Feralne 12 procent
Plagiaty będą w polskiej nauce nadal na porządku dziennym?
Prasa podała informację o plagiacie pracy habilitacyjnej rektora wrocławskiej Akademii Medycznej prof. Ryszarda Andrzejaka. Biedny rektor, szkoda mi go jak rok temu Lehman Bros.
W „Gazecie Wyborczej” czytamy:
„Pracę prof. Ryszarda Andrzejaka porównano z opracowaniami prof. Jolanty Antonowicz-Juchniewicz, dzisiejszej dziekan wydziału lekarskiego wrocławskiej AM oraz prof. Witolda Zatońskiego. Wynik ekspertyzy: ponad 12 procent pracy habilitacyjnej rektora jest identyczne z fragmentami prac tych autorów. A dokładnie: 8,1 proc. tekstu jest identyczne z fragmentami pracy prof. Antonowicz-Juchniewicz a 4,2 proc. z książką prof. Zatońskiego. Przy porównaniu wybranych fragmentów badanych opracowań podobieństwo między nimi sięgają od 20 do 78 proc. W badaniu nie porównywano tabel, które stanowią dużą część pracy Andrzejaka.”
Plagiat jest najgłupszym chyba sposobem nieuczciwej pracy naukowej (a właściwie pseudonaukowej). Każdy głupi potrafi bowiem skopiować fragmenty tekstu i wprowadzić je do własnych wypocin. Plagiaryzm jest równocześnie najbardziej rozpowszechnionym naukowym przekrętem. Dlatego właśnie powinien być karany jak najsurowiej.
Jednak, jak czytamy w „Gazecie Wyborczej”:
„Wyniki ekspertyzy Plagiatu pl. nie mają formalnego wpływu na sytuację rektora. Nawet jeśli profesorowie uznają, że rektor dopuścił się nierzetelności naukowej, to stopień naukowy nie zostanie mu odebrany, nie straci także stanowiska.”
Wynika z tego jasno, że plagiaty będą w polskiej nauce nadal na porządku dziennym. I to jeszcze bardzo długo. Skoro przykład idzie z góry, to kto by się zastanawiał i nadwyrężał własne sumienie?
Przed kilkoma dniami zaistniał na blogu Niedowiarów wpis pod złowieszczym tytułem „Korupcja w polskiej nauce”. Bardzo szybko jego autor poprosił o wycofanie wpisu, co oczywiście zrobiliśmy. Presja środowiska okazał się tak silna, że autor skapitulował. Widocznie żadna krytyka, nawet na blogu, nie powinna się przedrzeć. W kontekście mojego dzisiejszego wpisu sądzę, że przypadek wpisu poprzedniego świetnie ilustruje sytuację w polskiej nauce. Wystarczy powiedzieć wyłącznie: No comments… i pointa gotowa.
Jacek Kubiak
Fot. ruth and johnny, london uk, Flickr (CC SA)
Komentarze
Niestety, bedzie jeszcze gorzej, i to nie tylko w polskiej nauce. Pokolenie, ktore jest u progu karier naukowych ma zbyt gleboko pod skora „copy-paste”, zeby latwo zrezygnowac z tej szybkiej metody produkowania tekstow. U mnie w college’u jest to plaga nie do opanowania (rowniez ze wzgledu na bezwlad administracyjny i na postawe decydentow: przeciez trzeba produkowac jak najwiecej absolwentow, a wiec plagiat… no coz, pogrozimy paluszkiem, ale zeby natychmiast wyciagac konsekswencje przewidziane regulaminem, czyli dawac „zero” ? – no nie, panie kolego…. Wiecie, rozumiece…). Koszmar.
Oczywiscie w podanym przez Ciebie przykladzie chodzi o osobie starsza niz moje dzieciaki, ale skoro wsrod tej generacji sa idacy na latwizne, to co mowic o pokoleniach wchodzacych w wiek „produkcyjny” ?
Pozdrawiam
Jak ktos ma czas to moze sie pobawic w detektywa:
http://spore.swmed.edu/dejavu/duplicate/
Po wrzucenie hasla „Poland” wychodza przypadki 745 prac z polskim adresem gdzie jest powazne powtorzenie w streszczeniu. W wiekszosci nie sa to plagiaty. Wiekszosc to po prostu wynik tego ze ci sami autorzy opublikowali bardzo podobne prace. Poniewaz wiekszosc prac jest po angielsku, autorzy dosc konserwatywnie uzywaja jezyka angielskiego. Te same zdania sa czesto uzywane w wielu pracach. To jest zrozumiale dla kogos kto pisze w obcym jezyku. W wielu przypadkach ktos opublikowal wyniki w polskim czasopismie a pozniej podobne wyniki w bardziej miedzynarodowym (to mozna uznac za lagodny auto-plagiat). Sa jednak tez oczywiste plagiaty, wystarczy poszukac zestawionych prac ktore maja kompletnie innych autorow. Co mnie najbardziej dziwi to sama technika kopiowania. Wydawaloby sie ze zreczny kopiujacy moglby przynajmniej zmienic streszczenie (baza danych porownuje tylko streszczenia). Strach pomyslec co ujawni potencjalna przyszla rozszerzona baza ktora rowniez analizuje zawartos prac.
