W kieracie szczęścia

parzuchowski_200.jpgSzczęście nie zależy od wysokości zarobków – donoszą psychologowie.

Wyobraźmy sobie, że istnieje planeta X w równoległym Układzie Słonecznym, na której bezwzględny poziom szczęścia jej mieszkańców skojarzony jest z ich zarobkami. Mieszkańcy tej planety, nazwijmy ich X-manami, bardzo angażują się w pracę zawodową, ponieważ po osiągnięciu upragnionego pułapu zarobków 50 tysięcy X-ów miesięcznie automatycznie doświadczają stałego i maksymalnego poziomu szczęścia. Pomijając fakt jak nudne (przypuszczalnie) byłoby codziennie przeżywać pełnię szczęścia, mechanizm zachowania X-manów nie był zapewne trudny do wyobrażenia, bo właśnie w taki sposób myślimy o relacji szczęścia i zarobków na Ziemi. Tymczasem z badań psychologów płynie wniosek, że osoby zarabiające średnią krajową są tak samo szczęśliwe co osoby, które średnią krajową zarabiają w jeden dzień.

Wnioski z badań psychologów nad poczuciem szczęścia są bardzo spójne: szczęśliwi ludzie lepiej radzą sobie w życiu. Poczucie szczęścia sprzyja między innymi wydajniejszej pracy, lepszemu zdrowiu, nawiązywaniu lepszych relacji z ludźmi czy większej szansie na otrzymanie podwyżki. Nic więc dziwnego, że chcemy być szczęśliwi i życzymy tego najbliższym przy każdej możliwej okazji. Problem w tym, że najczęściej wyobrażamy sobie, że osiągniemy szczęścia dopiero wówczas, gdy otrzymamy podwyżkę i kupimy sobie wymarzony samochód.

W 1987 roku redaktorzy gazety „Chicago Tribune” przeprowadzili ankietę wśród zarabiających poniżej 30 tysięcy dolarów rocznie. Jak się okazało pensja rzędu 50 tysięcy spełniłaby ich marzenia. Natomiast ci, którzy zarabiali 100 tysięcy rocznie, do pełnej satysfakcji potrzebowali już 250 tysięcy. Psychologowie Edward Diener, Jeff Horwitz i Robert Emmons w 1985 roku przebadali 49 spośród 100 najbogatszych ludzi Ameryki według miesięcznika „Forbes”. Średnio ich poczucie szczęścia było tylko nieznacznie wyższe od osób o przeciętnych zarobkach. Jeden z tych niewyobrażalnie bogatych ludzi deklarował, że „nie pamięta kiedy w ogóle był szczęśliwy”.

Ekonomia szczęścia

Powszechne współwystępowanie bogactwa i poczucia szczęścia tłumaczy się tym, że więcej pieniędzy oznacza większe możliwości kupna rzeczy sprawiających przyjemność. Jednak taki związek można tłumaczyć odwrotnie. Im bardziej jesteśmy zadowoleni, tym więcej zarabiamy. Osoba w dobrym nastroju interpretuje otoczenie jako przychylne sobie. Wolni od trosk i zagrożeń szczęśliwi ludzie szukają nowych celów. Pozytywne emocje skłaniają nas do poszukiwania coraz to nowych wyzwań.

Wieloletnie badania prowadzone przez Dienera i Seligmana wskazują, że ludzie szczęśliwi mają wyższe dochody niż ludzie nieszczęśliwi. Wyższy poziom zadowolenia w pierwszym roku pracy na uczelni był pozytywnie skorelowany z wyższym wynagrodzeniem 19 lat później, kiedy respondenci mieli po 37 lat. Efekt ten był największy dla osób pochodzących z rodzin zamożnych. Naukowcy tłumaczą wyniki tym, iż dzieci osób zamożnych mają największe pole wyboru i ich produktywność w największym stopniu zależy od ich pozytywnego nastawienia.

Każdy zdrowy na umyśle człowiek na pytanie „Czy byłbyś szczęśliwy, gdybyś wygrał 15 milionów złotych?” bez wahania odpowie twierdząco. Nasze płaty czołowe silnie pracują syntetyzując przyjemne uczucia, jakie mogą nam towarzyszyć w takiej chwili. Niestety, jest to najmłodszy ewolucyjnie obszar mózgu (nasi przodkowie nie potrafili wyobrażać sobie swoich emocji w przyszłości) i takie przewidywania są często mocno przesadzone. Najczęstszy błąd w wyobrażaniu sobie przyszłych doznań dotyczy długości oraz intensywności ich przeżywania.

