Recepta
Mam pomysł. Dotyczy on radykalnej przebudowy systemu nauczania na wyższych uczelniach. Dotychczasowy system jest absolutnie marnotrawny. Każdy student przechodzi przez te same przedmioty obowiązkowe, czy tego potrzebuje, czy nie, zalicza te same laboratoria i ma używać tych samych podręczników. A przecież każdy student jest inny i optymalna ścieżka studiowania jest dla niego inna. Mój planowany system będzie oparty na systemie służby zdrowia, który jest wybitnie zoptymalizowany w kierunku, którego właśnie chcemy: każdy pacjent jest leczony indywidualnie, na to, na co jest chory, a nie na coś innego, zaś nad sprawnością całości czuwa liczny, wielce fachowy i wyspecjalizowany system administracyjny.
Do dzieła więc – poniżej nakreślę podstawowe założenia nowego, wspaniałego systemu, posługując się, tytułem przykładu, realiami studiów informatycznych, które dobrze znam.
- Student po przyjęciu na studia będzie musiał wybrać swojego wykładowcę Podstawowej Opieki Dydaktycznej (dalej wykładowcę POD).
- Jeśli student poczuje, że czegoś nie umie, powinien umówić się telefonicznie na wizytę u wykładowcy POD. W czasie wywiadu zdiagnozuje on niewiedzę studenta i w sytuacjach standardowych przekaże mu brakujące informacje, a także wypisze receptę uprawniającą do wypożyczenia podstawowego podręcznika z biblioteki bądź do wizyty w laboratorium i określonej liczby godzin ćwiczeń na stosownym oprogramowaniu.
- W razie potrzeby wykładowca POD może wypisać studentowi skierowanie do wykładowcy-specjalisty. Gdy już dojdzie do zaplanowanej wizyty, tenże wysokiej klasy fachowiec dokona głębszej analizy niedomagań naukowych studenta, będzie mógł dać mu do rozwiązania zadanie, próbne kolokwium albo nawet egzamin, wielostronnie diagnozujący wiedzę podopiecznego. Następnie wytłumaczy mu nawet zawiłe kwestie z zakresu swojej specjalności, da receptę na specjalistyczne podręczniki z biblioteki albo prawo zdalnego uruchamiania zaawansowanych programów w laboratorium. Oczywiście wszystko w ramach skierowania: jeśli student przyjdzie ze skierowaniem (powiedzmy) na wyjaśnienie maszyny Turinga, a w trakcie rozmowy okaże się, że nie rozumie także działania automatu ze stosem (albo nie daj Boże jakiegoś niezbędnego zagadnienia z zakresu innego przedmiotu), specjalista oczywiście odeśle go do wykładowcy POD po nowe skierowanie.
- Mechanizm skierowań dydaktycznych i recept na podręczniki i wykorzystanie oprogramowania umożliwią dogłębną analizę realnych potrzeb edukacyjnych i kontraktowanie usług dydaktycznych w ramach wydziału, uczelni, a może nawet kraju. Dzięki temu wykorzystanie kadry naukowej będzie dużo bardziej efektywne, a gdyby przypadkiem jakiemuś wykładowcy-specjaliście na Uniwersytecie skończył się kontrakt na wyjaśnianie algorytmu A*, to przecież student zawsze będzie mógł ze swoim skierowaniem pojechać na Politechnikę albo SGGW, gdzie jest stosowny ekspert, który jeszcze ma niewykorzystany limit w kontrakcie. W bibliotekach pojawią się w obfitości podręczniki, których naprawdę potrzeba, a wycofane zostaną z półek te, których nikt nie czyta.
- Ministerstwo oczywiście otworzy centralną infolinię, informującą o wolnych miejscach, kolejkach i terminach do poszczególnych wykładowców-specjalistów w całym kraju.
- W razie trudności przed sesją albo załamań w tworzeniu pracy magisterskiej będzie można skorzystać z przychodni Nocnej Pomocy Dydaktycznej (NPD), a w najpoważniejszych wypadkach z Wydziałowego Oddziału Ratunkowego (WOR) bądź specjalistycznych ostrych dyżurów, gdzie (po odstaniu naturalnej w takich miejscach kolejki) doraźnej pomocy dydaktycznej poddawani będą studenci zagrożeni powtarzaniem roku albo nawet skreśleniem z listy studentów.
