Możliwość wyboru, czyli Kataryna itp.
Zadziwia mnie, ile można pisać na zupełnie nieciekawe tematy.
Zaintrygowała mnie (choć nie zainteresowała) historia Kataryny rozpętana przez „Dziennik”. Chyba większość internautów wie o co chodzi. Ja nie orientuję się zupełnie i, co więcej, wcale nie chcę wiedzieć. Taki po prostu jest mój wybór.
Histeria wokół Kataryny, w ogóle by mnie nie poruszyła, gdyby nie komentarze (m.in. w „Polityce„). Napisano tam np. coś takiego: „Dziś wystarczy wpisać w wyszukiwarce jej pseudonim, by dowiedzieć się, kim jest i jak się nazywa.” Otóż posłusznie wystukałem hasło „Kataryna” w Googlu i nie dowiedziałem się niczego poza tym, że jest jakaś straszna i niezwykle ważna dyskusja na jej temat w polskim Internecie, o czym i tak wiedziałem. Jednym słowem zero informacji, a 100 proc. szumu informacyjnego.
Po przeszukaniu Googla nadal zupełnie nie rozumiem, o co w tej historii chodzi. Docierają do mnie jedynie jakieś strzępy informacji, że panowie Czuma chcą ową Katarynę pozwać do sądu za to, co wypisywała na ich temat na swoim blogu. „Dziennik” zaś miał ową blogerkę szantażować ujawnieniem jej danych osobowych, co według owej gazety jest wierutnym kłamstwem.
„Dziennik” robi sobie od jakiegoś czasu zwykle jaja z przyjaciółki byłego premiera Marcinkiewicza (i samego byłego premiera) publikując jej wiersze i blogowe wypowiedzi. Nie dziwi mnie więc, że gazeta o tak wysokim horyzoncie zainteresowań spiera się również z jakąś Kataryną. Może zresztą Kataryna to słynna, bo wylansowana przez „Dziennik” Isabel. Diabli wiedzą – ja nie wiem. Ale „Dziennik” publikuje również felietony Pilcha.
Wielką zaletą netu jest możliwość wyboru informacji. Ja z tej możliwości w pełni korzystam. Historia premiera Marcinkiewicza i Isabel bardzo mnie (na początku) ubawiła. Historia Kataryny nie wciągnęła mnie wcale. Tak po prostu jest, i już. W internetowym „Dzienniku” czytuję wyłącznie Pilcha. I bardzo mi z tym dobrze.
Problem Internetu jest wyłącznie problemem wyboru. Jeśli ktoś będzie chciał oglądać treści pornograficzne, faszystowskie czy komunistyczne, to nic go przed tym nie powstrzyma. I nie ma tu w ogóle o czym dyskutować. Jego wybór.
Jeśli jednak ktoś inny (zakładam, że inny, ale to tylko moje założenie) będzie chciał dowiedzieć się np. co to takiego „biedermaier”, to wystuka sobie w Googlu hasło „biedermaier”, i od razu będzie wiedział – w przeciwieństwie do hasła „Kataryna”. I na tym właśnie polega wielkość Internetu, że każdy znajdzie w nim to, czego szuka (no może nie każdy, bo ja ciągle nie wiem, kim jest ta Kataryna). Tyle, ze jeden szuka „biedermaiera”, a inny gołych pośladków (albo Kataryny).
Gdyby nie mój udział w „Niedowiarach”, w ogóle na sprawę Kataryny bym nie zareagował. Podpisuję moje wpisy i komentarze w „Nieodwiarach” imieniem i nazwiskiem lub skrótem „jk” z własnego wyboru. Chyba wszyscy czytający „Niedowiary” wiedzą mniej więcej, kto to taki (wystarczy kliknąć w zajawkę „O autorach” – pierwszą i podstawową rzecz na stronie).
Zdarza mi się również pisać na różnych forach pod pseudonimem. A to „Misiek”, a to „kolega Wieśka”, a to „Ania”. I co z tego? Mógłbym na tych forach podpisywać się „jk” lub pełnym imieniem i nazwiskiem, ale to i tak nikomu nic by nie powiedziało. Wiec po co?
Jeśli ktoś traktuje poważnie to, co czyta pod anonimowymi wpisami Kataryny czy Katarzyny Pierwszej albo Drugiej, to jego prywatna sprawa. Media nie powinny zajmować się tym, co kto chce z Internetu wyłuskać dla siebie. Panowie Czuma nie powinni zaś być politykami (jeden chyba zresztą nie jest), skoro nie chcą na swój temat słuchać (czytać) anonimowych wypowiedzi. Dla mnie sprawa Kataryny jest nadęta jak balon, sztuczna i zupełnie nieciekawa. Wolę już posłuchać Susan Boyle.
Ale wracając do blogowiska. W „Niedowiarach” mieliśmy kilka razy kłopot z Bobolą (nie przypominam sobie innych kłopotów). Zdarzyło mi się usunąć kilka jego wpisów, które uznałem za antysemickie. Usuwając je zawiadomiłem blogowiczów własnym komentarzem, że to robię, dodając pod adresem Boboli kilka niezbyt miłych epitetów. Uważam, że wszystko jest w porządku. Z długofalowej reakcji Boboli wnioskuję, że on też tak uważa.
Jeśli złoży mi wizytę ktoś, kogo towarzystwo mi nie odpowiada, to takiego delikwenta od siebie wypraszam (prawda, w życiu nie zdarza mi się to nazbyt często). Tak samo postępuję u siebie w domu, jak i „u siebie” w blogu. Nie znaczy to, że osobę taką będę potępiał do końca życia; Bobola pisze u nas do dzisiaj.
