Chlorella – najlepsze źródło glinu
Jakiś czas temu wspominałem Zbigniewa Podbielkowskiego. Wśród jego zainteresowań mieściło się spożywcze wykorzystanie glonów. W jego podręcznikach można było znaleźć słowa takie jak nori czy kombu.
Dziś, w erze mody na sushi, to by nie dziwiło, ale w czasach, gdy zagraniczne jedzenie w Polsce serwowało kilka lokali, brzmiało to intrygująco. Tym bardziej, że polska kuchnia z morzem za wiele wspólnego nie miała nigdy i różnego typu „sałaty morskie” nie pojawiały się nawet w starych książkach kucharskich, gdzie przechowały się niemal nieznane w realiach PRL imbiry, soczewice czy cytrusy.
Jednocześnie w szczytowym PRL-u polskie rybołówstwo podjęło przygotowania do zostania potęgą w połowach kryla – skorupiaka oceanicznego mającego stać się nowym źródłem pokarmu. Z mniejszym rozmachem rozważano wówczas wykorzystanie spożywcze innych darów wód – mikroglonów, takich jak chlorella. Wiele z nich bardzo łatwo się hoduje w słoikach czy stawach, a mogą być źródłem białka, tłuszczów, cukrów i błonnika.
Spożywcze wykorzystanie mikroglonów na masową skalę pozostało w domenie futurologii. W krajach bogatych nie brak bardziej klasycznego pokarmu, a w krajach biednych też łatwiej uprawiać i potem obrabiać tradycyjne uprawy. W międzyczasie jednak rozwinął się nowy potężny rynek – rynek suplementów diety.
Suplementy diety są w pewnym stopniu rozwiązaniem problemu „zjeść ciastko i mieć ciastko”. Z jednej strony zaspokajają potrzebę (magicznej) pigułki rozwiązującej problem niedoboru pewnych składników w diecie zamiast zastanawiania się nad jej zrównoważeniem, z drugiej – dużo słabiej ciąży na nich odium bigfarmy. Nie będę tu roztrząsał oparcia w faktach obu tych przekonań. Jedno w tym jest prawdą – suplementy diety to z prawnego punktu widzenia nie leki.
Jedną z konsekwencji jest to, że o ile leki przed wprowadzeniem na rynek przechodzą długi cykl badań klinicznych, o tyle suplementy diety można na rynek wprowadzić niemal ot tak. Podczas badań leków ustalany jest dokładny skład, poznawane są skutki uboczne i interakcje. Przed wprowadzeniem na rynek suplementu diety w zasadzie wystarczy deklaracja producenta, że nie zawiera on substancji zakazanych (albo niewiele więcej, ale w porównaniu z procedurą dla leków to prawie tak wygląda). Zatem konsument, mając w aptece środek z konkretnymi wskazaniami, ale i konkretną listą skutków niepożądanych, oraz środek mający tylko te wskazania – często wybierze ten pozornie bezpieczniejszy.
Pół biedy, jeśli ceną za to poczucie bezpieczeństwa jest wątpliwa skuteczność suplementu. Gorzej, gdy to poczucie jest fałszywe. Suplementy diety, jak wszystko, co spożywamy, mogą mieć zarówno skutki pożądane, jak i przeciwnie. Gdy zaś kogoś odstręcza forma tabletki, nie ma problemu, w trakcie przygotowywania tego tekstu zauważyłem w swoim sklepie osiedlowym batony z chlorellą.
Naukowcy z Uniwersytetu Medycznego w Poznaniu postanowili przyjrzeć się skutkom niepożądanym suplementów diety zawierających preparaty z mikroglonów. Nie podjęli się prawdziwych badań klinicznych, ale wystawili w internecie ankietę dla konsumentów suplementów opartych na glonach takich jak afanizomenon, spirulina i chlorella. Dwa pierwsze to sinice (cyjanobakterie), ostatnia to zielenica. Spirulina jest również stosowana w kosmetyce, obecnie zresztą gospodarcze gatunki z tego rodzaju przeniesiono do rodzaju Arthrospira, ale nazwa produktu została. Chlorella z kolei jest powszechnie hodowana do karmienia zwierząt planktonowych. Afanizomenon natomiast jest szerzej znany z tworzenia zakwitów wód.
