Seksmisja
Metoda zapłodnienia in vitro budzi w Polsce niemałe kontrowersje. Tymczasem na świecie technika ta stosowana jest praktycznie rutynowo w przypadku par walczących przez długie lata z niepłodnością i nikt już nie prowadzi debaty za lub przeciw tej metodzie, pojawiły się już bowiem inne techniki, które wzbudzają podobne kontrowersje, co kilkadziesiąt lat temu wzbudzało zapłodnienie in vitro.
Mowa tutaj choćby o zapłodnieniu pozaustrojowym, w którym do duetu komórki jajowej oraz plemnika pochodzących od zainteresowanej pary dołącza dodatkowa komórka jajowa. Ten typ zapłodnienia, będący póki co jeszcze rzadkością, stosowany jest w przypadkach, gdy u matki wykryto chorobę mitochondrialną, która powoduje groźne w skutkach zaburzenia metabolizmu tkanek o wysokiej przemianie materii – takich jak tkanka mięśniowa lub nerwowa.
W skrócie: mitochondria to niewielkie organella, posiadające własny materiał genetyczny i stanowiące centra energetyczne każdej komórki, zaangażowane w przemiany energetyczne niezbędne do prawidłowego funkcjonowania wszystkich komórek naszego organizmu. Komórka z wadliwymi mitochondriami funkcjonuje na upośledzonym poziomie, często pozostaje niezdolna do wykonywania przeznaczonych jej funkcji.
Ponieważ tylko komórka jajowa posiada przy zapłodnieniu w swoim wnętrzu mitochondria (plemnik po przedarciu się przez barierę ochronną komórki jajowej zostawia swoje mitochondria niejako „na zewnątrz”), wszystkie mitochondria, które dziedziczymy, pochodzą z linii matczynej. Więc jeśli matka jest nosicielką wadliwych mitochondriów, mitochondria te odziedziczy każde z jej dzieci.
Rozwijające się techniki zapłodnienia pozaustrojowego w przypadku, gdy przyszła matka jest nosicielką wadliwych mitochondriów, pozwalają na zminimalizowanie tego problemu poprzez wykorzystanie komórki jajowej innej kobiety, zwanej dawczynią. Komórka jajowa dawczyni, pozbawiona własnego jądra komórkowego ze swoim materiałem genetycznym, stanowić będzie zastępcze miejsce zapłodnienia, do którego wprowadzone zostaje jądro komórkowe z pełnym materiałem genetycznym – powstałe z połączenia komórki jajowej matki nosicielki oraz jej partnera.
Tak przygotowana komórka jajowa dawczyni rozpoczyna normalne podziały komórkowe prowadzące w dalszym przebiegu do rozwoju zarodka, w którego komórkach nie będzie wadliwych mitochondriów. Urodzone w ten sposób dziecko będzie miało teoretycznie troje rodziców – parę, od której otrzymało jądrowy materiał genetyczny, oraz matkę, od której otrzymało zdrowe mitochondria. Póki co negatywne skutki takiego trójrodzicielstwa są nieznane.
Na tym jednak nie koniec, bowiem w krajach wysokorozwiniętych myśli się już o kolejnych nowych metodach uzyskiwania potomstwa, tym razem nakierowanych na pomoc parom jednopłciowym.
Obecnie pary jednopłciowe zdane są na adopcję obcych genetycznie dzieci albo układy, w których jedna ze stron jest rodzicem właściwym (tym, od którego pochodzi część materiału genetycznego dziecka; pozostała część pochodzi od dawcy odmiennej płci), a druga strona dziecko to uzna/adoptuje jako swoje. Dzięki rozwojowi medycyny problem ten najprawdopodobniej uda się niedługo rozwiązać. Otóż prowadzi się eksperymentalne badania, na razie na myszach, w których do uzyskania potomstwa używa się materiału genetycznego pochodzącego od osobników tej samej płci.
