Po publikacji w „Nature” czas pomyśleć o doktoracie
Jakiś czas temu znajoma z Uniwersytetu w Wageningen przesłała mi paczuszkę, a w niej książkę swojego autorstwa. Bardzo się ucieszyłem, bo lubię takie prezenty, a na dodatek tematyka dotyczyła sinic.
Wbrew oczekiwaniom licznych instytucji finansujących naukę wielu badań nie da się zaplanować od początku do końca w oparciu o szczegółowy harmonogram. To nie tak, że naukowcy to roztrzepańcy, którzy nie mogą okiełznać swoich myśli i pomysłów, po prostu praca badawcza zakłada, przynajmniej częściowo, czynnik niewiadomy, który na ogół jest właśnie jej przedmiotem zainteresowania. W wielu projektach wyniki cząstkowych analiz decydują o kierunku dalszej drogi badawczej. Zaskakująco dobrze ujął to irlandzki dramaturg George Bernard Shaw, laureat Nagrody Nobla: „Nauka nigdy nie rozwiązuje problemu bez tworzenia dziesięciu kolejnych”.
Jakiś czas temu, prowadząc badania nad sinicami występującymi w Polsce, dotarliśmy z koleżeństwem do miejsca, w którym na pojawiające się pytania nie mogliśmy udzielić odpowiedzi. Brakowało nam przede wszystkim sprzętu i doświadczenia w prowadzeniu określonego typu analiz. To sytuacja, w której część badaczy po prostu kończy projekt, inni szukają możliwości współpracy. Naszą sytuację komplikował brak ośrodka w Polsce, który byłby w stanie potrzebne nam badania przeprowadzić.
Pomysł pojawił się po wieczornym spacerze w lesie. Może by napisać do zagranicznych badaczy i zaprosić ich do współpracy? Wiedziałem, do kogo mógłbym się zwrócić – pewien zespół naukowców z Holandii wypracował bowiem najbardziej wiarygodną metodę analizy interesującego nas parametru, co znane mi było z ich licznych publikacji. Poza tym byliśmy kiedyś na tej samej konferencji. Wyglądali na miłych ludzi.
Napisałem zatem wiadomość mailową, w której skrupulatnie opisałem, co badamy, jakie otrzymaliśmy dotychczas wyniki i co marzyłoby nam się jeszcze zbadać. Wiadomość wysłałem, musiałem mieć więc w sobie wystarczająco dużo optymizmu, by liczyć na odpowiedź. Z drugiej strony spodziewałem się, że przejdzie bez echa bądź w bliżej nieokreślonej przyszłości otrzymam kulturalną odmowę współpracy. Facet, do którego adresowałem swoją prośbę, legitymował się ponad 150 publikacjami w znamienitych czasopismach, w tym pracą oryginalną w „Nature” i niemal 4 tysiącami cytacji w literaturze światowej – dosyć pokaźny dorobek jak na dziedzinę nauk środowiskowych.
Pamiętam, że nie dopiłem jeszcze piwa, które dla odwagi otworzyłem, pisząc wiadomość, a już otrzymałem odpowiedź. Z grubsza brzmiała następująco: „Cześć Piotr! Super, dziękuję za propozycję współpracy. Prześlij jak najszybciej swoje próbki do nas, bo w przyszłym tygodniu koleżanka będzie robiła te analizy”.
Wpadłem w niemałą panikę, bo nie spodziewałem się tak błyskawicznej propozycji. Na szczęście okazało się, że kultury sinic hodowane przez kolegę były już wystarczająco gęste i można było je po odpowiednim przygotowaniu przesłać. Wszystkie szczegóły obgadywaliśmy z nową koleżanką z Holandii przez Skype’a. Gdy ja deprecjonowałem nasze badania, ona je komplementowała. Nie ukrywam, było to miłe, zwłaszcza ze strony kogoś znanego mi doskonale ze świetnych publikacji naukowych, w tym we wspomnianym „Nature” (jako drugi z sześciu autorów). Nasze nowe koleżeństwo przeprowadziło analizy, przesłało wyniki i od tego czasu współpraca zaczęła się na dobre rozwijać.
Zaszczytem jest dla mnie pracować z lepszymi. Poza tym to jedyny sposób, żeby się rozwijać. Opisane powyżej doświadczenie jest dla mnie bardzo budujące. W naszych wzajemnych relacjach nie było miejsca na zawiść i wyrachowanie. Nikt nie pytał, za ile punktów uda się opublikować wyniki badań, które jeszcze się nie zaczęły i na którym miejscu listy autorów się znajdzie. Nasi holenderscy znajomi wyznają zasadę, którą warto wziąć sobie do serca: „co-operation above competition”. Podejrzewam, że pomaga im świadomość, że osiągnęli już pewien konkretny naukowy sukces – potrzeba kompulsywnego porównywania się z innymi i patologicznego liczenia rozmaitych punkcików jest wtenczas mniejsza.
No więc stoję na korytarzu w pracy i oglądam z wypiekami na twarzy wspomnianą książkę, którą z Wageningen dostałem. Jest to zgrabna synteza kilku publikacji naukowych autorki w zagranicznych czasopismach, uzupełniona o komentarz i podzielona na rozdziały. Każdy rozpoczynają pieczołowicie wybrane i genialnie pasujące do treści cytaty z piosenek rockowych. Sinicowy rock’n’roll. Czytam, a w oddali niecierpliwi się koleżanka z probówkami krwi w ręku. Nie słyszę jej, sam nic też nie mówię. Zatkało mnie. Okazuje się, że autorka książki, o pokaźnym i uznanym w świecie dorobku naukowym, przesłała mi właśnie swoją, wydaną tydzień wcześniej… rozprawę doktorską wraz z zaproszeniem na jej obronę.
