Kościelny anty-Nobel

Nagrodę Nobla w dziedzinie fizjologii i medycyny otrzymał w tym roku Brytyjczyk Robert Edwards – za wprowadzenie w życie metody zapłodnienia in vitro u ludzi. Jest to nie tylko wyraz uznania dla osiągnięć laureata, ale i oczywisty wyraz poparcia dla osób domagających się pełnego uznania dla tej metody niesienia pomocy bezpłodnym parom w krajach takich jak Polska.

Nie sądzę, aby Komitet Noblowski kierował się w swym wyborze tym, co dzieje się wokół in vitro w naszym kraju. Po prostu zapłodnienie in vitro jest niezwykle ważną metodą medyczną pozwalającą na poczęcie milionów dzieci, które inaczej nigdy by na świat nie przyszły. I to właśnie chciał ów komitet uhonorować.

Spory ideologiczne wokół in vitro w XXI wieku są całkowitym anachronizmem. Nolens volens Komitet Noblowski zabrał jednak głos w tej polsko-polskiej dyskusji. Oczywiście dając nagrodę Edwardsowi, i to wyłącznie jemu – zresztą nie mógł podzielić nagrody z prawdziwym ojcem metody zapłodnienia pozaustrojowego u ssaków, Francuzem Charlesem Thibaultem, gdyż ten zmarł kilka lat temu – opowiedział się za całkowitym uznaniem zapłodnienia in vitro jako metody medycznej „przyczyniającej się do szczęścia ludzkości”.

Ortodoksyjna opozycja katolicka w ten sposób straciła kilka punktów, ale oczywiście nie ma mowy, aby po werdykcie ze Sztokholmu wycofała swoje zastrzeżenia. Są to bowiem sprawy wyłącznie ideologiczne, a nie medyczne, i żadna siła, żaden argument, nie jest w stanie ich zmienić.

Kościelne podejście do spraw naukowych, i w ogóle do nowoczesności, już dawno zostało uznane przez większość świata nauki za rozpaczliwe próby utrzymania rządów Kościoła katolickiego nad ludzkimi duszami (w sensie biologicznym – mózgami). Kościelne nakazy dotyczące ludzkich zachowań nie mają w rzeczywistości oparcia w prawdach wiary, lecz wynikają z odwiecznych prerogatyw Kościoła do określania co jest, a co nie jest zgodne z etyką.

Oczywiście wpływ Kościoła na wiernych jest jego wewnętrzną sprawą i właściwie nikt z zewnątrz w to nie ingeruje. Problem z Kościołem polskim polega na tym, że de facto ma on jurysdykcje nad wszystkimi Polakami, niezależnie od ich wyznania lub braku udziału w życiu religijnym – poprzez niezwykle mocny wpływ na kolejne rządy.

Komitet Noblowski nagradzając i uznając zasługi Edwardsa bierze udział w polskiej debacie na temat in vitro. I bardzo dobrze, że tak się stało. Nie zmieni to w sposób decydujący stosunku sił politycznych, ale da postępowym kołom w Polsce pośrednie poparcie.

Nie trzeba było czekać długo na reakcję Watykanu. Przewodniczący Papieskiej Akademii Życia arcybiskup Ignacio Carrasco de Paula nie zawahał się przed obarczeniem Edwardsa winą za „wielkie liczby zamrażarek pełnych embrionów, które w najlepszym razie oczekują na przeniesienie do macic, ale co bardziej prawdopodobne – zostaną porzucone, by umrzeć”. Dla ludzi nie związanych z Kościołem patos tego oskarżenia staje się wręcz śmieszny. Hierarchowie Kościoła katolickiego myślą kategoriami nieprzystającymi do współczesności i oderwanymi od rzeczywistości.

Kościół chce za wszelką cenę cofnąć czas i zawrócić bieg historii ludzkości. Ale tego – zdaje się – nawet Pan Bóg nie potrafi dokonać. Kto o tym powinien wiedzieć lepiej – biolog czy ksiądz?

Jacek Kubiak
Fot. Trois Tetes (TT), Flickr (CC SA)