Historia pewnego przestępstwa
W piątek wracalem z Montpellier z obrony doktoratu. Na lotnisku chciałem nadać na bagaż małe pudełko wypełnione poprzedniego dnia suchym lodem, a zawierające cztery małe ependorfówki z zamrożonym przeciwciałem przeciwko białku Cdc27 Xenopus laevis.
Jednak bagażu nie nadałem. Potrząsając pudełeczkiem przy odprawie zorienowałem się, że jest ono niemal puste. Suchy lód prawie całkowicie wyparował w ciągu nocy. Powiedziałem więc panu odprawiającemu mnie do odlotu, że wrzucę te próbówki i resztki suchego lodu do papierowej torebki po lekach, zawinę w koszulę w moim plecaku i wezmę to ze sobą do kabiny.
Pracownik Air France nawet chciał zaprotestować, mówiąc, że przewożenie suchego lodu w kabinie jest zabronione, ale odparłem mu na to, że za pół godziny suchego lodu i tak już tam nie będzie, bo wyparuje z mojej koszuli. Wyraz jego twarzy sugerował, że się ze mną zgadza. Jednym słowem zezwolił mi na popełnienie przestępstwa.
Przejście przez kontrolę bagażu odbyło się bez problemów. Po drugiej stronie sprawdziłem – suchy lód jeszcze tam był. I tak właśnie przestępstwo zostało nie tylko ad hoc zaplanowane, ale i z premedytacją popełnione.
Ponieważ miałem przesiadkę na lotnisku w Paryżu, po godzinie lotu musiałem przejść przez ponowną kontrolę bagażu podręcznego. Tu również nikt nie zauwazył resztek suchego lodu w moim plecaczku. Też sprawdziłem – ciągle tam był.
Cieszyłem się więc, że za godzinę dolecę do Rennes z zamrożonym przeciwciałem. Niestety mój misterny plan unicestwiła awaria samolotu. Trzeba było czekać na nową maszynę, a dodatkowych dwóch godzin pobytu w dobrze ogrzewanej lotniskowej poczekalni moje próbki nie przeczekały w stanie zamrożonym.
W końcu, z około trzygodzinnym opóźnieniem, dotarłem do celu mojej podróży. Przeciwciało było już od co najmniej 2 godzin rozmrożone. Jedna ependorfówke wsadziłem do zwykłej lodóowki (4°C; do szybkiego użycia w poniedziałek), resztę ponownie zamroziłem, modląc się do Niepokalanej Panienki, aby niekontrolowane rozmrożenie nie zepsuło mojego cennego przeciwciała. Wyniki tego eksperymentu będą znane, gdy zużyte będzie przeciwciało z próbówki przetrzymywanej w 4°C i wezmę się za te ponownie zamrożone.
Tego typu przestępstwa popełnia wielu biologów podróżujących po świecie. Zdarzało mi się wozić samolotem różne dziwne przesyłki. Najbardziej egzotyczne były żywe zarodki pewnego mutanta myszy, umieszczone w szczelnie zamkniętej próbówce przyklejonej do mojego ciała (37,7°C – a więc temperatura prawie idealna do rozwoju zarodków i można je tak hodować przez kilka dni). Przewozilem też zarodki Xenopus leavis w próbówkach wrzuconych do bagażu podręcznego – w tym przypadku pożądana jest temperatura pokojowa.
Zazdroszczę matematykom, którzy mogą wszystko przesłać e-mailem. Ciekaw jestem natomiast, jak przemycają swoje próbki chemicy i fizycy. To dopiero muszą być emocje.
Jacek Kubiak
Fot. Inha Leex Hale, Flickr (CC by)
Komentarze
Być może naoglądałem się zbyt wielu kiepskich filmów, ale i tak zapytam: Co z bardziej niebezpiecznym ładunkiem biologicznym? Bakterie, wirusy itp. Łatwo zostać terrorystą?
Ja dodaje troche azydku i wioze bez lodu. Dziala dobrze rowniez za pomoca fedeksu.
@ AdamJ :
Czegos takiego bym nie przewozil. Byla w USA afera z mikrobiologiem, ktory przewozil bodajze waglika. Wywalili go z pracy i chyba uwiezili. 🙁
@ jacekp :
Nie, no pewnie, ze sa klasyczne metody „przemytu”. Moja przygoda dotyczyla niezaplanowanego wczesniej przewozenia.
Po przeczytaniu wpisu gospodarza miałam wizję, jak matematycy przemycają te swoje całki w suchym lodzie.
Asymptoty do hiperboli i podstawy do logarytmu przewozi się w ładowniach. Na pokład się nie wniesie, za duże:)
@jak to robią fizycy
Na którejś imprezie sporo radości sprawiły nam opowieści kolegi, jak to optycy kwantowi z jego ówczesnej grupy próbowali kiedyś przewieźć jako bagaż podręczny dewar z ciekłym azotem (cośtam cennego było chłodzonego w środku, ale już nie pamiętam dokładnie, co). Udało im się 😀 Z kolei panowie od teleportacji mówili, że im się bardziej opłacało kupić cały sprzęt już na miejscu, gdzie mieli robić eksperyment, niż wieźć tam i z powrotem swój.
