Chlorella – najlepsze źródło glinu

Jakiś czas temu wspominałem Zbigniewa Podbielkowskiego. Wśród jego zainteresowań mieściło się spożywcze wykorzystanie glonów. W jego podręcznikach można było znaleźć słowa takie jak nori czy kombu.

Dziś, w erze mody na sushi, to by nie dziwiło, ale w czasach, gdy zagraniczne jedzenie w Polsce serwowało kilka lokali, brzmiało to intrygująco. Tym bardziej, że polska kuchnia z morzem za wiele wspólnego nie miała nigdy i różnego typu „sałaty morskie” nie pojawiały się nawet w starych książkach kucharskich, gdzie przechowały się niemal nieznane w realiach PRL imbiry, soczewice czy cytrusy.

Jednocześnie w szczytowym PRL-u polskie rybołówstwo podjęło przygotowania do zostania potęgą w połowach kryla – skorupiaka oceanicznego mającego stać się nowym źródłem pokarmu. Z mniejszym rozmachem rozważano wówczas wykorzystanie spożywcze innych darów wód – mikroglonów, takich jak chlorella. Wiele z nich bardzo łatwo się hoduje w słoikach czy stawach, a mogą być źródłem białka, tłuszczów, cukrów i błonnika.

Spożywcze wykorzystanie mikroglonów na masową skalę pozostało w domenie futurologii. W krajach bogatych nie brak bardziej klasycznego pokarmu, a w krajach biednych też łatwiej uprawiać i potem obrabiać tradycyjne uprawy. W międzyczasie jednak rozwinął się nowy potężny rynek – rynek suplementów diety.

Suplementy diety są w pewnym stopniu rozwiązaniem problemu „zjeść ciastko i mieć ciastko”. Z jednej strony zaspokajają potrzebę (magicznej) pigułki rozwiązującej problem niedoboru pewnych składników w diecie zamiast zastanawiania się nad jej zrównoważeniem, z drugiej – dużo słabiej ciąży na nich odium bigfarmy. Nie będę tu roztrząsał oparcia w faktach obu tych przekonań. Jedno w tym jest prawdą – suplementy diety to z prawnego punktu widzenia nie leki.

Jedną z konsekwencji jest to, że o ile leki przed wprowadzeniem na rynek przechodzą długi cykl badań klinicznych, o tyle suplementy diety można na rynek wprowadzić niemal ot tak. Podczas badań leków ustalany jest dokładny skład, poznawane są skutki uboczne i interakcje. Przed wprowadzeniem na rynek suplementu diety w zasadzie wystarczy deklaracja producenta, że nie zawiera on substancji zakazanych (albo niewiele więcej, ale w porównaniu z procedurą dla leków to prawie tak wygląda). Zatem konsument, mając w aptece środek z konkretnymi wskazaniami, ale i konkretną listą skutków niepożądanych, oraz środek mający tylko te wskazania – często wybierze ten pozornie bezpieczniejszy.

Pół biedy, jeśli ceną za to poczucie bezpieczeństwa jest wątpliwa skuteczność suplementu. Gorzej, gdy to poczucie jest fałszywe. Suplementy diety, jak wszystko, co spożywamy, mogą mieć zarówno skutki pożądane, jak i przeciwnie. Gdy zaś kogoś odstręcza forma tabletki, nie ma problemu, w trakcie przygotowywania tego tekstu zauważyłem w swoim sklepie osiedlowym batony z chlorellą.

Naukowcy z Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu postanowili przyjrzeć się skutkom niepożądanym suplementów diety zawierających preparaty z mikroglonów. Nie podjęli się prawdziwych badań klinicznych, ale wystawili w internecie ankietę dla konsumentów suplementów opartych na glonach takich jak afanizomenon, spirulina i chlorella. Dwa pierwsze to sinice (cyjanobakterie), ostatnia to zielenica. Spirulina jest również stosowana w kosmetyce, obecnie zresztą gospodarcze gatunki z tego rodzaju przeniesiono do rodzaju Arthrospira, ale nazwa produktu została. Chlorella z kolei jest powszechnie hodowana do karmienia zwierząt planktonowych. Afanizomenon natomiast jest szerzej znany z tworzenia zakwitów wód.

