Świąteczna babka
Nie, nie pomyliły mi się święta. Będzie babka na Wigilię…. Niedawno pisałem o grzybach, teraz więc czas na inne organizmy wigilijne – ryby. Niekoniecznie jednak będzie to o tradycyjnych daniach z ryb. Nasza ichtiofauna mocno się zmienia.
Na zmiany ichtiofauny wpływ ma oczywiście przede wszystkim człowiek. I to nie jest tylko kwestia ostatnich czasów. Warto pamiętać, że ten najbardziej tradycyjny wigilijny karp jest gatunkiem do Polski introdukowanym. Wprowadzono go już w średniowieczu. W podobnym zaś czasie nastąpiło pierwsze załamanie polskich populacji jesiotra, gdyż jest to ryba duża (więc atrakcyjna) i stosunkowo łatwa do złapania. Co prawda, po tym załamaniu i tak była na tyle liczna, by do XX w. być jeszcze istotnym gospodarczo gatunkiem. Wymarcie nastąpiło dopiero w połowie XX w. i złożyło się na nie nie tylko przełowienie, ale też zanieczyszczenie wód i rozwój zabudowy hydrotechnicznej. O przełowieniu można dużo pisać. Dość, że obecnie całkiem niewykluczone jest praktyczne wyginięcie z tego powodu bałtyckiej populacji dorsza, tak jak się to stało z populacją nowofundlandzką. Ja jednak więcej poświęcę uwagi zabudowie.
Wydawać się może, że zabudowa sama z siebie nie musi prowadzić do katastrofy w ichtiofaunie. Normą jest budowanie zapór z przepławkami dla ryb. Przy modernizacji już istniejących zapór wyposaża się je właśnie w nowe przepławki (choć niestety są wyjątki, gdyż budowa przepławki wypadła z projektu na modernizację zapory na Nysie Kłodzkiej). Problem jest w tym, że przepławki często są nieskuteczne. O ile przedostają się przez nie silne, przyzwyczajone do pokonywania kaskad ryby, jak łososie czy pstrągi, o tyle ryby mniejsze nie dają sobie rady. Długie węgorze niejednokrotnie po pokonaniu przepławki są tak poranione, że każda zapora, nawet z przepławkami zmniejsza ich liczbę. A co wskazuje matematyka, gdy na rzece jest kilka zapór? (Choć na szczęście w miarę badań technicznych i wdrażania innowacji następuje tu poprawa parametrów.) Z badań w Parku Krajobrazowym Dolina Słupi wynika, że nawet kilkudziesięciocentymetrowe spiętrzenie, jakie kiedyś stawiano dla potrzeb młynów, a obecnie małych elektrowni wodnych może zredukować stan ichtiofauny trzykrotnie (z kilkunastu gatunków do kilku).
Z drugiej zaś strony zbiorniki zaporowe stają się przyczółkami dla inwazji gatunków obcych. Szczególnie dotyczy to Jeziora Włocławskiego. W połowie lat 90. występowała tam jeszcze w pełni rodzima ichtiofauna. Dziesięć lat później na pierwszym miejscu nadal były płocie i okonie, ale na trzecim pojawił się jeden z gatunków babki, a w pierwszej dziesiątce była kolejna babka i trawianka. Od lat 90. w polskiej ichtiofaunie pojawiło się tyle nowych gatunków, ile wcześniej pojawiało się przez stulecia. I nie jest to harmonijne wkomponowywanie się istniejącą strukturę. Inwazyjne gatunki są zwykle małe, szybko rozmnażające się, agresywne, a na dodatek opiekuńcze wobec potomstwa. Często są to gatunki przydenne, gdzie nasze rodzime drapieżniki mało je niepokoją. Szczupaki zaczęły na nie polować dopiero po paru latach, ale i tak zajmując inne nisze przestrzenne raczej nie będą poważnym czynnikiem. Na razie największe zainteresowanie babkami przejawia kormoran.
