Punkty za styl
Piszę przybity i zasmucony śmiercią dwóch wspinaczy na Broad Peak. Lubię chodzić po górach i to wystarczy, żebym czuł do nich instynktową sympatię, choć sam nigdy nie byłem wyżej niż w Tatrach, a i to tylko w lecie.
Jednocześnie fascynuje mnie psychika ludzi gotowych na wyczyn do granic możliwości i życia, taki, że w razie niepowodzenia jest ogromne ryzyko śmierci. Nie wiem, skąd się gotowość na to może brać.
Spróbuję porównać tę sytuację do innego wyczynowego sportu sięgającego granic ludzkich możliwości i potencjalnie bardzo ryzykownego. To skoki narciarskie. Jednak jakoś tak się składa, że groźnych wypadków jest w nich niewiele, a żadnego śmiertelnego wśród elity światowej w ogóle nie pamiętam. Tym, co moim zdaniem czyni skoki względnie bezpiecznymi, absolutnie wbrew ich potencjałowi, są punkty za styl. Reguły punktacji są tak skonstruowane, że po prostu nie opłaca się przeciągać skoków aż do granicy uniemożliwiającej bezpieczne lądowanie. Przekraczanie kolejnych barier (już nie da rady zrobić telemarku, już nie da rady bez podpórki, …) powoduje takie straty punktów, których zyskana odległość nie rekompensuje w żaden sposób. Żądza zwycięstwa zostaje w ten sposób wykorzystana do hamowania szaleństw. Zżymamy się, gdy nasz faworyt skacze dalej od rywala, a mimo to przegrywa notami sędziów. Jest to jednak sensowna cena za to, że ciężkie wypadki zdarzają się raczej z rzadkich, całkowicie losowych przyczyn, a nie z powodu dzikiej brawury skoczków. Dzięki temu konkursy skoków można transmitować w telewizji w porze niedzielnego obiadu.
Zastanawiam się, czysto teoretycznie i bez wielkiej nadziei na cokolwiek, jak by można wprowadzić „punkty za styl” do wspinaczki wysokogórskiej. Naiwny zapewne pomysł to zasada, że szczyt zostaje oficjalnie zaliczony dopiero po wniesieniu na niego i zniesieniu z powrotem w stanie nieużywanym pewnej minimalnej ilości sprzętu ratującego życie, na przykład zapieczętowanej, ale gotowej do użycia butli z tlenem. Mam cichą nadzieję, że przynajmniej czasem w sytuacji powstającego zagrożenia instynkt samozachowawczy kazałby wycieńczonemu wspinaczowi sięgnąć po butlę i i jej użyć, żeby przeżyć. Odpowiednikiem punktów za styl mógłby być zestaw dodatkowego sprzętu. Coraz większym wyczynem stało by się wchodzenie na te same szczyty z coraz większym zapasem środków bezpieczeństwa.
To trochę jak wprowadzenie obowiązku posiadania szalupy ratunkowej w żeglarstwie – co zresztą już się stało, bo we wszystkich najbardziej nawet szalonych oceanicznych regatach żeglarskich, gdzie oszczędza się każdy kilogram masy jachtu, nie wolno zrezygnować z przepisowego wyposażenia ratowniczego.
A czemu o tym piszę na blogu naukowym? Bo punkty za styl w skokach to po prostu teoria gier, w bardzo prostej ale skutecznej formie.
Jerzy Tyszkiewicz
Ilustracja ~Darin~, Flickr (CC BY-NC-ND 2.0)
Komentarze
Punkty za styl jako regulator ryzyka. Coś w tym jest. Ale w himalaizmie nie jest tak jak w żeglarstwie, że można zabrać jeszcze coś więcej albo zamiast czegoś. Mam wrażenie, że atakujacy szczyt nic już zabrać więcej nie są w stanie. Zresztą przyczynami wypadków nie jest zazwyczaj brak sprzętu czy tlenu a raczej zwyczajne wyczerpanie. „Tomek” przecież powiedział dokładnie, że już dalej (niżej) nie pójdzie i nie poszedł. Po nieprzespanej nocy na 8tys metrów.
Z powazaniem W.
Na szczescie wspinaczka to nie gra na punkty
Trochę jednak tak, gra na punkty. Jest rywalizacja i poszukiwanie coraz nowszych konkurencji. Najpierw kto wejdzie najwyżej, teraz kto najtrudniejszym sposobem. Inną rzeczą jest motywacja do takiej rywalizacji. Pewnie są tak różne jak osobowości rywalizujących.
