Sądy polowe

Oskarżony o dezercję przed sądem polowym


Czytałem zapis długiej i ciekawej dyskusji, która na portalu Fronda wybuchła pod artykułem pod tytułem „Darwin, kreacjonizm i Kościół„. Po wstępnych harcach na polu starli się Marcin30006 i Dictyostelium, obaj zawodowi naukowcy w zakresie biologii – sądząc z własnych ich wypowiedzi. Ten pierwszy stawał przeciw teorii ewolucji (zdradzając sympatię dla Inteligentnego Projektu), ten drugi kruszył kopię w jej obronie. Obie strony użyły ogromnej liczby bardzo interesujących argumentów i przykładów, jako nie-biolog wiele się przy okazji lektury dowiedziałem. W szczególności, przedmiotem sporu przez pewien czas było twierdzenie Dictyostelium, że we współczesnym rozumieniu teorii ewolucji, jej jednostkami są geny. Marcin30006 twierdził, że tak nie może być.

2 czerwca około 4 rano naszego czasu Dictyostelium napisał do Marcina30006„przeczytaj sobie to rano, i zastanow sie, czy jest ETYCZNYM pozostawac takim ignorantem w kluczowej dla biologii dziedzinie i jednoczesnie prowadzic zajecia ze studentami.”

W tym momencie chciałbym się włączyć z komentarzem i zastanowieniem. Otóż zarzut tak sformułowany w rozwinięciu wygląda następująco (nie zamierzam przesądzać, czy jest słuszny, czy nie):

  • Marcin30006 jest naukowcem, prowadzi zajęcia ze studentami i publicznie o tym na Frondzie informuje.
  • Wypowiada się publicznie na tejże Frondzie na temat teorii biologicznej, której się nie douczył i w której aktualnym kształcie się nie orientuje.
  • Istnieje obawa, że w takiej wersji tę teorię przedstawia i komentuje studentom.

Gdyby to była prawda, byłoby to, także moim zdaniem, nieetyczne. W tym momencie naszła mnie refleksja: a czy taka działalność nie kwalifikowałaby się do tego, by skierować odpowiedni list do przełożonych naukowca i właściwej komisji dyscyplinarnej.

Kiedy powstaje podejrzenie plagiatu w czyjejś pracy naukowej, standardowym działaniem jest takie zawiadomienie i niezbyt jest się nad czym zastanawiać (proponuję nie dyskutować o tym, czy istotnie zawsze się tak dzieje).

Kiedy powstaje podejrzenie, że ktoś, wykorzystując swój status naukowca, publicznie dezinformuje innych umyślnie bądź wskutek rażącego zaniedbania – no właśnie? Sprawa jest o wiele delikatniejsza, bo tego mechanizmu można by było używać do tłumienia wolności debaty naukowej, tępienia oponentów, blokowania razwoju nowych teorii. Nawet niektóre dzieła popularyzatorskie mogłyby być atakowane z tej flanki, bo jako skierowane do niefachowców często upraszczają, pomijają ważne założenia, ignorują uzasadnione wątpliwości. Biorąc to wszystko pod uwagę, chyba byłbym przeciw ściganiu dyscyplinarnemu w takich sytuacjach.

Trzeba sobie jednak zdać sprawę, że strona przeciwna w sporze, którego drobny fragment stanowiła dyskusja Marcina3006 i Dictyostelium, ogólnie określmy ją jako religijną, wykorzystuje analogiczne narzędzie bez żadnej żenady. Wszyscy pamiętamy straszenie ekskomuniką katolików, którzy w sprawie in vitro ośmielili się myśleć i mieć własne zdanie. Oni wiedzą, że na wojnie za linią frontu powinny działać sądy polowe.

Czy w tej sytuacji naukę stać na to, by ich nie mieć? Czy nauka z sądami polowymi byłaby jeszcze nauką?

Jerzy Tyszkiewicz

Fot. Fińskie siły zbrojne (zdjęcie w domenie publicznej)