Zasada jest podobna jak w przypadku usuwania wadliwych mitochondriów – do komórki jajowej, pozbawionej własnego materiału genetycznego, pochodzącej od dawczyni, wprowadza się jądro z materiałem genetycznym powstałym z połączenia materiału genetycznego pochodzącego z komórek rozrodczych (dwóch plemników lub dwóch komórek jajowych) osobników tej samej płci.
W przypadku par żeńskich dawczynią mogłaby być jedna z dwóch pozostających w związku osób, wówczas urodzone dziecko miałoby dwie matki, w przypadku par męskich konieczna byłaby obecność dawczyni, która prawdopodobnie byłaby również matką zastępczą na czas ciąży. Na razie są to badania wstępne, ale kto wie, czy już za 10 lat technika ta nie stanie się standardową metodą uzyskiwania potomstwa przez pozostające w związku dwie osoby tej samej płci?
Tak więc podczas gdy w Polsce spieramy się o zapłodnienie in vitro i związane z nim regulacje, świat idzie coraz dalej w znajdowaniu sposobów na posiadanie zdrowego potomstwa.
Judyta Juranek
Ilustracja: Scott Maxwell, LuMaxArt FS Collection Orange0170; www.lumaxart.com; CC BY 2.0
Dodatkowe informacje mogą Państwo znaleźć tutaj:
Irie N, Weinberger L, Tang WW, Kobayashi T, Viukov S, Manor YS, Dietmann S, Hanna JH, & Surani MA (2015). SOX17 is a critical specifier of human primordial germ cell fate. Cell, 160 (1-2), 253-68 PMID: 25543152
Deng JM, Satoh K, Wang H, Chang H, Zhang Z, Stewart MD, Cooney AJ, & Behringer RR (2011). Generation of viable male and female mice from two fathers. Biology of reproduction, 84 (3), 613-8 PMID: 21148107
Komentarze
A fuj!
A czy ci starcy w sukienkach sà w stanie to zrozumieć?
Mam dwa pytania,
Pisze Pani o zdrowym potomstwie, ale podane przez Panią przykłady (nb. bardzo ciekawe) to raczej eksperymenty biologiczne, ich związek ze zdrowiem nie jest dla mnie oczywisty.
Po drugie mam wątpliwości do samego kontekstu wymienionych badań: mimo medialnego rozgłosu, rynek par jednopłciowych pragnących potomstwa jest setki razy mniejszy od analogicznego rynku par hetero (ponad 10% populacji jest bezpłodna a kolejki do adopcji są na całe lata). Czy rzeczywiście obsługa takiej niszy to prawdziwy powód rozwoju badań?
Za naszym nieco prowincjonalnym sporem o in vitro stoi (oprócz walki o władzę) jakiś lęk o uprzedmiotowienie człowieka. A to jest sprawa kultury a nie biologii.
Proszę Pani,
Problemem numer jeden jest dziś nadmiar ludzi na naszej planecie, a nie brak owych ludzi.
Po pierwsze to, zasoby Ziemi są skończone, a więc każdy kolejny nowo narodzony człowiek jest kolejnym konkurentem do jej, ograniczonych przecież zasobów. Zgoda – Ziemia wyżywi nawet i 10 miliardów ludzi, tyle, że wtedy będziemy, jak u Lema, jeść jakąś bryję czy też innego „byrbycia” oraz mieszkać w czymś na podobieństwo szuflad – polecam na początek „Kongres Futurologiczny”.
Po drugie, to postęp techniczny eliminuje dziś ludzi z pracy nie tylko fizycznej, ale i umysłowej. Jaki więc jest sens, aby pomagać w rozmnażani się osobom z ewidentnie uszkodzonym DNA, skoro w 100% zdrowi, inteligentni i pracowici ludzie nie mogą dziś znaleźć pracy, a w przyszłości o prace będzie jeszcze trudniej?
Po trzecie, to jakie będą w przyszłości konsekwencje tych metod zapładniania „in vitro”? Powtarzam, że w ten sposób przychodzi na świat potomstwo osób z ewidentnie uszkodzonym DNA, a więc DNA tych „dzieci z probówki” może być też uszkodzone, tyle, że my o tym jeszcze nie wiemy, jako że nie rozumiemy przecież do końca owego „kodu życia” i nie wiemy więc, jakie będzie potomstwo potomstwa tych „dzieci z probówki”.