Z poważaniem W
Aha, najwyżej to byłem na 3km, oczywiście kolejką acz zimą i zjechałem już na nartach (Stubaj)
Zawsze to smutne, gdy ktos ginie. Polecam:
http://www.youtube.com/watch?v=9pkLDEEs20U
Ale zaloba po nich jest jednak troche zmieszana z poczuciem dumy. Jak pisze Autor i Komentatorzy, prawie kazdy uczestniczyl w jakichs sportach ekstremalnych i podejmowal ryzyko, ktorego nie daloby sie logicznie uzasadnic. A jednak niektorych z nas cos prze, aby dojsc do granic swoich mozliwosci, nawet ryzykujac swoim zyciem. Nie wiem, czy jest to normalne, czy nie, ale ta adrenalina, ktora sie wtedy wydziela jest jak narkotyk, a liczy sie tylko przezycie, a nie zdobywanie punktow „za styl”. Styl to moze byc w gimnastyce, czy jezdzie figurowej na lodzie. Natomiast w sportach ekstremalnych to czlowiek kontra naturalne warunki i nie ma ”stylu”, trzeba tylko osiagnac zamierzony cel i … przezyc. Nie zawsze sie udaje. Ale o to wlasnie chodzi.
Inaczej, to jakby siadac do pokera, wiedzac, ze sie zawsze wygra. Gdzie tu zabawa?
Pozdrawiam.
@Wojtek
Jeśli atakujący nie jest w stanie nic więcej ze sobą zabrać, to znaczy że ta góra na razie jest dla niego za trudna w wersji z punktami za styl i powinien spróbować z jakąś łatwiejszą.
Nie znam się na medycynie wysokogórskiej, ale na ile rozumiem teksty o wspinaczce, to przyczyną wyczerpania jest głównie niedostatek tlenu w powietrzu. Nie wiem też, czy inhalacja za pomocą jednej butli z tlenem wystarczyłaby Kowalskiemu, żeby zejść do obozu. Ale ja nie proponuję gotowych konkretnych rozwiązań, tylko zastanawiam się, czy oparty na punktach za styl mechanizm promowania bezpieczeństwa mógłby działać. Mam nadzieję, że tak. No i oczywiście sami wpinacze musieliby zaakceptować takie punkty.
@kagan
Nie masz racji.
Wspinaczka to oczywiście jest sport. Oczywiście ektremalny. To sport, w którym nie urządza się mistrzostw, bo liczy się wyłącznie bicie rekordów świata: kto wszedł pierwszy na świecie na górę X możliwie najtrudniejszym sposobem.
Pierwsza wyprawa na Mount Everest to rzeczywiście była operacja typu wojskowego. Ale ktoś wymyślił, że ten rekord można pobić wchodząc tam bez użycia tlenu. A potem ktoś następny, że można wejść bez tlenu i w dodatku zimą.
Moje marzenie, to że krok następny będzie polegał na tym, że będzie to wejście zimą, bez tlenu i bezpieczne, bo z zapasem środków ratowniczych.
Jeśli chodzi o skoki, to nie dlatego są one względnie bezpieczne, że skocznie są takie nowoczesne. Każda skocznia ma na końcu zeskoku wypłaszczenie, bo skoczkowie muszą gdzieś wytracać prędkość. I każdą z nich można przeskoczyć, to znaczy dolecieć do wypłaszczenia i zabić się waląc w nie z prędkością 90 albo 100 km/h. Tym, co skoczków chroni jest to, że z powodu punktów za styl optimum zdobyczy punktowej jest położone na granicy wypłaszczenia i dalej nie opłaca się lecieć.
Po ostatniej zmianie przepisów jest jeszcze bezpieczniej, bo „pójście na pełne ryzyko” to teraz skok z umyślnie obniżonej belki startowej, za co są dodatkowe premie punktowe. Dzięki temu zawodnik, który skacze świetnie i grozi mu przeskoczenie skoczni z 20. belki, zamiast ryzykować życie skacze z 18., nie dolatuje do wypłaszczenia i dzięki temu ląduje bezpiecznie, a premię punktową za swoje umiejętności odbiera w postaci bonifikaty za niższą belkę startową.
