Sitowie stanęło na głowie
Wakacje to okres, gdy część czytelników bloga będzie miało okazję poobcować nieco więcej z naturą. Z wodą, z dzikimi roślinami. Czasem równocześnie. Myślę, że grupa docelowa przy tej okazji, natykając się na sitowie, rozpozna je. Ostatecznie to roślina, której może nie wspomina się w pierwszej kolejności, ale w grze w „Państwa, miasta”, pewnie by się przypomniała.
Sam sitowie poznałem jeszcze poza szkołą. Rosło głównie na podmokłych łąkach i było nie do pomylenia z niczym innym – charakterystyczne rurkowate źdźbła z gąbką w środku, praktycznie bez liści i z wiechą blisko szczytu. Może to ten gąbczasty miąższ przypominający sito dał nazwę roślinie, a może to, że z takich ździebeł dało się to i owo wypleść, może i sito. Etymologia polegająca na doszukiwaniu się rdzeni w hipotetycznym języku sprzed tysięcy lat albo na śledzeniu, z którego języka przyszło zapożyczenie, to nauka podatna na spekulacje, ale jakoś je ogarniająca. Etymologia polegająca na doszukiwaniu się źródłosłowów takich jak powyższe, to zabawa prawie wyłącznie spekulatywna i w wydaniu laickim (etymologia ludowa) prowadząca do takich sobie bajeczek, jak wywodzenie nazwy Częstochowy od częstego chowania się miasta za wzgórzami w trakcie zbliżania się do niego albo Warszawy od jakichś legendarnych Warsów i Saw. Może jakiś słownik etymologiczny coś tam proponuje w kwestii sitowia, ale nie mam żadnego pod ręką.
Z czasem zorientowałem się, że to, co wszyscy wokół nazywali sitowiem, w encyklopediach okazuje się rośliną z rodzaju sit, najczęściej sitem rozpierzchłym. Sit i sitowie to niezbyt odległe nazwy. Bardziej niż chaber i bławatek czy jagoda i borówka. Zresztą mogą być do pewnego stopnia wymienne – pojedyncza roślina to sit, ale takie rośliny nie rosną pojedynczo i mogą tworzyć zbiorczo sitowie (jak liście tworzą listowie, mrówki mrowie).
Kolejne parę lat później miałem okazję zobaczyć znacznie większe sitowie, takie rosnące w jeziorach. W sumie nie byłem zdziwiony, że ludzie łączą je z sitem. Sit w zasadzie wygląda jak miniatura takiego jeziornego sitowia – wszystko się zgadza – rurkowate i gąbczaste źdźbło (patrz: zdjęcie), praktyczny brak liści, wiecha na górze. W podobnym czasie poznałem też kolejny podobny rodzaj – ponikło, które z kolei często wygląda jaj drobniejszy sit. Poznałem też sitowie leśne.
Sitowie leśne to gatunek sitowia, jak sama nazwa wskazuje, rosnący nie w wodzie, a na lądzie. Niekoniecznie musi to być las, czasem tworzy szuwar z turzycami, do których jest podobne bardziej niż do sitowia jeziornego (i situ), mając porządne liście. Kiedy Linneusz porządkował znane sobie gatunki, połączył sitowie leśne i jeziorne w jeden rodzaj – Scirpus. W jego czasach ta nazwa już była w miarę ustabilizowana, choć czasem mieszana z nazwą Cyperus (po polsku cibora, z której bardziej znany gatunek to papirus), Juncus czy wręcz Gramen (trawa). Nazwę Juncus natomiast zarezerwował dla situ, którego od sitowia już wyraźnie odróżnił. Podobieństwo między sitem a sitowiem, uderzające w oczach laików, w oczach botanika, jakim był Linneusz, było pozorne. Jednak te wiechy (właściwie to wierzchotki, ale mniejsza z tym) zawierają trochę inne kwiaty (choć dla laika to w obu przypadkach ciężko nazwać kwiatami).