- Powstaną także Szpitale Dydaktyczne, gdzie szczególnie niedomagający studenci będą w warunkach dydaktyki zamkniętej poddawani intensywnym zabiegom reedukacyjnym oraz sanatoria, gdzie będą po takiej dawce nauki odzyskiwali siły na łonie przyrody, poddawani łagodnym zabiegom wzmacniającym motywację i apetyt na wiedzę.
- Za zgodą Ministerstwa możliwe będzie prowadzenie eksperymentalnych, wysokospecjalistycznych procedur dydaktycznych dla osób mających rzadkie, nietypowe przypadłości, na przykład wybitny talent powodujący błyskawiczne zużywanie nawet zaawansowanych podręczników. W razie komisyjnie zdiagnozowanej konieczności, rozpatrywanej w trybie pilnym przez komisję ministerialną, będzie można sprowadzać najnowsze dzieła światowe albo nawet posyłać studentów na konsultacje do uczonych zagranicznych.
Moim zdaniem już na pierwszy rzut oka widać, że ten system będzie bardziej przejrzysty, naturalny, oszczędny i efektywy od tego piramidalnego marnotrawstwa, które mamy teraz, kiedy wszyscy uczą wszystkiego, każdy może przyjść na konsultacje do kogo tylko chce i czytać bez kontroli wszystkie czasopisma i książki z biblioteki.
Ilustracja: Philippa Willitts, Flickr (CC BY-NC 2.0)
Jerzy Tyszkiewicz
Komentarze
System świetny, ma tylko jeden słaby punkt: Student, który czuje że czegoś nie umie (punkt 2), to jest jakaś efemeryda – więc system rozsypie się, bo nie będzie na niego zapotrzebowania.
No ale może taka jest własnie intencja stojąca za tym planem 🙂
@cmos
Będziemy wzorować się na stomatologii i propagować chodzenie co pół roku do kontroli. Można też twórczo zaadaptować system regularnej kontroli lekarskiej i szczepeiń ochronnych u dzieci.
(wykładowca POD) czasie wywiadu zdiagnozuje niewiedzę studenta i w sytuacjach standardowych przekaże mu brakujące informacje
Ile informacji można przekazać w ciągu 10 minut?
Jeśli metodą „na stomatologa”, to pierwsza wizyta – kontrola, szukanie dziury, potem termin na łatanie dziury, ewentualne leczenie kanałowe w trzech posiedzeniach…
Popieram, ale bez znieczulenia 😎
A u nas temu prawie wszyscy czują, że prawie wszystkiego nie wiedzą (i co się zresztą dziwić, skoro większość wykładowców nie zdała by egzaminu z nieswoich przedmiotów), jaki jest podręcznik, często nie wiadomo albo i wiadomo, ale wykładowcy nie widzą i pytania na zaliczeniach są z innych podręczników, nikt do nikogo nie idzie, bo i tak mało kto potrafi dobrze tłumaczyć, a wszystko jest w książkach, których jest tyle, że i tak nie da rady przeczytać…
@mpn
To pewnie znaczy, że się już zbliżacie do standardów, przewidzianych w moim planie. To w gruncie rzeczy podobna sytuacja do tej, która opiszę poniżej.
Syn znajomych miał jesienią silną infekcję i lekarz podejrzewał zapalenie płuc. Wysłał go na rentgena, którego mu zrobiono i powiedziano, że opisany będzie na początek następnego tygodnia (była chyba środa). Wkurzył się i zrobił prywatnie. Wyszło, że ma zapalenie i zaczął się leczyć. Po paru dniach przyszło pierwsze zdjęcie z opisem, że zapalenia płuc nie ma. W ten sposób były dwa zdjęcia z tego samego dnia, na jednym miał zapalenie płuc, na drugim nie. Ponieważ kolejki do specjalistów są długie, dostał skierowanie do szpitala, gdzie go nie przyjęli, ale przynajmniej obejrzeli zdjęcia, zrobili trzecie i ustalili, co się naprawdę dzieje. Miał po prostu zapalenie płuc.
I ten ostatni krok to jest to, co musicie jeszcze na uczelni zrobić. Jak inne metody zawodzą, trzeba wypisywać skierowania do szpitala, tj. na intensywny obóz naukowy do znanego profesora. Ratując się przed zalewem chętnych, przynajmniej będzie musiał sprawdzić, co oni umieją.