Jakiś czas temu czytałem o dwóch studentkach z Torunia (UMK) lub Poznania (UAM) które dostały po 3 tys. za plagiat i zostały dyscyplinarnie skreślone z listy studentów.
Czy jest ktoś, kto może mi wyjaśnić dlaczego pan prof. Andrzejak jest traktowany łagodniej? Choćby jeden argument poproszę.
Dlaczego niby prof. nie straci swojego stanowiska? Gdybym ja kupił sobie magisterkę (od pisania której właśnie się oderwałem, coby nowy wpis na niedowiarach przeczytać:) ) to by mnie UW potraktowało odpowiednio. I dobrze. Ale prof to co innego. Przecież kolega kolegi nie zwolni. I to się dzieje w państwie prawa na oczach publiczności i władz!
Zdenerwowałem się i zniesmaczyłem, stąd ten mało merytoryczny wpis.
Wracam do pracy mgr;)
Smutne, ale nie uogólniałbym tego na całe środowisko naukowe w Polsce i nie mówił, że plagiaty będą na porządku dziennym. W kontekście całego artykułu Wyborczej (oto link, bo nie ma go we wpisie http://miasta.gazeta.pl/wroclaw/1,35751,7052276,Jest_kolejny_dowod_na_plagiat_rektora_AM.html ), można mieć nadzieję, że coś się jednak wydarzy. Oczywiście smutne jest, że Rada Wydziału nie reaguje, a Centralna Komisja nie ponagla (aczkolwiek pierwsza reakcja CK była właściwa). Skandaliczna jest natomiast nie tyle decyzja Ministerstwa Zdrowia, co nieupublicznienie uzasadnienia.
Natomiast zaintrygowała mnie informacja o przyczynach usunięcia poprzedniego wpisu. Miałem do tej pory wrażenie, że Autor wycofał się po krytyce ze strony części komentujących. Krytyka dotyczyła głównie porównania sytuacji obciążania doktorantów dydaktyką do korupcji oraz ostatniego, rozrywkowego akapitu. Zresztą sam Autor, pisząc do Marchewy, wspomniał, że chciałby jeszcze sobie to wszystko przemyśleć.
Przyznam, że nie rozumiałem wówczas intencji Autora (zarówno pierwotnych, gdy publikował swój wpis, jak i gdy go usuwał).
Teraz słyszę o jakichś naciskach i brzmi to zaskakująco. Autor jest pracownikiem szkoły prywatnej, tekst krytykował szkoły publiczne. Oczywiście Autor, jeśli chce robić w przyszłości habilitację i w ogóle pracować w tym środowisku, nie może narazić się pracownikom uczelni publicznych, niemniej słowa o presji środowiska są dość dziwne i rzucają złe światło na całe środowisko naukowe w Polsce. Myślę, że w tym momencie, mamy prawo poprosić o trochę więcej szczegółów.
Ogólnie mam wrażenie, że w wielu dziedzinach nauki, sytuacja w Polsce jest coraz lepsza, ale pozytywne aspekty są z reguły odbierane jako dorobek pojedynczych badaczy, traktowanych jako wyjątkowych, podczas, gdy negatywne (co zresztą jet naturalne) są z reguły uogólniane na całe środowisko.
A tekst Wyborczej kończy się przecież przypadkiem plagiatu Rektora uczelni amerykańskiej.
@ xxx :
No tak, sa pewne rozbieznosci w obiegu informacji. A wiec pundit, jak to bylo?
O sprawie prof. Andrzejaka napiszę niewiele, bo niewiele wiem. Szybki przegląd sieci sugeruje, że powtórzenia przewodu habilitacyjnego jest w toku (odpowiednia Rada Wydziału zachowuje się przy tym biernie), ale żaden wyrok – ani w postępowaniu habilitacyjnym, ani w postępowaniu karnym (o którym zresztą nic nie słychać) – nie zapadł. Formalnie nie ma podstaw, aby rektor stracił stanowisko *z mocy prawa*. Uczelnia sama mogłaby go odwołać, ale najwyraźniej nie chce – nie wiem dlaczego. Człowiek sam mógłby się podać do dymisji, ale najwyraźniej nie chce – nie wiem dlaczego.
Bardziej jednak zainteresował mnie ostatni fragment notki, ten dotyczący usuniętego wpisu o „korupcji w polskiej nauce”. Jacek Kubiak pisze:
„Presja środowiska okazał się tak silna, że autor skapitulował. Widocznie żadna krytyka, nawet na blogu, nie powinna się przedrzeć.”
