Wyznania podstarzałego lewicowca

Czuję się coraz bardziej sfrustrowany. Całe życie sądziłem, że jestem lewicowcem, co w moich własnych oczach czyniło mnie człowiekiem dobrym i szlachetnym. Ostatnio jednak myśl naprawdę lewicowa nie tylko coraz bardziej mnie irytuje, ale nawet odczuwać zaczynam wyraźne odruchy protestu. Ale do rzeczy.

Jadę sobie samochodem i słucham radia. W radiu (TOK FM, bo inne radia – no może poza programem II, jeśli puszczają muzykę, a nie ględzą – są bez szans) Pan Roman Kurkiewicz ogłasza, że (cytuję z pamięci) „dzisiaj nie będę się czepiał prezydenta Kaczyńskiego, bo dzisiaj prezydent nie zaprzeczał istnieniu antropogenicznego globalnego ocieplenia”. Pan Kurkiewicz, jako lewicowiec, widocznie nie ma w sprawie globalnego ocieplenia żadnych wątpliwości, na dodatek, nie ma też wątpliwości, że spowodowane jest one przemysłową emisją CO2. A ja wątpliwości mam. Nie jestem oczywiście klimatologiem, nie mam dostępu do gołych danych ani kodów komputerowych, ale wiem, że atmosfera jest niezwykle skomplikowanym układem fizycznym, na który wpływa niezwykle wiele czynników, spośród których emisja CO2 nie jest na pewno czynnikiem najważniejszym. Łatwo mogę sobie wyobrazić, że fluktuacje temperatury w ostatnich latach jest w znaczący sposób spowodowana czynnikami naturalnymi (zmiana aktywności Słońca, promienie kosmiczne i tysiące innych).

Chciałbym więc znać odpowiedź na kilka pytań: Czy mamy do czynienia z globalnym ociepleniem (IPCC twierdzi, ze tak, ale na przykład dane pokazane w Cherry Picker’s Guide to Global Temperature Trends wskazują, że raczej nie)? Czy w obliczu skandalu ClimatGate (patrz np. tu, tu) mogę nadal wierzyć, że klimatolodzy odporni są na korupcję, materialną czy też ideową? Jeśli nawet ocieplenie jest realne, to czy jest spowodowane przemysłową emisją CO2? Jakie są długoterminowe zyski/koszty wynikające z ocieplenia klimatu i jak mają się one do długoterminowych zysków/kosztów redukcji poziomu dwutlenku węgla w atmosferze?

Przypuszczam, że Pan Roman Kurkiewicz również nie zna odpowiedzi na te pytania. Tym co go napędza jest, jak przypuszczam, jego niechęć do Oświecenia, przeradzająca się w niechęć do cywilizacji technologicznej (w tym względzie polecam książkę Stefena Pinkera „Tabula rasa„). Czy nie można już wielbić Oświecenia i być lewicowcem?

W sobotę po południu zasiadam do lektury „Gazety” i trafiam dyskusję o filmie „Podziemne państwo kobiet”. Jako lewicowiec całym sercem zgadzam się z tym co mówi Agnieszka Graff, aż do momentu, gdy pojawia się stwierdzenie „Należy natychmiast i masowo podpisywać się pod projektem ustawy o parytetach. To jest rozwiązanie – wprowadzić masowo kobiety do polityki.” Jakby nie zauważyła, że tuż obok niej siedzi pani Kluzik-Rostkowska, która jest aborcji zdecydowanie przeciwna.

Ale nie o to chodzi. Parytet jest poważnym zabiegiem socjotechnicznym na żywym ciele demokracji więc chciałbym wiedzieć: Jakie są korzyści/straty (społeczne, polityczne), będące konsekwencją parytetu? Co z innymi mniejszościami, czy aby ich głos był słyszalny w dyskursie publicznym też trzeba/warto wprowadzać parytety?

A co z innymi dziedzinami życia? W „Gazecie Wyborczej” pani profesor Małgorzata Kossut protestuje przeciwko temu, że spośród 23 kandydatów na członków zagranicznych PAN jest tylko jedna kobieta. Czy powinno się więc walczyć o parytet w nauce? Czy nauka z parytetem będzie lepsza? Jeśli już, to na jakim etapie powinno się wprowadzać parytety (przyjęcia na studia I, II, czy III stopnia)? Czy parytet ma też obowiązywać na wydziałach/kierunkach sfeminizowanych?

Obawiam się, ze gdybym zaczął zadawać te i inne dręczące mnie pytanie Romanowi Kurkiewiczowi czy Agnieszce Graff, pomyśleliby sobie, że jestem prawicowym zakapiorem, nadającym się niemalże na felietonistę „Rzeczpospolitej”. Więc może na lewicowca jestem już po prostu za stary?

Jerzy Kowalski-Glikman

Fot. Presidency Maldives, Flickr (CC SA)