Podsumowując: jak najbardziej TAK dla badań naukowych nad ludzkim DNA, ale zdecydowane NIE dla ich komercjalizacji, jako że po prostu za mało jeszcze wiemy o naszym DNA. Jesteśmy jak ci pierwsi badacze zjawiska promieniotwórczości, którzy nie zdawali sobie sprawy z wpływu tego zjawiska na organizm ludzki w dłuższym okresie czasu. Zachowujemy się jak ten uczeń czarnoksiężnika ze znanego filmu Disneya, któremu wydawało się, że poznał zaklęcia…
Dwie uwagi.
Prawna: matka to wg polskiego prawa kobieta, która urodziła dziecko. Tekst stosuje trochę inną, niezgdoną z polskim prawem terminologię
Biologiczna: a ryzyko analogiczne do wynikające z disomii monoparentalnej? Materiał genetyczny z komórk jajowej i plemnika nie jest w każdym m-cu tak samo dobry. Niektóre geny przenoszone są rzez gamety są unieczynnione poprzez metylację i zarodek musi otrzymać je z odpowiedniej gamety, nie dowolnej. Tak jest między innymi z genem kodującym insulinopodobny czynnik wzrostu 1. Istnieją choroby spowodowane przez to, że oba geny pochodzą od tego samego rodzica (disomia monoparentalna), jak zespół Angelmana czy Pradera-Willego.
mpn
Mówiąc prosty, zrozumiałym językiem – chodzi tu o ryzyko spowodowane tzw. chowem wsobnym.
Poza tym, to jaki sens jest wszczepiać komuś cudze jajko zapłodnione często także plemnikiem pochodzącym od zupełnie obcej, przypadkowej osoby? Czy naprawdę uważasz, ze mamy na świecie za mało ludzi a za dużo pieniędzy i generalnie zasobów?
Zacznijmy więc od początku, czyli od tego, że stosunki kazirodcze w nauce (biologii) nazywa się chowem wsobnym (ang. inbreeding), a polega on na kojarzeniu osobników spokrewnionych ze sobą w stopniu wyższym niż wartość średniego spokrewnienia danej populacji. Skutkiem chowu wsobnego jest więc wzrost homozygotyczności potomstwa, czyli braku jego genetycznej różnorodności, co jest wysoce szkodliwe jako iż sporo chorób genetycznych jest uwarunkowane obecnością tzw. allelu (czyli „wersji” genu) recesywnego, a zatem ujawniają się one w osobnikach homozygotycznych (jednorodnych genetycznie). Allel to jest zaś, w wielkim skrócie, jedna z wersji (odmian) genu znajdująca się w określonym miejscu na danym chromosomie czyli na formie organizacji materiału genetycznego wewnątrz komórki (chromosom to jest cząsteczka DNA, to jest kwasu dezoksyrybonukleinowego, który pełni rolę nośnika informacji genetycznej organizmów żywych). Allel (niepoprawnie “gen”) recesywny jest więc odmianą genu pochodzącym od jednego z rodziców, który przekazany potomkowi zostaje zdominowany przez drugi gen z tej pary genów, pochodzący od drugiego z rodziców, stąd też u potomka cecha kodowana przez gen recesywny nie zostaje przekazana. Przykładowo: hemofilia jest dziedziczona w sposób recesywny, co oznacza, iż chorują na nią jedynie osoby z pełną ekspresją recesywnego genu, czyli że kobieta nosicielka zmutowanego allela genu posiada drugi chromosom X z prawidłowym allelem, i nie choruje (u człowieka występuje jedna para chromosomów płciowych: u kobiet złożona z dwóch chromosomów X, a u mężczyzny z chromosomu X i chromosomu Y). Syn, który urodzi się ze związku z nosicielką wadliwego genu, może więc (ale nie musi) odziedziczyć po matce tę wadliwą mutację i wtedy będzie chorował on na hemofilię, natomiast córka z takiego związku może być tylko nosicielką zmutowanego allelu (prawdopodobieństwo odziedziczenia wadliwego allelu wynosi tu aż 50%). Możliwe jest także zachorowanie na hemofilię córki kobiety-nosicielki wadliwego genu, w przypadku, kiedy ojciec takiej dziewczynki będzie chory na hemofilię: wówczas obydwie kopie genu będą miały te wadliwe mutacje. Dziecko mężczyzny chorującego na hemofilię będzie zaś zdrowe (chłopiec) lub będzie nosicielem (dziewczynka), przy założeniu, że drugi rodzic nie jest nosicielem uszkodzonego genu. Dziecko kobiety będącej nosicielką może być zaś nosicielem (dziewczynka) lub może być chore (chłopiec), ale może też być zdrowe, przy założeniu, że ojciec nie jest chory na hemofilię, czyli nie jest nosicielem uszkodzonego genu.