Pewne zainteresowanie przejawia też główny polski drapieżnik – człowiek. Prowadzi się akcje promujące połów zwłaszcza babki byczej, ale zarówno rozmiar, jak i smak tych ryb nie są zbyt atrakcyjne dla wędkarzy, nie mówiąc już o rybakach. Kto jednak wie, może za kilkanaście lat zamiast szczupaka i węgorza na Wigilię będziemy jedli „byczki w tomacie”, a pojęcie „babka świąteczna” nabierze nowego znaczenia.
Piotr Panek
Ilustracja w domenie publicznej na licencji PD-RU-exempt, obraz autorstwa poczty ZSRR zeskanowany przez wikipedystę Butko, źródło Wikimedia Commons
Komentarze
A ja bym spróbował takiej babki, tyle że nie w tomacie. Jakaś zupa z babek, jak kiedyś zupa z kiełbi…
Ohohoho, jakbym czytał prasę rybołowczą z przeciągu ostatniego ćwierćwiecza. Nie no, szczerze, toć wszystko prawda, i w tejże prasie i tu na blogu – my to potrafimy pozbywać się bogactw naturalnych (ryby) na własne życzenie i rozpirzyć przy okazji środowisko do imentu. Fakt, karp się już tak zadomowił i rozpowszechnił, że stał się nieomal gatunkiem naturalnym – ale mamy jeszcze amury, tołpygi, karasie srebrzyste (wsjo z Dalekiego Wostoka), takoż i tę babkę byczą (w morzu), oraz pstrągi tęczowe (Oncorhynchus), źródlane, sumiki karłowate, a nawet gdzieniegdzie bassy (okoniopstrągami zwane) – te z Hameryki. A z Czarnego Lądu czarny sum przyszedł. Globalizacja, panie. No i jeszcze głowacica górskim łososiem zwana, ale ona z Dunajowego dorzecza wywodzi się. Dobrze, że łososia bałtyckiego, tego właściwego, z biedą udaje się powoli restytuować.
W prasie rybołowczej jednak mniej prawdopodobne byłoby pojawienie się słowa „przełowienie”, kormoran nie miałby prawa wystąpić w jakiejkolwiek innej roli niż szkodnik (niezwykle przy tym żarłoczny), a główną szkodą, jaką przypisano by gatunkom inwazyjnym, to wyżeranie i wypychanie gatunków cennych gospodarczo. 😉
Czy po przeczytaniu powyższego tekstu mogę zakładać iż nie jesteś miłośnikiem zapór na rzekach?
Z poważaniem W.
A i owszem. To znaczy, rozumiem, że są miejsca pozbawione jezior, gdzie ludzie chcą mieć sztuczne bajorko do pływania własnokończynowo lub łódką i trudno mieć im to za złe. Jednak kiedy słyszę o „zielonej energii” z elektrowni wodnych, małych czy dużych, to naprawdę wolę już elektrownie atomowe – koszt środowiskowy w przeliczeniu na waty jest według mnie niższy. Także rola przeciwpowodziowa zbiorników zwanych retencyjnymi jest mocno przereklamowana.
Notabene, badania znad Słupi i okolic są opublikowane w najnowszym Chrońmy Przyrodę Ojczystą (Grzegorz Radtke, Rafał Bernaś, Michał Skóra: Małe elektrownie wodne ? duże problemy ekologiczne: przykłady z rzek północnej Polski). Wstrzeliłem się ze swoim felietonem nieświadomie w ten sam termin.
Kiedyś nieco dawniej odwoływano się do pozytywnej roli małych zbiorników na rzeczkach, głównie przy młynach. I tu widzę dwie podstawowe różnice. Po pierwsze rzeczki te nie były zanieczyszczone i zbiorniki nie spełniały roli odstojników. A do tego były to zwykle niewielkie zbiorniki obrośnięte oczeretami czy trawami korzystającymi z użyźniających osadów. Zalewy typu włocławski czy sulejowski są gnijącymi bajorami zbierającymi wszelkie paskudztwa z okolic i dalej. Zatem mam wrażenie, że myślimy choć trochę podobnie. I rozumiem, że te babki żyją przy dnie bo zjadają to co na dnie gnije lub robaszki zywiące się tym co na dnie gnije. I choć nie cierpię wędkarzy to życzę im smacznego gdy będą te babki zjadać.
Z poważaniem W