To, że skoki są relatywnie bezpieczne to rzecz relatywnie nowa – zasługa zmiany ich architektury, jaka dokonała się jakieś 20 lat temu. Przedtem było dużo poważnych wypadków m.in. Polaka Hryniewieckiego i innych skoczków. Również wypadki śmiertelne. Istniejące skocznie przebudowano, a nowe zaczęto budować już według innych zasad.
Na czym polega różnica? Parabola skoku na dawnych skoczniach polegała na tym, że z progu skoczek wylatywał bardzo wysoko w powietrze i potem spadał w dół. Łatwiej było o złapanie na górze podmuchu wiatru a lądowanie wiązało się z wielkimi obciążeniami dla kończyn. Również odcinek na którym narty dochodziły do podłoża na całej długości był krótszy, przy większej sile nacisku.
Teraz leci się relatywnie płasko – nisko nad zeskokiem. Jest bezpieczniej nawet w przypadku upadku i mniej „zawiewa”. W telewizji tej różnicy nie widać, bowiem kamerzyści i realizator specjalnie tak ustawiają kamery, ze wydaje się iż skoczek leci bardzo wysoko. Ale każdy kto był teraz na skoczni wie, że wysokość nad zeskokiem jest dużo niższa niż 20-30 lat temu.
Drugim czynnikiem bezpieczeństwa jest przejście z stylu równoległego prowadzenia nart na „V”. Dlaczego to już każdy, kto zna geometrię na poziomie podstawówki może sobie odpowiedzieć.
Skok narciarski (w co laikowi trudno uwierzyć) jest o wiele bardziej bezpieczny i mniej ryzykowny niż przejechanie zjazdu lub supergiganta na chemicznie utwardzonej profesjonalnej trasie zjazdowej.
Jak wynika ze statystyk, co najmniej połowa wyczynowych alpinistów, niezależnie od narodowości, ginie prędzej, czy później w górach. Komentarze zbyteczne.
@kagan
18 marca o godz. 11:02
Dzięki. Jestem z TYCH i jestem dziewczyną – no trochę starszą dziewczyną. 🙂
@Kagan
Dzięki „chodom” oddałam w młodości wiele skoków, w tym kilkanaście na Wielkiej Krokwi. Nic wielkiego. Wtedy jednak nie był to sport uznawany jako „dla dziewczyn” i nie było możliwości uprawiania go zawodniczo. Ścigałam się trochę alpejsko ale bez większych sukcesów i chyba talentu. Super, że teraz dziewczyny skaczą. Ja od paru lat odkryłam snowboard, zakochałam się i na desce w wolnej chwili się obsuwam od czasu do czasu, już niedługo z wnuczką 🙂
Jak juz idzie o sport, to gry karciane tez sa sportem
Punkty za styl?
Rozciągnąłbym na wszystkie dziedziny życia. Np. brak lub bardzo niska punktacja stylu powodowałaby, że taka osoba przestałaby stać w centrum zainteresowania mediów. Niestety w tej chwili mamy sytuację odwrotną.
Za styl temu blogowi, do którego staram się przynajmniej zaglądać daję maksymalną ocenę 10 pkt. 🙂
Witold – dziękujemy!
Z całą ideą punktów „za styl” jest ten problem, że ma to szansę działać tylko w sformalizowanych sportach. Nie ma sędziów i korporacji himalaistycznych, które by mogły takie punkty przyznawać, więc himalaiści sami sobie wymyślają osobiste kryteria. Trochę jak rozmaitymi rekordami Guinnessa, które są bardziej zawodami w pomysłowości niż zawodami w czymkolwiek realnie mierzalnym.
@Panek
I tak, i nie.
Z jednej strony brak zasad, ale z drugiej jakaś presja środowiska jest i, wobec braku standardów oficjalnych, powstają standardy de facto. A takie mogą wystarczyć.
Witam,
Popieram główne przesłanie artykułu. Dodałbym jeszcze, że powinni po sobie posprzątać tj. nie zostawiać żadnych śmieci o ile wiem to tego nie robią i dlatego nazywam ich bałaganiarzami którzy nie szanują gór.
Pozdrawiam
Śmieci to coś, o czym nie wiedziałem. Niewątpliwie zabieranie śmieci za sobą powinno być też premiowane punktami za styl, nawet jeśli od tego akurat bezpieczeństwo nie wzrasta. Ja wszystkie swoje odpadki w górach ładuję do torebki foliowej i znoszę na dół. Nie widzę powodu, żeby wybitni wyczynowcy w Himalajach mieli być z tego zwolnieni.
