Naturalne karmienie, naturalne głodzenie
Na naszym poletku POLITYKI blogi Passenta, Szostkiewicza czy Hartmana mają o rząd, dwa rzędy wielkości większą poczytność niż blogi popularnonaukowe. Jednak patrząc po różnego rodzaju reakcjach moich znajomych w serwisach społecznościowych, wnoszę, że blogosfera polityczno-społeczna jako taka ma umiarkowane grono czytelników. To, co naprawdę ludzie czytają, to blogosfera rodzicielska (zwana nie wiedzieć czemu też w polskim obszarze parentingową). Zatem my, naukowi, jesteśmy już niszą w niszy. Może więc spróbuję tematu rodzicielskiego.
Kwestie rodzicielskie są po trosze psychologiczne, po trosze medyczne. Jak już niedawno pisałem, też w sumie na tematy bliskie rozmnażaniu człowieka, to sfera, w której wbrew pozorom nauka niekoniecznie czuje się jak pączek w maśle. Biorąc pod uwagę spektakularne osiągnięcia medycyny, można nabrać przekonania, że do eksploracji i wyjaśnienia pozostały już tylko jakieś egzotyczne i niszowe zagadnienia, a nagrody Nobla za coraz bardziej drobiazgowe odkrycia w fizjologii, tylko to utrwalają. Podobnie z rozwojem nauk neurokognitywnych, które coraz więcej twardej, przyrodniczej nauki wnoszą do psychologii.
Tymczasem wiele podstawowych zagadnień dotyczących funkcjonowania człowieka to wciąż sfera bardziej mniemań opartych na poszlakach i wyrywkowych badaniach niż twardych dowodach. Tak naprawdę ciężko się dziwić – nikt np. nie weźmie tysiąca dzieci z różnych populacji i nie zacznie w kontrolowanych warunkach prowadzić na nich eksperymentu, podając wyniki z odchyleniem standardowym itp. atrybutami. Pozostają mniej lub bardziej przypadkowe obserwacje, szukanie wzorców i korelacji. A co dotyczy człowieka bezpośrednio jest ponadto szczególnie narażone na interpretacje podrasowane ideologią, światopoglądem i wreszcie modą.
Jednym z takich zagadnień jest kwestia karmienia niemowląt. Obecnie obowiązuje zasada „breast is best” sformułowana przez WHO i rekomendowana przez różne krajowe stowarzyszenia pediatryczne. Mówi ona, że niemowlęta przez pierwsze miesiące życia powinny być karmione piersią. W zasadzie wyłącznie. Inne pokarmy czy napoje są co najmniej niewskazane. Jest to obecnie tak obowiązująca zasada, że nawet na opakowaniach odżywek dla niemowląt jest umieszczona formułka mówiąca, że używanie ich to zły pomysł i trzeba zrobić wszystko, żeby karmić piersią.
Podstawy naukowe do tej zasady, owszem, są. Badania wskazują, że dzieci karmione mlekiem matki są ogólnie zdrowsze niż karmione mlekiem sztucznym. Niektóre z tych podstaw są dość oczywiste – w mleku matki są przeciwciała na zarazki, które ma ona, a więc z dużym prawdopodobieństwem też dziecko. W tej sytuacji taka dostawa przeciwciał musi być korzystna. Inne korzyści są już jednak mniej oczywiste i czasem można się zastanawiać, ile w nich jest rzeczywistego związku, a ile po prostu korelacji. Ludzkie mleko jest szybciej trawione niż sztuczne, więc dziecko wcześniej głodnieje i ma słabszy sen, a twardy sen częściej towarzyszy nagłej śmierci łóżeczkowej itd. Obecnie też karmienie piersią jest częstsze wśród kobiet, które ogólnie dziecko stawiają bardziej w centrum, więc to też może mieć wpływ na rozwój dziecka, nie do końca wprost wynikając ze sposobu karmienia.
Obecnie. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu było odwrotnie, przynajmniej w krajach wysoko rozwiniętych. Wtedy za postęp cywilizacyjny uważano karmienie sztuczne. Ja z dzieciństwa pamiętam, że w stanie permanentnego kryzysu PRL ludzie magazynowali, co akurat udało się kupić. U mnie w domu był np. pięćdziesięciokilowy wór cukru (tym, którzy znają PRL tylko z komedii Barei, zaręczam, że moi rodzice nie „badali zawartości cukru w cukrze”), ale też były zapasy mleka w proszku. Zatem mleko w proszku to był produkt, który dobrze było mieć. Ale to wcale nie da się sprowadzić do dychotomii XX wiek/neopozytywizm/wiara w postęp technokratyczny kontra XXI wiek/powrót do natury. Rzecznicy karmienia wyłącznie piersią argumentują, że jest to sposób naturalny i funkcjonujący od zawsze i wszędzie, a inne karmienie to aberracja.
Owszem, mleko w proszku to stosunkowo nowy wynalazek, ale dzieci od tysięcy lat były dokarmiane mlekiem krowim, kozim, wielbłądzim czy jeszcze jakimś tam. Co zaś do niemalże magicznego przekonania o budowaniu więzi między matką a dzieckiem, to też warto pamiętać, że w przeszłości nawet dzieci karmione mlekiem ludzkim wcale nie zawsze były karmione przez matkę. Istnieje przecież pojęcie mamki, dziś raczej zapomniane, ale funkcjonujące przez setki, jeśli nie tysiące lat. Na luksus karmienia dziecka piersią na każde żądanie, przez całą dobę, nie każda kobieta mogła sobie pozwolić, mając na głowie gromadę starszych dzieci, a jeszcze np. konieczność pracy w polu. (Na marginesie: wątpię, żeby powszechne kiedyś sposoby wychowywania dzieci i modele rodzinne przypadły do gustu osobom deklarującym konserwatyzm).
Mleko krowie jest obecnie niezalecane dla niemowląt. I słusznie. Obecne substytuty mleka są dużo lepiej dostosowane do potrzeb ludzkiego dziecka niż mleko krowy czy kozy (uchodzące za rzadziej alergizujące). Kiedyś jednak nie było wyboru. Co się więc działo, gdy matka nie za bardzo mogła karmić własnym mlekiem, a dziecko miało pecha mieć alergię na krowie? Dziecko umierało. Po prostu – w ówczesnej śmiertelności niemowląt nie było to nic niezwykłego. Całkiem niedawno pisałem, że miłośnicy Matki Natury nie lubią pamiętać o tym, że jest ona okrutna i wcale nie ma na celu uszczęśliwiać każdego człowieka z osobna.
Owszem, na poziomie populacji to całkiem nieźle działa – dzieci piją mleko matki, niektóre też mleko zwierząt gospodarczych, i populacja się rozwija. Na poziomie osobników to jednak działać nie musi. Jednym z filarów doboru naturalnego jest wczesna śmierć niektórych. Czy aby na pewno zwolennicy zasady „brest is best” są na to gotowi? Wydawać się może, że rozsądek uchroni przed tym polem działania doboru. Niestety, zdarzają się sytuacje, że dzieci traktowane zgodnie z tą zasadą umierają w ciągu kilku dni od urodzenia z głodu (w praktyce z pragnienia). Nie mówię tu o Somalii czy innym regionie, gdzie śmierć z głodu jest czymś częstym. Nie mówię też o jakichś dziwnych praktykach znachorskich – takie przypadki są znane z naszego kręgu cywilizacyjnego, gdy w szpitalach stawiających na piedestale prawo dziecka do najlepszego wmawiano matkom, że każda matka jest w stanie wykarmić swoje dziecko, jeśli tylko się postara.