W Internecie jak w życiu. Trzeba przestrzegać podstaw savoir vivre’u i już. Kto tego nie potrafi, niech się bawi we własnym grajdołku. Jeśli ktoś potrafi udowodnić, że blog Kataryny jest niezgodny z prawem, jak strony nazistowskie, rasistowskie czy pedofilskie, to nie mam nic przeciwko napiętnowaniu i zamknięciu bloga decyzją administracyjną (co jest możliwe, bo wiadomo, z jakiego serwera „nadaje”). Jeśli nie, to dyskusja jest po prostu jałowa.
Zadziwia mnie, ile można pisać na zupełnie nieciekawe tematy. Ale to właśnie domena Internetu, i od samych internautow zależy, czy będą chcieli nieciekawe treści czytać.
Jacek Kubiak
Fot. Julie70, Flickr (CC SA)
Komentarze
Być może chodziło o moją wypowiedź, że de facto ‚zdekonspirowano’ już Katarynę i Google wystarczą by się dowiedzieć jak się nazywa i jaką ma posadę?
Bo tak jest, choć trzeba wpisać więcej niż samo Kataryna 😉 Lepiej jest prześledzić parę wypowiedzi na jej temat — tam pojawiają się możliwości doprecyzowania pytania. A jeszcze lepiej w taką pogodę wybrać się na spacer, czy jakąś wycieczkę.
I tyle gwoli usprawiedliwienia przyczynienia się do napisania tej notki (o ile rzeczywiście przyczyniłem się).
też zastanawia mnie ta histeria. Kwestia anonimowości w literaturze nie budzi takich kontrowersji – można publikować książki czy tomiki poezji pod pseudonimem i nikomu to nie wadzi. W prasie również często pod tekstami widać jedynie krótki nick lub inicjały. Tymczasem w blogosferze z jakiegoś powodu „Dziennik” uznał, że anonimowość jest be i, poza zarobieniem paru złotych na „skandalu” postanowił poszantażować delikatnie blogerkę…
IMHO to żenujące – prawda jest taka, że każdy odpowiada za swoje słowa, czy to pod pseudonimem, czy nie. Jeżeli jest możliwość dotarcia do autora wypowiedzi (a w przypadku poczytnych blogów to w przypadku sprawy karnej czy cywilnej bardzo łatwe), to w czym problem?
@ pundit :
No wlasnie. Mysle, ze jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniadze. 🙂
Przy okazji niektórym ciekawie puściły nerwy, np. prof. M. Królowi – coś tam napisałem na ten temat. 🙂
@ GP :
Ta wypowiedz Krola (jak i wiele innych) swiadczy o zagubieniu starszego pokolenia w Internecie. Ale to zawracanie kijem Wisly. W Internecie mozna jedynie propagowac standardy, ale nie da sie ich narzucic. Pokolenie Krola mysli ciagle kategoriami z poprzedniego wieku (zeby nie powiedziec z PRLu).
Może tak jest. Ale ja tu też widzę zwykłą zazdrość.
🙂
„Zadziwia mnie, ile można pisać na zupełnie nieciekawe tematy.”
no wlasnie 😉
Pozdrawiam
No tak! Wlasnie mnie to zadziwilo, gdy to pisalem… I do tej pory sie dziwie. W dodatku dziwi mnie, ze tyle ludzi czyta teksty na tak nieciekawe tematy 🙂
Dla blogosfery takie szumy są bardzo ważne – spór o anonimowość wybuchł już co najmniej po raz trzeci – bo w ich wyniku określane są granice tego, co można, a co nie wypada.
A ja powiem szczerze, że dla mnie sprawa jest ciekawa, ale nie z punktu widzenia obserwatora Kataryny (bo jej bloga nigdy nie czytałem), ale z punktu widzenia obserwatora Dziennika. Naczelny tej gazety swoim listem otwartym złamał jedną z podstawowych reguł netykiety, która brzmi: „nie karmić troli”. Krasowski swoją wypowiedzią nakarmił ich wszystkich. Na merytoryczne argumenty już nie odpowiedział.
Kolejny dowód na to, że starzy dziennikarze nie bardzo wiedzą jak poruszać się w sieci:D
btw
Aleksander Głowacki tak tłumaczył dlaczego pisał pod pseudonimem „Bolesław Prus”:
„Od chwili wejścia do literatury nie ukrywałem antypatii do bezcelowych konceptów. Podpisywałem się pseudonimem wprost ze wstydu, że takie głupstwa piszę”
jk,
przyznam, ze nie czytalem powyzszego tekstu. Przeczytalem tylko tytul (a tam jest Kataryna, ktory to temat jak katarynka…) oraz podpis pod zdjeciem.
GP,
kazdy spor jest wazny z indywidualnego punktu widzenia. Nie sadze jednak, zeby dla dobra ludzkosci jako calosci anomimowisc w sieci stanowila problem o znaczeniu kardynalnym.
Natomiast spor o granice tego, co wolno, a co wypada…
… powodzenia 😉
Pozdrawiam.
Jacobsky,
Nie miałem na myśli ludzkości, lecz część polskiej blogosfery. Sądząc po reakcjach (i tekstach) dla tej części ten spór miał duże znaczenie.
Drogi Panie Jacku, to Pan też podpisuje się Ania? Proszę tegoo nie robić, to przecierz ja jestem Ania (ale bałagan). Niech Pan pozostanie przy Koledze Wieśka – bardzo dobre.
P.S. Misiek – to mój mąż, więc też odpada.
P.S. Przepraszam za „przecierz” . Tak wiem, wiem.
He, he… 🙂