Czy mógłbym prosić o wyjaśnienie jaka to „presja środowiska” tak dopiekła autorowi, iż uciekł w popłochu? Bo może my tu jesteśmy świadkami jakiegoś ataku na wolność słowa, tłumienia swobody akademickiej i w ogóle? Przeciwko czemuś takiemu powinniśmy głośno protestować. Larum grają! Mam przy tym nadzieję, że Jacek Kubiak za „presję środowiska” uniemożliwiającą „przedarcie się” krytyki nie uznał krytycznych komentarzy zamieszczonych pod tamtym wpisem. Jeśli ktoś coś publikuje, to tym samym wystawia się na krytykę. Czytelnicy bloga – dla porządku: niektórzy czytelnicy, w tym ja – uznali, że autor tamtej notki po pierwsze był w błędzie, po drugie, że jego intencje nie były całkiem czyste (to już tylko ja), czemu dali wyraz w komentarzach. Gdyby teraz okazało się, że Niedowiary za niedopuszczalną „presję środowiska” uważają krytyczne komentarze do wpisu, poczułbym się głęboko rozczarowany i zażenowany. Redakcja bloga nie dopuszcza krytycznych komentarzy?!
Myślę jednak, że wspomniana „presja środowiska” oznacza raczej jakieś zakulisowe naciski, których redakcja i autor doświadczyli. Ale skoro mleko już się rozlało, możemy prosić o jakieś szczegóły?
A magisterkę, o ile wiem odbierają.
Kolejny przykład, że w naszym kraju ludzie na stanowiskach zamiast dawać przykład, mogą mieć wszystko w de?
Jezeli plagiat bedzie udowodniony, to oczywiscie rektor musi wyleciec. Jezeli tak sie nie stanie to ministerstwo powinno wycofac dotacje dla tej szkoly. To powinno wystarczyc.
Czy w Polsce jest oficjalne cialo ktore bada podejrzenia o przestepstwa naukowe podobne do Office of Research Integrity w NIH? Tutaj ta komisja dziala chyba dosc dobrze. Dzisiaj przyslali komunikat ze kolejna osoba zostala zlapana na oszustwie naukowym:
http://grants.nih.gov/grants/guide/notice-files/NOT-OD-09-151.html
Nie rozumiem jak sie ma afera z plagiatem do poprzedniej notki ktora zostala zdjeta. Ale to jest koniec tygodnia wiec moze do mnie nie dociera.
@ pfg :
Zakulisowych naciskow doświadczyl autor, nie redakcja. Z tego powodu tylko on moze tu o nich pisac. Oczywiscie, wedlug mojej wiedzy, nie chodzilo o komenatrze na blogu. Zreszta komanatrze nie byly takie znow napastliwe. Kilka osob sie nie zgadzalo i tyle, czyli normalka.
Ratunku! Nie spodziewałem się, że po pierwsze mój wpis spowoduje lawinę podejrzeń o to, że mam jakieś nieczyste intencje i private agenda – naprawdę uważam, że wykorzystywanie doktorantów do darmowej pracy, za którą uczelnie państwowe dostają podwójną kasę nie jest w porządku. Może się mylę, ale kiedy decydowałem, czy pracować na uczelni publicznej, czy prywatnej (jako absolwent bezpłatnych studiów dziennych na renomowanej państwowej uczelni), także uważałem to za nie fair.
Gdybym stosował metody osób przypisujących mi chęć rozgrywki własnych interesów, zapytałbym, czy aby nie są z publicznych uczelni, a zatem czy może nie jest tak, że są beneficjentami tego systemu – ale po co? Wierzę, że chcecie dobrze, a do systemu po prostu łatwo się przyzwyczaić i nie widzi się już, że to patologia. Może też po prostu się mylę i robię z igły widły – wszystko jedno, dziwi mnie tylko, że od razu przypisuje mi się złą wolę.
Co do powodów skasowania wpisu – znowu, proszę nie szukać spisku Illuminatów Bawarskich, nie wyciągać wniosków na temat wolności słowa i całego środowiska akademickiego w ogóle. Nigdy nie blogowałem, to był mój pierwszy własny wpis blogowy w życiu i lawina komentarzy, uzyskanych zarówno na blogu, jak i prywatnie, skłoniła mnie do tego, żeby wpis wycofać. Biorąc pod uwagę dalszą skalę reakcji już po, więcej tego nie zrobię – od następnego razu (czy tu, czy gdziekolwiek indziej, jeżeli mnie najdzie na blogowanie) tekst wypluty pozostanie takowym, natomiast na razie proszę jednak ponownie o zielony listek i nie jeżdżenie po łysej kobyle. OK?
W kwestii głównej, dotyczącej niniejszego wpisu: imho prawdziwy plagiat, czyli kradzież cudzego tekstu lub pomysłu, powinien być wśród naukowców karany surowiej, niż wśród studentów. Jeżeli plagiat wykorzystany jest do prac awansowych – powinien powodować utratę stopnia/tytułu, do którego zdobycia go użyto (w końcu to zwykłe wyłudzenie), oraz wszystkich wyższych (bo w końcu przyznawano je zakładając, że ktoś ma uczciwie zdobyty stopień wcześniejszy). Jeżeli taką regulację by wprowadzono, oczywiście bez możliwości przedawnienia czynu, jestem przekonany, że liczba plagiatów naukowych spadłaby naprawdę drastycznie. Co więcej, nawet wprowadzenie takiego rozwiązania od teraz (bez działania wstecz, do plagiatów sprzed tej regulacji) miałoby z pewnością i tak bardzo pozytywne skutki.