Takie przekonanie naprawdę funkcjonuje. Jeżeli jakaś matka twierdzi, że wszystko wskazuje na to, że produkuje mleka za mało, spotyka się z gradem zaprzeczeń (serdecznej perswazji w najlepszym razie, krytyki z oskarżeniami o wygodnictwo wyrodnej matki w gorszym) ze strony zwolenników czegoś, co można nazwać terrorem laktacyjnym. W ich obrazie świata nie ma miejsca na taką sytuację – jeżeli mleka jest mało, to znaczy, że matka za mało stymuluje jego produkcję. Faktem jest, że tak to fizjologicznie działa – im więcej mleka jest wysysane z piersi, tym więcej produkują go gruczoły. W ewolucji wykształcił się taki mechanizm, dzięki któremu kilkudniowe dziecko dostaje kilkadziesiąt mililitrów mleka na raz, a dziecko kilkumiesięczne kilkaset – w zależności od potrzeb. Niestety, niektórzy nie są w stanie uwierzyć, że mechanizm ten, jak każdy mechanizm fizjologiczny, może w niektórych przypadkach nie zadziałać. Nie jest to nic innego jak magiczna wiara w mądrość Natury.
Od biedy niektórzy dopuszczają wyjątki sprowadzające się niemal do przypadków, gdy kobieta po prostu nie ma gruczołów piersiowych w wyniku jakiejś wady wrodzonej albo mastektomii. Inni mówią o jakichś pięciu procentach kobiet, które rzeczywiście mają problem z laktacją. Są jeszcze głosy stwierdzające, że prawie każda kobieta byłaby w stanie wykarmić dziecko, gdyby nie stres czy błędy zaburzające naturalne dogrywanie się matki i dziecka, jak incydentalne dokarmianie sztucznym mlekiem czy uspokajanie smoczkiem (swoją drogą, czym to jest przy praktykowanym przez wieki uspokajaniem dzieci szmatką nasączoną alkoholem czy makiem?!). Nawet gdyby jednak racja statystyczna była po ich stronie, to należy pamiętać, że te pięć procent to jednak nie jest nikt. Jeśli kobieta jest w tej grupie, to ulegając laktacyjnemu terrorowi i unikając dokarmiania, naraża dziecko na niedożywienie, a w konsekwencji wady rozwoju.
Dlatego z tego, co wiem, na polskich oddziałach położniczych/neonatologicznych wciąż praktykowane jest dokarmianie noworodków, które tracą wagę zbyt szybko. (Każdy noworodek traci masę w pierwszych dniach, bo już wydala, a jeszcze bardzo mało je). Jednak z racji na wyżej wspomniane zalecenia jest to praktykowane niemal ze wstydem, zwłaszcza przez młodszy personel, który był kształcony już w duchu „brest is best” i jeszcze miał mało do czynienia z sytuacjami mniej typowymi.
Dopiero co pisałem o przypadku mojej znajomej, która miała zaburzenia hormonów tarczycowych w ciąży. Tym razem posłużę się historią kolejnej znajomej, już po ciąży. Urodziła ona mniej więcej we właściwym terminie dziecko o niedużej masie. Niedużej, ale wpadającej w dziesiąty centyl, a więc formalnie w normy. Gdyby dziecko miało kilkadziesiąt gramów mniej, byłoby uznane za dziecko o niskiej masie i traktowane ze szczególną troską, w tym z zaleceniem karmienia odżywkami, których kaloryczność powinna pomóc mu nadrobić masę. Skoro jednak było w normie, to znajomej zalecono karmienie wyłącznie piersią. Niemniej mimo że spadek masy noworodka o kilka, nawet dolne kilkanaście, procent jest normalny, to jednak te kilka procent u noworodka czterokilogramowego a u noworodka dwuipółkilogramowego oznacza co innego. U tego drugiego sprawia, że masa spada poniżej norm. Zatem gdy dziecko nie za bardzo dawało się uspokoić piersią, w szpitalu położne jednak dokarmiły dziecko znajomej.
Poza tym jednak znajoma karmiła piersią, mimo że zdecydowanie nie przypominało to obrazka z reklam. Dziecko prawą pierś wolało od lewej, ale przy obu dużo się wierciło, a znana z różnych opowieści uspokajająca rola karmienia jakoś słabo działała. Karmienie, zgodnie z obecnie przeważającymi zaleceniami, miało formę „na żądanie”. Oznaczało to raz piętnaście minut, raz dwie godziny. Raz co pół godziny, raz co trzy. To dlatego, że zasada „na żądanie” obowiązuje dziecko, matkę obwiązuje zasada „nie rzadziej niż co trzy godziny”. Przez całą dobę. Ma to z jednej strony zapobiec wygłodzeniu dziecka, które jeszcze może nie wiedzieć, że pusty żołądek to sygnał do przebudzenia, a z drugiej ma pobudzać laktację (jak pisałem wyżej). Dziecko jadło w sumie całkiem nieźle, choć wymagało to w zasadzie ciągłego smyrania po policzku, żeby nie zasypiało przy piersi na amen. Bo dziecko było bardzo śpiące, nawet jak na standardy noworodka.
Kobiety karmiące piersią doświadczają nawału pokarmu. Jest to stan, gdy gruczoły mleczne rozbudzają się i produkują więcej, niż dziecko jest jeszcze w stanie zjeść. To się zwykle po jakimś czasie dostraja. Znajoma dostała nawału dwa razy. Raz niedługo po rozpoczęciu laktacji, jak praktycznie każda karmiąca. Drugi raz po użyciu odciągacza elektrycznego, gdy odciągnęła mleko, żeby było do karmienia na później. Wiele kobiet ma z nawałem do czynienia wiele razy i długo, ale znajoma nie. Odciągacz (laktator) elektryczny odciągał kilkadziesiąt mililitrów mleka w pół godziny, podczas gdy odciągacz ręczny nie odciągał nic. Tymczasem niektóre kobiety odciągają po kilkaset mililitrów. Znajoma jednak zbytnio się tym nie przejmowała, uznając, że widocznie na razie ma być tyle, a dziecko ssąc, i tak dostaje tyle, ile trzeba. Tak zapewnia przecież zasada.
Na wizytę kontrolną u pediatry poszła więc bez większych zmartwień. Tam dziecko zważono i okazało się, że przyrosło ok. 90 g w tydzień. Położna kazała nakarmić dziecko piersią, co znajoma zrobiła, i waga dziecka urosła chwilowo o 50 g. Jedna i druga wartość to więcej niż nic, ale jednak mniej, niż wskazują normy. Dziecko przybrało do wagi urodzeniowej dopiero mniej więcej po dwóch tygodniach, a więc trochę za późno. Pediatra zadecydowała więc, że trzeba je wybudzać co dwie godziny, a z pewnym zawahaniem dodała, żeby na dodatek jednak dokarmiać sztucznym mlekiem.
