Trzecie oko
Czym ateiści różnią się od osób wierzących?
Według różnych tradycji duchowych człowiek posiada troje oczu: dwoje naturalnych oczu człowieka odnoszonych jest do świata zewnętrznego, postrzeganego przez zmysły i do świata wewnętrznego postrzeganego dzięki introspekcji. Trzecie oko miałoby umożliwiać percepcję świata duchowego. W ten sposób w hinduizmie przedstawiany jest Śiwa. Jestem pewien, że taka myśl pojawiała się u jednego ze średniowiecznych myślicieli, ale mimo usilnych poszukiwań na razie nie jestem w stanie ustalić u kogo. W każdym bądź razie sądzę, że z tej perspektywy można by spojrzeć na nieustanny spór o charakter i przedmiot wierzeń religijnych między osobami wierzącymi i ateistami.
Dwoje oczu jest naturalnym wyposażeniem człowieka. Symbolicznie jedno z nich nazywane jest okiem zewnętrznym, ponieważ obejmuje postrzeganie przy pomocy zmysłów świata zewnętrznego; drugie to oko wewnętrzne, ponieważ umożliwia postrzeganie wewnętrznych stanów człowieka, dostępnych dzięki introspekcji. W tej perspektywie tym, co różni ateistów od osób wierzących to brak trzeciego oka, czyli percepcji świata duchowego.
Osoby wierzące miałyby się różnić od ateistów jakimiś doświadczeniem świata duchowego. Myśl ta niebezpiecznie zbliża się do tautologii, która nic nie wyjaśnia. Wierzący są dlatego wierzący, że mają jakąś percepcję świata duchowego, a ateiści tej percepcji nie posiadają i dlatego jej nie uznają. Krótko mówiąc wierzący wierzą, dlatego że mają jakieś doświadczenie wiary (trzecie oko); ateiście przeciwnie – nie mając takiego doświadczenia, w ogóle go nie uznają.
Myślę, że powyższa tautologia rzuca światło na źródło zasadniczej niezgodności między obydwoma stronami. Otóż nauka mieści się w granicach dwóch pierwszych oczu. Trzecie oko to dla niej sfera bardzo subiektywnych przeżyć na dodatek trudno wyrażalnych w precyzyjnym języku (mistyka z punktu widzenia ścisłego używania słów jest niezrozumiała), jak i niedostępnej każdemu człowiekowi. Nie każdy ma duchowe doświadczenia. Przy bardzo nieżyczliwym podejściu do tej sfery ateista-naukowiec powie, że to kompletne bzdury, chore urojenia czy halucynacje. Przy życzliwym założy, że naukowo trudno przesądzić, czy źródłem przeżyć religijnych jest jakiś byt ponadnaturalny. Nauka nie może opierać się na przeczuciach czy niejasnych przeświadczeniach, a jej podstawową cechą jest nieustanny krytycyzm. Stąd też całkowicie zrozumiałe żądanie udowodnienia, że taka sfera w ogóle istnieje oraz żądanie dowodów na istnienie Boga.
Ponieważ teiści nie mogą dostarczyć takich dowodów ateistom, nic dziwnego, że ci drudzy przeżycia ze sfery duchowej sprowadzają do dwóch pozostałych sfer: bada się funkcje społeczne religii, społeczne źródła wierzeń religijnych, zmiany w pojmowaniu Boga w zależności od kontekstu historycznego i kulturowego, wiarę traktuje się jako efekt wychowania, skutek autosugestii lub też złudzenie, a nawet urojenie. Jest to dla mnie całkowicie zrozumiałe.
Z drugiej strony ludzie wierzący takie żądania traktują ze zdziwieniem: wierzą w Boga nie dlatego, że mają dowód, ale dlatego, że tego doświadczyli. I nie musi to być bezpośrednie widzenie świętych, Marii Panny, aniołów, Boga itp. Mogą to być bardziej subtelne doświadczenia różnego rodzaju „znaków”, które są przez taką osobą odczytywane jako świadectwo istnienia Boga. Chociaż tak odczytane być nie muszą, coś (trzecie oko) daje podstawę osobie wierzącej do takiej, a nie innej interpretacji tych „znaków”.