@pundit –
Ja jestem z państwowej uczelni. Wystarczą dwa kliknięcia, żeby mnie zidentyfikować z imienia, nazwiska, afiliacji i zdjęcia. Co powiedziawszy, podtrzymuję wszystko, co w przedmiocie wyzysku doktorantów napisałem.
Odnośnie do sprawy wrocławskiej, istotnie, plagiat wykorzystany do zdobycia stopnia/tytułu powinien skutkować utratą tegoż, być może nawet bez możliwości przedawnienia – w tym akurat punkcie trzeba by zmienić prawo. Szkopuł w tym, że plagiatu dotąd nie orzeczono, formalnie są tylko podejrzenia. Ba, Ministerstwo Zdrowia orzekło, że plagiatu nie popełniono. CK była ostrożniejsza i nakazała ponownie przeprowadzić przewód habilitacyjny Andrzejaka. Rada Wydziału zwleka. Postępowania karnego nie ma.
Sytuacja nie jest jednoznaczna. Po pierwsze, żadna ze splagiaryzowanych osób sama pana Andrzejaka o nic nie oskarża. Jedna z tych osób jest w tej chwili dziekanem wydziału, który miałby Andrzejakowi habilitację odebrać, druga, członek PAN, była recenzentem w pierwszym przewodzie Andrzejaka, obie więc z całą pewnością znają sprawę, ale z jakichś powodów nie podejmują działań. Przy czym pani dziekan mogłaby się powstrzymywać od oskarżeń prywatnych, ale to, że przewleka sprawę *jako dziekan*, źle o niej świadczy. Cała ta trójka współpracowała ze sobą naukowo i, jak sądzę, przepisanie fragmentów habilitacji jednego i doktoratu drugiej w habilitacji trzeciego odbyło się za przyzwoleniem pierwotnych autorów. Kto wie, może państwo chcieli pomóc koledze, no i głupio wyszło. Zamieszczenie cudzych słów jako własnych jest głupie i nieetyczne, ale jeśli dzieje się za zgodą pierwotnego autora, nie jest *kradzieżą własności intelektualnej*, choć w tym wypadku być może jest wyłudzeniem nienależnego stopnia naukowego.
Tam zresztą z początku pojawiało się cięższe oskarżenie, że Andrzejak sfałszował część wyników, ale ten wątek albo upadł, albo nie jest kontynuowany.
Po drugie, samo oskarżenie o plagiat wysunęli działacze związkowi w chwili, gdy Andrzejak wyrzucił któregoś z nich z pracy. Wcześniej im to jakoś nie przeszkadzało.
Osobnym skandalem jest to, że wspomniany członek PAN zgodził się być recenzentem w pierwszym przewodzie Andrzejaka w sytuacji, gdy część dorobku panowie najwyraźniej mieli wspólną.
(Wszystko powyższe na podstawie materiałów dostępnych w sieci. Ja sam o sprawie do wczoraj nie słyszałem.)
Nie ma w tej chwili podstaw, aby Andrzejak utracił habilitację i stanowisko *z mocy prawa*. Można oczekiwać, że Andrzejak powinien sam zrzec się funkcji, aby nie wpływać na decyzję ludzi, których losy mogą zależeć od decyzji rektora. Z drugiej strony pan Andrzejak może się bronić w ten sposób, że rezygnacja zostałaby zrozumiana jak przyznanie się do winy, a on do żadnej winy się nie poczuwa.
Moim zdaniem, sprawa nie jest aż tak groźna, jak ją przedstawiano. Nie ma oszustwa naukowego, jest tylko nieuprawnione podpieranie się dorobkiem współpracowników. Tym niemniej sprawa jest paskudna i będzie ciążyć na wizerunku całej zaangażowanej w nią trójki, uczelni i, pośrednio, całej nauki. Wobec jaskrawej bezczynności Rady Wydziału, CK powinna wydziałowi karnie zawiesić prawa habilitacyjne (CK może to zrobić) i przenieść powtórny przewód habilitacyjny do innej uczelni, gdzie osoby podejmujące decyzję nie pozostawałyby w konflikcie sumienia.
Zgodnie z ze stara okultystyczna zasada „Jak jest na gorze, tak jest na dole”, tacy sa profesorowie jacy sa studenci i odwrotnie. Co zas sie tyczy Szanownego Rektora to swego czasu habilitacja polegala na tym, ze pisalo sie podsumowanie wlasnych prac na pewien okreslony temat i taka ksiazke czy tez broszure przedstawialo sie stosownemu gremium. Nikt wyzej nie wspomnial czy Szanowny Podejrzany skopiowal tylko normalna sieczke wiedzy ogolnej na dany temat czy tez przywlaszczyl sobie takze wyniki cudzych badan. A moze obecnie wlasny wklad badawczy nie jest juz wymagany?
@ pfg :
Dzieki za wyjasnienia. Wyglada na to, ze to jeszcze wieksze bagno niz myslalem.