W ankiecie wzięło udział ok. 80 osób. Zdaje się, że jeszcze nie jest zakończona i można dodać swoje doświadczenia. W zasadzie wszyscy respondenci zauważyli jakieś objawy niepożądane, najczęściej biegunkę (zwłaszcza od spożywania afanizomenonu, skądinąd najmniej popularnego). Wielu nie zwraca uwagi na zalecaną przez producenta dawkę, zresztą wielu w ogóle nie zwraca uwagi na producenta czy kraj pochodzenia. Może jest to właśnie skutek podejścia „nie lek, środek naturalny – nie ma co sprawdzać”.
Tymczasem o ile część preparatów pochodzi z krajów o jako takich standardach (USA, Japonia), o tyle bardzo dużo pochodzi z Chin. Na marginesie – niedawno stwierdzono przypadek żółtaczki wywołanej przez częste picie zielonej herbaty. Sama herbata zasadniczo nie szkodzi i właśnie pojawiają się wyniki badań potwierdzających jej dobry wpływ na zdrowie. Ale w tym konkretnym przypadku herbata była sprowadzana od sprzedawcy internetowego z Chin, więc podejrzenia idą w stronę zanieczyszczeń, które do herbaty dostały się przy produkcji.
Poniedziałek i Rzymski nie poprzestali na analizie ankiety, ale poddali analizie chemicznej również dostępne na rynku preparaty. Okazało się, że wbrew podejrzeniom nie są one zanieczyszczone toksynami sinicowymi. Podejrzenie takie nie jest bezpodstawne, bo Aphanizomenon może wytwarzać toksyny powodujące paraliż mięśni, a jako że są to endotoksyny, to trudno je wykryć w wodzie. Można się spodziewać, że jak niefrasobliwie do bezpieczeństwa podchodzą niektórzy producenci suplementów, to jednak do hodowli wybierają szczepy niewytwarzające takich toksyn. Jak dotąd również ani Arthrospira, ani Aphanizomenon wydają się nie wytwarzać mikrocystyn, ale według badań wykonanych przez niemieckich badaczy te toksyny pojawiają się czasem w preparatach. Tu można podejrzewać, że po prostu w stawach do hodowli sinic pojawiają się nieprzewidziane gatunki, których producenci nie usunęli.
Jednak badane przez poznańskich badaczy suplementy mają inny nieoczekiwany składnik – dość duże ilości metali, zwłaszcza glinu. W preparatach chińskich było to bardziej wyraźne, ale w preparatach z krajów „bezpiecznych” też dało się zauważyć. Skąd taka duża zawartość? No cóż, w przypadku preparatów chińskich jest większe prawdopodobieństwo, że woda w stawach hodowlanych pochodzi z zanieczyszczonych wód rzecznych, ale w każdym kraju jakoś te glony trzeba z wody wydobyć. Można to zrobić siatką z toni, ale łatwiej nabrać odpowiednią ilość, gdy najpierw strąci się całą biomasę przy użyciu środków takich jak siarczan glinu. Wtedy większość glonów opada na dno, można je zebrać i zaszczepić nową hodowlę.
Glin jest wiązany z chorobą Alzheimera. W literaturze medycznej krążą artykuły wspierające tę hipotezę i ją podważające. Nie jestem na tyle kompetentny, żeby je ocenić. Mniejsza jednak o tę konkretną chorobę – na pewno nadmiar glinu w diecie nie jest zdrowy i są odpowiednie normy dziennego spożycia, które w przypadku badanych suplementów są przekraczane. [EDIT: Proszę zajrzeć do dyskusji niżej]. Podobnie jest z innymi badanymi metalami. Dlatego zażywając suplementy diety, nawet „naturalne”, można niechcący uzupełnić ją o składniki, których lepiej byłoby nie suplementować.
Piotr Panek
Fot. Alexautographs, licencja CC 1.0
Piotr Rzymski, & Barbara Poniedziałek (2015). O niebezpieczeństwach związanych ze stosowaniem wybranych suplementów diety opartych o biomasę mikroalg 23 Zjazd Hydrobiologów Polskich
Komentarze
To mnie Pan zmartwił. Dobrze, że nie robię filmów bo czym by teraz człowiek karmił kosmonautów (żadnych tam astronautów) w drodze na kolejne Marsy.