Jeśli coś w tej myśli jest, to wniosek brzmi następująco: obie strony stoją na takich pozycjach, że porozumienie nie może być możliwe, a co za tym idzie konflikt między nimi nieusuwalny. Obie strony mają rację ze swojego punktu widzenia. Ale zmiana tych punktów widzenia jest niemożliwa.
Grzegorz Pacewicz
Fot. oTto kiNDeR, Flickr (CC BY SA)
Komentarze
GP:
Zobacz moj komentarz
2007-07-24 o godz. 10:21
do wpisu ‚Błędne koło Dawkinsa’ nt. aktykulu siostry Chyrowicz. Jakbysmy sie umowili…
Najlepszym sposobem na „uaktywnienie trzeciego oka” jest zazycie jakiegoś środka psychotropowego 😉
A tak poważniej: niektórzy może i jakiegoś tam boga doświadczyli, ale większość weń wierzy, bo w dzieciństwie wbito to tym ludziom do głowy – jest to jasne zwłaszcza w kontekście mówienia o konkretnym „bogu”, a nie o wierze jako zjawisku całościowym. A w tym drugim przypadku sytuacja sie komplikuje: czy człowiek nie uznający żadnej religii a wierzący w przesądy, to „wierzący” czy nie? W tym wszystkim jest olbrzymie pomieszanie pojęciowe, więc nawet i bez odwoływania się do podziału na naukę i religię jest mnóstwo nierozwiązanych problemów.
jk: dokładnie. 🙂
Hoko: masz bardzo dużo racji. A co z tzw. nawróceniami ateistów?
O które tradycje chodzi? Których wierzących? Ja, np. jestem katolikiem, a mam tylko dwoje oczu. Używam ich do detekcji fal elektromagnetycznych, zwanych światłem widzialnym.
Panie Grzegorzu, z całym szacunkiem, coś nie tak z Panem? Takimi duperelami się Pan zajmujesz? Co będzie za parę lat?
halny:
przecież wakacje są 😀
GP:
Mniej więcej to samo, co z utratą wiary przez wierzących 🙂
Jeśli przyjmiemy, że skłonnośc do wiary jest jakoś warunkowana genetycznie, to i problem się redukuje. „Niewierzący genetycznie” wychowywany w rodzinie wierzących, sam z siebie może stać się ateistą i vice versa. Oczywiście w praktyce sprawa jest pewnie znacznie bardziej skomplikowana i do głosu dochodzą rozmaite wpływy srodowiskowe, osobiste a przypadkowe przeżycia zainteresowanego itd.
Aaa:
I bardzo słusznie 🙂 Niektórzy zaraz by chcieli mieć telekinezę albo i co jeszcze ciekawszego… 😉
Cóż jakaś prawda istnieje, ateiści też w coś wierzą może nie w Boga ale jednak, gdyż każdy człowiek musi znaleść sobie odpowiedź na fundamentalne pytania: kim jestem, skąd pochodzę dlaczego żyję itp.
Prawdą jest też to że wiara nie determinuje rzeczywistości chciaż wielu ludzi myśli że jak w coś nie wierzą to to nie istnieje. Ateiści i naukowcy próbują udowodnić że Bóg nie istnieje, szukają dowodów, ale każdy wierzący swojej wiary nie opiera na takich dowodach i takowych nie potrzebuje, lecz opiera ją na osobistym doświadczeniu Boga.
Niestety mi osobiście jest żal tych ateistów i naukowców którzy negują istnienie Boga, ich życie jest pełne pytań, które zostają bez odpowiedzi a na które nauka nie ma odpowiedzi gdyż jest ograniczona tylko do cego co namacalne, a już ma problem z czymś takim jak uczucia a co dopiero mówić o rzeczach duchowych.
Życzę wszystkim więcej wiary 🙂
Dylot,
Mimo że „niestety ci żal”, myślę, że pójściem na łatwiznę jest tłumaczenie świata przez mity (bo to nie Bóg ci daje te odpowiedzi, których podobno nie daje nauka – tylko mity z nim związane). Korelacja wykształcenie – areligijność nie jest przypadkowa. Z drugiej strony korzenie rodzinne (indoktrynacja dzieci, presja najbliższych) daje mocniejszy efekt u wielu niż edukacja.
