Nie tylko leczyć
W połowie października Ludmiła Marcinowicz – jako pierwsza w Polsce kobieta – została doktor habilitowaną z zakresu nauk o zdrowiu. Nie świadczy to jednak o głębokim konserwatyzmie i zmaskulinizowaniu tej dziedziny w Polsce. To nie naukowczynie o zdrowiu się wyemancypowały spośród naukowców o zdrowiu, tylko nauka o zdrowiu niedawno wyemancypowała się z medycyny.
Nauka o zdrowiu to nauka pochodna medycyny, ale tyle bierze z niej, ile z zarządzania, a sięga też do socjologii, nauk o administracji, ekonomii czy antropologii. (Tak przynajmniej rozumiem jako obserwator z zewnątrz.) Może to i dobrze, jeśli za jakiś czas kierowaniem placówkami zdrowotnymi, a może i samym ministerstwem będą się zajmować nie lekarze ani menedżerowie, ale właśnie osoby łączące te dziedziny. Dziedzina to stosunkowo świeżo wyodrębniona, ale wcale nie taka nowa. Właśnie badaniom z jej zakresu był poświęcony jeden z referatów ostatnich (55) Warsztatów Biologii Ewolucyjnej w Warszawie. Referat innej dr habilitowanej (tyle że z dziedziny biologii medycznej) Grażyny Jasieńskiej. W referacie tym, z racji tematyki tego wydania warsztatów, tj. medycyny darwinowskiej, sprawy zarządzania były potraktowane marginalnie, a nacisk trafił na aspekty ekologii ewolucyjnej, a konkretnie rozrodczości, w której człowiek został potraktowany jak każdy inny gatunek, choć o specyficznych uwarunkowaniach dotyczących trybu życia.
Wśród paru przykładów podano klasyczne już wyniki programu dożywiania gambijskich ciężarnych. Wiele gambijskich kobiet jest chronicznie niedożywionych, co skutkuje m.in. niską masą urodzeniową ich dzieci. W programie dożywania udało się sprawić, że masa urodzeniowa noworodków wzrosła w sposób istotny statystycznie. Spadła też ich umieralność. Dla medyków/organizacji dobroczynnych to sukces. Dla ewolucjonistów to dopiero punkt wyjścia. Wzrost masy urodzeniowej był istotny statystycznie, ale w rzeczywistości niewielki – rzędu gramów, czyli nieprzystający do kalorycznej suplementacji (nieraz podwajającej dotychczasowy stan ok. 1000 kcal dziennie) matek. Okazało się, że ciała lepiej odżywionych kobiet co prawda nieco z tej energii zainwestowały w rozwój płodów, ale więcej zachowały na przyszłość. Lepszy stan kaloryczny zmienił poziom hormonów tak, że kobiety zaczęły łatwiej zachodzić w ciążę, a więc skrócił się średni czas pomiędzy kolejnymi ciążami i porodami. Noworodki rodzą się nieco zdrowsze, ale za to ich matki mają mniej czasu na opiekę, bo niedługo pojawia się kolejne potomstwo (i co więcej, z większym prawdopodobieństwem przeżycia okresu okołoporodowego), więc kilkuletnie dzieci ostatecznie mogą być w gorszym stanie niż było to wcześniej. Oczywiście, to perspektywa populacji – każde z tych dzieci zapewne woli być niedożywione i chorowite, ale żyć, niż umrzeć w trakcie ciąży lub zaraz po niej.
Inny przykład dotyczył programu budowy studni w południowej Etiopii. W skrócie, dzięki niemu kobiety zamiast tracić średnio kilka godzin na chodzenie do studni, spędzają teraz na tym do pół godziny. Efekt – mają więcej czasu na zachodzenie w ciążę i opiekę nad niemowlętami. Za to łatwiejszy dostęp do wody nie oznacza większej ilości pożywienia, a więc mówiąc zgodnie z polską ludową, a więc pragmatycznie brutalną tradycją – jest więcej gęb do wykarmienia. A niedożywione dzieci bardziej chorują.
