Ego-eko, czary-mary
Wśród moich znajomych czasem krąży obrazek mający symbolizować alternatywne postawy człowieka do reszty organizmów. Jedna to „ego”, druga – „eko”. Preferowana jest ta druga, ale gdy dochodzi do kwestii medycznych, mam wrażenie, że praktyka jest odwrotna.
Sam obrazek jest dość prosty – składa się z piktogramów człowieka, różnych zwierząt, roślin, grzyba i pierwotniaka. Obrazek podpisany „ego” układa je w piramidę z człowiekiem na szczycie, podczas gdy piktogramy na obrazku „eko” układają się w koło, w którym człowiek ma niewyróżniające się miejsce. Prościej niż opisywać byłoby go tu wstawić, ale jako że nie mam pojęcia, jakie ma prawa autorskie, nie będę ich potencjalnie łamał. Łatwo się googluje.
Autor obrazka raczej nie jest biologiem. Prawie wszystkie piktogramy to zwierzęta, a więc już w tym jest nieco tylko złagodzony antropocentryzm. To oczywiście wpisuje się w naszą percepcję – sylwetki wielu zwierząt rozróżniamy dobrze, sylwetki roślin ograniczają się już bardziej do form „drzewo”, „krzak”, „roślina zielna z kwiatem na szczycie”, grzyby to dla nas niemal wyłącznie trzonek z kapeluszem, a pierwotniaki to już całkiem wszystkie są praktycznie takie same. Pomińmy to jednak, na potrzeby symbolu nie ma konieczności zachowywania rzeczywistych parytetów różnorodności biologicznej.
A symbol, jak pisałem, wskazuje postawy ludzi. Postawy wobec innych organizmów, a pośrednio wobec świata, absolutu itd. To już zaczyna przypominać religię. Wszystkie religie, ateizm zresztą też, to jakaś forma ustawienia relacji człowieka wobec świata. Mimo różnic w formach pobożności i różnych mitologiach wszystkie religie są tu podobne. Być może zaskoczę niektórych Czytelników, ale wcale nie wskażę, który obrazek pasuje do której religii (czy ateizmu). Mam wrażenie, że w każdej religii da się znaleźć osoby reprezentujące jedną postawę i drugą (niekoniecznie w takich samych proporcjach).
Każda religia, jakby nie definiowała Absolutu, wskazuje, że człowiek „z prochu powstał i w proch się obróci”, więc to by wskazywało na postawę „eko”. Jednak jednocześnie każda religia tak naprawdę Absolut zostawia gdzieś w transcendencji, a w codziennej praktyce skupia się na człowieku i to humanizm jest w nią wpisany. A humanizm to kwintesencja „ego”. Czy to będzie skrajnie humanistyczna, w zasadzie ateistyczna i Nietzscheańska odmiana satanizmu, gdzie liczy się tylko człowiek, czy hinduistyczno-buddyjski ciąg reinkarnacji, to i tak zawsze człowiek będzie w centrum, a jego potrzeby na szczycie piramidy. Bo religia jest dla ludzi. Zatem nie będę tu winił ani wychwalał religii, pokazując tylko, że ten trop nie da łatwych odpowiedzi.
Oczywiście, przytłaczająca większość osób, które eksponują ten obrazek, za właściwą postawę uważa „eko”. Na pewno w wielu ich wyborach praktyka idzie za tą deklaracją, ale czy zawsze? Sprawdzają składy produktów, unikając np. oleju palmowego, którego produkcja obecnie przyjęła taki rozmiar, że stała się poważnym zagrożeniem dla przyrody. Wybierają mniej zatruwające środowisko środki transportu. Są tam też wegetarianie. I tak dalej. Wśród tych osób (piszę głównie o obserwacjach swoich znajomych) jest też częsta postawa co najmniej naiwnie rozumiejąca ten związek z naturą. Zwłaszcza gdy chodzi o kwestie zdrowotne.