Zatem znajoma, zarywając noce, zaczęła karmić dziecko jeszcze częściej i zaczęła dokarmiać sztucznym mlekiem. I owszem, dziecko w dwa dni przybrało tyle co wcześniej w tydzień. Skoro było to możliwe, wyraźnie oznacza to, że wcześniej przybierało mniej, niż mogło, mimo karmienia na żądanie. Natura wcale nie była taka mądra. Zresztą po tym dokarmianiu dziecko przestało być ospałe i dało się karmić bez permanentnego podszczypywania w celu rozbudzenia.
Okazuje się, że sytuacja taka, niepasująca do obrazu rysowanego przez propagatorów karmienia wyłącznie piersią, jest rzadka, ale wcale nie taka wyjątkowa. Na własnym przykładzie opisała to Mama Ginekolog, a więc nie pierwsza lepsza blogerka, ale lekarka zajmująca się kwestiami kobiecymi i będąca na bieżąco. Kto jak kto, ale ona była otoczona odpowiednimi konsultantami laktacyjnymi i też wierzyła, że gdy się postara, wykarmi dziecko. U niej sytuacja była bardziej drastyczna niż u znajomej, bo laktatorem udało jej się odciągnąć dziesięciokrotnie mniej mleka, a dziecko niemal zapadło w śpiączkę, ale widocznie stan ten jest stopniowalny. Są kobiety, które mogą wykarmić bliźnięta albo dziecko swoje i cudze (jako mamka), są kobiety, które są w stanie wykarmić po prostu swoje dziecko, ale są też takie, które swoje dziecko są w stanie, mimo najszczerszych chęci i prób, wygłodzić, a wreszcie takie, które je w ten sposób zagłodzą. Statystycznie może „brest is best”, ale nie każdy wpada w statystyki.
Co ciekawe, dziecko Mamy Ginekolog i znajomej miało taką samą wagę urodzeniową. A więc było małe. Znajoma do odciągacza miała dołączoną butelkę ze smoczkiem z modelu, który ma imitować warunki naturalne. Klasyczne smoczki, którymi pewnie była karmiona większość czytelników tego bloga w czasach, gdy karmienie butelką nie było obciążone odium, puszczają mleko samą grawitacją. Dziecko nawet nie musi za bardzo ssać, a płyn wycieka przez dziurkę. Może to grozić zachłyśnięciem, więc są smoczki bardziej przypominające kształtem brodawkę piersi i wymagające pewnego wysiłku przy ssaniu. No i wreszcie takie, które ponoć wymagają takiego wysiłku co w karmieniu naturalnym. W opiniach internetowych smoczki te jednak bywają krytykowane jako nieskuteczne, bo dzieci ssą tak mocno, że i tak się dławią. Otóż dziecko znajomej po przystawieniu butelki z takim smoczkiem nie wyssało nic. Można zatem przypuszczać, że i ssanie piersi szło mu słabiej niż statystycznemu noworodkowi. To w sumie tłumaczyłoby też, dlaczego znajoma mimo karmienia piersią miała w zasadzie tylko jeden nawał pokarmu – fizjologiczny na starcie, a potem już nigdy od karmienia, tylko raz od odsysania mechanicznego.
Czy nie za duża masa urodzeniowa ma na to wpływ? Nie mam pojęcia, ale widocznie są noworodki, które mają większe kłopoty z wyssaniem odpowiedniej ilości mleka, niż wskazywałaby populacyjna norma. Zbyt dużo ideologii naturalistycznej, która ma stawiać dobro dziecka w centrum, w rezultacie takie dzieci krzywdzi. Nie podważam więc zaleceń WHO, ale wskazuję, że warto pamiętać, że statystyka ma swoje ograniczenia, a ideologia w swoim zrównywaniu wszystkich przypadków może nieść złe skutki.
Piotr Panek
ilustracja w domenie publicznej
Komentarze
Znam przypadek, w ktorym karmienie piersia powodowalo u dziecka biegunke ze sluzem i sladami krwi. Przejscie na sztuczna odzywke natychmiast rozwiazalo problem. Dziecko sie swietnie rozwinelo. Ale i tak matce tlumaczono potem, ze widocznie nie stosowala odpowiedniej diety, ze lekarz, zamiast polecac odzywke dla dziecka, powinien byl sie zainteresowac odzywieniem matki. Ludzie bardzo chca wierzyc w niezawodnosc natury.
Czesto zdarzalo mi sie slyszec sentencje, ze przyroda nie popelnia bledow. To akurat w odniesieniu do homoseksualizmu. Homoseksualista nie mozna sie wiec urodzic, to wbrew naturze. Mistyczne uwielbienie natury jest porownywalne do wiary w doskonala, wszechmocna i milosierna Istote Boska i czesto idzie z nia w parze.
Breast is (niewątpliwie) the best, ale kampanie na rzecz karmienia piersią prowadzone demagogicznie jak bitwa ideologiczna nie sprzyjają odstresowaniu i tak już nerwowej i niepewnej matki. Tym niemniej kampanie te przysłużyły się nie tylko poprawie zdrowotności niemowląt, ale i wpłynęły na jakość mieszanek zastępczych („mleka w proszku”) zbliżając je znacznie do walorów mleka kobiecego. Dodatkowo dwa wielkie skandale (lata 70. Nestle w Afryce i dekadę temu w Chinach melamina w mleku dla niemowląt) sprawiły, że karmienie piersią nabrało znaczenia jako bezpieczniejsze i higieniczniejsze.
Zakazano też reklamy sztucznego mleka, a na jego opakowaniach pojawiły się informacje o tym, że najlepsze dla noworodka jest karmienie piersią.
Kiedy 150 lat temu Henry Nestle wynajduje mleko w proszku i zakłada firmę „Nestlé”, która gwałtownie się rozwija dzięki produktowi «Nestlé’s Kindermehl» czyli mączka dla dzieci, nikt się nie spodziewa, że 100 lat później wybuchnie największy skandal w historii firmy.
Agresywna reklama produktów Nestlé w krajach Trzeciego Świata sprawia, że wiele matek zaczyna stosować mleko w proszku zamiast karmić piersią. Ryzyko wynikające z niedostatecznej higieny i zanieczyszczonej wody zostaje świadomie przemilczane. W rezultacie tysiące niemowląt umierają z powodu biegunki i innych chorób…
„Natura wcale nie była taka mądra” – czy w omawianym przypadku dziecko było faktycznie wygłodzone? Wiadomo tylko tyle, że przybierało na masie niezgodnie z oczekiwaniami pediatry, ale skąd pewność, że nie zgodnie ze swoimi potrzebami? Karmienie piersią obniża ryzyko dziecięcej otyłości, która jest rosnącym problemem współczesnego świata.
Inną sprawą, o której warto wspomnieć to wpływ stresu (niekoniecznie uświadomionego) na problemy z produkcją pokarmu. Na marginesie, terror laktacyjny, jak to trafnie Autor nazwał, z pewnością w sam w sobie może wywoływać taki stres.