Badania Jasieńskiej z populacji polskich góralek na szczęście prowadzą do mniej brutalnych wniosków, niemniej warto pamiętać, że postęp w samej medycynie bez postępu w innych dziedzinach może nieść nie do końca oczekiwane skutki. Dlatego dobrze, że rozwija się nowa gałąź nauki. Dobrze też, że zabierają się za nią osoby wiedzące co nieco o darwinizmie. Oczywiście, należy uważać, bo zbitka pojęć „darwinizm” i „społeczeństwo” ma parę nie najszczęśliwszych konotacji historycznych, a sama wizja ewolucji człowieka i społeczeństwa wg Spencera, mimo niepodważalnej roli tego socjologa-filozofa w propagowaniu ewolucjonizmu, tak naprawdę bardziej przypomina lamarkizm.
Piotr Panek
Fot. Petr Kosina, Flickr (CC BY NC 2.0)
Komentarze
Nie wiem, jak jest w Etiopii, ale w Sudanie to dziewczęta, nie kobiety, tracą te kilka godzin dziennie na spacery po wodę. Dlatego, pewnie między innymi, nie chodzą do szkoły. Takie dziewczę, jeśli dostanie kilka godzin czasu dziennie, może nie poświęci ich od razu na rozmnażanie się a na, powiedzmy, naukę pisania i czytania. A podobno nie ma lepszego sposobu na ograniczenie przyrostu naturalnego jak edukacja dziewcząt 😉
Sam w Etiopii, tym bardziej południowej, nie byłem, więc nie wiem z własnych obserwacji, ale zdaje się, że tamtejsze chodzące po wodę kobiety to według naszych kryteriów zarówno dziewczęta, jak i stare baby (zakładając, że dożywają takiego stanu), oraz wszystkie stany pomiędzy. Również nasze kryteria wieku gimnazjalnego to u nich raczej początek wieku małżeńskiego (może nieco przesadzam, a może nie).*
Co do edukacji, to owszem. Co więcej, był to temat kolejnego ‚akapitu’ tego referatu, tym razem na przykładzie z Ameryki Łacińskiej, gdzie właśnie wyszło, że więcej nauki to późniejszy wiek inicjacji seksualnej i pierwszego porodu.
*) ale oczywiście to nie jest tak, że konkluzją tego referatu było „Nie dożywiać. Nie budować studzien. Niech żyją i umierają jak im natura każe ? przetrwają najlepiej dostosowani.”
Zadziwia mnie kariera w nauce teorii, która jest w ogóle nie udowodniona i nie do sfalsyfikowania – na dodatek. Zwana teorią ewolucji. Człowiek, było, nie było – „obarczony” wolna wolą, jawi się jako automat biologiczny, a świat – jako trochę większy automat. Brr..
O sytuacji pomocy humanitarnej ciekawie (i kontrowersyjnie w obliczu powyższego artykułu) pisze Linda Polman, holenderska reporterka.
@ Meruńka. C
Czy jesteś w absolutnej pewności, że „człowiek jest obarczony wolna wolą” i w jaki sposób owa wolna wola się przejawia?
A co do tzw. „meritum” to nie jestem pewien czy to taka wielka rewolucja. Czy naprawdę administracyjny dyrektor placówki służby zdrowia powinien posiadać jakąś wiedzę medyczna i po co mu ona. Nawet przypuszczam, że takowa raczej przeszkadza w administrowaniu a do tego nigdy nie jest tak duża by obejmowała całą działalność medyczną placówki. No chyba, że to jest super mini placówka.
Z powazaniem W.
@Wojtek-1942
Musisz sobie ustalić, kim jesteś. TY to dusza ucząca się rozróżniać dobro i zło (stąd wolna wola, „obarczenie” odzwierciedla niełatwą sytuację takich rozróżnień) lub TY to ciało, przypadkowe połączenia neurologiczne, geny i co tam, sobie jeszcze wymyślisz (wtedy teoria ewolucji jakoś pasuje, ale np. etyka wydaje się dziwnym wymysłem). Problem metafizyczny do rozwiązania indywidualnie.