A już mi się wydawało, że po przyzwyczajeniu do białka zwierzęcego z bezkręgowców, a konkretnie świerszczy, pasikoników i szarańczy, następnym krokiem będzie pieczenie ciasteczek z morskiej mąki. Albo coś w tym rodzaju oczywiście. No i teraz masz. Znowu coś tam jest trujące. Brakuje tylko, żeby się glony okazały być rakotwórcze. Najlepiej, żeby w ogóle, nie były twórcze. Pod żadnym względem. No, może na wzdęcia można by im jeszcze pozwolić. Przecież to straszny i niedopuszczalny obraz świata. A jak tak mam ochotę na glona (bez glina).
Dzięki za tekst!
Szkoda czasu i pieniędzy na badania – poza żywnością i lekarstwami – różnych suplementów, mikstur, chińskich lekarstw itp. które to ludzie bezkrytycznie wprowadzają do swojego organizmu. Ten kto bezmyślnie zatruwa swój organizm, sam poniesie kiedyś tego konsekwencje. Podobno – nie wiem czy dotyczy to wszystkich – jesteśmy „homo sapiens”.
@Vera
Z tych badań nie wynika potępienie w czambuł spożywania glonów jako takiego. Te metale wydają się zanieczyszczeniami – czyli – przynajmniej w teorii pewnie dałoby się w przydomowym stawku czy wielkim słoju hodować glony bez używania niepożądanych substancji do ich zbioru. Jak zwykle sprawa rozbija się o produkcję na skalę przemysłową. (Choć pewnie biegunki czy wzdęcia mogą być wywołane przez same glony – ostatecznie człowiek wyewoluował jedząc raczej rośliny lądowe i może niektóre naturalne składniki glonów są dla jego żołądka zbyt egzotyczne).
@panek
To ja mam pytanie: Czy istnieje coś takiego jak poczucie humoru w nauce albo w propagacji nauki?
Mam pewien problem. Dotyczy PET i wszelkiego typu opakowań tego rodzaju. Jeżeli z tego typu opakowań wydzielają się składniki żeńskich hormonów i te zakłócają równowagę biologiczną to może jest to rzeczywisty problem. Żaby wykazują znaczny wzrost cech żeńskich. Ludzie też?
Pytanie: Omijać, czy mieć w nosie.
Zaznaczam, że nie myślę o rozmnażaniu się. To akurat uważam za nieodpowiedzialne. I tak jest nadmiar bachorów na świecie a obsługę rencistów mam najgłębiej w nosie. Jeszcze parę lat i będą od tego roboty. Wbrew polackiej histerii uważam, że nadmierne rozmnażanie to brak odpowiedzialności i rozumu.
Nie dam się traktować jako produkt ekonomiczny.
Poczucie humoru można znaleźć w okolicach IgNobli chociażby.
Do dużej ilości hormonów płciowych w wodzie nie trzeba ich – było nie było – marginalnego uwalniania z nietypowych źródeł. Jest ich wystarczająco dużo z farmaceutyków, które spuszczamy w dużych ilościach do kanalizacji, a które bardzo słabo są rozkładane przez klasyczne oczyszczalnie ścieków. Podobnie jest z pochodnymi kofeiny, środków przeciwbólowych, przeciwzapalnych itd.
nek
Nie zgadzam się i myślę, że nie ma Pan racji. Raczej próbuje odwrócić uwagę i rozmydlić (!) problem. To, że istnieje druga strona medalu z kartofla nie oznacza, że nie można oglądać pierwszej. O tym, że resztki medykamentów a także środków antykoncepcyjnych zaludniają ścieki wiadomo od bardzo dawna i problem w zasadzie jest rozwiązany.
Nazywa się trzeci stopień oczyszczalni ścieków. Biologiczny. Nie wiem tylko, czy Unia dała pieniądze bo przecież bez tego Polak woli do lasu i za stodołę (Patrz blog Sikorskiej o grzybach). I nawet nie o to chodzi, czy trzeci stopień ma problemy z hormonami bo resztki plastików wiatr rzuca po łąkach i lasach. A to, jak problem będzie widziany społecznie zależy mocno od tego, jak Pan do niego podejdzie. A skutki wymijających odpowiedzi widzimy właśnie przed wyborami. Powszechnie.
Z poważaniem i bez złośliwości.
„niemal nieznane w realiach PRL imbiry, soczewice czy cytrusy…”
Hmm…
Soczewica znana była w tamtych czasach głównie z przypowieści o sprzedaniu pierworództwa za miskę tego przysmaku, ale o ile się orientuję, to i przed „realiami PRL” nie była to w Polsce potrawa popularna. Dopiero dzisiejsze mody żywieniowe ją spopularyzowały i sprowadziły pod polskie strzechy.