@kruk,
takie rozumienie homoseksualizmu może przejawiać ktoś, kto bardzo płytko rozumie naturę bądź zatrzymał się na etapie darwinowskiej ślepej uliczki. Nie każdy osobnik musi rozmnażać się, by przyczyniać się do upowszechnienia genów (jakkolwiek by to z płytkiego punktu widzenia brzmiało idiotycznie)
Homoseksualizm to jest orientacja seksualna czyli pociąg seksualno/romantyczny lub podniecenie skierowane do osób tej samej płci. Utrudnia on, ale nie jest obiektywną przeszkodą w „upowszechnianiu genów”. Świadczą o tym pary lesbijek wychowujących biologicznie własne dzieci, także pary gejów, dzięki surogatkom, mogą mieć własne potomstwo. Elton John ma takie, i całe mnóstwo innych, anonimowych gejów. Pomijam już gejów zakamuflowanych, wiążących się z kobietami dla zamaskowania prawdziwych skłonności.
W rodzinach hetero też się zdarza korzystanie z banku nasienia, kiedy potencjalny hetero-ojciec nie jest płodny lub jest nosicielem dziedzicznej choroby.
@przymski
Z tego, co wiem, nie tylko chodzi o przybieranie wolniejsze niż normy, ale też duże trudności z wybudzeniem. Noworodek dużo śpi, ale kiedy przez to nie jest w stanie jeść, to chyba nie jest to już właściwa ilość. No i jak napisałem, przypadek znajomej jest stosunkowo łagodny, dziecko Mamy Ginekolog przez kilka tygodni w ogóle nie przybrało na wadze.
„widocznie są noworodki, które mają większe kłopoty z wyssaniem odpowiedniej ilości mleka, niż wskazywałaby populacyjna norma.”
Oczywiście. Każdy przypadek trzeba dokładnie obejrzeć, bo zdarzają się na przykład noworodki z ankyloglosją (krótkie wędzidełko języka), a w procesie ssania biorą udział dziąsła, język, podniebienie, których pracę dziecko musi skoordynować.
Przy trudnościach z karmieniem piersią może się przydać nie tylko zdanie położnej, ale i opinia dobrego neonatologa.
@markot, to co piszesz jest oczywiste, mi chodziło raczej o kwestie w rodzaju doboru krewniaczego.
@panek, w tym drugim przypadku nie ma wątpliwości, że coś faktycznie było nie tak. Zasadniczo zgodzę się, że tam gdzie tylko to możliwe, pokarm matki jest raczej najlepszy. Natomiast życie jest pełne kompromisów, w których trzeba podejmować racjonalne decyzje i ważyć wszystkie ‚za’ i ‚przeciw’. Terror laktacyjny i społeczna presja, że jak nie wykarmisz z piersi to jesteś złą mamą to zdecydowanie nieprawidłowa droga. Co ciekawe i może znamienne, gorącymi orędownikami jej potrafią być ludzie…bezdzietni.
Zauważam ostatnimi czasy, że w mediach zanikają terminy „ojciec” i „matka”, a w ich miejsce wchodzą raczej pieszczotliwe i zdrobniałe „mama” i „tata”. Gwiazdka szołbiznesu zostaje mamą, znany prezenter – tatą, „matka” i „ojciec” pozostają zarezerwowani dla wyrodnych, niedbałych, złych? Albo dla formularzy paszportowych?
Szczytem infantylizacji, kompletnie leksykalnie nieuzasadnionym jest „urlop tacierzyński”.
Who is tacierz?
@markot, to jest nic – powiedz „zarodek” to się okaże, że życia nie szanujesz 😉
No właśnie. Zarodek może jeszcze ujdzie, ale „płód”? 🙄
Zapłodnienia też już chyba nie ma, tylko poczęcie.
Błogosławione łono i piersi…
@przymski
Przypisujesz mi poglady, ktore mnie oburzaja.
@kruk,
nie przypisuje Tobie poglądy tylko komentuje Twój komentarz dot. poglądów niektórych.
Natura ma to do siebie, że WSZYSTKO ma w niej sens, nieistotne czy dostrzegany społecznie, politycznie czy jeszcze inaczej. I ten sens wcale nie musi zawsze być dobry i wspaniały. Pozdrawiam 🙂
@kruk
„Czesto zdarzalo mi sie slyszec sentencje, ze przyroda nie popelnia bledow.” Wprost przeciwnie, każdy twój przyrody zawiera wady. Przyroda nie tworzy bytów doskonałych.
Nie można nazwać błędem (z punktu widzenia ewolucji) powstania mutacji, gdyż to jest właśnie „engine room” ewolucji. Ewolucja uczy się i doskonali na własnych błędach.
PS. Nawet osobniki nie biorące bezpośredniego udziału w reprodukcji odgrywają istotną rolę w przetrwaniu całego gatunku. Nazywamy anormalnością coś, co jest naturalnie normalne.
Ewolucja się uczy?
Ewolucja się po prostu dzieje. Mutacje lepiej przystosowane do aktualnych warunków mają większe szanse na przeżycie i upowszechnienie swoich genów.
@przymski
Jednym z najbardziej (aktualnie) unikanych publicznie słów zdaje się być „zygota”. Można za to zarobić kilka razów różańcem 😉
@markot.
Wiem; nie jest to najwłaściwsze okreslenie, ale proces eliminacji błędnych rozwiazań i postep jest w pewnym sensie wynikiem „uczenia sie na błędach”.
Błędne rozwiązania eliminują się same.
@panek
Dla matek noworodków słabo ssących wymyślono taki patent
„https://www.still-lexikon.de/wp-content/uploads/2015/01/Brustern%C3%A4hrungsset.jpg
W butelce jest pokarm odciągnięty mechanicznie. Sonda prowadzi do sutka. Podobne urządzenia składają się z sondy i strzykawki z pokarmem.
https://www.still-lexikon.de/wp-content/uploads/2015/01/Brustern%C3%A4hrungsset.jpg
Tak, słyszałem o takich rozwiązaniach. Także w kręgu moich dalszych znajomych, ale u nich niezbyt się sprawdziły i skończyło się na butelce zwykłej (choć wypełnianej mlekiem odciągniętym laktatorem), bez udawania piersi.
Co do słownictwa, to urlop tacierzyński jest po prostu grą słów. Gry słowne rządzą się swoimi prawami. Tu trzeba pamiętać, że wg przepisów pojęcie „urlop ojcowski” jest zarezerwowane dla innego typu. W Polsce urlop ojcowski ma dwa tygodnie kalendarzowe i jest niezależny od urlopu rodzicielskiego,który może być macierzyński, no i właśnie… skoro nie ojcowski, to potocznie tacierzyński.
Za to w słowniku nie ma już prawie dzieci (chyba że poczęte) – są dzieciaki. Podobnie zresztą jak nie ma zwierząt, zwłaszcza takich w schroniskach, bo zostały wyparte przez zwierzaki.
Co do wymogów pediatrów, to kolejna moja znajoma (kurde, gdy piszę o wypławkach, to mam mniej przykładów po znajomych, dziwne to trochę) też miała problemy z normami przyrostu dziecka, które rozwiązała, zmieniając pediatrę na mniej wymagającego.
A co do wymagań wobec rodziców, to niestety nie jest tak łatwo, że największe mają osoby bezdzietne. Nie doceniasz poziomu cierpiętnictwa. Wiele osób masochistycznie chyba lubi się poświęcać, a w razie odchyleń od ideału samooskarżać i wymaga tego od innych też.