@Meruńka
Świetnie! Mamy zgodność co do tego, że takie problemy są rozwiązywane indywidualnie co niby znaczy, że jest to zależne od wyboru i decyzji indywidualnej. Zatem czemu „zadziwia” Ciebie to iż ktoś a raczej wielu ktosiów wybrało inaczej niż Ty i uważają ewolucjonizm za uzasadniony?
Z poważaniem W.
Wydaje mi się, że teoria ewolucji i wolna wola nie konkurują ze sobą tylko należą do różnych porządków: teoria ewolucji dotyczy naszych ciał, zaś wolna wola zachowań.
Stworzenie nauki o zdrowiu wydaje się bardzo sensowne – zdrowe ciało to minimum, do szczęścia potrzebne jest edukacja, przyjazne społeczeństwo itd.
Swoją drogą myslałem, że wielowymiarowe analizy projektów społecznych są juz od dawna prowadzone.
@Art63
Mam pewną wątpliwość czy do szczęścia konieczna jest edukacja. To pewnie zależy od definicji szczęścia, acz przy tej którą ja uważam, że szczęście jest skutkiem zaspokojenia potrzeb to edukacja wręcz przeszkadza w osiągnięciu szczęścia.
Z poważaniem W.
@Wojtek-1942,
Wykształcenie nie musi przeszkadzać w zaspokojeniu potrzeb, wystarczy je tylko ukryc przed pracodawcą:)
Serio: mam bardzo religijne wyobrażenie szczęścia jako stanu niezaleznego od okoliczności. W tym świetle zaspokojenie potrzeb jako stan na ogół chwilowy, nazwałbym raczej błogością. Ale to są rozterki ludzi o pełnych brzuchach.
W Afryce czy Azji taka zwykła edukacja (czytanie, pisanie, kontrola urodzin, obsługa urządzeń) polepsza dramatycznie jakość życia. Podobnie zresztą jak dostęp do wody, więc nie krytykowałbym tak tych studni.
@Art63
Nic o studniach. Nic. Ale o szczęściu mogę. Otóż wyobrażam sobie głodnego do nieprzytomności człowieka i zarazem szczęśliwego! Albo umierającego z zimna bachora z braku okrycia i szczęśliwego! Bo szczęście absolutnie nie zależy od okoliczności. Widuje się czasami takie egzotyczne obrazki samobiczujących się z wyrazem szczęścia na twarzach. I w tym miejscu się poddam.
Z poważaniem W.
Pamiętam rozmowę przed laty z jakimś naukowcem z Instytutu Onkologii, który żalił mi się, że jako biolog nie może się habilitować na miejscu. O ile pamiętam Instytut mógł nadać tylko habilitację nauk medycznych, a on nie mógł takiej dostać jako nie-lekarz, bo by mu dała prawo leczenia.
Może te „nauki o zdrowiu” po to właśnie wymyślono, żeby była ścieżka awansu naukowego w medycynie nie powiązana z prawem do praktyki lekarskiej?
Wydaje mi się, że są podobne przypadki, gdy stopnie naukowe dają jakieś ekstra przywileje i w związku z tym być może są dodatkowe bariery przy ich uzyskiwaniu. Wiem, że habilitacja z prawa daje automatyczne prawo do wpisu na listę adwokacką, ale czy jakoś ogranicza się nadawanie takich habilitacji osobom bez magisterskich studiów prawniczych – nie wiem.
@Wojtek-1942,
Oczywiście bieda to niemały kłopot. Nikomu nie życzę.
Jednak badźmy realistami: w naszej strefie kulturowej niewielu umiera z głodu i zimna, biczownictwo tez nie jest powszechne. A mimo postępującego zaspakajania potrzeb stale rośnie spożycie antydepresantów i wydłużają się listy pacjentów poradni psychologicznych. Nieszczęścia więc częściej znajdują się w naszych głowach niż w pustej misce. Nie sposób tego nie zauważyc.
Stan szczęścia niezaleznego od okoliczności nie jest dany – można osiągnąc przez praktykę duchową (najszybciej), rozmyślania (najszlachetniej) lub doświadczenie zyciowe (najbolesniej). Albo wcale.
Ale zbytnio odbiegłem od tematu wpisu, za co przepraszam gospodarza.
Pozdrawiam serdecznie,