Co ciekawe ten opisany tutaj z pomocą analogii służby zdrowia pomysł przypomina mocno system kształcenia na technicznych uczelniach niemieckich: każdy student indywidualnie dobiera sobie przedmioty (w ramach pewnych programów/ścieżek), czyli także przebieg studiów; co semestr spotyka się z profesorem, którego wybrał na mentora; a nad właściwym przebiegiem czuwa kilka instancji, do których można zwrócić się o pomoc w trudnych sytuacjach. Dodatkowym atutem w wielu dziedzinach jest możliwość zatrudnienia na uczelni, a także aktywnego udziału w czynnym uprawianiu nauki.
Pytanie nieco naiwne: ilu studentów będzie w stanie spełniać wymogi stawiane przez gospodarza?
Z własnego doświadczenia wiem, iż procent studentów godnych tego miana jest raczej niski. Takich wyróżniających się pamięta się długo.
Jeśli pominąć piękne porównania z systemem ochrony zdrowia to przypomina mi to nieco systemy anglosaskie. Indywidualne prowadzenie studenta, wybór wykładów i egzaminów itp. A czy student sam przyzna, że ma braki to to zweryfikują właśnie kolokwia i egzaminy. Jedynym minusem będą pewnie koszty na głowę.
Z poważaniem W.
Szanowni Komentatorzy,
Sytuacja chyba dojrzała, żebym się odezwał i wyjaśnił genezę mojego tekstu.
Napisałem go jako satyrę na publiczną służbę zdrowia, z którą ostatnio miałem kilka zderzeń. Wymyśliłem sobie, że jeśli różne jej cechy przeniosę w scenerię uczelni wyższej, wszyscy dostrzegą ich absurdalność. To stąd recepty na korzystanie z książek w bibliotece (w domyśle: zakazane bez recepty), skierowania do wykładowców-specjalistów i odsyłanie po nowe skierowanie, jeśli trzeba studentowi wytłumaczyć coś innego, niż wynika ze skierowania, centralny rejestr kolejek do wykładowców-specjalistów, Nocna Pomoc Dydatkyczna i inne kwiatki.
Ku mojemu zdumieniu, Komentatorzy potraktowali mój tekst serio i dostrzegli w tym systemie zalety, kórych ja nie zauważyłem, albo podobieństwa do zagranicznych modeli uniwersytetu, których nie byłem świadom.
Wiele się przy tej okazji nauczyłem, zwłaszcza o niezależności tekstu od autora, ale sam niezbyt umiem skomentować go na poważnie albo odpowiedzieć na poważne pytanie @gsj. Przepraszam.
@J.Ty
Widocznie to co chciałeś przekazać wcale nie jest takie oczywiste. Też ostatnio muszę mieć kontakty ze służbą zdrowia tą FOZ i nie mogę się nadziwić skąd te skrajnie złe opinie o służbie zdrowia. Większość moich wizyt wspominam obojętnie a niektóre z zadowoleniem ze skutków. Te opisywane monstrualne kolejki do specjalistów czy na zabieg??? Sam do okulisty chodzę regularnie co 3 miesiące i jedyne co muszę zrobić to zarezerwować termin wizyta w końcu miesiąca poprzedzającego. Więcej, żona przeszła operację wszczepienia stawu biodrowego. Czekała na zabieg 4 miesiące, które i tak musiała poświęcić na pełne przygotowanie, np. pozbywała się paskudnych bakterii z nosa. Opowieści o półrocznych terminach do okulisty i wieloletnich na zabieg biodra są dla mnie jak S.F. A przecież żyjemy w tym samym kraju.
Z poważaniem W.
System bardzo piękny w założeniach, ale chyba zupełnie niemożliwy do przeniesienia na warunki rynkowe. Uczelnie wyższe już w chwili obecnej mają olbrzymie problemy finansowe (może nie wszystkie, ale na pewno duża część z nich). Najpierw więc działania powinny być skierowane na uzdrowienie ich sytuacji finansowej, a nie reformy, które jeszcze bardziej mogłyby te uczelnie pogrążyć.
Inna sprawa, że faktycznie system edukacji jest ze wszechmiar zły. Setki niepotrzebnych przedmiotów, brak zajęć praktycznych, mających swe faktyczne odpowiedniki na rynku- to problemy, które sprawiają, iż młody człowiek po trafieniu na rynek pracy czuje się bardzo zagubiony.