Bardzo dziękuje za ten artykuł. Ja sama karmienia piersią omal nie przypłaciłam ciężką depresją. Moje dziecko przy urodzeniu tez było małe, ja nie miałam pokarmu przez pierwsze dni. Wszystkie koleżanki – mamy ( dodam, ze wykształcone, w tym dwie lekarki) przesyłały mi linki do artykułów o zaletach karmienia piersią i sposobach na rozkręcenie laktacji. Słyszałam, ze dokarmianie sztucznym mlekiem to najczęściej koniec dla karmienia piersią dziecka, bo zaburza odruch ssania i że na pewno jestem w stanie wykarmić swoje dziecko i ze neonatolog, ktory zalecił dokarmianie mlekiem modyfikowanym nie ma racji. Powinnam rozkręcać laktację, nie poddawać sie, nie podawać dziecku sztucznego mleka pod żadnym pozorem! Ja oszołomiona po porodzie uwierzyłam.Moje dziecko płakało jak opętanie przy piersi, bo było głodne, ja juz w pewnym momencie płakałam razem z nim zamiast cieszyć sie macierzyństwem. Na szczescie mąż zachował zdrowy rozsądek i niemal zmusił mnie do podawania dziecku mleka modyfikowanego mówiąc, ze on sie nie zgadza na głodzenie dziecka. Dzięki temu dziecko sie zdrowo rozwijało, ja w tym czasie byłam w dwóch poradniach laktacyjnych, stosowałam wszystkie polecane metody na rozkręcenie laktacji oraz dodatkowo te wyczytane na forach internetowych (słynne „połóż sie na dzień-dwa z dzieckiem do łóżka i przystawian non stop do piersi”). Prawie nie spałam, bo albo rozkręcałam laktację, albo karmiłam, albo o tym czytałam. Byłam kłębkiem nerwow a efektow w postaci przestawienia dziecka tylko na pierś nie było. Położna powiedziała, ze moze mój organizm nie jest w stanie wyprodukować więcej mleka, tak czasem bywa. Ja czułam sie jak najgorsza matka świata. Za każdym razem gdy przygotowałam dziecku butle czułam sie jakbym podawała dziecku truciznę. Do tego jeszcze wszystkie rady odnośnie jedzenia – dużo, zeby ” było z czego produkować mleko” i picia jak najwiecej wody… Czułam sie jak balon. Po ciąży zamiast tracić na wadze tyłam . Okropieństwo. Nikomu nie życzę takiego przeżycia. A co do bliskości to uważam, ze jest większa kiedy tule moje dziecko itd niż kiedy je zmuszałam do wiszenia na piersi, w której nie miało wystarczająco pokarmu.
@panek
Rozumiem, że to zabawa słowna, ale dlaczego ojciec nie może się po prostu udać na urlop rodzicielski, bez stygmatyzowania na macierz i tacierz? Ojciec opiekujący się niemowlęciem to w Polsce tak niesłychanie egzotyczne zjawisko, że aż potrzebuje osobnego terminu? Dla szczególnego podkreślenia?
OK, już przestaję 🙂
Samooskarżenia matek są zazwyczaj zachowaniem wyprzedzającym dla osłabienia antycypowanej (i rzeczywistej) presji otoczenia, bo matka jest przecież wszystkiemu winna. Że dziecko jest za chude lub za grube, nadto lękliwe lub rozwydrzone itd.
Nie bez znaczenia jest konkurencja między obozami matek butelkowych i karmiących piersią, rodzących naturalnie i cesarskich, kupujących słoiczki i gotujących same…
W Polsce ponadto panuje kultura budowania dobrego samopoczucia na krytyce i poniżeniu innych, wzbudzaniu poczucia winy, ocenianiu.
Jeżeli otoczenie (w tym położna i personel w szpitalu) nie ma w sobie wyrozumiałości i wsparcia, a ma krytykę i ocenę, to naprawdę ciężko jest być matką w takim kraju.
Mieszkająca za granicą znajoma opowiedziała mi o pewnym charakterystycznym zdarzeniu. Spotkawszy inną Polkę wspomniała w rozmowie, że odwiedziła ją lokalna zaprzyjaźniona znajoma. Na to Polka:
– Aha, przyszła porównać dzieci?
Notabene, karmienie piersią jest jedną z niewielu szans na „uruchomienie” zasobów tkanki tłuszczowej na udach i biodrach. Według szwedzkich badań nad mobilizacją kwasów tłuszczowych w organizmie kobiet i mężczyzn ( w związku z zawałami serca) ten rodzaj tłuszczu u kobiet stanowi ostateczną rezerwę, właśnie na ewentualne wykarmienie potomstwa. Poza tym uruchamiany jest dopiero w sytuacjach skrajnego wygłodzenia (obóz koncentracyjny, ciężka choroba, anoreksja itp.) dlatego trudno jest schudnąć „tam” przy pomocy diety.
Najszybciej do dyspozycji organizmu w stresie uruchamiane są rezerwy energii z tkanki tłuszczowej zgromadzonej wokół jelit. Męskie baniaste brzuchy grożą zawałem nawet przy ogólnie normalnej wadze.
Kobieta właściwie przygotowana do macierzyństwa
Post grajacy na emocjach, przedstawiajacy dwa przypadki, ktore:
1. osiagniecie wagi urodzeniowej w wieku 2 tygodni to dokladnie tyle, ile pozawala stwierdzic, ze mleko matki dziecku wystarcza
2. niessanie butelki imitujacej pier to kwalifikacja do natychmiastowego sprawdzenia wedzidelke dziecka, a nie podania zwyklej butli (a w zasadzie obu, podjezykowego i tego pod gorna warga), bo, zwlaszcza to pierwsze, jesli jest za krotkie, trzeba przyciac i wtedy ssanie przestanie byc problemem
Szanowny Panie, sądząc po opisie ‚o autorze’ obawiam się że zaproszenie Pana do merytorycznej dyskusji w temacie kp może się skończyć jak w tej anegdocie o gołębiu i szachach ale gdyby Pan jednak chciał spróbować to zapraszam. Pana artykuł oparty na własnym widzimisię co najmniej w połowie jest nieprawdziwy i do tego napisany w tonie który sugeruje, że współczesnym matkom już kompletnie odbiło i naprawdę nie można się zgodzić z takim wylewaniem dziecka z kąpielą
Witam – jako zwolennika kp powyższy artykuł wywołał we mnie duże emocje ale ze staram się być otwarta i akceptować inne punkty widzenia przeczytałam kilka razy. Wciąż jednak niewygodnie mi z wieloma stwierdzeniami które zostały w nim użyte. Temat kamienia mnie interesuje i jestem uczestnikiem różnych forum gdzie kobiety dziela się doświadczeniem . Z ich relacji wynika ze jest dokładnie odwrotnie niż jak to jest w artykule nazwane ze istnieje szeroko pojęty ” terror laktacyjny ” gdziekolwiek biedna matka nie pójdzie . Znaczna większość kobiet doświadcza oferowania mieszanek i jest naciskana na dokarmianie. Niektóre dzieci zabrane od mamy na ważenie są dokarmiane bez zgody rodziców ( i znam to Rowniez z historii własnej rodziny ) . Ciekawi mnie Na ilu przypadkach pan opisuje tzw doświadczenie terroru laktacyjnego ? Powszechnie wiadomo ze wiedza wielu pediatrów dotycząca laktacji nie jest updatowana a siatki centylowe tworzone na dzieciach dokarmianych sztucznie – stad tez każde karmione naturalnie może wypaść słabo. Jeśli dziecko czuje się dobrze, wyproznia się i przybiera to to powinno być wkaZnikiem a nie jakaś siatka która jest mocno uśredniona i nie bierze pod uwagę indywidualnych genetycznych wskaźników. Niemożliwe również jest ze większość kobiet które przestało karmić kp podaje ze nie miało pokarmu – wydaje się to podejrzanie częste. To co chce powiedzieć to chyba fakt ze nie musiałoby by chyba być takiego nacisku na kp ( w waszym rozumieniu terroru ) gdyby nie przesada w druga stronę czyli powszechne dokarmianie pochodzące jeszcze z lat 80 tych gdzie karmienie Mieszanka było oznaka jakiegoś lepszego statusu a dzieci dopajano wodą z cukrem po nocach. Jestem przkonana ze wciąż więcej jest nacisku na dokarmianie mieszanka niż na kp ( u pediatry dostanie się cudowne próbki i ulotki ) . Zdecydowanie zgadzam się z faktem ze nie każde dziecko może przeżyć bez mieszanki jeśli sa do tego wskazania medyczne . Ale jeśli co druga mama w szpitalu jest namawiana do mieszanki bo nikt nie wie jak jej pomoc dobrze przystawić dziecko a Biznes producentów mieszanek się kręci to chyba ten terror laktacyjny możemy sprowadzić do kilku przypadków. Byłoby miło usłyszeć na jakich i ilu przypadkach omawia pan latakcyjny terror 🙂 . poza nawiasem – artykuł ciekawy i kilka punktów naprawdę trafnych .