Niestety nauka też nie daje nam odpowiedzi gdyż wszystkie tzw „fakty” naukowe pozostają tylko teoriami, przypuszczeniami np. teoria Darwina, zaznaczam „teoria” jest przyjmowana dziś powszechnie jako rzeczywistość.
Czy to nie są mity naukowe? konkludując nauka też opiera się w dużej mierze na wierze.
polecam przeczytać „zakład Pascala”.
GP pisze:
„..W tej perspektywie tym, co różni ateistów od osób wierzących to brak trzeciego oka, czyli percepcji świata duchowego…”
A to ciekawe. Technicznie jestem ateista, gdyz nie wierze w boga/bogow, a raczej w jego/ich obecnosc wszedzie tam, gdzie ta obecnosc jest nie potrzebna. Pare dni temu, przy innej okazji wypowiedzialem sie u red. Szostkiewicza:
…jako WIERZACY krytyk kosciola i religii. Wierzacy, ale juz bez wiary sformalizowanej i sterowanej przez autorytety religijne. Wierze w wiele koncepcji, ktorych jako smiertelni nie jestesmy w stanie sprawdzic za zycia, a wiec wierze i w to, ze po smierci bede mial okazje przekonac sie czy, gdzie i jak bardzo sie mylilem. Jednak jakis czas temu, dla wlasnego konfortu przestalem odczuwac potrzebe przynaleznosci do Kosciola.
Dodam tylko, ze przynaleznosci nie tylko do Kosciola, ale do religii jako takiej i do takiego czy innego boga.
Jestem naukowcem i zyje z nauki (poki jest to wykonalne). Jednoczesnie, i poza powyzszym credo, dzieki wlasnej, prywatnej „duchowosci” mam dostep do zachwycania sie pieknem sztuki oraz natury, do kochania i generowania innych uczuc, do stawiania sobie pytan egzystencjalnych i duchowych, do szukania sensu tego swiata i sensu samego siebie.
Niech wiec Pan nie pisze latwych formulek tautologicznych, bo sa one dalekie od prawdy. Czlowiek w swej zlozonosci jest duzo bogatszy i urozmaicony niz primitywna tautologia teista::ateista.
Ogniwem w jakiś sposób łączącym wiarę (teizm) i ateizm jest agnostycyzm, ktory zakłada niemożliwość poznania i tymbardziej dowiedzenia istnienia Boga, które to z konieczności musi być być kwestią indywidualnej wiary. Z drugiej strony, wszelkie historie i mity będące treścią danej religii są traktowane raczej jako baśnie i mity niż „prawda”.
Do dzisiaj nikt istnienia Boga nie udowodnił jak również nikt nie wykazał, że Boga nie ma.
Mi osobiście bardzo przypadły do gustu dwie proste obserwacje poczynione przez Bertranda Russela:
1. Wszystkie religie świata są ze sobą wzajemnie sprzeczne więc co najwyżej jedna z nich może być prawdziwa.
2. Wiekszość ludzi na świecie przyjmuje religię dominującą w otoczeniu w ktorym dorastają.
i jeszcze dorzucę coś od siebie: będąc ostatnio na wakacjach na bliskim wschodzie zauważyłem, że bardzo religijni muzułmanie doświadczają w swoich miejscach świętych równie głębokich doznań mistycznych co katolicy w polskich sanktuariach i kościołach.
karpik
agnostycyzm to taka próba wykręcania się sianem. bóg jest niepoznawalny, podobnie jak niepoznawalne są wszystkie inne absurdalne pomysły, które komuś przyjdą do głowy.