To było na razie tyle o ryzyku chowu wsobnego, a więc także i metod typu „in vitro”.
„Albert!…Natury sie nie da oszukac…” cisnie sie na usta…
Nie zyjemy pod ziemia w kilkadziesiat lat po wybuchu bomby N, nie mamy – jako gatunek ludzki – problemu z rozmnazaniem, wiec nie rozumiem w jakim celu naukowcy prowadza tak ryzykowne eksperymenty, badz co badz, na ludzkim gatunku.
I o ile rozumiem, ze pary hetero starajace sie o dziecko wykorzystuja dostepne metody, zeby to dziecko jednak miec – szczescie w najczystszej postaci, bez watpienia – o tyle nie jestem pewien, czy produkcja ludzi z osobnikow tej samej plci nie bedzie poczatkiem konca…
Nie znam sie na genetyce, ale na zdrowy rozsadek: jesli cos nie zostalo zaprojektowane w jakims celu, to chyba lepiej za bardzo nie kombinowac, a po prostu uzbroic sie w cierpliwosc?… Jesli osobniki tej samej plci powinny byc w stanie miec potomstwo to moze powinnismy dac Naturze te kilka milionow lat, a Ewolucja zrobi swoje?…
Napiszcie cos, bo sie gubie…
Jeśli się mylę w mym zrozumieniu działania mechanizmu dziedziczności, to proszę o sprostowanie mych błędów przez fachowców.
ichimangi
To samo myślę…
@Leonid
„chodzi tu o ryzyko spowodowane tzw. chowem wsobnym”
Nie, nie chodzi. Chodzi o to, że z materiału genetycznego dwóch plemników nie będzie zdrowego dziecka, jak daleko byliby spokrewnieni, bo mają na DNA reszty metylowe w podobnych miejscach i pewne geny nie będą działać.
„hemofilia jest dziedziczona w sposób recesywny, co oznacza, iż chorują na nią jedynie osoby z pełną ekspresją recesywnego genu, czyli że kobieta nosicielka zmutowanego allela genu posiada drugi chromosom X z prawidłowym allelem, i nie choruje”
u niektórych kobiet występują słabo nasilone objawy hemofilii na skutek lionizacji.