Muszę również przyznać ze tytuł z lekka nierozważny. Umysł ludzki działa na zasadzie skojarzeń . Może pan swoimi słowami zatrzeć w kimś kto chce karmić piersią wrażenie ze robiąc to zagłodzi własne dziecko i zaprzepaścić czyjaś drogę wiec fajnie by było być ostrożnym z tytułami tego rodzaju . A tak z innej beczki tez jestem ciekawa pana opartej na dowodach wiedzy laktacyjnej .
Z tego, co widzę, wszyscy dotąd wypowiadający się – poczynając ode mnie – to zwolennicy karmienia piersią. Różnica polega na tym, jaki procent par matka-dziecko jest uważany za uzasadniony wyjątek.
Pojęcie „terror laktacyjny” brzmi kontrowersyjnie, a dla osób, którym się go przypisuje, pewnie i niesprawiedliwie, bo one mają dobre intencje i to podparte nauką (przynajmniej częściowo, nie brnijmy w zaawansowaną ideologię, która z karmienia piersią robi panaceum na choroby dziecka i matki, świetną metodę antykoncepcyjną, sposób na odzyskanie sylwetki itd.) Niemniej, pojęcie to ukuły same matki, które czują się właśnie poddane takiemu zjawisku. Z tego, co wiem, takie są obecne wytyczne w szkołach rodzenia, tak zalecają pediatrzy i położne środowiskowe. Jeśli chodzi o liczby, to głupio mi wciąż powoływać się na blog Mamy Ginekolog, ale tam na kilkaset komentarzy pewnie z kilkadziesiąt opisuje to w taki czy inny sposób. Podobnie jest na blogu serwisu Fedisbest. Kobiety, które mają problem z laktacją, mimo korzystania z poradni laktacyjnych i prób jej stymulowania, czują psychiczną presję. To, czy to poczucie jest w pełni racjonalne, to inna sprawa. Poród to nie jest łatwa sprawa. Każde nowe dziecko (nieważne czy pierwsze czy piąte) to nowe obowiązki. W tej sytuacji stres jest czymś niemal oczywistym, nietrudno o depresję poporodową (nie żaden tam kilkudniowy baby blues), kolejne ciotki, babcie i koleżanki bombardują sprzecznymi poradami wychowawczymi i nietrudno jest być przewrażliwionym. Skoro brak stresu jest jednym z kluczowych czynników dla laktacji (skład herbatek ja pobudzających to głównie uspokajacze), to jest bardzo łatwo wpaść w błędne koło – mała laktacja -> stres z tym związany -> jeszcze słabsza laktacja -> jeszcze większy stres. Porady, żeby się wyluzować są tu jak ponury żart, a w realizm tych, żeby się jeszcze wyspać, to już chyba nawet sami doradzający nie wierzą (mówimy o noworodkach, które nawet w idealnych warunkach rzadko dają możliwość dłuższej przerwy). Problemy z pokarmem wiążą się często z „wiszeniem na cycu”, co nie ułatwia wypoczynku.
Oczywiście, lobby producentów sztucznych odżywek jest finansowo silniejsze, ale szczerze mówiąc, mam wrażenie, że łatwiej jest ignorować jawne reklamy niż idące ze wszystkich stron bezinteresowne w sumie porady. A producenci ci zresztą i tak lądują na czterech łapach – wystarczy sprawdzić, kto produkuje preparaty pobudzające laktację.
Co do tytułu, to nie jest pierwszy mój tytuł budzący kontrowersje. Trochę jednak tak ma być. Tytuł ma prowokować. Owszem, trochę chodzi o podważenie zbitki naturalny=dobry. To tak nie działa – naturalne jest masowe umieranie kobiet i dzieci przy porodzie. Naturalne są w ogóle choroby i powikłania. Dobór naturalny to właśnie dobór – selekcja na lepszych, którzy przeżyją i się rozmnożą i gorszych, którzy szybko umrą. Medycyna jest od tego, żeby z naturą walczyć tam, gdzie zagraża ona tym „gorszym”.
Podsumowując, naturalne karmienie jest najlepsze, ale należy uważać, żeby nie okazało się naturalnym głodzeniem.
Wciąż jednak uważam ze znacznie większy jest terror mieszankowy . Zestresowana mama która usłyszy ze głodzi swoje dziecko – ulegnie presji i dalej już domino leci – mniej przystawiania, laktacja mniejsza , znów więcej mieszanki i mniej mleka i bum. Jeśli jest pan zwolennikiem Kp i zna pan korzyści z tego płynące to nacisk na kp przy i tak dość słabym jego procencie ( wiele matek – myśląc ze nie ma pokarmu przechodzi na mieszankę – nie mówię o matkach karmiących z wyboru mieszanka ) jest dość zrozumiały jeśli chcemy by przyszłe pokolenia były zdrowsze i miały mniej otyłości ( która w krajach cywilizowanych rośnie w zatrważającym tempie ). Podsumowując ciekawi mnie cel pana artykułu i rozumiem kontrowersje tytułu ale ile pan naprawdę zna lub potrafi przywołać przypadków ( czy ktoś to gdzieś opisał i zarejestrowal ) dzieci zagłodzonych przez karmienie piersią bo podał pan ” ze są takie przypadki ” co mówi niewiele . I pytam naprawdę w celach informacyjnych bo sama chciałabym niezmiernie poznać statystki dzieci zagłodzonych przez kp ?