Jako nic-nie-wożący (poza ew. plakatem w tubie) mam tylko odelgłe skojarzenie.
Parę lat temu w Warszawie, przy okazji zmian w Kodeksie Drogowym wprowadzających ograniczenie do 50 km/h w terenie zabudowanym, zlikwidowano wszystkie chyba znaki pozwalające jechać szybciej na niektórych ulicach. W efekcie na Trasie Łazienkowskiej, Wisłostradzie na 3 (wówczas) pasach w każdą stronę obowiązywało rzeczone 50 km/h.
Wyborcza wydrukowała i dokładała do Gazety plakat „Jadę 50, bo na tyle pozwalają”. Powiesiłem go na tylnej szybie i wlokłem się zgodnie z przepisami. Była nadzieja, że do strajku włoskiego przyłączą się inni i miasto stanie, a gdy nie da się już jeździć, to władze pójdą: po rozum do głowy.
Niestety, większość zachowała się jak autor wpisu, jeździła jak dawniej 80 albo 90 i trąbiła na mnie (no, przyznaję, Jacek tym razem nie trąbił).
Mówiąc serio, przy takich przepisach lotniczych i takich potrzebach, Twój instytut powinien sobie kupić własny mały odrzutowiec i wozić nim materiały nie nadające się do przewozu innym sposobem. Ew. mogliby dla Was wykupować loty w czarterowanym samolocie dla VIPów, gdzie przepisy o bagażu nie mają zastosowania. Terroryzm powoduje różne niedogodności, w tym wyraźny wzrost kosztów badań w biologii. Nie widzę powodu, byś miał ryzykować aresztowanie i proces karny tylko po to, by oszczędzać pieniądze rządu.
@ J.Ty. :
He, he, dobry pomysl z tym malym odrzutowcem (miedzy Paryzem a Rennes lataja takie ze smigielkiem). 🙂
@ czereśnia :
Ciekly azot? No to doprawdy majstersztyk. 🙂
@jacekp
„Ja dodaje troche azydku”
OŁOWIU?
http://pl.wikipedia.org/wiki/Azydek_ołowiu
Nie, azydek sodu. Tez wszystko zabija a nie wprowadza sie olowiu.
0.02%
O to musze zredukowac, bo ja wrzucam 0.1%
Sam to co najwyżej łamałem jakieś zakazy wjazdu do lasu w czasie zagrożenia pożarowego i mogłem wchodzić do rezerwatów bez pozwolenia. Za to np. ogród botaniczny UW ma piękną kolekcję argentyńskich kaktusów dzięki temu, że celnicy tym razem dobrze wypełnili rolę. Także konserwowałem jakieś robale nie formaliną, ale alkoholem przechwyconym na granicy, którego nikomu nie chciało się analizować, czy aby na pewno nie da się go wykorzystać inaczej. Tak więc warto pamiętać, że nie każde przestępstwo się udaje.
@ panek :
A ja jeszcze chodzilem po dziurach w Tatrach bez zezwolenia, wiec noca (tzn. wejscie, bo wyjscie bladym switem). Ale nigdy nawet paproszka tam nie zostawilem, wiec sadze, ze bedzie mi odpuszczone.
W Genewie dostałem w ramach zwyczajowych prezentów scyzoryk i cieszyłem się nim kilka dni. Oczywiście nosiłem w kieszeni. Niestety na lotnisku musiałem wrzucić go do śmieci na polecenie odpowiedniej służby. Brak doświadczenia ze scyzorykami.
Z poważaniem W.
jk,
na drugi raz wyślij materiał kurierem, w porządnym pudle styropianowum z kilkoma garściami suchego lodu plus ice-paki ma dokładkę. Przecież i tak to nie Ty płacisz za przesyłkę, a więc po co się niepotrzebnie stresować ?
Pozdrawiam.
@ Jacobsky :
Pudlo bylo wypchane suchym lodem po brzegi. Ale bylo za male. Place jednak ja, czyli lab. Ale tu nie chodzilo o kase, tylko o to zeby przewiesc szybciej niz FedEx (a raczej Chronopost) i nie biegac na poczte itp.
jk,
wiem, że płaci Twój lab, ale jednak nie Ty z własnej kieszeni.
Z tego, co pamiętam, to pudełka styropianowe z pingwinem ma naklejce, a w środku, w worku plastikowym z zamówionym towarem plus suchy lód (jak zwykle uciechy co nie miara w zlewozmywaku…), przychodziły w doskonałym stanie mimo, że transport trwał coś ok. 24 godzin. Chyba cała tajemnica w tym, że jako cargo towar miał swoją odprawę w punkcie wyjścia, i potem już nie było potrzebne otwieranie zaklejonego lepcem pudełka. Zresztą w obrębie Francji, to chyba przesyłka ekspresowa jedzie raczej lądem, co jeszcze bardziej upraszcza sprawę.
Chciałeś być szybszy od Chronopost i nie biegać na pocztę… Innymi poszedł na skróty i zabłądził w tym sensie, ze miałeś stres z powodu ryzyka degradacji materiału. Mam nadzieję, że Ac’s przetrwały i będą Ci służyć.