Jest Andrzejak ktory wyraznie kopiuje z angielskiego na polski (czyli jest rodzajem tlumacza). I to sa zupelnie inni autorzy
http://spore.swmed.edu/dejavu/duplicate/5640/
To chyba ten sam Andrzejak R (adres AM we Wroclawiu). Pdf nie sa dostepnew sieci. Moze ktos sie pofatyguje i znajdzie te papiery w bibliotece:
Wczesniejsza praca:
http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/9128910
Pozniejsza praca:
http://www.ncbi.nlm.nih.gov/pubmed/10399719
Istota sprawy polega na tym , że ”
To właśnie Pająk w listopadzie 2008 roku zarzucił Andrzejakowi, że ściągnął swoją habilitację z prac innych autorów. Rektor zdecydowanie zaprzeczył i zapowiedział, że poda go do sądu za to pomówienie. Nigdy tego nie zrobił. W międzyczasie Pająk stracił pracę w Akademii.” I to jest standard. Traci prace nie ten kto plagiatuje tylko ten kto plagiat wykryje ( podobnie jak i inne bezeceństwa).
A przykład idzie z góry i ci są na górze mogą plagiatować i uchodzić za walczących z plagiatami
http://www.nfa.alfadent.pl/articles.php?id=493
W pewnym kraju skandynawskim zlapanie studenta na sciaganiu podczas egzaminu rownoznaczne jest z powaznymi konsekwencjami, wlacznie z usunieciem z listy studentow. Natomiast plagiat w wykonaniu profesora wyzszej uczelni po prostu nie miesci sie w glowie. Taki przypadek zostaje od razu naglosniony w mediach, a delikwent ktory dopuscil sie nieuczciwosci moze pozegnac sie z kariera naukowa. Wstyd i nieslawa spada na niego jak grom z jasnego nieba. To cos znacznie gorszego niz przylapanie autorytetu moralnego na kradziezy w galerii handlowej wypelnionej po brzegi ludzmi. Dlatego jestem zdania, ze tolerancja wobec takich gorszacych zjawisk calkowicie dyskwalifikuje srodowisko naukowe danego kraju. W interesie samych zainteresowanych lezy, aby szybko ujawniac i surowo karac sprawcow takich wykroczen.
Hmm… Ma ktoś doświadczenia w analizie prac systemem „Plagiat”? Bo dotychczasowe moje wnioski z pracy tego systemu są takie że łatwo „podpaść” przez złe formaty kiepskie zaznaczenie cytatów etc… Ale może się poprawiło? I jeszcze pytanie do ścisłowców czy czasami nie jest tak że część „bazy” każdej pracy chcąc nie chcąc musi się powtarzać (podobne źródła metodologii, cytaty etc…)?
pogadaniec napisał
„tolerancja wobec takich gorszacych zjawisk calkowicie dyskwalifikuje srodowisko naukowe danego kraju”
Znów daleko idące uogólnienie. Gdyby plagiat był na porządku dziennym i był akceptowany przez powiedzmy 90% środowiska naukowego — zgoda. Jeśli jednak zdarza się od czasu do czasu, a problemem jest nie tyle jego tolerancja, co brak pewnych mechanizmów prawnych, pozwalających na efektywną penalizację, uogólnianie na całe środowisko jest jednak pewnym nadużyciem. Przynajmniej w tym sensie, że np. ja, nie znając nikogo, kto dopuściłby się plagiatu, nie znając nikogo, kto by plagiat akceptował i słysząc o plagiatach tylko od czasu do czasu (zbyt często, ale nie znowu aż tak często) nie poczuwam się do tego, aby moje środowisko naukowe ponosiło odpowiedzialność za te przypadki. Oczywiście, można powiedzieć, że przez 20 lat od końca PRL powinniśmy sobie byli wypracować odpowiednie mechanizmy prawne. Ale nie można moim zdaniem rozpatrywać tej sprawy w oderwaniu od całego kontekstu politycznego, spójrzmy na to, co się dzieje w TVP, tam też istnieją luki prawne, umożliwiające różne cyrki. Spójrzmy na problem segregacji śmieci, działanie wielu urzędów, etc. Też nie jest idealnie. To nie dyskwalifikuje jednak środowiska polskich pracowników telewizji czy polskich urzędników. u nas zresztą też sprawa została nagłośniona w prasie, nie ma tylko na to odpowiedniej reakcji. Czy to znaczy, że zdyskwalifikowane jest całe polskie społeczeństwo? Mam wrażenie, że niestety musimy jeszcze trochę poczekać przed wytworzeniem się pewnych mechanizmów, które w krajach skandynawskich dojrzewały przez pół wieku dłużej…
Swoją drogą ciekawią mnie w tym kontekście dwie rzeczy:
1. Jaką rolę w tej sprawie odgrywa fakt, że akademie medyczne podlegają pod Ministerstwo Zdrowia? Dokładniej, czy można mieć nadzieję, że Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego reagowałoby bardziej stanowczo? W końcu choćby ze względów statystycznych powinno mieć więcej doświadczenia z podobnymi przypadkami.
2. Czy w projekcie nowego prawa o szkolnictwie wyższym są jakieś mechanizmy umożliwiające skuteczne rozstrzyganie tego typu sytuacji? Jeśli są, to być może naprawdę nie jest aż tak źle. Niezależnie od tego czy nowe prawo wejdzie czy nie, oznaczałoby to, że coś się w tej sprawie dzieje.