Kiedy Krzysztof Kluk podjął się spolszczenia dzieła Linneusza, dla rodzaju Scirpus przyjął nazwę „sitowina”. To słowotwórczo też może sugerować pewną zbiorczość, jak buczyna, czyli zbiór buków, czy sośnina – sosen. Nazwę „sit” zachował dla rodzaju Juncus. Erazm Majewski jakieś sto lat później zanotował, że polscy botanicy do tego czasu dla rodzaju Scirpus używali nazw takich jak „sitowisko”, „sit” czy „sitnik”, ale najczęściej „sitowie” i „sitowina”. Jednocześnie zanotował, że te same nazwy mogły u innych albo i tych samych autorów odnosić się do rodzajów Juncus, Carex, Eleocharis, Luzula czy Butomus. Zatem nazwy sit i sitowie były powszechnie mieszane. Z nich tylko niektóre pasują do opisu rurkowatego, a Butomus to już w ogóle nie przypomina innych roślin z tej grupy.
Sitowie pojawia się kilka razy w Biblii Tysiąclecia. Nie sprawdzałem, czy konsekwentnie jest to tłumaczenie jakiegoś starohebrajskiego słowa czy luźna interpretacja. Gdy porównać z Biblią Wujka, okazuje się, że on w niektórych miejscach też miał sitowie, w innych rogoż (czyli coś, co obecnie jest utożsamiane z pałką). A czasem nie ma żadnego gatunku, tylko ogólna zieleń nadwodna. Sitowie pojawiło się też w jednym z przebojów Maryli Rodowicz (autor: Jan Wołek), konkretnie na głowie.
Wracając jednak do botaników, to z czasem zaczęli dzielić rodzaje na mniejsze. Linneusz tworzył rodzaje obszerne. Taki rodzaj Felis, czyli kot, obejmował u niego gatunki: leo, tigris czy lynx. Na roślinach znał się lepiej, więc je dzielił nieco dokładniej, ale też nie aż tak, jak robi się to dziś. W pewnym momencie botanicy uznali, że rodzaj Scirpus obejmuje gatunki tworzące grupy, które same można uznać za odrębne rodzaje. I tak powstały rodzaje Bolboschoenus czy Schoenoplectus, spolszczone na „sitowiec” i „oczeret”. I tak się złożyło, że dawne sitowie morskie stało się sitowcem nadmorskim, a dawne sitowie jeziorne – oczeretem jeziornym. Oba te gatunki to więc to, co większość osób nadal nazwałaby dziś sitowiem.
Oczeret to swoją drogą też ciekawe zjawisko nazewnicze. W literaturze pojawia się nieraz zbitka „trzciny i oczerety” czy „szuwary i oczerety”. Najczęściej to bliżej nieokreślone rośliny wodne rosnące przy brzegu, w które może wpłynąć łódka bohatera, ale w jednym z podręczników z okolic rolniczo-rybackich spotkałem w ogóle określenie, że oczerety to nazwa wysokich szuwarów wodnych (dla fitosocjologów – Phragmition), a szuwary tam było zarezerwowane dla niższych szuwarów, głównie turzycowych, bardziej terenów błotnych niż wodnych (dla fitosocjologów – Magnocaricion).
Skoro jednak taksonomicznie dawny Scirpus lacustris – czyli sitowie jeziorne – stał się Schoenoplectus lacustris czyli oczeretem jeziornym (w Polsce jest też oczeret Tabernemontana, Schoenoplectus tabernaemontani, którego Linneusz nie uwzględniał, a poza tym parę innych rzadkich gatunków), to „oczerety” raczej może się zawęzić tylko do szuwaru budowanego przez ten gatunek. Co ciekawe, szuwar oczeretowy nazwano naukowo Scirpetum lacustris, zanim wyciągnięto Schoenoplcetus ze Scirpus i nazwa ta pozostała do dziś. (Żeby było ciekawiej, „szuwar” to z kolei gdzieniegdzie nazwa stosowana konkretnie do tataraku).
Nie wiem, jak to w innych językach się przedstawia (tzn. mogę sprawdzić nazwy słownikowe, ale niewiele to powie o odczuciach zwykłych użytkowników języka). Z jakichś względów to Scirpus sylvaticus (leśny) stał się gatunkiem wzorcowym dla rodzaju Scirpus (taki gatunek nazywa się typowym), a nie np. gatunek lacustris (jeziorny). Gdy operujemy łaciną, wszystko jedno, ale wracając do polszczyzny, okazuje się, że ostatecznie w Polsce mamy w praktyce tylko jeden gatunek sitowia – sitowie leśne (jest jeszcze sitowie korzenioczepne, ale bardzo rzadkie).
