Tłumaczyć czy obrzydzać?
Problem z GMO: polityczny, nie naukowy.
Sprawa dopuszczalności do uprawy i hodowli organizmów genetycznie modyfikowanych (GMO) wraca i będzie wracać jak bumerang. Chodzi w niej bowiem wyłącznie o politykę. Problem w tym, że politycznych korzyści chcą zarówno zwolennicy, jak i przeciwnicy GMO.
Rzadko zdarza mi się zgadzać z felietonistą Rzepy Rafałem Ziemkiewiczem. Tym razem częściowo przyznaję mu rację http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2008/09/14/czemu-milczycie-profesorowie/. Chodzi o lament pożal się Boże obrońców środowiska w związku z perspektywą dopuszczenia GMO na nasze pola. Ziemkiewicz piętnuje właśnie takie, nieuzasadnione według niego, lamenty. Nie zgadzam się natomiast z tym, co zawarte w tytule felietonu z Rzepy (Czemu milczycie, profesorowie?). Ale diabeł, jak zwykle, tkwi w szczegółach.
Obrońcy środowiska, co pisze Ziemkiewicz, podnoszą larum, kiedy tylko usłyszą słowo GMO. Żaden z nich nie ośmieli się jednak zauważyć, że właśnie uprawa roślin zmodyfikowanych genetycznie może przyczynić się do ratowania owego środowiska, np. dzięki mniejszemu zużyciu sztucznych nawozów i chemicznych środków ochrony – to już mówię ja. Albowiem to się im politycznie zupełnie nie opłaca. GMO „skażą” – tak jakby były jakąś zarazą, albo wręcz promieniowaniem radioaktywnym – środowisko, zatrują nas, a przynajmniej wywołają biegunkę. I koniec, kropka!
Obrońcy środowiska chcą bowiem uzyskać szybki i powszechny efekt odrzucenia GMO bez wdawania się w szczegóły. A właśnie straszenie obrzydliwymi i niebezpiecznymi genami – co jest absurdalne samo w sobie – działa na opinię społeczną najszybciej i najlepiej. Kto bowiem chciałby podjąć najmniejsze nawet ryzyko jedząc owe GMO mając pod ręką zwykłe ziemniaki lub pomidory nie zawierające niby to strasznych genów.
Rafał Ziemkiewicz, jak sądzę, został do GMO przekonany przez swego brata biologa. Oczywiście nie mam pewności, czy Paweł Z. miał taki wpływ na swego brata. Jeśli moje domysły są prawdziwe, to tylko ci Pawle dziękuję. Nie każdy ma jednak światłego brata, któremu mógłby w tak delikatnej materii zaufać. Dlatego, sądzę, Rafał Z. znajduje się w stosunku do opinii o GMO w sytuacji uprzywilejowanej.
Pisaliśmy w tym blogu po wielekroć o sporze na temat GMO. Nie warto byłoby więc do problemu wracać, bo wiemy już, że jest nierozwiązywalny, gdyby nie nawroty publicznej dyskusji na ten temat i jej polityczne i ekonomiczne znaczenie. Rafał Ziemkiewicz wzywa naukowców (profesorów, bo tak w mediach mówi się o naukowych autorytetach), by wypowiedzieli się oczywiście za GMO. Tylko, że takie apele nie zdadzą się na nic.
Po pierwsze naukowe wywody o GMO nie są w stanie nikogo przekonać. To nie spór naukowy, a polityczny jest w centrum uwagi społecznej. I to właśnie polityczny, a nie naukowy spór wokół GMO interesuje felietonistę Rzepy. Po drugie wielu naukowców po wielekroć wypowiadało się i wypowiada w mediach bardzo trzeźwo na temat OGM. Ich apele były i pozostaną wyłącznie retoryką. Nie można z nich rezygnować, ale nie można oczekiwać od nich cudów.
Chyba powszechnie, i to samo robi Ziemkiewicz, przecenia się rolę naukowców w mediach. Najbardziej nawet przekonujące racjonalne wystąpienie nie jest w stanie przekonać mas. Wiedzą o tym świetnie tak politycy, jak i twórcy reklam. Jedni i drudzy muszą bowiem powtarzać swoje własne prawdy setki razy, by uzyskać zauważalny społeczny efekt. Najłatwiej przekonać duże grono telewidzów czy czytelników działając na ich podświadomość lub emocje (pozytywne bądź negatywne – śmiech, wstręt etc.). Dlatego właśnie największe autorytety naukowe gasną przed demagogią obrońców środowiska. Z tego samego powodu ci ostatni nie zrezygnują z obrzydzania i straszenia.
Jacek Kubiak
Na fotografii: taniec diabelskiej kukurydzy, swanksalot, FLickr (CC SA)
Komentarze
Odpadam. Nie mam już siły na kolejna dyskusję o GMO. Za to na szczęście mam wybór w sklepie. Być może to właśnie o prawo do świadomego wyboru chodzi. A prawo to nie wszędzie jest dostepne…
Pozdrawiam.
Jacobsky:
Chyba wlasnie chodzi o prawo wyboru, a wiec powinny byc uprawy GMO i nie-GMO. 🙂
jk,
daj gwarancje, ze nie bedzie transferu genow z GMO do nie-GMO, i bedzie cacy. Daj rowniez gwarancje, ze obecne umowy o tzw wolnym handlu nie beda wymuszac wprowadzenia na swoim terytorium GMO, i tez bedzie cacy. Jesli chodzi o ten ostatni aspekt, to przyklad M&M (Monsanto i Meksyk) jest bardzo pouczajacy.