Trzecie oko wydaje sie zanikac pod wplywem wyzszego IQ. Dane sa na internecie.
http://www.stephenjaygould.org/ctrl/news/file002.html
„obie strony stoją na takich pozycjach, że porozumienie nie może być możliwe, a co za tym idzie konflikt między nimi nieusuwalny.” – Strasznie się przestraszyłem tego zdania i już wyobraziłem sobie GP palącego teistów na stosach 🙂 ale potem dotarło do mnie, że i „porozumienie” i „konflikt” z tekstu są „poznawcze”. Uff… 🙂
Jacobsky!
Z zainteresowaniem przeczytalem Twoja wypowiedz.Staram sie(mam nadzieje tak jakTy) byc maksymalnie uczciwy w sprawach wiary przede wszystkim przed samym soba,dlatego nie jest mi obcy Twoj sposob myslenia.Ma on jednak pewna slabosc.Z jednej strony zamykasz wszystkie bramy na glucho do wszyskich kosciolow i religii,a z drugiej zostawiasz sobie jednak jakies drzwi kuchenne,do ktorych tylko Ty masz klucz.
Nie robimy tego,aby miec przynajmniej iskierke nadziei,ze zycie ma jakis sens?
Witold,
dzieki za komentarz.
Nie moge dzis wierzyc w sposob religijny poniewaz z natury watpie, a nie wierze. Z drugiej jednak strony wiem (lub czuje), ze fakty, ktore uznaje (i ktore czesto propaguje na tym blogu) nie sa prawdami absolutnymi, lecz takimi, ktore w danej chwili najlepiej pasuja do ogolnego stanu wiedzy, i jako takie, takze i one zostana one kiedys zweryfikowane. Innymi slowy: poddane w watpliwosc.
Rzeczywiscie, moj obecny swiat duchowy jest swiatem prywatnym, a moja duchowosc nie jest jednoczaca, a wiec nie pasuje w tej chwili do zrodloslowu pojecia „religia”. W tej chwili, gdyz kto wie, co mnie czeka na mojej duchowej drodze i jaki sens przybierze moje zycie pozniej. To tez w sumie pewnego rodzaju watpliwosc, a wiec nie zamykam wszystkich bram na glucho. Nie ma sensu. Natomiast nie odczuwam potrzeby bycia nawracanym. Jesli mam na powrot dosc do olsnienia ioraz do wiary w stylu religijnym (od ktorej odszedlem swego czasu) to chce dojsc o wlasnych silach (nawet jesli to oznacza na isc kolanach lub czolgac sie).
Duchowosc na uzytek prywatny to jeszcze nie katastrofa. To widomy znak, ze szukam na swoj wlasny, ulomny sposob sensu zycia, tak wlasnego zycia, jak i zycia innych. Byc moze to duchowosc „prywatna” najbardziej pasuje do swiata coraz bardziej zatomizowanego, zindiwudalizowanego, w ktorym beda sie scierac nie wielkie systemy religijne, ale prywatne poglady na swiat. I w tym sensie byc moze wcale nie jestem ani osamotniony, ani orginalny.
Wracajac do sensu zycia, to ma ono najczesciej taki sans, jaki sami chcemu temu zyciu nadac. To w sumie wlasnie ta wolnosc, jaka ponoc otrzymalismy od Stworcy. Staram sie zrobic z tej wolnosci jak najlepszy uzytek…
Pozdrowienia.
Jacobsky,
Bardzo pięknie żeś to napisał. Pełno w Twojej wypowiedzi herezji z punktu widzenia katolika („ma ono najczesciej taki sans, jaki sami chcemu temu zyciu nadac”) ale bardzo pasuje do tego, o czym myślałem po przeczytaniu postu GP i komentarzy.
Miałem – pewnie niezamierzone przez Autora – wrażenie, że redukuje duchowość do teizmu. Tymczasem to nie jest do końca tak. Pomijam już fakt, że buddyści boga nie mają, a są ludźmi w „naukowym” sensie uduchowionymi. Chodzi tu raczej o to, że duchowość przysługuje też ludziom niewierzącym. Jeżeli człowiek niewierzący podejmie w pewnym momencie życia decyzję, że jego Sensem będzie np. pomaganie innym, albo też walka o jak najmniejszą ilość plastikowych torebek na świecie, to czy w sensie GP będzie wierzącym? Czy nie?