Ma ono wyraźne liście i niechętnie rośnie w wodzie, preferując tereny podmokłe, a tolerując i stosunkowo suche. W niczym zatem nie przypomina archetypowego sitowia. Z kolei coś, co dla przeciętnego człowieka jest sitowiem, dla botaników jest sitem, oczeretem, sitowcem, ponikłem albo jeszcze czymś innym. Nastąpiło zatem postawienie na głowie nazewnictwa.
Piotr Panek
fot. Piotr Panek, licencja CC BY-SA 4.0
Komentarze
O ile w części botanicznej nie ma się do czego przyczepić, szacun, ciekawy tekst, to jeśli chodzi o Częstochowę i Warszawę pochodzenie tych nazw jest dość mocno naukowo wyjaśnione. Są to nazwy, użyję tu własnego określenia, prawdopodobnie zgodnego z oficjalnym – wrócę do głównej części zdania – nazwy dzierżawcze. Warszawa – należąca do niejakiego Warsza, pierwotnie Warszewa. A Częstochowa – do Częstocha. Podobnie jak maleńki Zakliczyn – do Zakliki (tu już trudniej to wyłapać, choć dla miłośnika polszczyzny jest to też łatwe).
O ile pamiętam jedną z pogadanek profesora Miodka – Wrocław pochodzi w podobnej genezie od Wracisława, prawie tego samego Warsza, inaczej jeno pisanego, od którego pochodzi Warszewa, czyli Warszawa.
Ciekawe rozważania.
Z sitów najlepiej znam sit skucinę (Juncus trifidus) – roślinę wysokogórską. Sitowie było dla mnie właśnie takim szerszym (potocznym) pojęciem, podobnie jak szuwar czy oczeret – chaszcze nadwodne lub przybrzeżne złożone z trzciny, pałki, tataraku albo innych takich 🙄
Oczeret w ogóle jakoś tak z „Trylogią” mi się kojarzy 😉
„Zaledwie trzeciego dnia zebrała się koło niego (Bohuna) wataha złożona z dwustu kilkunastu mołojców; inni albo w boju polegli, albo zostali ranni na polu potyczki, albo błąkali się jeszcze wśród jarów i oczeretów”
oczeret (ukr.) — trzcina; szuwary, podmokłe zarośla
@maromark
Oczywiście, dlatego napisałem, że tamte wywody to etymologia ludowa, a ta prawie zawsze jest nieprawdziwa.
Warcisław miał też formę Wrocław czy Wracisław* (porównaj Wratislavia), a forma dzierżawcza to był Wrocław’ (z miękkim w’ na końcu, bo dzierżawczy był morfem z jerem, w rosyjskim czasem w postaci „lj”). Podobnie z Jarosławiem (a nie Jarosławem) czy Poznaniem.
Takie przestawki to też nic niezwykłego w prasłowiańszczyźnie: porównaj – krowa – Karwina, rabota – arbeit (no, tu już wychodzimy poza słowiańszczyznę).
„Wakacje to okres, gdy część czytelników bloga będzie miało okazję poobcować nieco więcej z naturą. Z wodą, z dzikimi roślinami”
Jeżeli wakacje u Pana wyglądają tak jak ten wpis (dzielenie sitowia na czworo) to współczuję, szczególnie rodzinie 🙂
Panie Panek
Przeczytałem 1/3 i wszystko mi się poplątało. Szkoda czasu na rozplątywanie. Mam ważniejszy problem:
Dokarmiam kijanki, których było mnóstwo a potem mniej (kanibalizm?) aż mi już chleba zabrakło. Czym je karmić? Rzucony chleb znika po pół godzinie, wystarczy odejść od stawu. Jak długo to będzie trwało bo już zapomniałem kiedy im odpadają ogony.
Ale może jest inaczej: Nad wodą latają często te cholerne elsterki czyli sroki. Czy one mogą łapać kijanki, które przecież wyżej niż 5 cm od powierzchni nie podchodzę?