mpn
Możesz to napisać prostszym językiem? Oczywiste jest przecież, że aby powstał normalny zdrowy człowiek, to potrzebny jest materiał genetyczny zarówno z jajka jak i z plemnika – inaczej bylibyśmy klonami (kopiami) naszego rodzica i powstawali przez pączkowanie, dziedzicząc całe DNA naszego rodzica, z całym jego „dobrodziejstwem inwentarza”. Stąd też natura stworzyła płcie, abyśmy nie byli klonami (kopiami) naszego rodzica, a więc aby zminimalizować ryzyko dziedziczenia uszkodzeń, które się zawsze w DNA pojawiają w wyniku podziału komórek (analogia do błędów, które nieuniknione są podczas wielokrotnego kopiowania tej samej informacji zakodowanej n.p. na dysku czy też „gwizdku”). Stąd więc zdrowe, normalne potomstwo może mieć tylko kobieta z mężczyzną (generalnie w przypadku ssaków samiec z samicą), i żadna „poprawność polityczna” tego nie zmieni, jako że takie a nie inne są prawa natury. Stąd też obecna propaganda związków „gejowskich” jest szkodliwa dla społeczeństwa, i jako taka powinna być prawnie zakazana, jako że zagraża ona zdrowiu przyszłych pokoleń. Dziwne, ze naukowcy, tacy jak Pani Judyta Juranek, nie chcą, albo tez nie są w stanie tego zrozumieć. 🙁
@Leonid
Płcie nie są potrzebne, byśmy nie byli kopiami rodziców. Tu wystarczy rozmnażanie płciowe, które żadnych płci nie wymaga, a tylko różnych rodzajów gamet (np ślimaki).
Natomiast w plemniku niektóre geny są wyłączone. W komórce jajowej też. Istnieją geny, które są wyłączone w każdym zdrowym plemniku i istnieją geny wyłączone w każdej komórce jajowej. Tak więc materiał genetyczny z 2 komórek jajowych będzie miał niektóre geny wyłączone w obywu kopiach, a inne włączone w obydwu kopiach, podczas gdy dla zdrowia potrzeba 1 kopii działającej i 1 wyłączonej.
Natomiast być może w przyszłości będą mozliwości włączania\wyłączania tych genów.
mpn
Jeśli płcie nie są potrzebne, to dlaczego one są? A w przyszłości to zastąpi nas, tak czy inaczej, AI. Ludzie są przecież potrzebni tylko po to, aby tą AI stworzyć, jako że ewolucja nie jest w stanie jej stworzyć bezpośrednio.
@Leonid
Wiele rzeczy jest niepotrzebnych. Wyrostek robaczkowy, 2 nerki, pęcherzyk żółciowy. Mozna się bez nich obyć. Ale jednak z pęcherzykiem żółciowym żyje się trochę lepiej, niż bez niego.
mpn
Nie, wyrostek robaczkowy jest potrzebny (proponuję poczytać coś na ten temat), druga nerka jest też potrzebna na wypadek awarii pierwszej. Płcie są zaś potrzebne, aby nie doprowadzić do degeneracji gatunku, nieuniknionej w systemie „pączkowania”, poza najprostszymi organizmami. Proszę poczytać też coś o chowie wsobnym (inbreeding).
@Leonid
Raczej tobie proponuję poczytać.
1) słucham, po co jest wyrostek robaczkowy
2) 2. nerka jest potrzebna na wypadek pierwszej piszesz – tak, na wypadek. Nie jest konieczna dla przeżycia. Ale przeżywalność jednak zwiększa
3) bardzo ciekawe, jako że tysiące gatunków nie mają płci i nie pączkują (a już sugestia, że inbred ma jakieś związki z pączkawaniem, dowodzi nieznajomości pojęć). Może zapytam inaczej: rozumiesz w ogóle pojęcie ‚rozmnażanie płciowe’? Bo zdaje mi się, że niekoniecznie.
mpn
1. Opublikowane w 2009 roku badania uczonych z Uniwersytetu Duke’a w Durham dowiodły, że wyrostek robaczkowy pełni ważną rolę w funkcjonowaniu układu odpornościowego człowieka, będąc magazynem pożytecznych bakterii oraz wytwarzając krwinki białe chroniące organizm przed szkodliwymi wirusami i bakteriami oraz biegunką (Wikipedia, więcej w wersji angielskojęzycznej pod „function” – http://en.wikipedia.org/wiki/Vermiform_appendix).