Prowokuję troszkę tym pytaniem, bo mam wrażenie, że „credo Jacobsky’ego” to w istocie postanowienie trwania przy pewnym systemie wartości, a tych jak wiadomo, naukowo uzasadnić się nie da… (nie da się wywieść „powinien” z „jest”)
komerski,
to nie postanowiene, ale raczej „trzecie oko”, ktore chciano mi wylupac 🙂
Jacobsky!Komerski!
Zgodzimy sie chyba,ze trzeba po prostu cale zycie nad soba pracowac,rozmawiac z madrymi ludzmi, omijajac jednoczesnie osoby,ideologie i religie,ktore twierdza,ze znaja wszystkie odpowiedzi na pytania,ktore nas drecza tu na ziemi.Jezeli my tych odpowiedzi sami nie znajdziemy to nikt nie zrobi tego za nas.
Wydaje mi sie,ze ludzie tak czesto ulegaja roznym religiom i ideologiom,bo boja sie sami zmierzyc z tymi podstawowymi pytaniami.Z roznych powodow inni to cynicznie wykorzystuja chociaz sami nie wiedza wiecej.
Sokrates pod koniec zycia powiedzial „Wiem,ze nic nie wiem” chociaz wtedy nikt od niego wiecej nie wiedzial.Myla sie ci,ktorzy mysla,ze od tamtej pory wiemy wiecej o sensie zycia niz On.
Problem tkwi gdzie indziej. Ludzie religijni nie potrafią przedstawić dowodów prawdziwości swoich wierzeń, ale stanowczo żądają, by wszyscy tych ich subiektywnych wierzeń przestrzegali i wg nich żyli. Ateiści z kolei domagają się, by w sferze publicznej (prywatnie niech każdy wierzy co chce) obowiązywały tylko prawa oparte na racjonalnych przesłankach (dwóch oczach posiadanych przez wszystkich). Reasumując, problemem nie są wierzenia religijne jako takie, ale ich narzucanie innym.
@Jacobsky:
Przyznasz chyba, że czasem zagadnienie trzeba uprościć, by wydobyć jego sedno? Stąd te proste formuły, które mają pokazać, że różnica między obydwoma postawami biorą się z różnego doświadczenia osobistego. A dlaczego tak jest – tu nie ma odpowiedzi. Tak po prostu jest. Dalsze Twoje wypowiedzi (przykłady z Twojego życia) w moim odczuciu potwierdzają ten stan rzeczy.
@Aaaa:
We wpisie mówię o jednej tradycji – hinduizm. Jest prawie pewien, że taka sama myśl jest u św. Bonawentury, ale nie mogę jej jeszcze namierzyć. Nawet jeśli nie jest wypowiedziana dosłownie, to Bonawentura czy Augustyn (i wielu innych) mówią o „doświadczeniu wiary”, że pewne prawdy są poznawalne tylko w jej świetle, a rozum na nic się nie zdaje. Ta myśl jest zgodna z koncepcją trzech oczu, która ją wyraża przy użyciu innych słów. Mamy więc co najmniej dwie różne tradycje religijne, w tym w chrześcijaństwie dwie „podtradycje” (Bonawentura, Augustyn).
@Komerski:
Nie zamierzam nikogo palić, a tym bardziej na cokolwiek nawracać. 😉 Próbuję zrozumieć.
GP,
dziekjue za uwagi. Uproszczenia to w pewnym sensie pulapka. Twoje uproszczenie z lekka grzeszy pomieszaniem osobistego stosunku do boga/religii z duchowosci kazdego z nas. Byc moze dla Ciebie nie ma jednego bez drugiego, dla mnie jednak te dwie sfery moga byc rozlaczne.