Podkreślę jeszcze na koniec, że nie chcę dywagować o winie w tym przypadku. Jak napisał pfg, prawnie plagiat nie został udowodniony. Pisząc o lukach prawnych miałem na myśli umożliwienie np. Radzie Wydziału blokowania decyzji o powtórzeniu przewodu.
używam plagiat.pl, ale w porównaniu z brytyjskim turnitin to jest jednak nędza. Zwykle wygodniej mi co bardziej gładkie frazy wyguglać.
Ale problem jest chyba bardziej w sankcjach, niż w wykrywalności – bardzo dużego ryzyka się nie opłaca podejmować nawet, jeżeli wykrywalność jest niewielka.
Sądząc z komentarzy prawnika na temat plagiatu:
http://koiz.wi.zut.edu.pl/pobierz-pliki/doc_details/1-zagadnienie-plagiatu
sprawa co jest a co nie jest plagiatem wcale nie musi byc oczywista, stad trudności w prawnym zdefiniowaniu tego pojęcia.
Druga sprawa: plaga plagiatow w Polsce i na swiecie oraz problem odpowiedzialności.
Wcale nie jest tak, ze na świecie jest różowo, a u nas strasznie. Skąd wzięłyby sie te setki programów komputerowych, stron webowych i.t.p. walczących z plagiatami?
Sporo na temat problemu mozna dowiedziec sie ze strony
http://www.plagiarism.org/
Jednym slowem – problem bynajmniej nie jest specyficznie polski, choc oczywiscie podpisuję się pod tezą że walczyć z nim należy wszystkimi siłami. Do jakiegoś stopnia specyficznie polską sprawą jest nasze zapóźnienie internetowo/komputerowe nawet na najlepszych uczelniach, w administracji/bibliotekach/ciałach naukowych… To też ważny kawalek układanki. Sprawy jezykowe – tłumaczeń. Kolejny element specyfiki, nie do wychwycenia przez programy antyplagiatowe. I dużo latwiej jest w u nas wykryć plagiat polegajacy na przetłumaczeniu jaiegos tekstu z któregoś z jezyków światowych, niz np. w USA plagiat polegajacy na kradziezy idei wyrazonej w jakims mniej popularnym języku.
I jeszcze taka refleksja osobista: przygotowując się do wykładów korzystam często z materiałow dostępnych w sieci, w tym wykladów z innych uczelni (np. MIT Open Courses). Zawsze informuje o tym studentow i staram sie zaznaczać, z czego skorzystałem. Ale czy zawsze udaje mi sie to zrobic tak, żeby nie podpaść jakiejs maszynie do wykrywania plagiatów? Do jakiego stopnia mam prawo to robić? Wykład przecież sygnowany jest moim nazwiskiem. Cudowny dostep do informacji jaki daje internet jest z jednej strony błogosławieństwem, z drugiej stawia nas przed naprawde trudnymi problemami….
@ ryzyk-fizyk :
Oczywiscie nie twierdze, ze plagiaryzm jest wylacznie polskim problemem. Pisze o tym na przykladzie polskiego plagiatu, bo zainteresowalo mnie jak z ta plaga walczy sie wlasnie w Polsce. Zdaje sobie sprawe, ze sprawa nie jest jednoznaczna (stad m. in. tytul – zaledwie 12 proc. – duzo to czy malo?). Zwykle osoby oskarzone o plagiaryzm, nawet jesli ocenia sie, ze przepisaly ponad 90 proc. tekstu, twierdza, ze to przypadek. 🙂 To tez komplikuje sprawe. Gdy osoba taka od razu sie przyznaje, wowczas nie ma problemu. Ale tak jest z kazdym przekretem.
„I jeszcze taka refleksja osobista: przygotowując się do wykładów korzystam często z materiałow dostępnych w sieci, w tym wykladów z innych uczelni (np. MIT Open Courses)”
Mozna uzywac tak dlugo jak ujawnia sie zrodlo materialow. Po to sa te materialy.
Troche bardziej skomplikowana jest sytuacja prawna z artykulami w czasopismacha naukowych jako materialami do wykladow (tymi ktore nie sa „open access”). To jest ciagle szara strefa. W tym przypadku podanie zrodla i brak zysku moga nie wystarczyc. W USA reguluje to copyright law (doctrine of fair use). W zasadzie nalezy kontaktowac wydawce i prosic o zgode jak rowniez czesto jest oplata. W praktyce nie znam nikogo kto to robi. Jezeli jest to przestepstwo, to w dobrej intencji i jestem pewien ze sami autorzy w wiekszosci pewnie zadowoleni z popularyzacji. Wydawcy to co innego.
@jk
„Pisze o tym na przykladzie polskiego plagiatu, bo zainteresowalo mnie jak z ta plaga walczy sie wlasnie w Polsce.”