2. Druga nerka radykalnie zwiększa szanse przeżycia na wypadek awarii pierwszej, szczególnie wśród osób pozbawionych dobrej opieki lekarskiej, czyli wśród ogromnej większości ludności świata, a jeszcze bardziej przydało by się nam drugie serce i druga wątroba (płuca też mamy podwójne, podobnie jak półkule mózgowe). W technice to się nazywa nadmiarowość (redundancy), masowo stosowana tam, gdzie najważniejsza jest niezawodność systemu, a więc w lotnictwie, transmisji i przetwarzaniu kluczowych danych, n.p. finansowych czy militarnych czy wreszcie w kontroli procesów produkcyjnych, których przerwanie jest bardzo kosztowne (chemia, farmacja, hutnictwo etc.).
3. Tak, tysiące gatunków nie mają płci, ale pokaż mi kręgowca, że nie wspomnę już o ssakach, który się rozmnaża bezpłciowo. Nawet rośliny czy robaki mają płci! U niektórych robaków samiec jest o wiele mniejszy niż samica i siedzi na stałe w jej odbycie, od czasu do czasu ją zapładniając, trutnie są wyrzucane z uli na jesieni a niektóre samice owadów konsumują swego męskiego partnera po stosunku seksualnym, niemniej bez samców żyć nie mogą w sensie, że nie są w stanie mieć potomstwa, a przecież jesteśmy, przynajmniej według Dawkinsa, głównie maszynami do reprodukcji, niejako niewolnikami naszych genów. Polecam „Samolubnego gena”!
3. Jak tam z matematyką (arytmetyką) pozwalającą dzielić przez zero? Przeczytałeś już może coś profesora Wiliama Kahana? Przypominam, że komputery doprowadziły do ponownego zainteresowania arytmetyką, w której wydawało się nam jeszcze tak niedawno, że nic już nowego wymyślić nie można. Never say never! 😉
Pozdr.
@Leonid
1) Tak, istotnie całe 2 kg utkania limfoidalnego jelita wraz z kilkoma metrami długości i kilkudziesięcioma m2 powierzhcni nic nie znaczy, a w razie zagrożenia zbawia nas zwykle kilkucentymetrowy pypeć. To stary pogląd, miłośnicy od lat nazwywają wyrostek robaczkowy migdałkiem jelitowym.
2) oczywiście że zwiększa, ale jej brak nie oznacza śmierci. Jest całe mnóstwo przystosowań, bez których można by się obyć, ale jednak z nimi prawdopodobieństwo przeżycia się zwiększa
3) najbardziej spektalukarny przykład to waran z Komodo. Rośliny nie mają płci. Mogą mieć kwiaty męskie lub żeńskie. Mszyce, jeśli chodzi o owady, też świetnie rozmnażają się bezpłciowo. Zadałem kluczowe pytanie: czym jest rozmnażanie płciowe? Bo ani rozmnażanie płciowe nie oznacza istnienia płci, ani istnienie płci nie oznacza, że rozmnażanie będzie koniecznie płciowe.
4) Kahana nie, Dawkinsa tak. No podaj ten konstrukt, jestem ciekaw 🙂 Choć z matematyką stoję dużo gorzej, niż z biologią czy medycyną 🙂
mpn
1. Ponad 90% obywateli każdego państwa nic w praktyce nie znaczy, a o wszystkim decyduje elita składająca się z mniej niż 10% całej ludności. Podobnie jest w przypadku pożaru – tu liczą się właściwie tylko strażacy, a jaki % ludności świata stanowią strażacy, wliczając nawet OSP? Góra kilka…
2. Druga nerka większa znacznie prawdopodobieństwo przeżycia, a w przypadku awarii pierwszej zwiększa je o 100% czyli wręcz radykalnie!