Byc moze, parafrazujac Dorna, ja tez wierze w boga, tylko jeszcze o tym nie wiem ? 🙂
Z pewnością masz rację, że trzeba rozgraniczać duchowość od religii, a co za tym idzie także wiarę od religii. Czy natomiast możliwa jest duchowość bez Boga, czy może lepiej – bez jakiejś sfery Sacrum? Raczej wątpię. Więc może jest tak, jak piszesz. 🙂
GP:
Zależy co rozumiesz przez „sferę sacrum”. Bo duchowość tak bez Boga, jak i bez sacrum jest możliwa… w sztuce. 🙂
A że, jak niektórzy twierdzą, wszystko jest sztuką…
Przyznam, że nie przemawia do mnie hipoteza ‚trzeciego oka’, jako szczególnej wrażliwości na ‚doświadczenie świata duchowego’. Przypuszczam bowiem, że znakomita większość ludzi wierzących żadnego świata duchowego nie doświadcza. Jest tak być może tylko w przypadku różnych, ale przecież nielicznych, charyzmatyków-mistyków. Bardziej przemawia do mnie teoria ‚hipotezy religijnej’ jako uzasadnienia wiary, która mówi, że przyjęcie określonej religii nadaje sens doświadczeniu życiowemu pewnego człowieka. Jest to trochę podobne do postawy stoickiej z jej pojęciem logosu – wiary w jakiś wyższy porządek, rozum czy ład w świecie. Dobrym przykładem roli takiej hipotezy w uzasadnieniu wiary, w tym przypadku wiary katolickiej, jest przypadek Ludwika Dorna –> http://wiadomosci.onet.pl/1575949,11,item.html . Oczywiście sama ‚hipoteza releigijna’ to nie wszystko, trzeba jeszcze uwierzyć. Niewykluczone przy tym, że znaczna część wierzących wierzy bezrefleksyjnie, a inna część tylko udaje, że wierzy.
Można też podejść do sprawy inaczej i uznać, że ‚trzecie oko’ nie umożliwia wprawdzie ‚percepcji świata duchowego’, ale odpowiada za takie postrzeganie świata, które wywołuje jakieś ‚uczucia religijne’. Takie trzecie oko posiada w zasadzie każdy, także ‚niewierzący’ (choć można dopuścić przypadki ewidentnej ślepoty, analogicznie do zwykłych ludzkich oczu). Ta specyficzna wrażliwość dotyczyłaby zagadnień egzystencjalnych, przede wszystkim problemu śmierci, z którym człowiek musi się jakoś uporać. Ale to można zrobić różnie, trzeba tylko wierzyć w coś, co przekracza jednostkowe życie. Takie oparcie może dać np. wiara w naukę, połączona z jej uprawianiem w społeczności uczonych. Może to być jakaś indywidualna wiara. Można tez trzecie oko próbować jakoś zaślepić (np. poprzez substancje psychoaktywne).
Hoko, GP: W sztuce, a także w moralności – moralność jak najbardziej podpada pod „duchowość”, a nie wymaga idei Boga ani sacrum (wiem, wiem – niektórzy mówią, że wymaga)
Sądzę, że bez „sacrum” duchowość i religia nie jest możliwa. Znajomy artysta mówi, że najwyższą sztuką dla niego są ikony. I ja się pod tym podpisuję.
GP:
the gustibus…
Ale skorośmy przy tym, mógłbyś mi ową „duchowość” zdefiniować? Bo jak już wczoraj po moim poprzednim komentarzu trochę pomyślałem, doszedłem do wniosku, że słowo to nic de facto nie znaczy. To słowo wytrych, słowo proteza, jakiś slogan, w który możemy zmieścić, co nam się tylko zachce…
GP
Czy możesz podać jakąś definicję sacrum, bazującą na jakichś możliwie nieapriorycznych założeniach? zewnętrznych wobec ludzkiej świadomości?
Polecam bardzo ciekawy esej Jana Patocki, pod tytułem, zdaje się, „człowiek duchowy a intelektualista” ze zbioru „eseje heretyckie z filozofii dziejów”
w skrócie: człowiek jako jedyny posiada umiejętność zaobserwowania bytu. świadomość bytu bywa wstrząsająca; życie duchowe to właśnie ten „wstrząs”, spowodowany świadomością bytu. postrzeganie świata poprzez fenomen istnienia rzeczy i zjawisk. niektóre systemy filozoficzne poprzestają na tym (jądro buddyzmu zen), inne dorabiają sobie do tego jakieś absurdalne konstrukcje, powodowane potrzebami ludności jakiegoś „uświetnienia” tego zjawiska. niestety, gubiąc po drodze jego istotę.