Ciekawostka z mojego wlasnego doswiadczenia. Jako „associate editor” jednego z polskich czasopism naukowych (o zasiegu miedzynarodowym) prowadzilem nadeslana prace wspolautorska promotora z doktorantem. Jeden z recenzentow odkryl ewidentny, bezczelny plagiat: praca zawierala co prawda pewne nowe elementy, ale znaczna czesc byla zywcem przepisana skadinad bez podania zrodla. Jednyna sankcja byl list od naczelnego do autorow i ich szefow (byli z roznych instytucji) z informacja, ze ich prace nie beda wiecej rozwazane w tym periodyku do publikacji….
Promotor trzyma sie na swoim stanowisku, choc w srodowisku stracil swoja pozycje. Tlumaczyl sie, ze to sprawka doktoranta, co zreszta wydawalo sie jmalo prawdopodobne. Doktorant zaprzestal dzialanosci na niwie nauki (twierdzil, ze promotor polecil mu tak wlasnie tekst napisac).
Wydaje mi sie ze w podobnych sytuacjach brakuje skutecznie i otwarcie (odwaznie) dzialajacych sformalizowanych systemow nacisku srodowiska naukowego, takich jak sady kolezenskie, komisje etyki w towarzystwach naukowych, uczelniach czy instytutach.
Blogowicze!
Wy tu o plagiatach a jakoś zapominacie o innej możliwej i istniejącej możliwości, w dodatku trudnej do udowodnienia (z wielu powodów) – danych wyssanych z palca. Jest to szczególnie istotne w przypadku nauk eksperymentalnych (choć może w niektórych humanistycznych też może się zdarzać, np. fikcyjne wyniki fikcyjnej ankiety). Dobrych kilka lat temu były opisane przypadki młodego i ambitnego doktoranta (?) z kraju za oceanem, który podmalowywał myszki flamastrem, żeby coś tam udowodnić. Jeśli tylko praca nie ma być na miarę Nobla to niemal zawsze można tego dokonać. Jest bowiem zawsze tyle zmiennych, że niepowtórzenie wyników w innym laboratorium można tłumaczyć n.p. inną temperaturą, odczynnikiem etc. Łagodną formą jest niedokładne opisywanie metodologii. Będąc od wielu lat recenzentem wydawniczym często spotykam się (i to na forum międzynarodowym) z przegięciami typu podanie jednego źródła stosowanych preparatów a faktyczne stosowanie innego (bo o tym akurat wiedziałem) lub z takim podaniem metodologii eksperymentów, że w innym laboratorium pracy po prostu się nie da powtórzyć. Poza tym, redakcje nie za bardzo chcą publikować prace „kontrolne” bo mogą naruszyć prestiż „wielkich” tego świata naukowego.
Co do autoplagiatów to nie mam nic przeciwko (o ile źródło jest podane).
Pokazywanie tej samej zawartości w j. polskim i języku obcym, w dodatku na innym forum jest elementem autopromocji (jak się sam nie pokażesz to w 99% inni tego nie zrobią, chociażby z zazdrości, że to nie oni). Dlatego też zalecam moim współpracownikom zapisywanie się do różnych baz dostarczających dane bibliometryczne (ResearcheID, BiomedExperts, Index copernicus, Publish&Parish, Web of Knowledge) i przy każdej okazji podawanie ich wartości w CV i sprawozdaniach wszelakiego rodzaju.
W naszym grajdole czasami dopiero docenienie przez zagranicę skutkuje docenieniem krajowym. Generalnie jednak uważam, że problem nie jest problemem lokalnym i występuje na całym świecie.
Nikt nie będzie oskarżony o plagiat, gdy będzie sami pisał teksty a nie odpisywał od innych kropka w kropkę od innych…
Tyle i aż tyle
No, ale 88% pracy prof. Andrzejaka jest napisana samodzielnie.
Poza tym nie wolno zapomnieć, że swoja pracę rektor napisał kilkanaście lat temu i od tego czasu rzetelnie wypełniał swoje obowiązki i nie był bohaterem żadnego skandalu.
Wszyscy mieszają go z błotem, a mi go żal, bo moim zdaniem te feralne 12% nie może przekreślać całej jego kariery i kilkadziesiąt lat nauki i pracy. Tym bardziej, że tak niewielki zakres zapożyczeń może też świadczyć o błędach redakcyjnych lub zwykłej pomyłce!
Oczywiscie, ja przekreslam wylacznie te trefne 12 proc. zaslug pana profesora. Cala reszta jest cacy. Tylko cos chyba pod czapeczka nie za bardzo, no nie?
Proszę jednak pamiętać, że jest w obiegu miliony prac naukowych, doktorskich, magisterskich itp. Przy takiej ilości utworów niemożliwe jest, żeby tematy prac i ich zakres nie powtarzały się. A jak się powtarzają to ich autorzy muszą korzystać z tych samych materiałów, słownictwa, definicji itp.
Dlatego w dzisiejszych czasach wlaściwie w każdej pracy można znaleźć kilkanaście procent zapożyczeń z innych. Ba – na niektorych uczelniach i kierunkach często dozwolony limit wynosi nawet od 35% do 65%.
Jeśli tak dalej pójdzie to każdy na uczelniach – zamiast zajmować się nauką – będzie szukał „haków” na innych – kto i kiedy wykorzystal czyjeś określenie, zdanie czy kawalek aapitu – a chyba nie o to chodzi?