Czy czujecie przepaść, która rozpościera się przed polską nauką? To wyzwanie ją pokonać, ale dopóki będziemy zwalczać się wzajemnie i małostkowo kolekcjonować punkty, stopnie i tytuły, dopóty będzie nam bardzo trudno to osiągnąć.
Piotr Rzymski
Ilustracja: Piotr Rzymski (CC BY-ND 2.0)
Komentarze
Można sobie tę obronę obejrzeć na żywo: https://www.wageningenur.nl/en/activity/The-neurotoxin-BMAA-in-aquatic-systems.-Analysis-occurrence-and-effects..htm
I nawet tytuł dla niespecjalistów mają. Całość (ogłoszenie, transmisja, archiwizacja, etc.) zarządzana jest na poziomie uczelni a nie wydziału. To również lekcja. której nikt w Polsce nie odrobi. A już „co-operation above competition” to dla nas zupełne Himalaje. Mentalne.
Z takim natchnieniem, z jakim pisze Pan o sinicach, to tylko Sienkiewicz o Niderlandach… Aż się ciśnie na usta „Jeszcze Polska nie umarła”.
Dobrze, przesadziłem, ale w optymistycznym kierunku…
Po namyśle – nie. Znaczy, nie przesadziłem.
Pozdrawiam.
„To wyzwanie ją pokonać, ale dopóty będziemy zwalczać się wzajemnie i małostkowo kolekcjonować punkty, stopnie i tytuły, będzie nam bardzo trudno to osiągnąć.”
Może raczej „dopóki” (tak długo jak ) będziemy się zwalczać, (dopóty) będzie nam trudno…
Bo chyba nie „dopóty będziemy się zwalczać, aż będzie nam trudno…” 😉
Lubię entuzjazm, z jakim podchodzi Pan do swojej dziedziny zainteresowań, a szukanie współpracy z lepszymi (o lepszych możliwościach technicznych i kwalifikacjach) to piękna cecha, dobrze rokująca na przyszłość, choć trochę „niepolska” 🙂
Dziękuję za miłe komentarze. Młody badacz musi pokonywać rozmaite przeszkody, w tym lokalne, grunt to konsekwentnie robić swoje i w razie potrzeby wychodzić poza swoje lokalne ramy. Na tym można tylko zyskać – ‚the only way to get smarter is by playing a smarter opponent’ 😉
@markot
dzięki za poprawkę, którą już poprawiłem 🙂
Po tytule — który pokazał mi się wśród tytułów innych nowych wpisów na blogach — sądziłem, że chodzi o ten news:
http://naukawpolsce.pap.pl/aktualnosci/news,410853,polacy-zaobserwowali-przebudzenie-gwiazdy-nowej.html
o którym było ostatnio sporo (szybko jednak zginął w zalewie kolejnych informacji ze świata astronomii, głównie tych dotyczących planety Proximy Centauri). Praca w Nature, całkowicie polski zespół, a pierwszy autor to doktorant po pierwszym roku studiów. Można pracować w Polsce i odnieść sukces naukowy i publikacyjny — choć fakt, że na razie jest to niestety wyjątkiem od reguły.
Oczywiście, że w Polsce można osiągnąć sukces publikacyjny – polscy badacze publikują nie tylko w Nature, ale i innych dobrych periodykach (nine każde świetne badanie nadaje się do Nature czy Science. Istotne jest czy to przekuwa się w wysoko podniesioną głowę, pogardę dla innych zespołów badawczych i możliwość rozdawania kart po swojemu od CK po NCN czy w chęć współpracy, pomoc młodszym badaczom i dzielenie się wiedzą i doświadczeniem?
@anova
Ciekawy nick
Natrafiłem na hmmm… popis poziomu polskiej nauki. Ewentualnie też polskiego dziennikarstwa.
Najpierw sensacyjny tytuł w wyborczej.pl
„Ślimaki spod Wrocławia zjadają pisklęta. „Odkrycie było szokujące”
Potem detale: dwie doktorantki przyglądające się cierniówkom (ptakom wędrownym):
„W dniu, w którym wykluły się pisklęta, w gnieździe cierniówki zdarzyło się nam zaobserwować ślimaka. Na drugi dzień ślimaka nie było, a pisklęta były martwe. Zjedzone”
„o tym, że gniazdo odwiedził ślimak, świadczy pozostawiony śluz i charakterystyczne odchody”.
Co to znaczy „zjedzone”?
Gdy w moim ogrodzie widzę ślady śluzu oraz charakterystyczne odchody, to wiem, że faktycznie był tam ślimak. Widząc też ślady żerowania na sałacie, truskawkach czy (aktualnie) pomidorach, stwierdzam: aha, nadżarte przez ślimaka.
Widzę też ślady żerowania os na gruszkach, srok na śliwkach itp.
Dziś na grządce truskawek odkryłem zewłok, a raczej jego część bez głowy i piersi, orzechówki (ptaka). Obok był ślad ślimaka (śluz i charakterystyczne odchody) ale ja i tak podejrzewam sąsiedzkiego kota 🙄
He he, z takim zapałem jaki Pan ma, można zwojować cały świat !
A nie myślał Pan o wydaniu własnej książki?
Jeśli chodzi o zagraniczne wydawnictwa, polecam MIT Press, jeśli chodzi o nasz polski rynek, to najbardziej sensowne jest chyba PWN, wydają też książki naukowe.
Życzę takiego zapału do wszystkiego, za co Pan się bierze !
Pozdrawiam,
Sebastian Zatoń