Fenomen ten, oczywiście, „obiektywnie” nie istnieje. zależy całkowicie od istnienia obserwatora. jak mawiał beckett: „we are, nevertheless, in our skulls.”
I tak dyskusja doszla do definicji.
Jesli zostac przy przyslowiowej sferze ciala i sferze ducha, to gdzie miejsce dla oryginalnej mysli, swiadomosci, wgladu, autorefleksji, olsnienia, ba – dla zwyklych marzen sennych. Czy to zjawiska duchowe? Bardziej uduchowiony jest fizyk teoretyczny sniacy na jawie o pojeciach, ktorych nikt poza Panen Bogiem nie rozumie, czy duchowny sniacy po kolacji o budowie nowego cmentarza?
Kontrowersyjny gosc naszego blogu, Bobola, ujal to kiedys dosc trafnie. W uproszczeniu – wiekszosc pije, je i mysli o zakupach. Mniejszosc zmaga sie z watpliwosciami i problemami bytu. Ja dodalbym, ze rozroznianie duchowosci teistycznej i tej, teoretycznie skarlalej, ateistycznej nie ma chyba sensu. Kazda ucieczka od ‚zjesc i wypic’ w sfere watpliwosci, cienia czy pytan stawiajacych samego pytajacego pod sciana moze byc mocno duchowa…
Med: Takie rozróżnienie wbrew temu co piszesz ma dla wielu sens osobisty – duchowość tesityczną mogą oni postrzegać jako „zniewoloną”, a tę „teoretycznie skarlałą” (?) jako „wolną” – ja na przykład tak czuję, myślę, uważam itd…
Każda ucieczka od zjeść i wypić nie tylko MOŻE BYĆ mocno duchowa, ale JEST taka…
Definicje 🙂
Jako punkt wyjścia nieśmiertelna wikipedia: http://pl.wikipedia.org/wiki/Sacrum
Sacrum, czyli święte i przeciwne do profanum, czyli nieświętego. Znowu tautologia i błędne koło. Ale w kontekście tego wpisu – ci, którzy tego doświadczyli wiedzą, o czym jest mowa. Jeżeli zaś nie doświadczyli, to wtedy takie definicje narażone są na zarzut aprioryczności. Do tego właśnie zmierzam w tym wpisie – między jedną a drugą stroną barykady jest delikatna linia podziału, która dotyczy doświadczenia osobistego. Przykład z Jana Patocki bardzo fajnie tutaj pasuje – skoro tego nie doświadczył, wszystko sprowadza do wytworu świadomości, co jest sensowne. Na drugim biegnunie będą tutaj teksty mistyków, którzy właśnie doświadczyli istnienia sacrum czy Boga (mniejsza o nazwę).
GP:
Jest jeszcze coś takiego, jak „obecność mitu” Leszka Kołakowskiego 🙂 I według mnie własnie do do tak ujetego mitu sprowadza się i wszelkie sacrum i wszelkie uzasadnienie nauki. Ten mit to własnie jakieś metodologiczne i aprioryczne jądro. Jego manifestacją subiektywną i nieograniczoną interpretacyjnie (a więc i w jakimś sensie pojęciowo pustą) jest to, co nazwalibyśmy doświadczeniem wewnętrznym (w tym doświadczeniem sacrum), zaś manifestacją tego mitu obiektywizującą, przekładalną epistemicznie jest meodologia naukowa.
PS
Jak już ktoś dawno zauważył, ilość informacji w tekstach mistycznych jest zerowa 🙂
Doświadczenie sacrum to nie jest dobry punkt wyjścia, bo zawsze można je kwestionować, jako subiektywne. A śmierci nie można.
Jak pisał Józef kardynał Ratzinger, obecny papież: ‚Śmierć to są drzwi, przez które wkracza w nasz świat metafizyka. (…) Wylkuczyć śmierć, to wykluczyć z życia wszelką metafizykę.’