Pozdrawiam.
PS. Chronopost chyba dostarcza pod drzwi, ale może się mylę….
@ Jacobsky :
Pewnie masz racje. Nastepnym razem skorzystam z pingwina. 😉
To niezamrazne drugi raz jest OK. Reszta czeka w zamrazarce.
Tez mi przezycie! Ja chyba ze trzy razy bylem przylapany na probie przemycenia do Kanady i US kanapki z szynka albo serkiem. Dwa razy wystarczylo wyrzucic do kosza, za trzecim przyszla ekipa z wyposazeniem, jabym usilowal wwiezc bobe wodorowa. Inna sprawa, ze wiedzac cos o skladzie chemicznym tego, co w dzisiejszych czasach nazywane jest ‚szynka’ albo ‚serek’ moge zrozumiec
ustawodawce. Kto wie, czy z tych skaldnikow nie daloby sie sklecic jakiej bomby, albo uzyc ich jako broni B.
Napisałem o tym scyzoryku bowiem nie jestem terrorystą a jedynie mam żadne doświadczenie w wożeniu scyzoryków samolotami. A panowie powyżej potrafią przewozić przedziwne rzeczy i nic ich nie spotkało złego.
Z powazaniem W.
@ Wojtek-1942 :
Mnie sie zdarzylo prawie to samo z zapomnianym w plecaku scyzorykiem. Tyle, ze omamili mnie obiecujac, ze go odbiore od stewardessy na Sardynii (lecialem z Paryza z przesiadka w Rzymie). I figa, w Cagliari nikt nie slyszal o moim scyzoryku. Od tej pory postanowilem przemycac niedozwolone przedmioty. Zeby sie zemscic. 😉
Z powazaniem,
Przemytnik jk
@jk
Motywacja chwalebna.
Z powazaniem W.
Nie wiem czy chwalebna, ale pamietam do dzis jaki bylem wsciekly w tym Cagliari. Bo scyzoryk byl prezentem-pamiatka.
Kiedyś przewoziłam szablę do Meksyku. Ładnie opakowali, trochę się nawet sumitując, że jednak broni długiej na pokład nie mogą wpuścić luzem, a pojedzie opakowana w kabinie 🙂 Na lotnisku dostałam do rąk własnych, elegancko. Ale to było grubo przez WTC.
Za to pytona, dawno temu, w czasach błędów i wypaczeń młodości, nie udało mi się zawieźć dalej niż do Pragi. Nie chciałam się rozstawać, byliśmy w wielkiej przyjaźni, bardzo sobie bliscy odkąd go kupiłam zamiast płaszcza, za równowartość. Warszawę przespał, ale zrobił się nerwowy jak tylko usłyszał czeski, nie wiedzieć czemu, i zaczął mi się mocno ruszać pod koszulką. No i zasilił, biedaczysko, praskie zoo… Nawet podobno mogłabym go odzyskać, ale po kilku miesiącach już nie bardzo mnie było stać. Może trzeba było przylepcem? 😉 A wszystko dlatego, że miałam wizję zziębniętego zwierzątka w luku bagażowym.
Teraz nie przestaje mnie zadziwiać, że odpowiednie służby są bardziej wyczulone na maleńkie nożyczki dziecięce, te z okrągłymi końcówkami, niż na solidny ołówek automatyczny w metalowej skuwce. Albo na pióro. A przyrząd do pisania wiadomo, że narzędziem mordu jest straszliwym…!
A co tam pytonowi chłód luka bagażowego zrobi? Zmiennocieplne bydlę by sobie lekko zdrętwiało i nawet nie pamiętało podróży za bardzo.
Minely czasy wozenia tramwajami cieklego azotu z Politechniki w Wa-wie do najlepszego mikroskopu elektronowego na wydziale Inzynierii Materialowej na Narbutta. Wtedy nawet czytalo sie samizdaty (jak sie siedzialo) i wiozlo ciekly azot. Najczesciej jednak jedna reka trzymalo sie dewar, a druga porecz. Luzniej robilo sie na przystanku przy SGPIS-sie. Bez tych podrozy (a byl tylko jeden termos) nie byloby wielu magisterek. Czego nie robi sie dla nauki?
Skoro o wozeniu po ziemi, to ja wozilem tez zywe myszy w pudlach pociagiem z Otwocka na Powisle i targalem je dalej autobusem na Krakowskie Przedmiescie.
Z akcji transportowych:
kolega potrzebował kiedyś niewielkie ilości gazów szlachetnych do jakiegoś pokazu szkolnego (chyba o wyładowania chodziło). W tym celu poszedł na miejscową Politechnikę i nadmuchał ogromne, metrowe balony helem i argonem (helu w zwykłym termosie nie przewieziesz), a następnie wpakował się z tym do tramwaju. W pewnym momencie balon z helem przytarł o coś i pękł, a gość stojący obok rzucił wiązankę tym cienkim, helowym głosikiem 🙂
Skoro rzucił wiązankę cienkim, helowym głosikiem tzn., że nie było to jednak grubiaństwo.