@Andrzej Ktoś kiedyś napisał że istnieją 3 rodzaje kłamstw: kłamstwa, wierutne kłamstwa i statystyki !!!
Odnośnie artykułu chciałem zauważyć, że moim zdaniem porównanie himalaizmu do skoków narciarskich to jak nie przymierzając porównywać szachy do MMA. W himalaizmie nie przyznaje się punktów za wrażenia artystyczne. Ludzie którzy uprawiają ten „sport” po prostu kochają to robić, to jest styl ich życia. Natomiast powody, które nimi kierują pewnie są tak różne jak różni są ludzie którzy uprawiają wspinaczkę wysokogórską. Uprawianie himalaizmu wśród wspinaczy można porównać do posiadania Ferrari (wśród samochodów) – każdy chciałby mieć natomiast niewielu stać. Odnośnie zabierania jeszcze większej ilości sprzętu czyli butli tlenowych i innych rzeczy ratujących życie to chciałem zauważyć, że w czasach gdy wspinał się Kukuczka bardzo modne stało się zdobywanie ośmiotysięczników metodą alpejską, czyli z minimalną ilością sprzętu w pojedynkę ewentualnie w dwie osoby bez zakładania baz pośrednich. Nie wspomnę już o tym że używanie tlenu przez wielu alpinistów uważane jest za dyshonor.
Przechodząc do meritum artykułu czyli ryzyka to śmiem twierdzić, że ludzie którzy zajmują si wspinaczką zawodowo na pewno nie są jakimiś „kamikadze” ale wręcz przeciwnie muszą być bardzo zrównoważeni emocjonalnie, umiejętnie i trzeźwo oceniać bieżącą sytuację oraz umieć podejmować trudne decyzje. Należy mieć także świadomość tego, że w tzw. „strefie śmierci” każdy jest zdany sam na siebie i każdy ze wspinających się o tym doskonale wie, tam już jest walka z samym sobą i swoimi możliwościami. Pewnie dlatego jest to zajęcie tylko dla nielicznej grupy ludzi, którzy decydują się uprawiać ten „sport”.
Natomiast sposób zdobywania ośmiotysięczników o którym jest mowa w artykule jest jak najbardziej stosowany od wielu lat. Są to tzw. wyprawy komercyjne i polegają na tym, że bogaci ludzie płacą doświadczonym himalaistom za wprowadzenie ich na dany szczyt. I tam właśnie mamy te wszystkie elementy o których autor pisze na tym blogu, gdyż tam bezpieczeństwo jest na pierwszym miejscu. Ale czy o to chodzi w himalaizmie???
@zielony
Te skoki jak szachy to jednak przesada. W szachy każdy może w 10 minut poznać zasady, a potem usiąść i zagrać. Zrobiłbyś to samo w Planicy na mamuciej skoczni: ruszył z rozbiegu po 10 minutach instruktażu?
Większość ośmiotysięczników została już zdobyta zimą bez tlenu. Jednocześnie pasjonaci gór nie wymarli, więc prędzej czy później wymyślą coś jeszcze bardziej ekstremalnego, żeby pobić rekordy dotychczasowe. Pytanie, co to będzie. Mogą pójść w jeszcze większe ryzyko przez rezygnację z kolejnego elementu wyposażenia, dotąd uważanego za niezbędny (np. czekanu, raków albo lin), ale też we wchodzenie z dodatkowym, obciążającym wyposażeniem ratowniczym, co przecież też zwiększa trudność.
Poza tym posiadanie sprzętu ratowniczego przy sobie w żaden sposób nie kłóci się z miłością do gór i pasją, co zdajesz się sugerować. Te uczucia napędzają w równym stopniu żeglarzy, ale ci jednak zawsze wożą ze soba sprzęt ratowniczy: boje radiowe, tratwy ratownicze, kombinezony, itp.
Jeśli użycie tlenu to dyshonor, to analogicznie przyjęcie pomocy z zewnątrz jest równoznaczne z dyskwalifikacją w niektórych regatach żeglarzy samotnych. A jednak wożą ze sobą sprzęt do wezwania pomocy i w razie konieczności używają go.