Uświadomienie sobie własnej śmiertelności przez człowieka (nazwa gatunku), rodzi poczucie sacrum i potrzebę poszukiwania czegoś więcej, czegoś co poza smierć wykracza…
to mówiłem ja, Ponury Kosiarz 😉
Najbardziej na blogu naukowym podobają mi się dyskusje między cyborgami.
Jacobsky ma „[…]dostep do zachwycania sie pieknem sztuki oraz natury, do kochania i generowania innych uczuc […]” oraz „Technicznie jest ateistą” (to już w ogóle megakwiatek), Aaaa swoich oczu używa do „do detekcji fal elektromagnetycznych”, dzejsek przypomina, że „trzecie oko zanika pod wpływem wysokiego IQ” a „dane dostępne są na internecie” (wystarczy update???)”.
Bracia! Technika idzie do przodu, kilka patch’y, update’ow, wymiana kilku podzespołów i coraz bardziej zbliżacie się do bycia ludźmi. Takie fantastyczne dyskusje Wam tylko pomogą.
Pozdrawiam,
Ewald, Stary Android
P.S. Bóg nie żyje.
Ja jestem ateistą z wyboru. Obłuda wśród księży, wielkie i bogate kościoły. Wpływowy Watykan – dla mnie żenada. Wierzę w Boga i nic poza nim.
Trzecie oko to tzw. [b]oko ciemieniowe…[/b] np z Wikipedii http://pl.wikipedia.org/wiki/Oko_ciemieniowe
…dla mnie, ludzie jak czegoś nie znają, to dorabiają do tego elementy nadprzyrodzone. Do zbadania świata duchowego nie potrzeba w ogóle oczu…
Paweł , dzięki za info o oku ciemieniowym 🙂 . Łatwo sobie wyobrazić że u kogoś uaktywniło się śmieciowe DNA i urodził się z trzecim okiem , lub jak mu rozłupali czaszkę po śmierci , to były tam szczątki oka .
Masz rację, że jak się czegoś nie zna, to elementem jego oswajania jest dodawanie mu nadprzyrodzoności. Ale też, ci którzy doświadczyli sfery nadprzyrodzonej wiedzą, że ona jest. Dla tych, którzy nie doświadczyli, wszelkie gadanie o tym będzie to czyste bajanie. I tylko do tego tu zmierzam. A trzecie oko to tylko metafora.
Chodzi Ci chyba, drogi autorze tego artykułu, o Kartezjusza(XVI/XVII wiek), który uważał, że istnieją dwa rodzaje bytów niezależnych od siebie (ciało i dusza) ale za sprawą Boga mogących na siebie oddziaływać, ukierunkować swoje działania. I miejsce tego wzajemnego oddziaływania to właśnie szyszynka – malutki gruczoł dokrewny dokładnie pośrodku mózgu, który jest niby tym naszym trzecim okiem. Zalicza się to do jednej z głównych dziedzin filozofii – Ontologii(metafizyka), a dokładniej kierunek dualizm.O ile mi wiadomo, wcześniej, w starożytności i w sredniowieczu rozwazano ogólnie nad życiem po życiu, nieśmiertelność duszy, nadrzędność Boga. Z trzecim okiem spotkałam się dopiero u Kartezjusza albo o wiele wcześniej z hinduistycznych doniesień. Myślę, że Kartezjusz miał trochę racji, ale byłabym wdzięczna kolego, gdybyś był w stanie wskazać tego konkretnego średniowiecznego filozofa :> bo z niedowierzaniem przeczytałam to zdanie – nie słyszałam, by jakikolwiek średniowieczny filozof mówił o szyszynce(trzecim oku). Pozdrawiam i życzę owocnych badań w tej kwestii – nie lekceważ jej, bo nie są to teorie z palca wyssane. Pozdrawiam !
Jeśli tylko ktoś zechce zabrać się za medytacje sam po jakimś czasie bedzie mógł odpowiedzieć sobie na pytanie czy istnieje coś więcej niż tylko nasze fizyczne ciało. Nie trzeba być wyznawcą żadnej religii !!! Wszystko mamy w sobie by móc się rozwijać !!!
Pozdrawiam :D22