3. Rośliny mają de facto płcie: organy męskie i żeńskie. Warany z Komodo tylko wyjątkowo rozmnażają się bezpłciowo, jako że gdyby takie rozmnażanie było standardem, to doprowadziło by do chowu wsobnego i wymarcia tego gatunku. Cytuję z Wikipedii: „Opisano przypadki dwóch samic, które złożyły niezapłodnione jaja – fingerprinting genetyczny potwierdził, że genotyp wyklutych z nich młodych jest identyczny, jak ich matek.” Poza tym, rozmnażanie płciowe jest standardem jeśli chodzi o owady a szczególnie kręgowce. Jak widać, z biologią u ciebie marnie, bo niestety, ale nic a nic z niej nie rozumiesz… 😉
4. Jak to już pisałem, nie muszę tej arytmetyki z dzieleniem przez zero definiować, jako że zrobił to za mnie, i to dość dawno temu, wspomniany już na tym blogu profesor Wiliam Kahan z Berkeley, twórca arytmetyki używanej dziś w praktycznie wszystkich komputerach a także laureat prestiżowej nagrody Turinga.
Na początek: IEEE 1985, IEEE standard for binary floating-point arithmetic, ACM SIGPLAN Notices 22, 2 (Feb.), 9–25. Miłej lektury! A poza tym, to jak pisałem: we współczesnej arytmetyce, to każda skończona liczba dzielona przez zero daje w wyniku nieskończoność, która jest zapisywana w pamięci komputera jako liczba dodatnia bądź też ujemna w następujący sposób: pierwszy bit jest znakiem (oznaczającym + albo -), następnie mamy wykładnik zawierający same jedynki oraz mantysę równą zeru. Przypominam, że dla liczb w pojedynczej precyzji ów wykładnik ma 8 bitów, a mantysa 23 bity, zaś dla liczb podwójnej precyzji ów wykładnik ma 11 bitów, a mantysa 52 bity i że ten zapis oparty jest na zapisie naukowym, czyli liczba równa się mantysie pomnożonej przez podstawę (w zapisie „ręcznym” jest ona 10, a w komputerze 2) podniesioną do potęgi równej wykładnikowi czyli n.p. pi=3.14=0.314*10**1 gdzie 0.314 to mantysa a 1 do wykładnik zaś 10 to podstawa (w komputerach jest ona równa 2). Myślę, że prościej tego wytłumaczyć się już chyba nie da!
Homozygotyzacja wynikająca z chowu wsobnego nie ma nic wspólnego z ewolucyjnym wyścigiem zbrojeń, którym jako tako daje się wyjaśnić skądinąd dziwne zjawisko procesów płciowych. Dla biologii teoretycznej to właśnie istnienie płci jest zagadką, która wymaga główkowania, a nie ich nieistnienie.
panek
Widać więc, ze biologowie nie znają i co gorsza nie rozumieją mechanizmu powielania się DNA, a więc nie rozumieją, do czego potrzebne są płcie. Jeszcze raz przypominam więc, że wielokrotne kopiowanie tej samej informacji prowadzi zawsze do powstania błędów w owej kopiowanej informacji, o czym wie każdy informatyk, i każdy inżynier, ale o czym nie mają, jak widać, najmniejszego pojęcia biolodzy (biologowie?). 🙁
Fora internetowe i komentarze pod blogami to kopalnia pomysłów na nobla. Nic, tylko brać i publikować w renomowanych pismach! 😉
Do naprawy błędów przy replikacji DNA potrzebna jest kopia zapasowa DNA, czyli druga nić w helisie (plus cały mechanizm enzymatyczny itd.) Z procesami płciowymi to ma tyle wspólnego, ile sonety Petrarki.
panek
Tak, potrzebna jest kopia zapasowa w postaci drugiej nici oraz DNA innej osoby, odmiennej płci. A praktycznie cała poezja (poza wychwalającą czyny tzw. bohaterów czyli osobników mordujących na masową skalę innych ludzi) wyrosła z tego, że ludzie mają dwie płcie. Polecam także pięciorniaków Lema i ich dramat czwórni, na którym zbudowana została cala kultura owych pięciorniaków.