Wizualizując otrzymanie dużej nagrody finansowej dochodzimy do wniosku, że takie wydarzenie istotnie zmieniłby nasze życie na lepsze i bylibyśmy szczęśliwi aż do jego końca. Oczyma wyobraźni widzimy, jak odbieramy walizkę pełną gotówki i jesteśmy pewni, że w rok po wygranej, będziemy szczęśliwsi niż przed losowaniem. Nic bardziej mylnego – w latach 70. Philip Brickman wraz z zespołem z Northwestern University rozesłał kwestionariusze do osób, które 12 miesięcy wcześniej wygrały spore sumy w loteriach losowych (od 50 tysięcy do miliona dolarów) oraz, dla porównania, do osób, które rok wcześniej uległy wypadkom, w wyniku których zostały sparaliżowane. Kwestionariusze dotyczyły poziomu szczęścia przed, w chwilę po, oraz w rok po tych wydarzeniach. Wyniki doprowadziły do sformułowania tezy „kieratu szczęścia” – niezależnie od zdarzeń losowych i podejmowanych wysiłków, nasze szczęście pozostaje na tym samym poziomie. Ludzie przystosowują się zarówno do najbardziej ekscytujących, jak i najbardziej traumatycznych wydarzeń. W dwanaście miesięcy po wypłacie wygranej lub po wypadku, który przykuwa na resztę życia do wózka, poziom szczęścia członków obu grup powrócił do poziomu sprzed tych wydarzeń.

Czy mogę być bardziej szczęśliwy?

Jeśli szczęście jest cechą stosunkowo stałą i niezależną od dobrych lub złych wydarzeń, które nam się przytrafiają, to znaczy, że większość z nas będzie przez całe swoje przyszłe życie tak samo szczęśliwa jak jest teraz. Psycholodzy dowodzą, że wyjściowy poziom poczucia szczęścia ma przynajmniej częściowo korzenie genetyczne (aż do 50 procent dziedziczności). Bliźnięta jednojajowe są zazwyczaj tak samo marudne lub pogodne. Niezależnie od stawianych wyzwań, poziom odczuwanego szczęścia jest raczej stabilny w czasie całego życia.

Pomimo genetycznego uwarunkowania „marudności” lub „pogodności” możemy oczywiście próbować wpływać na poziom zadowolenia ze swojego życia. Psycholodzy powoli odkrywają, jakie działania trwale zwiększają wyjściowy poziom szczęścia. Ustaliliśmy już, że przeceniany wpływ na nasze zadowolenie z życia mają pieniądze, a skuteczną metodą wydają się wszystkie aktywności związane z poczuciem przynależności do wspólnoty: małżeństwo, budowanie sieci przyjaciół i znajomych czy wolontariat.

Okazuje się, że najszczęśliwsi ludzie mają wielu dobrych przyjaciół. Diener wraz z Seligmanem porównali 10 procent najbardziej szczęśliwych studentów z tymi przeciętnie i najmniej szczęśliwymi. Jak się okazało „szczęśliwcy” mają lepiej rozwinięte umiejętności społeczne, wchodzą w silniejsze związki romantyczne i przyjacielskie niż studenci mniej zadowoleni ze swojego życia. Z badań Jamesa Pennebakera z Texas State University wynika, że posiadanie zaufanej osoby, której możemy się zwierzyć w dowolnej chwili silnie warunkuje zdrowie fizyczne i psychiczne. W jednym z eksperymentów studenci proszeni byli o przypomnienie sobie ważnego wydarzenia, o którym jeszcze nigdy nikomu nie powiedzieli. Z pośród 373 uczestników, 43 procent przypominało sobie takie zdarzenie, zaś 57 procent nie posiadało takiego sekretu. Zgodnie z przewidywaniami naukowców badani, którzy zachowali swoje emocje tylko dla siebie zgłaszali dużo więcej problemów zdrowotnych w porównaniu z osobami, które nie podzieliły się swoimi emocjami z innymi.

Grubszy portfel nie zwiększy zatem na długo naszego szczęścia. Największy wpływ na nasze samopoczucie ma wspólnota – liczba życzliwych nam przyjaciół, z którymi lubimy spędzać czas to zasoby, którymi opłaca się zarządzać bardziej niż stanem konta.

Michał Parzuchowski

Fot. Michał Parzuchowski