To samo z imbirem. Sproszkowany był zawsze dostępny, a najwięcej jadało się go we flakach. Świeżego nie używał w Europie nikt, przynajmniej do czasu nastania mody na kuchnię azjatycką.
Z glonami jest to samo. Zarówno nori jak i kombu czy wakame nie były używane i nie są znane w tradycyjnych kuchniach Europy bez względu na ich odległość od mórz i oceanów.
Wiązanie ich nieznajomości w Polsce z „realiami PRL” jest cokolwiek kuriozalne.
Z podażą cytrusów było różnie, ale cytryna i pomarańcza nigdy nie były towarem zupełnie abstrakcyjnym, już w gomułkowskim okresie przedświątecznym cały naród z napięciem słuchał komunikatów o statkach z cytrynami zbliżających się do portu w Gdyni 😎 😉
Może Panek jest po prostu za młody, aby pamiętać choćby gierkowski dobrobyt 😉
Notabene, kto się boi glinu, powinien wiedzieć, że suszone zioła i przyprawy zawierają ok. 145 µg/g, a czekolada 33 µg/g.
Za niegroźne dla zdrowia uważa się (EFSA) spożywanie glinu nie więcej niż 1mg/kg ciała tygodniowo.
Wiązanie Alzheimera ze spożywaniem glinu (jest w wodzie pitnej, lekarstwach np. antacydach, chlebie, kiełbasie, szpinaku, grzybach, barwnych powłoczkach słodyczy etc.) zostało już dawno podważone, ale pogłoska trzyma się mocno.
W organizmie człowieka połowa aluminium znajduje się w kościach, ćwiartka w płucach, ale i do mózgu dociera ten metal wraz z płynem rdzeniowo-mózgowym. Jednakże wzrost koncentracji glinu w mózgach chorych na Alzheimera jest wiązany raczej z ogólnym zmniejszeniem masy mózgu w tej chorobie.
Powiązanie szczególnego rodzaju demencji z dostarczaniem glinu do organizmu obserwowano dawniej u pacjentów poddawanych dializie nerek, gdzie płyny do dializy zawierały sole glinu służące do wiązania związków fosforu. Dziś te płyny nie zawierają związków aluminium.
Ten rodzaj demencji nazwano nawet encefalopatią dialityczną (dialysis encephalopathy).
Wszelkie „suplementy” wciskane ludziom przy pomocy chwytów marketingowych i natrętnej reklamy mają za zadanie pomóc głównie ich producentom i handlarzom, a nie konsumentom, i to by należało tym ostatnim wreszcie uświadomić. Ale kto uwierzy naukowcom, kiedy w Polsce najlepiej ma się wiara w cuda, zabobony, aloes, vilcacorę, witaminę B17, antyneoplastony z moczu, jony krzemu i kroplę krwi JPII na koniec 🙄
@Markot
Owszem, mnie soczewica kojarzyła się głównie z Jakubem i Ezawem i z przypisów dowiedziałem się, że jest czerwona, ale niedługo później spotkałem ją w historii o buncie wójta Alberta. Mam silne podejrzenia, że w kuchni kresowej I Rzplitej soczewica jednak była spotykana. Związek etymologiczny z soczewką też sugeruje, że swego czasu nie było to słowo martwe (jakim było praktycznie w tej części PRL, którą pamiętam). No i owszem, pisząc o imbirze, miałem na myśli nawet nie tyle flaki, ile kuchnię magnacką, w której używano „korzeni” do zabijania smaku nie zawsze najlepiej zakonserwowanego mięsa.
W Europie nie używano nori i kombu, ale – przynajmniej jak czytałem – różnego rodzaju sałaty/kapusty morskie z rodzaju Ulva czy tego, co anglojęzyczni określają jako „kelp” były stosowane jako jedzenie głodowe przez mieszkańców pobrzeża Morza Północnego czy Atlantyku (podobnie jak ostrygi i inne takie paskudztwa, które w pewnym momencie awansowały, tak samo, jak glony z suszi). No i dawno weszły do farmakopei jako źródło jodu (choć akurat niedobór jodu dotyczy raczej mieszkańców głębi kontynentu – ja sam pochodzę z południa Polski i tam powiększona tarczyca nie była niczym niezwykłym).
Pewnie w II RP nie było takiej mody na japońszczyznę jak dziś, ale przypuszczam, że PRL jednak miał na nieznajomość suszi i wchodzących w jego skład glonów wpływ taki, że na zachodzie kuchnia japońska stała się rozpoznawalna wcześniej, a w Polsce dopiero właśnie po transformacji.