Nie do końca rozumiem, czy mamy do czynienia z plagiatem np. wg. zasad Harwardzkich: czyli wklejeniem co najmniej 6 słów bez oznaczenia cytatu, czy tylko z zapożyczeniem części toku myślowego.
Magnificencja Rektor opisywał standardowe zagadnienia w tej samej kolejności i szyku, co jego źródła, czy ukradł ich osobiste idee i tezy?
Żałuję, że praca nie jest dostępna w internecie, bo chciałbym sobie ukształtować pogląd, ale nie wiedząc jakiej metody oceny użyto wyrażenia z gazety wydają mi się bardzo niejednoznaczne
pfg
19 września o godz. 16:53
@pundit –
‚….. być może nawet bez możliwości przedawnienia ? w tym akurat punkcie trzeba by zmienić prawo.
‚Sytuacja nie jest jednoznaczna. Po pierwsze, żadna ze splagiaryzowanych osób sama pana Andrzejaka o nic nie oskarża. ‚
Czy takie cos ma znaczenie? Kto oskarza? Moze nie moga oskarzyc? Nie znam osob, nie wiem czy tak jest faktycznie.
‚ Przy czym pani dziekan mogłaby się powstrzymywać od oskarżeń prywatnych, ale to, że przewleka sprawę *jako dziekan*, źle o niej świadczy. Cała ta trójka współpracowała ze sobą naukowo i, jak sądzę, przepisanie fragmentów habilitacji jednego i doktoratu drugiej w habilitacji trzeciego odbyło się za przyzwoleniem pierwotnych autorów. Kto wie, może państwo chcieli pomóc koledze, no i głupio wyszło. Zamieszczenie cudzych słów jako własnych jest głupie i nieetyczne, ale jeśli dzieje się za zgodą pierwotnego autora, nie jest *kradzieżą własności intelektualnej*, choć w tym wypadku być może jest wyłudzeniem nienależnego stopnia naukowego.’
Czy to oznacza ze osoba dostala nieslusznie stopien naukowy? Chyba nie ma znaczenia, czy ktokolwiek czuje sie pokrzywdzony. Pokrzywdzona jest nauka na calym swiecie.
‚Po drugie, samo oskarżenie o plagiat wysunęli działacze związkowi w chwili, gdy Andrzejak wyrzucił któregoś z nich z pracy. Wcześniej im to jakoś nie przeszkadzało.’
Ponownie, czy ma znaczenie ze tro, czy ‚oskarzyciel’ byl nienaganna osoba? Ja rozumiem to w tym sensie, ze osoba, ktora dostala tytul bezpodstawnie , bezpodstawnie wypelnia pewne obowiazki, przykladowo, wystawia oceny artykulow naukowych. Nie powinna tego robic bo nie ma do tego uprawnien.
‚Nie ma w tej chwili podstaw, aby Andrzejak utracił habilitację i stanowisko *z mocy prawa*. Można oczekiwać, że Andrzejak powinien sam zrzec się funkcji, aby nie wpływać na decyzję ludzi, których losy mogą zależeć od decyzji rektora. Z drugiej strony pan Andrzejak może się bronić w ten sposób, że rezygnacja zostałaby zrozumiana jak przyznanie się do winy, a on do żadnej winy się nie poczuwa.’
Nie chodzi chyba o ‚wine’, ani o moc prawna. Polityk rezygnuje ze stanowiska, gdy nie zgadza sie z programem.
‚Moim zdaniem, sprawa nie jest aż tak groźna, jak ją przedstawiano. Nie ma oszustwa naukowego, jest tylko nieuprawnione podpieranie się dorobkiem współpracowników.’
Tego nie rozumiem, czy mozna w Polsce brac czyjes wyniki i twierdzic ze sa wlasne? Nie znam tradycji. Jakie sa faktyczne zasady? Czy sa gdzies opublikowane?
‚Ale nie można moim zdaniem rozpatrywać tej sprawy w oderwaniu od całego kontekstu politycznego, spójrzmy na to, co się dzieje w TVP, tam też istnieją luki prawne, umożliwiające różne cyrki.’
Tego tez nie potrafie zrozumiec. Czy nalezy, a moze tylko jest akceptowalne wykorzystywanie luk prawnych? One zawsze istnieja. Nie chodzi mi o nauke na swiecie, tylko w Polsce. Nie moge bowiem zrozumiec o co chodzi, a chce zrozmiec kulturowe uzaleznienia.
Takze sprawy przedawnienia nie rozumiem. Czyli on przedtem robil cos zle, ale juz sie zmienil? To jest mozliwe, ludzie zmieniaja sie. Albo zrobil cos zle bo byl ubogi, i bal sie ze straci prace. Musial wiec oszukiwac, trudno wtedy osobe winic. Moze mial na utrzymaniu duza rodzine. Nie chodzi mi o konkretrny przypadek lecz o zwyczaje w Polskiej nauce.
BTW. Staram sie pracowac w polskiej nauce, dlatego jestem zainteresowana. Nie znam polskiej nauki.
Dziekuje.
Anna Schneider