Cytuję: Stanisław Lem już pół wieku temu eksperymentował z cywilizacjami, których płciowość jest odmienna od naszej. Opisał np. cywilizację, która zna pięć płci (Dada, Mama, Gaga, Fafa i Haha). Zamiast naszego „trójkąta małżeńskiego” u nich produkuje się wyciskacze łez na temat „dramatu czwórni”, czyli o kochającej się rodzinie, której zabrakło piątego do kompletu.
http://wyborcza.pl/duzyformat/1,127291,8721092,Postplciowa_przyszlosc.html
A co do Nobli, to aby je dostać, to trzeba mieć „plecy” w pewnym szwedzkim komitecie i najlepiej jest też mieć odpowiednie pochodzenie rasowe, czyli od Chazarów.
P.S.
Pani Autorka unika dyskusji jak pewien prezydent RP?
Większość życia na Ziemi nie ma płci i radzi sobie z tym przez prawie 4 mld lat całkiem nieźle. Owszem, organizmy te biorą udział w ewolucyjnym wyścigu zbrojeń i podkradają cudze DNA, ale z płcią to nadal nie ma nic wspólnego. Tak samo, jak z płcią nie ma nic wspólnego dwuniciowość DNA. Mechanizmy usuwania niedokładności replikacji tak samo dobrze działają u organizmów bezpłciowych, jak i kilkunastopłciowych. Inną sprawa jest, że ewolucja zachodzi dzięki temu, że nie są one doskonałe.
@Leonid – Autorka nie unika komentarzy, tylko czeka w którym kierunku rozwinie się dyskusja.
Generalnie celem wpisu było zapoznania Czytelników z coraz to nowszymi możliwościami technik zapłodnienia pozaustrojowego; starałam się przekazać informacje obiektywnie, bez opowiadania się po jakiejkolwiek stronie. Pozostawiając problemy natury biologicznej na boku, kwestię tego czy dwóch mężczyzn czy dwie kobiety będę mogły mieć dzieci posiadające materiał genetyczny obojga partnerów/partnerek z legalnego punktu widzenia pozostawiam etykom i prawnikom.
Jeśli chodzi o przeludnienie, to wszystko zależy od punktu widzenia – ogólnie na świecie populacja rośnie, jednak przyrost populacji nie jest rozłożony równomiernie – niektóre obszary, w tym choćby Polska odnotowują powolne zmniejszanie się populacji.
Jeśli chodzi zaś o kwestię istnienia płci – niektóre z teorii biologicznych mówią o tym, iż płeć była produktem ubocznym ewolucji. Ważna jest zmienność genetyczna – nawet bakterie, które reprodukują się przez proste podziały komórkowe, wymieniają między sobą do pewnego stopnia materiał genetyczny (np. w postaci plasmidów) nabywając dzięki temu cechy pozwalające na lepsze dostosowanie do zmieniającego sie środowiska (choćby wzrastająca odporność na antybiotyki wśród bakterii). Pewne ryby zmieniają płeć w zależności od warunków, niektóre gatunki ślimaków są zaś hermafrodytyczne czyli mają zarówno męskie jak i żeńskie organy płciowe.
Jotka
Dziękuję za odpowiedź. oto moje uwagi:
1. Polska jest obiektywnie przeludniona, jako że w niej mamy dziś, podobnie jak przed wojną miliony ludzi zbędnych: dziś głównie bezrobotnych w miastach oraz, jak przed wojną, ukrytą, wielomilionową nadwyżkę ludności wiejskiej, jako że nasze polskie rolnictwo wegetuje dziś tylko „dzięki” pomocy unijnej, ale ta pomoc jest dla polskiego rolnictwa przekleństwem a nie błogosławieństwem, jako że utrwala ona archaiczną strukturę polskiego rolnictwa, które bez pomocy unijnej dawno temu by zbankrutowało w warunkach otwartej gospodarki rynkowej.
2. Ciekawa wypowiedź na temat płci. Moim zdaniem płcie są mechanizmem wprowadzającym automatyczne zabezpieczenia przed wynikiem chowu wsobnego oraz służą one do minimalizowania błędów powstających w sposób nieunikniony przy wielokrotnym kopiowaniu informacji, tu informacji zakodowanej w DNA. Oczywiście, patrzę na to wszystko z punktu widzenia nie tyle biologii, co teorii systemów i informatyki.
Pozdr.