Co do glinu w etiologii alzheimera to wydawało mi się, że jest tak, jak piszesz, ale w pewnym momencie, żeby się upewnić, zacząłem przeglądać pod tym kątem pubmed i zwątpiłem. W tej chwili wolę deklarować w tym zakresie agnostycyzm. W każdym razie, wartości podane przez Rzymskiego w cytowanym wystąpieniu i wartości dopuszczane przez WHO pozwalają na stwierdzenie, że regularne łykanie badanych przez jego zespół suplementów umożliwia łatwe przekroczenie tych norm. Niestety, nie zapisałem sobie zawartości slajdu, a dane poza tym jeszcze nie są opublikowane. W tej sytuacji, to ja już wolę pozyskiwać glin z „ziół i przypraw”, a tym bardziej z czekolady niż z chlorelli 😉
@Vera
Odpowiedź jest wymijająca o tyle, o ile nie na wszystkim się znam, nawet w zakresie ekologii wód. Kwestia hormonów w wodzie ściekowej, a przez to i wodach powierzchniowych jest po prostu bardzo dobrze znana. A to, że oczyszczalnie sobie z nimi nie radzą w praktyce (choć może i w teorii by mogły), wynika z badania wody w miastach. W pobliżu ujść wody oczyszczonej są piki stężenia tych substancji, z biegiem rzeki jest ich coraz mniej, aż do następnego kanału. Na razie są to badania naukowe, niedługo któraś z pochodnych hormonów i diklofenak wejdą do badań rutynowego monitoringu środowiska (mogłyby wejść prędzej, gdyby nie to, że właśnie zmienia się parlament i rząd).
Szczerze mówiąc, uwalnianie hormonów z plastiku wydaje mi się podejrzane. Masz pod ręką jakieś publikacje na ten temat? Polietylen ma mimo wszystko dość prostą strukturę chemiczną, polistyren bardziej skomplikowaną, ale i tak jakoś ciężko mi sobie wyobrazić spontaniczne przekształcenie chemiczne takich polimerów w związki przypominające sterole. Natomiast plastiki jako substancje organiczne mają tendencję do wiązania się z innymi substancjami organicznymi, więc jeśli w wodzie płynie sobie kawałek plastiku i jakaś cząsteczka hormonu, to jest całkiem prawdopodobne, że one się ze sobą zwiążą. A po jakimś czasie się odłączą i będzie to uwalnianiem hormonów z rozkładającego się plastiku. Ale pierwotnym źródłem tych hormonów są farmaceutyki, a nie plastik. Natomiast plastik i powstanie plastisfery samo w sobie jest problemem wartym uwagi.
@Panek
Pamiętam histerię wzbudzoną swego czasu podejrzewaniem garnków aluminiowych oraz takiejże folii jako przyczyny Alzheimera. Od tego czasu poczyniono wiele dalszych badań, wyniki są niejednoznaczne, ale żadne nie potwierdzają prostej zależności pojawienia się tej choroby od nadmiernego spożycia glinu. Znane jest neurotoksyczne działanie tego metalu, ale jest zbyt mało badań dotyczących długoletniego wpływu glinu na organizm ludzki, aby uznać go za przyczynę choroby Alzheimera. Wiadomo jest na przykład, że organizm ludzki wydala (przez nerki) w ciągu doby 60 proc. spożytego glinu, ale w doświadczeniach ze szczurami trwało 4 lata, aż ich mózgi były wolne od aluminium.
Zawartość glinu w ludzkim mózgu stwierdza się chyba dopiero w trakcie autopsji?
Co zaś do hormonopodobnego wpływu tworzyw sztucznych, to chodzi tu raczej nie o butelki polietylenowe, a o np. poliwęglanowe, do których produkcji dodaje się bisfenol A – 2,2-bis(p-hydroksyfenylo)propan (BPA) czyli związek organiczny z grupy fenoli, spotykany na przykład w butelkach dla niemowląt, wyściółkach puszek konserwowych, poliestrach, żywicach epoksydowych etc.