Brawo p Piotrze. To jest blog popularno-naukowy i proszę nie dać się zastraszyć naukowcom i specjalistom. Podstawowa wiedza jest wszystkim przydatna. Ww swoje tezy habilitacyjne powinni dyskutować na innych forach.
Ale wszystko świetnie , tylko jeśli naukowy to jakieś odniesienia byłyby przydatne bo w takim razie każdy mógłby szerzyć teorie własne i robić tym krzywdę i ok ale Może warto wtedy nie nazywać jej naukowej tylko zostawić sama nazwę popularna.
Odniesień naukowych można poszukać w dziale https://fedisbest.org/category/evidencebasedmedicine/
Przyznaję wprost, że nie znam dokładnych liczb. Zapewne są niewielkie (mówimy o tym kawałku świata, gdzie nie występuje głód). Oprócz najbardziej drastycznych przypadków śmierci, jak Landona Johnsona, na witrynie ww. fundacji są też przywołane przypadki, gdy niedożywienie (odwodnienie) zwiększyło skutki noworodkowej żółtaczki i spowodowało inne problemy.
To są niewielkie liczby, może nawet mniejsze niż skutki uboczne niektórych terapii. Tyle że w przypadku terapii zwykle nie ma wyboru – albo leczymy, szczepimy, narażając się na skutki uboczne, albo nie leczymy i nie szczepimy, ponosząc jeszcze gorsze konsekwencje. W przypadku karmienia jest wybór. Nie musi to być w końcu wybór albo-albo. Przez jakiś czas da się karmić mlekiem własnym, dostarczając tego, czego nigdy nie będzie w mleku sztucznym z opcją uzupełniania niedoborów.
Gdyby artykuł ten zamieszczony był na innym portalu niż POLITYKA podejrzewałbym, że jest sponsorowany. Oczekuję od autorów tekstów „zawieszanych na” POLITYCE większej odpowiedzialności za słowa; i tytuł (brukowy..sorry) i cały artykuł może przynieść nam (czytającym) znacznie więcej szkody niż pożytku.
Przepraszam, ale nie umiem dopatrzeć się sensownego celu opublikowania powyższego tekstu.
„nie umiem dopatrzeć się sensownego celu…”
E tam, zawsze się można czegoś dowiedzieć o problemach z kręgu przyjaciół i znajomych Autora 😉
Coś dla równowagi
The „fed is best” organization supports the idea that babies should be fed formula during their first days if waiting for their mother’s milk takes too long. This is motivated by the fact that being under fed can cause hypoglycemia and jaundice which can, in turn, lead to brain injury. However, what is unclear is the line between the normal 3-4 day waiting period for the mother’s milk to come in and dangerous dehydration – which is incredibly difficult to diagnose in a newborn
Fundacja zachęcająca do podawania noworodkom sztucznego mleka już w pierwszych godzinach życia, aby zapobiec hipotetycznym „szkodom na mózgu”, bo colostrum (siara) ma jakoby za mało kalorii na potrzeby małego człowieczka, jest dla mnie mało wiarygodna.
„Non-profit” nie jest równoznaczne z „not sponsored”.
PS.
Rzeczona fundacja jest przykładem, jak jednostkowe doświadczenie (dziecko inicjatorki ma autyzm, który zdaniem jego matki wynika z niedożywienia przy karmieniu wyłącznie piersią) może wywołać misjonarską gorliwość w głoszeniu poglądów pozbawionych naukowego fundamentu.
Rozumiem podejrzenia. Z siarą chyba jest tak, że jej wszystkie matki mają bardzo mało, więc tu naprawdę dobór naturalny ma mniejsze pole do popisu.
Swoją drogą, współcześni pediatrzy zapewniają, że to, że siary jest bardzo mało, to żaden problem, nie tylko pod kątem zapotrzebowania na kalorie itd., ale też, że dziecko rzekomo przez pierwsze dni nie czuje głodu. Jeżeli jest to zbadane jakimiś metodami, to w sumie chętnie bym o tym poczytał. To fajnie brzmi jako uspokajacz, ale mało wiarygodnie. Tym bardziej, że jedno- dwudniowe noworodki w tych szpitalach, gdzie zasadę brest is best traktuje się nieortodoksyjnie, bywają uspokajane dokarmianiem. I to działa. To jednak rodzi podejrzenia, że te noworodki są głodne, a dokarmianie ten głód tłumi. Być może jest to niepotrzebne z punktu widzenia rozwoju dziecka i te dwa dni głodu w niczym nie szkodzą, ale trochę kładzie to cień na wyidealizowany obraz cudownego dopasowania matki i dziecka. (Ewolucyjna walka między rodzicami i dziećmi to ciekawy temat, ale zbyt mało o tym wiem, żeby się rozpisywać. W każdym razie, temat ten funkcjonuje w biologii ewolucyjnej, są odpowiednie równania Nasha itd.)
W każdym razie ludzkość jakoś przeżyła i się rozmnożyła bez dokarmiania w pierwszych dniach życia.
Nieortodoksyjne traktowanie breast is best może być typowe dla szpitali, gdzie noworodki trzymane są osobno od matek i personel „nie wyrabia” w dostarczaniu osesków do właściwego źródła pokarmu. Łatwiej dać „butlę” i jest spokój.
Nikt nie idealizuje „cudownego dopasowania” matki i dziecka, ale właściwa opieka nad obojgiem bardzo sprzyja obniżeniu poziomu stresu i dobremu rozwojowi procesu naturalnego karmienia.
Ustalenie zapotrzebowania na kalorie to jeden problem, traktowanie siary głównie jako źródła niedostatecznej liczby kalorii, to następny.
Ustalanie wartości pożywienia na podstawie jego kaloryczności zmierzonej przez spalenie próbki w bombie kalorycznej to metoda bardzo prymitywna.
Człowiek nie jest piecykiem spalającym węglowodany, tłuszcz i białka.
Siara ma notabene działanie przeczyszczające, ułatwiające wydalenie meconium czyli smółki w jelitach noworodka, która zawiera m.in. koncentrat żółci (bilirubiny).
„bombie kalorymetrycznej” oczywiście 😳
Już kilka dni po przeczytaniu i odsapnieciu od tematu na ” zimno ” jestem w stanie jesscze tez dostrzec ze tytuł jest wręcz brutalny. Widząc go i nie czytając tekstu a tudzież czytając pobieżnie ktoś naprawdę może wyciągnąć mylne wnioski – szczegolnie ze autor naprawdę nie potrafi podać nawet liczby przypadków dzieci zagłodzonych przez kp. To ze coś się czasem zdarzy nie powinno powodować generalizujących wniosków. Bardzo krzywdzące. W opiece poporodowej brakuje specjalistom wiedzy i przygotowania matek ( czyli tzw edukacji ) i to jest największy problem. Rozumiem jeśli autor który zna się na wszystkim jak to jego opis wskazuje , snuje teorie na wszelkiego rodzaju tematy ale jeśli chodzi o coś tak ważnego jak żywienie dzieci byłabym naprawdę ostrożna. Jeśli tylko miał pan na celu wywołać kontrowersje to można ja uzyskać na wielu innych polach.