W ankiecie wzięło udział ok. 80 osób. Zdaje się, że jeszcze nie jest zakończona i można dodać swoje doświadczenia. W zasadzie wszyscy respondenci zauważyli jakieś objawy niepożądane, najczęściej biegunkę (zwłaszcza od spożywania afanizomenonu, skądinąd najmniej popularnego). Wielu nie zwraca uwagi na zalecaną przez producenta dawkę, zresztą wielu w ogóle nie zwraca uwagi na producenta czy kraj pochodzenia. Może jest to właśnie skutek podejścia „nie lek, środek naturalny – nie ma co sprawdzać”.

Tymczasem o ile część preparatów pochodzi z krajów o jako takich standardach (USA, Japonia), o tyle bardzo dużo pochodzi z Chin. Na marginesie – niedawno stwierdzono przypadek żółtaczki wywołanej przez częste picie zielonej herbaty. Sama herbata zasadniczo nie szkodzi i właśnie pojawiają się wyniki badań potwierdzających jej dobry wpływ na zdrowie. Ale w tym konkretnym przypadku herbata była sprowadzana od sprzedawcy internetowego z Chin, więc podejrzenia idą w stronę zanieczyszczeń, które do herbaty dostały się przy produkcji.

Poniedziałek i Rzymski nie poprzestali na analizie ankiety, ale poddali analizie chemicznej również dostępne na rynku preparaty. Okazało się, że wbrew podejrzeniom nie są one zanieczyszczone toksynami sinicowymi. Podejrzenie takie nie jest bezpodstawne, bo Aphanizomenon może wytwarzać toksyny powodujące paraliż mięśni, a jako że są to endotoksyny, to trudno je wykryć w wodzie. Można się spodziewać, że jak niefrasobliwie do bezpieczeństwa podchodzą niektórzy producenci suplementów, to jednak do hodowli wybierają szczepy niewytwarzające takich toksyn. Jak dotąd również ani Arthrospira, ani Aphanizomenon wydają się nie wytwarzać mikrocystyn, ale według badań wykonanych przez niemieckich badaczy te toksyny pojawiają się czasem w preparatach. Tu można podejrzewać, że po prostu w stawach do hodowli sinic pojawiają się nieprzewidziane gatunki, których producenci nie usunęli.

Jednak badane przez poznańskich badaczy suplementy mają inny nieoczekiwany składnik – dość duże ilości metali, zwłaszcza glinu. W preparatach chińskich było to bardziej wyraźne, ale w preparatach z krajów „bezpiecznych” też dało się zauważyć. Skąd taka duża zawartość? No cóż, w przypadku preparatów chińskich jest większe prawdopodobieństwo, że woda w stawach hodowlanych pochodzi z zanieczyszczonych wód rzecznych, ale w każdym kraju jakoś te glony trzeba z wody wydobyć. Można to zrobić siatką z toni, ale łatwiej nabrać odpowiednią ilość, gdy najpierw strąci się całą biomasę przy użyciu środków takich jak siarczan glinu. Wtedy większość glonów opada na dno, można je zebrać i zaszczepić nową hodowlę.

Glin jest wiązany z chorobą Alzheimera. W literaturze medycznej krążą artykuły wspierające tę hipotezę i ją podważające. Nie jestem na tyle kompetentny, żeby je ocenić. Mniejsza jednak o tę konkretną chorobę – na pewno nadmiar glinu w diecie nie jest zdrowy i są odpowiednie normy dziennego spożycia, które w przypadku badanych suplementów są przekraczane. [EDIT: Proszę zajrzeć do dyskusji niżej]. Podobnie jest z innymi badanymi metalami. Dlatego zażywając suplementy diety, nawet „naturalne”, można niechcący uzupełnić ją o składniki, których lepiej byłoby nie suplementować.

Piotr Panek

Fot. Alexautographs, licencja CC 1.0

ResearchBlogging.org
Piotr Rzymski, & Barbara Poniedziałek (2015). O niebezpieczeństwach związanych ze stosowaniem wybranych suplementów diety opartych o biomasę mikroalg 23 Zjazd Hydrobiologów Polskich