Ekologia to nauka o powiązaniach organizmów ze środowiskiem, w tym innymi organizmami. Człowiek jest nie tylko powiązany z kwiatkami, drzewami czy zbożami, ale też z komarami czy wreszcie z gronkowcami i prątkami. Postawa „eko” z obrazka wskazywałaby, że interes komara czy prątka nie powinien być mniej istotny niż człowieka. Tu jednak każdy wie, że przekracza to granice rozsądku. Prawdziwe, niewyimaginowane życie to jest walka o przetrwanie. Nawet zwolennicy obrazka „eko” to wiedzą i akceptują. Zatem z komarem i prątkiem będą walczyć. To jest dość trywialne i nie ma sensu się z tym boksować jak z chochołem. Mniej trywialne jest to, jakich środków używa się w tej walce.
Postawa, w której człowiek jest takim samym graczem w doborze naturalnym jak wszyscy inni, wskazuje, że inni gracze będą w swoim interesie z nim konkurować o ten sam zasób albo współpracować w celu podzielenia się rozłącznymi zasobami. To pierwsze jest bardziej prawdopodobne, bo w interesie, dajmy na to rumianku, nie ma żadnego powodu do wspierania człowieka. Nie, to nie będzie wpis podważający ziołolecznictwo. Takim czy innym zbiegiem ewolucyjnym organizmy wytwarzają substancje, które inne organizmy mogą wykorzystać do zwalczania swoich chorób. I tak się dzieje. Może tak się złożyć, że substancje wytwarzane przez rumianek w jakichś celach rumiankowych, nad którymi nie musimy się teraz zastanawiać, w jakiś sposób wpływają na układ trawienny człowieka – i jest to wpływ korzystny.
Jednak zakładanie, że rumianek wytwarza substancje tak, aby były one jak najlepiej dostosowane do optymalizowania pracy ludzkiego układu trawiennego, jest skrajnym przejawem postawy „ego”. Pędzlak na przykład wytwarza penicylinę. Dobór naturalny działał tak, żeby penicylina zabijała konkurencyjne dla pędzlaka bakterie w typowym środowisku pędzlaka. Może być tak, że w ciele człowieka będzie zabijać bakterie, ale przy okazji oddziaływać negatywnie na jakieś funkcje ludzkich komórek. A może nie. To już kwestia przypadku.
Pędzlak i człowiek to dość luźno związane gatunki. Za to gatunki, które człowiek zjada, w zasadzie powinny się bronić. Stąd tak naprawdę preparat ziołowy może mieć więcej skutków ubocznych niż substancja wyprodukowana w fabryce farmaceutycznej. Roślina, którą człowiek zjada, będzie robić wszystko, żeby go od tego odwieść – kolcami, złym smakiem, wreszcie trucizną. Ale z drugiej strony, to dotyczy gatunków, które człowiek zjadając, niszczy. Rośliny są powszechnie zjadane i w ewolucji zaczęły wytwarzać organy, które wręcz zachęcają do bycia zjedzonym. Taka jest funkcja owoców – mają być zjedzone, ale dzięki temu zawarte w nich nasiona zostaną przeniesione na nowe miejsce, gdzie nie będą konkurować z rośliną macierzystą. Stąd owoce zawierają atrakcyjne substancje – skrobię, fruktozę, glukozę, oleje itp.
Teoretycznie owoce oprócz substancji odżywiających potencjalnego rozsiewacza mogłyby w drodze doboru naturalnego zacząć zawierać też substancje, które potencjalnego rozsiewacza by leczyły. Tyle że potencjalny rozsiewacz zawsze potrzebuje glukozy czy tłuszczu, a antybiotyku potrzebuje rzadko. Zbyt rzadko, żeby dobór naturalny wypromował taką inwestycję u rośliny. Taką inwestycję promować może dobór sztuczny. I tak jest, rośliny uprawiane wytwarzają więcej substancji w taki czy inny sposób przydatnych człowiekowi. Ale to jest właśnie kwintesencja podejścia „ego”.
