaczki czy glony potrzebują do życia małych kawałków wody i dna, więc w różnych warunkach znajdą sobie miejsce. Tymczasem niektóre ryby pół życia spędzają w rzekach, a pół w morzu. Innym wystarczy tylko rzeka, ale lubią popływać w niej na dystansie kilkudziesięciu kilometrów. Dla takich ryb przegrody poprzeczne to problem. Przegrody to nie tylko zapory, jakie znamy z Włocławka czy Soliny. Są gatunki pstrągów czy łososi, które z natury pokonują małe wodospady, ale są też takie gatunki ryb, dla których 30-centymetrowy próg, których na polskich rzekach i potokach są tysiące, to przeszkoda nie do pokonania.
Poza tym przegrody to jedno, a miejsce do tarła to drugie. Umocnione i wyprofilowane brzegi to nie miejsce, gdzie można złożyć ikrę i liczyć na jej pomyślny rozwój. Stąd wśród aktywistów ekologicznych walczących z różnego rodzaju pracami regulacyjnymi i utrzymaniowymi na rzekach całkiem dużo wędkarzy, którzy niejednokrotnie przekonali się, że dzięki pracom meliorantów z ich łowisk znikły prawie wszystkie gatunki ryb. Pomijając gwałtowne zmiany, jak wybudowanie zapory lub przeciwnie, jej rozebranie, czy sytuacje, gdy woda stanie się z jakichś powodów toksyczna (także z odtlenienia), ryby szybko zareagują, ale – inaczej niż organizmy planktonowe, też oceniane we współczesnym monitoringu wód – żyją po kilka-kilkanaście lat, więc na większość presji reagują właśnie w takiej skali czasowej. Jednorazowy dopływ substancji użyźniających czy przeciwnie, jednorazowy spadek takiego dopływu, nie zrobi na nich większego wrażenia. Ryby nie mają niczego odpowiadającego zakwitom glonowym.
Z tego powodu wskaźniki rybne są szczególnie cenione w krajach takich jak Norwegia, gdzie woda jest na większości obszaru mało zanieczyszczona, ale za to rzeki są bardzo gęsto poprzegradzane zaporami. W skali Unii Europejskiej (łącznie z Norwegią, która tylko na potrzeby własnych eurosceptyków udaje, że nie jest jej członkiem) wskaźniki rybne w miarę udało się wzajemnie dostosować w rzekach małych i średnich. W rzekach wielkich jest problem, bo są kraje takie jak Austria czy Polska, w których eksperci chcą, aby kryteria dla rzek wielkich były tak samo rygorystyczne jak dla mniejszych, ale pozostałe twierdzą, że np. Ren czy Dunaj są autostradami wodnymi i trzeba się pogodzić, że nie będą miały takich zespołów ryb jak dwieście lat temu, a zatem i ocena pod tym kątem powinna być łagodniejsza.
Jednocześnie wskaźniki rybne są jednymi z bardziej krytykowanych. W przypadku oceny glonów czy bezkręgowców eksperci spierają się, czy dany wskaźnik jest lepszy czy gorszy, ale nikt nie podważa samego faktu, że ich zespoły lepiej lub gorzej odpowiadają stanowi środowiska, które zasiedlają. Tymczasem w większości Europy, łącznie z Polską, zespoły ryb w rzekach i jeziorach więcej niż o stanie środowiska mówią o gospodarce rybackiej (z wędkarstwem). Rzeki i jeziora są stale zarybiane i stale odławiane – mniej lub bardziej selektywnie. Złowienie w polskim potoku łososia, a nawet całej grupy łososi, nie świadczy o tym, że ten potok jest w świetnym stanie. Wiślana i odrzańska odmiany łososia wyginęły kilkadziesiąt lat temu. Obecnie praktycznie wszystkie osobniki tego gatunku u nas mają pochodzenie litewskie lub łotewskie i wykluły się w wylęgarni. Jedyne potwierdzone tarło łososia w ostatnich latach w Polsce ma miejsce w Słupi, podejrzewa się też inne rzeki pomorskie, ale nie udało się tego potwierdzić. W pierwszym roku monitoringu świeżo zrobionej przepławki dla ryb na zaporze we Włocławku przepłynął przez nią jeden łosoś.