I to by były dla mnie ważniejsze problemy, choć nie dla wszystkich. Bo wszyscy to wolą swoimi kradzionymi Mercedesami rozjeżdżać takie piękne żaby. Stąd moja sympatia dla kijanek.
PS. Wskutek ocieplenia klimatu ryby mi w tym roku wyginęły, woda zamarzła do dna. Życie.
@ZWO
4 lipca o godz. 20:17
Chlebem karmisz kijanki? 😯
Kijanki żywią się glonami.
Kiedyś w celach edukacyjnych trzymałem kilka kijanek w akwarium, aż wyrosły im odnóża, zanikły ogonki i w końcu z tego akwarium wyskoczyły. Akwarium płytkie było, z kilkoma kamieniami umożliwiającymi wyjście z wody. Co jakiś czas donosiłem im wodę z dzikiego jeziorka, aby było więcej glonów. Dzieci obserwowały, jak kijanki otworem gębowym „szurały” po roślinach i kamieniach zbierając plankton i rosnąc w szybkim tempie. Któregoś dnia, po dolaniu świeżej porcji glonów z bagienka, znikła jedna kijanka, potem druga, po niej kolejna. Co się okazało? Wraz z glonami zaczerpnąłem z jeziorka kilka larw ważek, które są drapieżne i chętnie polują na kijanki 🙁
Chleb to nie najlepszy pomysł. Lepszy to jakieś mięso – muchy, karma dla rybek (rozwielitki, ochotki, rureczniki).
Nie wiem nic o zdolnościach srok do łowienia kijanek, ale one są na tyle sprytne, że nie zdziwiłbym się, gdyby im się udało czasem złapać. Wrony w moim parku np. umieją wyciągnąć małże.
Gdyby ryby przeżyły, kijanki zostałby zjedzone pewnie już dawno.
PS. No tak, to zależy od wieku kijanek. Na początku, jak pisze Markot, mogą zeskrobywać i glony, zanim będą potrzebować mięsa.
Notabene, ogon kijanki płazów bezogonowych nie odpada, lecz jest wchłaniany i stanowi również źródło pożywienia. W biotopach, gdzie kijanek jest dużo, więcej niż 5 sztuk na litr wody, może dojść do kanibalizmu. Z moich obserwacji wynika, że część kijanek pozostaje mała, ukrywa się przed większymi i rozwija się bardzo powoli do momentu, aż większe doznają metamorfozy i wyjdą z wody.
ZWO, życzę ci dużo pięknych żabek 😉
Witam
Dziękuję za informacje. To, że ogonki odpadają to był przecież żart, jak zwykle marny.
Z mięsem jest kłopot bo nie chce pływać a ja zupełnie nie wiem, co się dzieje na dnie. Karmiłem karmą dla ryb ale można zbankrutować, choć może wrócę do niej na te kilka tygodni. A drobno posiekany chleb jak znikał tak znika.
Jedno, z czego nie jestem zadowolony, to to, to będą żaby wodne, a ja bym wolał te ziemno- wodne, olbrzymie i jednobarwne płowe lub zielonkawe. Te giną najczęściej pod kołami.
I czy muszę googlować, żeby znaleźć najlepszą metodę zbierania i przenoszenia przez jezdnię? Siatkę już mam ale jak ją pionowo szybko ustawić, żeby nie przeszkadzać kosiarce, która oczywiście dba o święte krowy na kółkach.
Jak już wpis jest o nazewnictwie, to Markotowa żaba nie jest żabą, tylko rzekotką 😉 Jak rozumiem, niedługo po zrobieniu zdjęcia wyskoczyła i poszła w krzaki?
Co do hodowli w naturze, to sroki, nie sroki – zawsze jest większe ryzyko, że coś przyjdzie i zje (ale przecież i kury w kurniku nie są bezpieczne), ale mam nadzieję, że choć parę dorosłych w końcu z wody wyjdzie.
Metody przenoszenia nie podam, bo są lepsi ode mnie praktycy i pewnie lepiej ich rady wygóglać.
@ppanek
5 lipca o godz. 15:22
A w życiu! Całą noc koncertowała z koleżankami w oczeretach (?) 😉
Ta wyskoczyła
Ta również
a te były zajęte czymś innym