„Może” „do”

pusta butelka a moze pelnaZaczęło się od klasycznego chwytu marketingowego – oto na sklepie wielki napis: kurtki 40 proc. taniej.

Weszliśmy razem z żoną, przeglądamy towary. Wciąż rzuca się w oczy wielki napis „40%”, ale tylko na jednym wieszaku. Przeglądam kurtki i automatycznie liczę w pamięci, ile to jest 40 proc. ze 139,99 zł. Tak w przybliżeniu. Na metce cena 109, ale coś mi się nie zgadza. Kalkulator w komórce nie kłamie: 60 proc. ze 140 to 84 zł. W końcu widzę malutki napis – przed „40%” jest „do”. Chciałoby się powiedzieć: klasyka. Ale ja zaraz dodaję „akigol”, czyli logika wspak.

Nawiasem mówiąc, na wieszaku nie ma żadnej kurtki spełniającej zakładany przez nieświadomego kupującego warunek 40-procentowej obniżki. Na oko wszystko obniżone maksimum o 30 proc. Cudowny przyimek „do” załatwia wszystko. Wszak „do 40%” może oznaczać cały zakres – od 1 do 40. Równie dobrze można by napisać „do 100%”. Brzmi niewiarygodnie atrakcyjnie, ale sensu w tej sytuacji jest tyle samo.

To samo w reklamach telewizyjnych – wygibasy semantyczne, w których nie ma większego sensu, ale brzmią dobrze i poruszają. Ciekawe przykłady pochodzą z pogranicza medycyny i farmacji. Patent jest prosty: wymyślić chorobę i sprzedawać na nią lekarstwo. Jak na przykład „syndrom niespokojnych nóg”. Co to za choroba i czy jest realna – nie ma znaczenia, ponieważ wszystko jest poprzedzone drugim istotnym wyrażeniem – „może”.

„To może być…” – w miejsce trzech kropek należy wpisać dowolne schorzenie. Ponieważ mówimy o możliwościach, rzeczywiście nie można tego wykluczyć. Tak jak nie mogę wykluczyć, że w drzwiach mojego pokoju stoi gruby i łysy mężczyzna. Czemu nie? Albo że kura zniesie złote jajko. Jedyną granicą przed takimi „możliwościami” jest sprzeczność wewnętrzna. Okrągła kwadratowa wieża na Berkeley College – to przykład Willarda Van Orman Quine’a – jest niemożliwa, bo obie cechy się wykluczają. Ale kura znosząca złote jajka sprzeczna nie jest (przynajmniej z punktu widzenia laika), a więc jest już możliwa. Na tej samej zasadzie jest też możliwe, że kogoś dręczy syndrom niespokojnych nóg oraz że pomoże mu specyfik na to schorzenie. W końcu zdarza się, że i placebo pomaga.

Z punktu widzenia ontologii możliwość otwiera furtkę dla bardzo bogatych ontologii, zaludnionych najrozmaitszymi typami bytów. Granicy dla nich, poza wspomnianą sprzecznością, nie ma.

Za lekarstwo na możliwą chorobę nie da się zapłacić możliwymi pieniędzmi. Nadto ich siła nabywcza nie zwiększa się np. do 40 proc. ze względu na promocję. Zauważmy, że sprzedawcy możliwości przyjmujący bardzo bogate ontologie sami je odrzucają, gdy przychodzi do płacenia. Wtedy stają się oni zwolennikami jakiejś łagodnej wersji reizmu.

Łatwo zauważyć tu istotną niespójność ontologii możliwości, która mimo wszystko zakłada pierwszeństwo istnienia czegoś, co jest realne nad tym co jedynie możliwe. Skoro realny pieniądz jest lepszy od możliwego (pomijam teraz wszelkie kwestie związane z drukowaniem pieniędzy, kartami kredytowymi itp.), to również, to co możliwe ustępuje miejsca temu co realne. W ten sposób “możliwość” staje się zbędna, bo podkopuje sensowność jej wcześniejszego użycia.

Dlatego Quine uważał, że z możliwości należy zrezygnować. Ponieważ świat możliwy jest przeludniony, drażni to jego zmysł estetyczny. W imię prostoty płynącej z metodologicznej interpretacji Brzytwy Ockhama należy zgolić „możliwość”. Tylko jak wtedy radziliby sobie spece od marketingu i reklamy sprzedający leki na możliwe choroby i oferujący potencjalne zniżki?

Grzegorz Pacewicz

Foto: Wheaton/Flickr.com CC BY-ND 2.o