Powiedzenie, że złowienie w jeziorze sielawy mówi tyle samo co złowienie piranii, bo jedną i drugą ktoś tam wpuścił, ale raczej żadna się nie rozmnoży, jest przesadą, ale trochę racji w tym jest. Dlatego eksperci próbują tak opracować wskaźniki, żeby choć trochę zminimalizować wpływ gospodarki rybackiej i uchwycić wpływ środowiska. Już sama dyrektywa nakazuje analizę nie tylko składu gatunkowego zespołów ryb, ale też strukturę wiekową.
Jeżeli w danym akwenie są same stare osobniki danego gatunku i brak młodych, może to świadczyć, o tym, że rybom z tego gatunku nie jest całkiem źle, bo są w stanie przeżyć, ale środowisko jest zbyt zdegradowane, żeby mogły się rozmnażać. I odwrotnie, jeżeli są tylko młode ryby, to może oznaczać, że ktoś je tu wpuścił i jakoś sobie dają radę, ale środowisko raczej nie sprzyja ich dłuższemu życiu. W różnych krajach jest to różnie realizowane. W Polsce dotyczy to paru gatunków, gdzie osobno się liczy osobniki małe (w domyśle – młode) i duże (w domyśle – stare), bez bardziej dogłębnej analizy struktury wiekowej. W niektórych krajach ten wymóg jest w ogóle ignorowany. Z kolei w Czechach wskaźnik jest oparty przede wszystkim na zespołach ryb rocznych, które często są za młode, żeby pochodzić z zarybienia.
Wskaźniki rybne mają kolejną cechę problematyczną – występowanie gatunków inwazyjnych. Jedno z jezior lubelskich, Piaseczno, według monitoringu z roku 2014 ma ichtiofaunę zdominowaną przez dwa gatunki – sielawę, skądinąd wskaźnik wód czystych (tyle że pochodzącą tam z zarybień) i sumika karłowatego – gatunek obcy. (Na trzecim miejscu jest płoć). Trochę nie wiadomo, czy uznać, że stan ryb jest w sumie niezły, skoro sielawa jest w stanie wytrzymać, a sumik co prawda czystej wody nie potrzebuje, ale mu ona nie wadzi, czy jednak jest kiepski, bo ichtiofauna w polskim jeziorze zdominowana przez gatunek obcy jest z definicji w stanie niewłaściwym.
Tak czy inaczej niedawno zakończył się tegoroczny monitoring ichtiofauny rzecznej. Objął 398 stanowisk, od Solinki do Odry, a więc daje niezły przegląd całej Polski. Ryby są odławiane przy pomocy słabego prądu elektrycznego, który je ogłusza na kilka sekund, w czasie których są podbierane do siatki i wyjmowane w celu rozpoznania gatunku i ewentualnie zmierzenia długości, po czym wracają do rzeki. W ten sposób łowi się cały przegląd gatunków, także raczej niewędkarskich.
Z monitoringu wynika, że w polskich rzekach dominują ryby z rodziny karpiowatych, jakkolwiek tę dominację definiować. Najliczniejsza była ukleja. Może to zaskakiwać, bo to gatunek typowy dla jezior, ale monitoring obejmuje także cieki łączące jeziora, a takich trochę mamy. W połowach łącznie najwięcej ważył kleń. Na największej liczbie stanowisk występował kiełb krótkowąsy. Symbol pospolitości, płoć, pod żadnym kryterium nie znalazła się na pierwszym miejscu, ale zwykle też była w czołówce. Ciekawym przypadkiem jest kolejna ryba karpiowata – strzebla potokowa, która występuje w ograniczonym zakresie (na 1/5 stanowisk, podczas gdy kiełb na 2/3, a płoć, kleń i okoń – wreszcie ryba niekarpiowata – na nieco ponad połowie), ale gdy już jest, to tak licznie, że w skali kraju zajęła drugie miejsce. Z gatunków chronionych najpospolitsza jest różanka, która występuje w prawie 1/3 stanowisk i zajmuje szóste miejsce w liczbie złowionych osobników. Obie te wartości są nieznacznie większe, niż np. osiągnął pstrąg potokowy. Największymi rzadkościami – po jednym osobniku – były głowacica, stornia (flądra), tołpyga pstra i minóg rzeczny.
Na czterech stanowiskach nie udało się w elektropołowie złapać ani jednej ryby. Średnio na stanowisko było to jednak 259 osobników o łącznej wadze niecałych 6 kg (a więc przeciętna ryba miała 2 dekagramy). Łącznie stwierdzono 64 gatunki. Największe zróżnicowanie (ponad 40 gatunków) mają duże rzeki nizinne, najmniejsze (po 2-3 gatunki) – potoki tatrzańskie i sudeckie. Za to największą łączną masę mają ryby z rzek wyżynnych.
