Dlaczego „ekolodzy” się mylą: człowiek nie zniszczy Ziemi

Spotyka się coraz częściej w prasie, telewizji, internecie opinie, że człowiek poprzez rabunkową eksploatację zasobów naturalnych i zanieczyszczanie środowiska zniszczy Ziemię i występujące na niej życie. Otóż poglądy takie, wygłaszane często przez osoby niemające wykształcenia naukowego w dziedzinie klimatologii czy sozologii (tak się nazywa nauka o ochronie przyrody, ekologia bada zależności między organizmami), nie mają silnego uzasadnienia w nauce.

Dawno temu wieki etolog E.O. Wilson pisał, że gatunek ginie co minutę. Dzisiaj zapewne szybciej. Pojawiają się głosy o zagrożeniu całych wielkich grup zwierząt, np. płazów. Czy dzieje się coś niezwykłego? Nie. „Ekolodzy” przesadzają.

Otóż wymierania są immanentną częścią życia. Paleontolog Peter Ward sformułował niegdyś tzw. Hipotezę Medei (od Medei, czarodziejki z mitologii greckiej, która – odrzucona przez ukochanego – zabiła ich wspólne dzieci. Nie pamiętacie Państwo? Tak, mitologia wedle Parandowskiego jest mocno ocenzurowana). Głosi ona, że życie z samej swej natury zmierza do samozagłady.

Badacz opisał ją m.in. w popularnonaukowej książce pod (mało wymyślnym) tytułem „Hipoteza Medei”. Stawia ją w opozycji do wcześniejszej hipotezy Gai (bogini Ziemi, nieprzypadkowo również z mitologii greckiej), głoszącej, że życie ma taką wynikającą ze swej natury właściwość, że czyni środowisko lepszym dla życia. Inaczej mówiąc: życie dostosowuje środowisko z korzyścią dla siebie.

Ward ostro krytykuje dawny pogląd, który dzisiaj rzeczywiście jawi się jako absurdalny. Jak wygląda glob opisywany hipotezą Gai? Stosunkowo szeroki opis popełnił swego czasu Lem w „Solaris”. Gigantyczny, być może myślący w jakiś niezrozumiały dla człowieka sposób ocean utrzymuje planetę w ekosferze. Bliższy nam czasowo przykład przedstawiono w popularnym filmie „Avatar”. Główny bohater trafia na fikcyjny księżyc Pandora (tak, chodzi o tę od puszki, nie uciekniemy dziś od greckich mitów, co więcej, księżyc okrąża równie fikcyjnego gazowego olbrzyma o równie greckim imieniu Polifem, to ten cyklop od Odyseusza). Tam całokształt przyrody wraz z rasą humanoidalnych Na’vi wyznających boginię-matkę imieniem Eywa kontrolowany jest przez coś na kształt superorganizmu, wielki myślący las (który tubylcy o ograniczonym z ludzkiego punktu widzenia, mitologicznym pojmowaniu świata uznali za wspomniane najwyższe bóstwo).

Film wywołał mieszane reakcje: chwalono animację i worldbuilding, mieszając z błotem akcję (kolejny raz ta sama historia; generalnie taka sama jak w „Pocahontas”) i rzekomo ordynarne proekologiczne przesłanie (sławne wyznanie dziennikarki, czującej się zaatakowaną tabliczką „szanuj zieleń”). Wydało się ono tak absurdalne właśnie z uwagi na widoczną jak na dłoni nieporównywalność globu opisywanego hipotezą Gai z Ziemią.

Czy Ward miał rację? Nie podaje żadnych przekonujących argumentów. Opisuje szczegółowo i wspaniale wielkie wymierania, ale po każdym z nich życie wracało do siebie. Co więcej, jest ono znacznie bardziej złożone i różnorodne, niż pisze Ward.

Wielkie wymierania? No właśnie, słyszymy niekiedy, że właśnie mamy szóste wielkie wymieranie. Ostatnie z poprzedniej piątki jest powszechnie znane, spowodowało wymarcie większości dinozaurów i uczą o nim w szkołach. Było najmniejsze z tej piątki. O innych, większych, mówi się znacznie mniej.

Było więc wymieranie pod koniec ordowiku. Było wymieranie dewońskie (jest z dwóch wymierań w tym okresie, na granicy wieków franu i famenu). Było potem największe ze wszystkich: wymieranie permskie, które zniosło większość gadów ssakokształtnych i pozostawiło po sobie olbrzymie pokłady lawy pokrywające dzisiaj Syberię (tzw. trapy syberyjskie). Opisuje je wspaniała książka „Gdy życie prawie wymarło” autorstwa uznanego specjalisty z tego zakresu Michaela Bentona.