Zatem moi drodzy znajomi preferujący naturalne metody leczenia, cokolwiek to pojęcie-wytrych ma znaczyć, tak naprawdę w tej kwestii stawiają esię na szczycie piramidy „ego”. Jeżeli uważacie, że natura nie ma nic lepszego na celu niż zapewnienie Wam zdrowia i w ogóle szczęścia, nie stawiacie się na pozycji skromnego trybiku w wielkiej grze przyrody, tylko na pozycji korony stworzenia, któremu cała natura ma służyć.
Piotr Panek
ilustracja: Didacus Valades (domena publiczna)
Komentarze
Generalnie prawda, ale pewien biolog hodował larwę muchy w swoim ciele.
Zachwyt nad natura dostarczajaca wszystkiego, czego czlowiek do zdrowia potrzebuje, przypomina zachwyt Bernardin de Saint Pierre nad dalekowzrocznoscia Stworcy, ktory dajac czlowiekowi nos pomyslal o tym, ze moze on byc podpora dla okularow.
Nos jak nos, ale uszy to już na pewno (do okularów i kolczyków) 😎
I żeby kapelusz nie spadał na oczy.
A głowa, to już w ogóle, żeby do szyi nie napadało 😉
„ateistyczna […] odmiana satanizmu” Hmm. A może szatanizmu?
Jeśli w znaczeniu wierzeń lub praktyk związanych z kultem zła (diabła, szatana), to jednak satanizm
Jeśli skłonność do zła, to szatańskość.
Czyżbyś się, autorze szanowny, brał za filozofię?
Odnośnie koła: zawsze ma ono punkt wyróżniony. Okrąg nie ma takiego punktu.
CO do interesów: co miałby znaczyć interes rumianku? Jak można mu w ogóle przypisywać interes? Cóż znaczy, że ktoś (coś?) ma jakiś interes? Znaczy to, że przedkłada jeden stan nad inny. Ale żeby przedkładać stany musi je różnicować. Nie musi być to więc samoświadomy podmiot, jak większość ludzi (choć to się przydaje), musi mieć świadomość odczuwającą. Pies czuje ból, woli (ma wolę) nie czuć bólu i ma przeto interes w unikaniu bólu. Który to interes należy brać w swoich działaniach pod uwagę. Rumianek nie czuje (mimo że ostatnio dużo się mówi o jakimś dziwacznym czucie drzew), bo nie ma układu nerwowego, nie tworzy obrazu świata ani reprezentacji, nie tworzy reprezentacji stanów, nie może żadnego z nich preferować nad inny, przeto rumianek nie ma interesów.
Rumianek produkuje to, czy tamto, bo to zwiększa jego dostosowanie. I będzie działał w kierunku zwiększenia dostosowania nawet wbrew temu, co by się wydawało jego interesem. Mrówki miodziarki i wiele innych wskazują, że liczy się tylko dostosowanie.
Za filozofię brałem się dwadzieścia lat temu. Teraz to tylko odblaski.
W kontekście tego bloga jest oczywiste, że interes rumianku to określenie teleonomiczne bez teleologii.
W interesie (dostosowaniu) mszyc jest wytwarzanie spadzi, żeby kręciły się przy nich mrówki i odstraszały biedronki. Można sobie wyobrazić, że ewolucja (mutacje plus dobór) sprawi, że w spadzi oprócz cukru pojawią się jakieś substancje wzmacniające odporność mrówek. Zdrowsze mrówki, skuteczniejsze odstraszanie biedronek, więcej mszyc przeżywa. Mechanizm się napędza. W przypadku rumianku i człowieka to trochę mniej prawdopodobne. Tzn. w przypadku człowieka pierwotnego, „eco”, bo gdy wchodzi w grę uprawa (przemysł, „ego”) rumianku i dobór odmian najbardziej bogatych w substancje jakkolwiek lecznicze, a jednocześnie najbardziej pozbawionych substancji jakkolwiek toksycznych, to już inna sprawa.