Prywatna krucjata założycielki fundacji nie jest szczególnie mocną rekomendacją, więc nie zalecam bezkrytycznego przyjmowania wszystkich tez z jej serwisu. Dlatego też zwróciłem uwagę na dział, gdzie przywołują artykuły naukowe. Nie sprawdzałem wszystkich, ale te, które kliknąłem raczej były w pismach pubmedowych, a nie w altmedowych. Oczywiście, nadal jest ryzyko wybierania publikacyjnych wisienek, ale to dotyczy niemal każdego serwisu tematycznego z tezą. Tamten serwis nie ukrywa, że tezę pewną forsuje.
Co do kalorii, to pewien symbol wartości odżywczych. Akurat co siary, to chyba nikt zbytnio nie twierdzi, że jest ona bardzo odżywcza, bo ma inną funkcję niż mleko późniejszych faz. I akurat karmić siarą próbuje pewnie zdecydowana większość matek (czasem przy CC bywa problem), problemy zaczynają się później, gdy mleka właściwego ma powstawać coraz więcej, a nie zawsze się tak dzieje.
Dzieci zagłodzonych przez karmienie wyłącznie piersią jest zapewne znikoma ilość. (Choć nawet jedno to za dużo, skoro jest alternatywa.) Chociażby dlatego, że w sytuacjach drastycznych zwykle pediatrzy czy sami rodzice zauważają, ze coś nie działa i trzeba dokarmić. Dzieci głodzonych, mniej lub bardziej, pewnie jest więcej. Nawet kobiety, które robią wszystko, żeby karmić tylko własnym mlekiem (wprost z piersi czy odciągacza), czasem przyznają, że wiąże się to z głodem dziecka (por. http://www.mamalla.pl/karmisz-nie-glodze/#comment-1545594562). Swoją drogą, jeżeli chodzi o skalę „terroru laktacyjnego”, to oprócz wcześniej wskazanych blogów, są kolejne, gdzie kolejne matki o nim piszą. Popularna stała się fraza „Karmisz? – Nie, głodzę!”, można poszukać. Stąd tytuł mojego wpisu nie jest całkiem oderwany od frazeologii używanej w tym temacie.
Rozumiem, że Pani ma poczucie, że karmienie piersią jest wciąż niedoceniane i nawet może Pani podać procenty, które to potwierdzają. (Pozdrawiam przy okazji blog mamasy.pl) Tyle że to raczej procenty kobiet, które przestały karmić piersią z różnych przyczyn. Jedną z nich jest to, ze wcale nie każdej matce jest łatwo zaspokoić głód dziecka. Gdy karmienie trwa 15-30 minut, po czym dziecko zaraz odbija i zasypia, a na następne budzi się za kilka godzin, łatwiej doceniać rolę piersi. Gdy zamienia się to w przysłowiowe „wiszenie na cycu” na zmianę z (kilku)godzinnymi rytuałami usypiania i walki z tzw. kolką (wcale nie jest prawdą, że niespotykaną przy karmieniu piersią, który to mit sam usłyszałem kiedyś od pewnej położnej), sprawa się komplikuje (i wracamy do kwestii relaksu jako warunku dobrej laktacji).
Co do celu mojego wpisu, to nie jest inny niż pozostałych – coś mnie właśnie zaciekawiło i postanowiłem się podzielić z czytelnikami bloga. Nie mam złudzeń, że moje wpisy mają większy wpływ na postawy ludzi. Ani za wielu ich nie czyta (od czego zacząłem ten wpis), ani się przesadnie nie przejmuje. Co zaś do zaintrygowania mnie, tak się składa, często są to kwestie idealizowania rozwiązań „naturalnych” i „ekologicznych”, cokolwiek to ma znaczyć. Jestem ekologiem i często stykam się z postawami po prostu naiwnymi lub silnie zideologizowanymi, na co reaguję kontrą.
Dziękuje . Tak ma pan trafne spostrzeżenia aczkolwiek czy nie wszystko sie sprowadzano braku edukacji.? Gdyby każda matka w wiedizala ze początki kp sa bardzo trudne i żeby rozkrecic laktację trzsba właśnie przejść przez okres tzw ” wiszenia na cycu ” i dziecka budzenia się po trylion razy w nocy bo tak matka z dzieckiem niestety znajdują ten rytm zanim się on ustabilizuje i nie jest abnormalne . Gdyby każdy z nas wiedział ze jest to cześć procesu to czy nie przeszlibysmy z tym do porządku dziennego i nie nazywali tego głodzeniem?. Jeśli na przykład mamy mieć operacje wymiany stawu kolanowego to dostajemy rzetalna informacje co będzie sie działo po operacji i ze będzie nas bolec przez następne 4 tygodnie i jest to proces i po Prostyń zachodzimy z tym do porządku jak do części rekonwalescencji pooperacyjnej. W przypadku kp mało jest uświadamiania mam ze to jest cześć procesu jeśli się chce karmić ( ciagle przystawianie, niespanie , widzenie na cycu ) . Dobre rzeczy nie przychodzą zawsze łatwo. Jeśli wiemy ze cos się będzie działo to jestemy w stanie to bardziej zaakceptować . Dalej sadze ze główny problem to brak takowej edukacji i przygotowania matek. Ale spedzamy mnóstwo czasu wybierając piękne śpioszki i kocyki . Dziękuje za dyskusje i pozdrawiam
Mam okazję śledzić (prawie) z bliska proces karmienia piersią od narodzenia (12 dni temu) mojego pierwszego wnuka. Dziecko urodziło się w domu, bo położna zaufała bardziej swojemu doświadczeniu („to potrwa jeszcze co najmniej 10 godzin i nie ma się co śpieszyć do izby porodowej”) niż przekonaniu przyszłej matki, że urodzi między 21 a północą. Dziecko przyszło na świat dwie minuty po północy, odebrał je ojciec dziecka instruowany telefonicznie przez położną, która dobiegła po fakcie. Ważenie i mierzenie odbyło się po południu, położna przychodziła codziennie przez tydzień doglądać dziecka i położnicy, pediatra odwiedził ich i zbadał dziecko na trzeci dzień.
Potem było „wiszenie na cycu”czyli feeding on demand , po trzech dniach (bez codziennego ważenia) dziecko straciło 90 g (z 3540 g wagi urodzeniowej) potem pojawiło się mleko, a dziś doniesiono mi z dumą, że po niecałych 2 tygodniach waga pokazała 3760 g. Mleka jest tyle (wycieka samoistnie z jednej piersi podczas karmienia drugą) że zbierane jest do słoika i dodawane do kąpieli niemowlęcia.
W spokojnym domowym otoczeniu, z ojcem troskliwie pomagającym w pielęgnacji łatwiej pewnie zaspokoić potrzeby noworodka, a fachowa i życzliwa opieka położnej na pewno nie jest do przecenienia.
Gratulacje p Piotrze, 43 komentarze (długie) to pański rekord. Czy pomyslał Pan o popuszczeniu cugli i udostepnieniu blogu szerokiej rzeszy naukowców tak jak zrobił to p Jacek Kowalczyk dla ateistów. Jeden człowiek wypala się szybko.
Jest mnóstwo tematów do publikowania na poziomie popularno-naukowym. Przesyłam uszanowania.