Ledwie minął trias, kolejne wymieranie pogrążyło kolejne grupy zwierząt, w tym część odradzających się ssakokształtnych, i otworzyło raczkującym jeszcze dinozaurom drogę do globalnego panowania. Potem sławne wymieranie kredowe. To pięć wielkich wymierań fanerozoiku. Ward opisuje wiele postulowanych wcześniejszych wymierań. Ponadto między wyżej wymienionymi były mniejsze epizody wymierań. Wymierania się zdarzają. Co jednak, jeśli mamy obecnie szóste wielkie wymieranie fanerozoiku?

A jak się kończyły poprzednie wielkie wymierania? Wedle powszechnego w nauce poglądu po wymieraniu następuje radiacja ewolucyjna. Przetrwałe gatunki zwierząt stają przed mnogością opuszczonych nisz ekologicznych i następuje bardzo szybka ewolucja. Pojedynczy gatunek istnieje jakieś 2 mln lat. Powstaje jednak znacznie szybciej.

Weźmy rodzinę pielęgnicowatych. To ryby zamieszkujące jeziora Afryki. Opisano do dziś ponad 1,5 tys. gatunków, a może ich być jeszcze drugie tyle. Jak długiego czasu potrzebowały te ryby, by w specyficznym, sprzyjającym specjacji (tworzeniu nowych gatunków) środowisku stworzyć taką różnorodność? Otóż czas ten liczy się w setkach tysięcy, nie milionach lat.

Wedle pracy Joany Meier i współpracowników ponad 700 gatunków jednej z grup tych ryb powstało w ciągu ostatnich 150 tys. lat. Ile czasu potrzeba, by odbudować różnorodność sprzed wymierania? Wedle optymistycznej wersji jakieś 2-3 mln lat. Wedle pesymistycznej – do kilkunastu milionów. Po wymieraniu kredowym ssaki zaczęły bardzo szybko się różnicować. Prawdopodobnie prymitywny naczelny Purgatorius zamieszkiwał świat po samej zagładzie, a już na w późnym paleocenie pojawiły się niedźwiedziopsy, duże drapieżniki. W kolejnej epoce, eocenie, mamy już przedstawicieli większości znanych obecnie większych grup ssaków, obserwujemy powrót do wody i wyodrębnienie się z parzystokopytnych waleni.

Jaki z tego wniosek? Po kolejnym wielkim wymieraniu nastąpi prawdopodobnie kolejna wielka radiacja. Na ziemi nie będzie już ludzi (duże zwierzęta wymierają zwykle w pierwszej kolejności, najwyraźniej obrazuje to wymieranie kredowe – wielkie dinozaury, pterozaury, gady morskie). Ze ssaków największe szanse na przetrwanie mają wszędobylskie szczury (tak jak po wymieraniu permskim świat opanowały lystrozaury, coś w rodzaju triasowych wieprzy). Ponadto owady i różne inne bezkręgowce.

Co więcej, człowiek uwalnia węgiel z paliw kopalnych, a jest on praktycznie niedostępny dla organizmów żywych. Poziom dwutlenku węgla wielokrotnie był w atmosferze znacząco wyższy niż teraz. Ziemia nie raz już była cieplejsza. Życie miało się świetnie. Rośliny przez tysiąclecia wbudują węgiel do swych tkanek. Będzie ich więcej. Całkowita biomasa wzrośnie.

Czyż więc dzisiejsze działania ludzkie są nieekologiczne, szkodliwe dla biosfery? Na krótką metę. Na dłuższą – wprost przeciwnie, są bardzo proekologiczne. Świadczą nawet o wielkim oddaniu dla przyrody, bo człowiek za zmiany wywołane w środowisku, w którym inne grupy świetnie sobie poradzą, zapłaci istnieniem własnym i innych pokrewnych mu zwierząt.

Trochę jak organizm pionierski, który przekształca środowisko i sam ginie. Ale to tylko jeszcze jeden gatunek. Na pewno giną one dziś szybciej niż co minutę.

Bibliografia

  • Benton MJ. Gdy życie prawie wymarło. Prószyński i S-ka, Warszawa 2017
  • Lem S. Solaris
  • Meier J et al. Ancient hybridization fuels rapid cichlid fish adaptive radiations. Nat Commun. 2017; 8: 14363.
  • Ward P. Hipoteza Medei. Prószyński i S-ka, Warszawa 2010

Ilustracja: Nobu Tamura: Purgatorius, z Wikimedia Commons, CC BY-SA 3.0

 

PS. Podobno są osoby, które odczytały ten wpis jako denialistyczny i negujący negatywny wpływ człowieka na obecny ekosystem. Szczerze mówiąc, wydaje się to niepojęte, ale w sumie, umiejętność czytania ironii nie jest obowiązkowa. Na wszelki wypadek, polecamy przeczytać jeszcze raz przedostatni akapit i pomyśleć, co to znaczy „na krótką metę” w skali historii życia na Ziemi.