Barbara Skarga

„Razem ze mną ginie mój świat.”

Barbara Skarga była wielkim filozofem. Zmarła ledwie kilkaset metrów od mojego mieszkania, w pobliskim szpitalu, 18 września. Dziś jej pogrzeb.

Przyznam, że znam ją tylko z prac o Comcie i pozytywizmie. Zawsze odkładałem na później jej ostatnie książki mimo, że metafizykę mają w tytule. Teraz mam na półce i „Kwintet metafizyczny” i ostatnie dzieło – „Tercet metafizyczny”.

Na stronie poświęconej zmarłej, nad którą czuwa „Tygodnik Powszechny”, można wyczytać o kolejach jej życia. Mnie uderzają dwie rzeczy. Pierwsza to sprawy związane z czasem i jej wiekiem. Spędziła dwanaście lat w niewoli sowieckiej. Opisała je w książce „Po wyzwoleniu… (1944-1956)”. W 1956 roku, gdy wróciła do kraju, miała 37 lat. Rok później zrobiła magisterium, w wieku 42 lat doktorat, a sześć lat później habilitację. Tytuł profesora uzyskała w wieku 69 lat. Można powiedzieć, że wszystko to się dzieje bardzo późno.

Przed wojną studiowała najpierw na politechnice, ale rok później rozpoczęła studia filozoficzne na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie. Studia przerwał wybuch wojny i zamknięcie uniwersytetu przez sowietów. W trakcie wojny działała w konspiracji. Brała udział w tajnym nauczaniu, a jej nauczycielem był Tadeusz Czeżowski. A potem aresztowanie w 1944 i dwanaście lat w różnych obozach i na zesłaniu w kołchozie.

Druga rzecz to niechęć do formalizowania myśli filozoficznej. W recenzji „Ontologii” Władysława Stróżewskiego tak napisała:

„Przyznam się bowiem, że nie uważam za stosowne formalizowania znaczeń filozoficznych pojęć, którego dokonują różne słowniki, gdzie czytamy np., że rozróżnia się byt realny, byt absolutny, byt aktualny itd. itd., po czym następują definicje. Podawane definicje nigdy w pełni nie odpowiadają tym znaczeniom, jakie wysnuć można z analizy danego dzieła. Tak już jest, że dany filozof używa pojęcia nie według słownikowych haseł i z tymi hasłami w ogóle się nie liczy.”

W filozofii bardzo łatwo jest zacząć pisać o pojęciach. Nie o tym, czego te pojęcia dotyczą, a co moim zdaniem jest sednem pracy filozofa, tylko o samych pojęciach. Praca ta jest oczywiście potrzebna, bo jasność i wyrazistość słów jest warunkiem komunikacji i utrzymania poziomu naukowego. Ale bardzo często na tym się kończy. Tymczasem nie o to idzie. Jest taka metafora o filozofach analitycznych, których praca głównie koncentruje się na analizie różnych zagadnień filozoficznych od strony logiki. Przypominają oni wojowników, którzy cały czas ostrzą końcówki swoich włóczni. I tak zajęci ostrzeniem, zapominają, że jeszcze muszą nimi dźgać przeciwnika. A przecież w zajęciu wojownika nie o ostrzenie włóczni chodzi, tylko jej wykorzystanie. Podobnie jest z filozofami analitycznymi – ostrzą swoje pojęcia, ale ich nie wykorzystują.

Dlatego podejście Barbary Skargi jest dla mnie zrozumiałe. Jednak wiąże się z nim poważne niebezpieczeństwo. Nie dbając o słowa można bardzo łatwo ześlizgnąć się w mętność filozofowania. Z tego powodu niewielu myślicieli stać na pewien luz i niejednoznaczność we własnej twórczości, bez uszczerbku dla jej wartości. Bo słowa pozwalają mówić, ale też mogą więzić i uniemożliwić pełne wypowiedzenie doświadczenia ludzkiego. Myślę, że o to doświadczenie przede wszystkim chodziło Barbarze Skardze.

Zakończę, przypominając ostatni akapit, z jej ostatniej jej książki, „Tercet metafizyczny”:

„Razem ze mną ginie mój świat. Nikt nie jest w stanie go odtworzyć, gdyż nikt w nim w pełni nie uczestniczył. Mój świat zawsze był dla innych tym immanentnym transcedensem, o którym pisał Husserl. Jeżeli był biedny, nic po nim nie zostanie w pamięci ludzkiej. Jeżeli był bogaty, zwłaszcza w twórczość, spadek może być znaczący, a spory o niego mogą trwać latami i wiekami. Platonów czy Kantów jednak jest niewielu. Umarły najczęściej zostawia po sobie trochę wspomnień u najbliższych, wspomnień zacierających się szybko, choć w człowieku na ogół tkwi pragnienie przekazania czegoś po sobie, co by miało nie tylko indywidualne, lecz także uniwersalne znaczenie, a więc mogłoby trwać nadal w tym społecznym świecie. Chciałby w ten sposób przedłużyć swoje bycie i – co ważniejsze – nadać mu sens. I w tym pragnieniu wyraża się niezgoda na śmierć, niezgoda, dla której nawet ten, kto niechętnie odnosi się do otaczającego go świata, gotów jest pokonać tę niechęć, otworzyć to, co mu najbardziej bliskie własne, przekroczyć granice swego świata, rozszerzyć je, aby tylko wtopić coś z siebie w świat innych. Jakby jedynym ratunkiem przed unicestwieniem była rezygnacja z zamknięcia osobniczości, oddanie tego, co w niej było cenne, pozostałym.”

Grzegorz Pacewicz

Fot. Marcin Kubik (gdfl)