Jak można się spodziewać z rozkładu gaussowskiego, najwięcej rzek pod względem stanu ryb ma stan umiarkowany, czyli taki, który zgodnie z prawem unijnym wymaga poprawy, ale nie jest jeszcze tragiczny. Siłą rzeczy odcinki rzek określane jako silnie zmienione (mocno uregulowane) lub sztuczne (czyli kanały) mają trochę gorszą ocenę niż odcinki stosunkowo naturalne. I tak jednak najwyższą ocenę otrzymało 6 tych ostatnich i 2 z tych pierwszych.
Monitoring ryb wykonuje się latem i jesienią, więc gdy ktoś jeszcze przed wigilią wybierze się nad rzekę, może nie znaleźć dokładnie takich samych gatunków i ich proporcji. Tym bardziej że z małych rzek o tej porze roku dużo ryb przeniosło się do większych. Co do karpia, to jest to ryba stawowa (o statusie obcym dla polskiej ichtiofauny, choć nieinwazyjna) i w monitoringu złapano tylko 25 osobników na trzech stanowiskach. Polscy wędkarze mają więc większą szansę na ukleję czy strzeblę potokową albo płoć w galarecie niż na karpia.
Piotr Panek
fot. Piotr Panek, licencja CC BY-SA 4.0
Komentarze
W naturze karp to chyba nie jest ryba stawowa. Jej ojczyzna to dopływowe rzeki Morza Kaspijskiego i … Jezioro (Morze) Aralskie.
W Europie to ryba hodowlana stawowa a chyba zwłaszcza w Polsce.
W tym roku musiałem się zająć wyjątkowo i po raz pierwszy w życiu sporządzeniem karpia. Na szczęście jest dzisiaj Internet, bo byłaby to katastrofa. Zauważyłem przy tym pewną prawidłowość. Niemal w każdym polskim przepisie kulinarnym podkreśla się potrzebę wymoczenia karpia w mlekach, sokach cytrynowych i innych środkach w celu pozbycia się „mulistego” zapachu i smaku karpia. Natomiast w przepisach niemiecko- i angielsko-języcznych tego aspektu sporządzania karpia się niemal w ogóle nie wymienia. To właśnie skłoniło mnie do sprawdzania kwestii pochodzenia karpia. Widać, że polskie warunki hodowania karpia (w zagęszczonych zamulonych stawach) są dość specyficzne. Podobno można to ominąć poprzez „nawodnienie karpia” to znaczy przetrzymywania go przez 2 tygodnie przez zabiciem bez karmienia w czystych akwenach wodnych.
Ostatecznie, udałem się do Berlina i tam s sklepie tureckim kupiłem karpia sprowadzonego z terenu bliższego do jego ojczyzny (w niemieckich jest trudno kupić karpia, karp wigilijny to raczej zwyczaj regionalny niż narodowy). Piękny okaz, ale bardzo różniący się od polskich wariantów karpia. Bardzo zgrabny (nie tak krępy i zgarbiony jak polski), śladowe występowanie łusek, no i mój dyletancki nos kucharski nie wyczuwał żadnych mulistych zapachów. Jak smakuje to jeszcze nie wiem. Sprawdzę w Wigilię.
Tak więc Wesołych Świąt Autorom Bloga i Naukowym Wariatom.
Ciekawe – nie możemy przecież tego wykluczyć – jeżeli kiedyś, drogą ewolucji znajdą się na takim stadium gatunkowego rozwoju , że karpie będą chciały sobie jakąś swoją, karpią wigilię urządzić ( nie musi ona mieć wcale związku z naszym Bożym Narodzeniem) ile będzie potraw i co będzie gwoździem takiej wigilijnej wieczerzy?
U nas hegemonem jest raczej karp…ale u nich…
@miłośnik czarnych jagód
Zachowaj jednego karpia żywego. Może ci zdradzi tajemnicę w Wigilię. Ludzkim głosem.
Karp to taki wodny wieprzek – wszystko zeżre, wszedzie przeżyje. Dlatego jest hodowany. Wartość kulinarna w porównaniu z innymi gatunkami – minimalna.
W „Kuchnia Francuska” Laroussa – na kilkadziesiąt przepisów na dania z ryb – karpia nie ma.