Działanie BPA zostało odkryte przypadkowo w 1998 roku, kiedy myszy laboratoryjne na Uniwersytecie Missouri nażarły się rozpuszczonego w oleju bisfenolu. Ich dojrzewanie zaczęło się wcześniej, powiększyła się prostata i pogorszyła jakość plemników…
@Markot
Dzięki, człowiek uczy się całe życie
W sprawie gromadzenia glinu w organizmie stwierdzono, że jego zawartość we wszystkich tkankach rośnie wraz z wiekiem, ale doświadczenia na zwierzętach wykazały, że niedobór potasu i żelaza sprzyja większemu nagromadzeniu aluminum w kościach i mózgu.
To może lepiej jednak zamiast glonów jeść banany i otręby pszenne z dodatkiem jagód bogatych w wit. C i sezamu (muesli), albo pesto z pistacji czy… soczewicę (!) żółtka i kurki. Dla „nieobrzydliwych” – wątróbka.
Korzystając z tego, że sam sobie nie będę wycinał spamu, zaanonsuję tu najbliższe seminarium warszawskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Hydrobiologicznego. Nie będzie wprost o glonach, ale fitoplankton się pojawi, bo będzie to dotyczyło interkalibracji europejskiej metod oceny stanu ekologicznego wód powierzchniowych. http://www.pth.home.pl/Oddzial_wawa/portal/index.php?option=com_content&view=article&id=71:seminarium-oddziau-w-warszawie&catid=15:seminarium-2015&Itemid=14
O spirulinie i chlorelli Piotr Rzymski i in. piszą również w artykule The multidisciplinary approach to safety and toxicity assessment of microalgae-based food supplements following clinical cases of poisoning
Pan Piotr Panek przygotował bardzo ciekawy, a przede wszystkim merytorycznie akuratny tekst popularno-naukowy. Nie sposób nie zgodzić się z autorem, że problemem są przede wszystkim zanieczyszczenia, powstające najprawdopodobniej na skutek stosowanych przy niektórych) hodowlach (nie wszystkich) metod pozyskiwania biomasy. Sam udział glinu w indukcji chorób neurologicznych jest dyskusyjny, ale nie ulega wątpliwości, że bioakumulacja glinu nie jest zjawiskiem korzystnym. Glin w organizmie człowieka akumuluje się przede wszystkim w mózgu. Warto zaznaczyć, że drogą pokarmowa wchłaniamy niewielką jego ilość, a wchłonięta jest szybko usuwana przez nerki. Proszę jednak pamiętać, że u osób z niewydolnością nerek bądź z nie w pełni rozwiniętą funkcją tych narządów (dzieci) usuwanie glinu ulega znacznemu zaburzeniu, promując jego akumulację. Może to prowadzić z kolei do przejawów toksyczności glinu.
W zwyczaju mamy ulegać dwóm skrajnym tendencjom – że sztuczne jest zawsze toksyczne, a naturalne jest jak pewnik najzdrowsze. Istotą jest natomiast kontrola jakości. Tam, gdzie jest ona niedostateczna, mogą pojawiać się produkty potencjalnie niebezpieczne. Nie ulega natomiast wątpliwości, że Spirulina czy Chlorella posiadają ciekawe właściwości biologiczne. Aby je przejawiać powinny być hodowane i pozyskiwane w najlepszych możliwych warunkach i przy zastosowaniu bezpiecznych metod.
Ze krótkiego streszczenia pracy Piotra Rzymskiego & Co wynika, że we wspomnianych suplementach stwierdzono podwyższoną zawartość kadmu, ołowiu i rtęci. Czy te metale nie są bardziej toksyczne niż glin?
I jeszcze arsen. Mniejsza w tym momencie o LD50 poszczególnych składników suplementów – intencją mojego wpisu było raczej zwrócenie uwagi na sam problem zanieczyszczeń w suplementach „naturalnych”, niż podawanie konkretnych liczb (m.in. dlatego, że tych liczb z konferencji nie zapamiętałem, a akurat siarczan glinu jest dość powszechnie znanym algicydem). Skoro jednak w międzyczasie pojawiły się namiary na publikację z liczbami, to oczywiście każdy może je sobie sprawdzić.
Arsen stwierdzono w formie organicznej (bezpieczniejszej niż nieorganicznej) i na poziomie nie stanowiącym zagrożenia. Problematyczny był natomiast ołów, który w niektórych preparatach występował w wysokim stężeniu. Aby lepiej uzmysłowić stwierdzone stężenia przedstawiliśmy je jako procent PTWI przy odpowiednim spożyciu przez osobę o odpowiedniej masie ciała. Szersze wnioski będzie można wyciągnąć po zakończeniu badania wszystkich preparatów.