Jak piszesz: jest to problem naukowy, ale przede wszystkim polityczny. Zwracalem na tu juz uwage wczesnej.
http://gmo.icm.edu.pl/
Profrdorowie i nie tylko jednak cos robia…
Dlaczego mielibyśmy rezygnować z możliwości rozwijania tego tego, co jest możliwe? Dotąd także wykorzystywano wszelkie dostępne techniki rolne i hodowlane, aby zwiększać i udoskonalać produkcję rolną i hodowlaną. GMO stanowi tylko nowy etap tego naturalnego trendu. Etap rewolucyjny o wielkich potencjalnych możliwościach. Możliwościach nie tylko żywieniowych ale i prozdrowotnych. Nie możemy tutaj pozostać w tyle w stosunku do innych nacji. Ważne jest to, aby istniały odpowiednie zabezpieczenia przed lekkomyślnymi działaniami, wykorzystywaniem nowoczesnych technik GMO do monopolistycznych celów lub celów sprzecznych z zasadami współżycia społecznego.
@Jacobsky:
Tak samo powinienem mieć możliwość decydowania o tym, czy tankuję samochód biopaliwem, czy nie. Tymczasem politycy coraz więcej decyzji Ci odbierają.
@All:
A nie odnosicie czasem wrażenia, że społeczeństwu brakuje podstawowej wiedzy? Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że byłaby to utopia, ale czy nie byłoby fajnie, gdyby samo słowo „gen” nie siało popłochu? To samo dotyczy oczywiście także wielu innych dziedzin nauki.
Problem naukowców próbujących tłumaczyć coś społeczeństwu polega na tym, że nie da się racjonalnymi argumentami (a tego oczekujemy po przedstawicielach nauki) odpowiadać na totalnie nieracjonalne zarzuty. Wystarczy spojrzeć na dyskusje dotyczące energii atomowej. Jak odwoływać się do rozsądku ludzi, którzy w obawie przed elektrownią atomową są w stanie stwierdzić, że bardziej ekologiczne są elektrownie węglowe (bo protestów polskich ekologów przeciwko takowym nie widziałem) tudzież budować farmy wiatraków (pomysł równie ciekawy, bo aby wybudować owe wiatraki, trzeba najpierw znaleźć miejsce, co zapewne spowoduje wycinkę lasów – bo przecież nie postawi się tego w mieście ze względu na cenę gruntów).
@ Jerzy/Cyga 321 :
Ogolnie z taka wizja wlasnie sie zgadzam. Przyznaje natomiast rowniez racje Jacobsky’emu (poprzednie dyskusje), ze nie da sie na 100 proc. stwierdzic, ze z GMO nie bedzie jakiegos wycieku genow. Problem w tym, ze biolodzy mowiac o wycieku genow maja na mysli konkretne, niekoniecznie strasznie katastroflane, skutki. Laik slyszac o wycieku genow widzi jak mu liscie pomidora rosna na nosie i umiera w bolach z powodu fasoli, ktora kielkuje z brzucha. Taka wizja zawsze przebije jakies tam niezbyt uchwytne korzysci dla srodowiska ze strony GMO.
Dlatego trzeba tlumaczyc, ale zdajac sobie sprawe, ze te tlumaczenia trafiaja w 90 proc. w proznie. Apel do naukowcow, zeby rzucili sie do mediow i tlumaczyli szybko, jasno i skutecznie jest absurdalny.
@ doodge :
Brakuje i bedzie brakowalo. Najlepszy przyklad: ostatnie doniesienia z Genewy nt. gigantycznego zderzacza czastek. Czym wiecej sie o tym opowiada tym mniej cokolwiek z tego rozumiem (troche przesadzam, ale cos w tym jest). Sluchalem w TV jakiegos pana, zasluzonego eksperta i naukowca z dziedziny zderzania hadronow, czy innych cialek, i musze powiedziec, ze nic nie zrozumialem z jego wywodu poza tym, ze doswiadczenie byo niezwykle wazne. Wierze mu na slowo, bo wywod byl bardzo nudny i nie bylem w stanie tego pojac. Dlatego lepsze sa programy typu Sonda, robione przez dziennikarzy niz najlepszy wyklad najwiekszego specjalisty. Ale kazdy kij ma dwa konce i dlatego tez skaczace geny lepiej wchodza ludziom do glowy (w postaci idei oczywiscie) niz zapewnienia, ze im fasola z brzucha nie wyrosnie po zjedzeniu GMO.
A swoja droga jemy tyle GMO nie zdajac sobie z tego sprawy, ze juz dawno powinnismy byc zielonymi ludzikami gdyby geny skakaly.
O możliwościach wyboru produktów GMO lub uprawianych/hodowanych „naturalnie” zadecyduje ekonomia. Jeśli produkty GMO będą tańsze, dorodniejsze i zdrowsze od „naturalnych”, „naturalne” będą kupowane tylko przez nielicznych, najbardziej nieufnych konsumentów. Grono tych konsumentów będzie się coraz bardziej zawężać i „naturalna” produkcja może stać się całkowicie nieopłacalna. I to istotnie może okazać się niepowetowaną stratą. Wspominam z nostalgią smak niektórych polskich produktów spożywczych z okresu mojego dzieciństwa i młodości, m.in. owoców. I stwierdzam, że współczesne ich odpowiedniki nie umywają się smakowo do tych, które dane mi było konsumować wtedy. Jestem przekonany, że smakowo popsuto wiele produktów spożywczych, w tym o podstawowym znaczeniu. Sądzę więc, że obawy, aby ta tendencja nie została utrzymana przy rozwijaniu GMO są całkowicie uzasadnione. Dlatego i na tym polu konieczne są niezbędne zabezpieczenia zgodne z hasłem: tylko bardzo smaczne GMO.
@ Jerzy/Cyga 321 :
Zgadzam sie w pelni. Produkty z GMO musza byc lepsze od zwyklych aby mialy szanse uzyskac aprobate spoleczna.