Człowiek – to brzmi… dwuznacznie?

W związku z niedawnymi rocznicowymi protestami miałem ochotę napisać coś na temat aborcji. Ale temat jest trudny, nie wiadomo, jak go ugryźć. I jeszcze cokolwiek się napisze, dostaje się po głowie. Jak się napisze w sposób konserwatywny, to się dostaje od liberałów, jak się napisze liberalnie, to od konserwatystów, a jak w miarę neutralnie, to się dostaje od obu grup.

W związku z tym lepiej by mi było poruszyć jakiś temat mniej kontrowersyjny, na przykład pociągnąć dalej poruszane przeze mnie ostatnio kwestie nazewnictwa (choć porusza on chyba tylko mnie i Piotra Panka, ale przynajmniej mi się nie oberwie). Tym razem chciałbym jednak skupić się tylko na jednym słowie: człowiek.

Co właściwie znaczy człowiek? Powszechna opinia głosi, że biologia już zdołała wyjaśnić, co to jest ten człowiek. W popularnych encyklopediach, np. PWN https://encyklopedia.pwn.pl/haslo/czlowiek;3889799.html, znaleźć można informację, że jest to gatunek ssaka. Rodzaj, jeśli już.

(Uwaga. Ten akapit będzie nudny. Można pominąć).

Mamy więc gatunek Homo sapiens, czyli człowiek rozumny, jedyny współczesny przedstawiciel rodzaju Homo, czyli człowiek. Tenże człowiek należy do podplemienia Hominina, które wraz z podplemieniem Panina obejmującym dwa gatunki szympansa (sz. zwyczajny, Pan troglodytes, i szympans karłowaty zwany bonobo, Pan paniscus) tworzy plemię Hominini. Wraz z Gorillini (rodzaj goryl, Gorilla) tworzy ono podrodzinę Homininae. Z drugą podrodziną Ponginae obejmującą orangutana (Pongo) tworzy ona rodzinę człowiekowatych Hominidae. Człowiekowate z gibonowatymi (Hylobatidae) to razem człekokształtne (Hominoidea), człekokształtne z koczkodanowcami to małpy wąskonose (Catarrhini), wąskonose z szerokonosymi to małpokształtne (Simiiformes, dziwactwa nowego nazewnictwa ssaków omawialiśmy poprzednio), po dodaniu wyraków (takie leśne potworki z wielgachnymi oczami) mamy wyższe naczelne (Haplorrhini), a razem z lemurowymi (Strepsirrhini) – naczelne (Primates). Potem przechodzimy przez Euarchonta, Euarchontoglires (Euarchonta + Glires, takie grupy się tworzą, jak się da naukowcom urządzenia do sekwencjonowania DNA i połączą coś, co się nigdy nie wydawało podobne, ale ma podobne DNA, i wyróżnią pod osobną nazwą dla potomności), łożyskowce (Placentalia), żyworodne (Theria), w końcu ssaki (Mammalia), ssakokształtne, czyli synapsydy (Synapsida), owodniowce (Amniota), czworonogi (Tetrapoda), tu niektórzy wpisują ryby kostne, (Osteoichthys), żuchwowce (Gnathostomata), kręgowce (Vertebrata), strunowce (Chordata), wtórouste (Deuterostomia), tkankowce właściwe (Eumetazoa), zwierzęta (Animalia), Opisthoconta, eukarionty.

(Koniec nudnego tekstu).

Porywające? Dla większości czytelników pewnie jak lektura słownika poprawnej polszczyzny (też ma pewnie swoich amatorów).

Czy coś z tego powyższego wyliczenia wynika (prócz tego, że niekiedy trudno być biologiem)? Zdaniem większości nic. Żadne wartości, żadne prawa, żadna moralność z tej wyliczanki nie wypływa. Dlaczego narażać czytelnika na niebezpieczeństwo zanudzenia się? Mój wredny charakter. I jeszcze coś…

To kolejne zbiory, zbiór w zbiorze. Co przesądza o takim, a nie innym układzie zbiorów? Kaprys uczonych. Nazywają i wyróżniają te grupy, a nie inne. Kto pierwszy wyróżni, ten lepszy. Większość nazw nie ma żadnych rozsądnych definicji: rodzina, do której należy rodzaj X… rodzaj, do którego należy gatunek X x… Tak jak większość rang. Rodzina = zbiór rodzajów itd.

Tylko gatunek ma niby jaką taką definicję. A nawet kilka definicji. Jeśli jest kilka definicji, to z góry wiadomo, że wszystkie są do kitu. Jedna dobra wyparłaby resztę. Mówi się o grupie osobników podobnych do siebie (jak trójkąty podobne?), o wspólnych cechach (bardzo konkretne określenie, np. ja piszę i długopis też pisze), mogących razem rozmnażać się (więc dowolny mężczyzna i jego ojciec nie należą do tego samego gatunku?) itd.

Definiowanie przez cechy generalnie bywa ryzykowne. Człowiek został niegdyś zdefiniowany przez pewnego filozofa jako dwunóg nieopierzony, po czym inny filozof oskubał kurczaka i stwierdził, że spełnia on definicję człowieka. Bardziej nowocześnie mówi się o gatunku jako zbiorze osobników o wspólnej puli genowej. Dany gatunek definiuje się przez holotyp, czyli wskazanie okazu typowego. Czyli tego, który badaczowi akurat udało się złapać i nie wypadł z flaszki z formaliną, a nawet transport do muzeum przetrwał. Albo odkopany szkielet. Albo ząb, też się tak zdarza (i teraz oceń gatunek na podstawie kości udowej: podobna do tego zęba? Ten sam gatunek czy inny?).

Gatunek jest więc zbiorem osobników o wspólnej puli genowej z holotypem. Jeśli więc ktoś z biologicznego punktu widzenia jest człowiekiem rozumnym, znaczy to tyle – i tylko tyle – że ma wspólną pulę genową z holotypem (którego akurat w tym przypadku nie ma, bo kiedyś ich nie wybierano). Takie jest biologiczne znaczenie słowa człowiek, tak zwane opisowe pojęcie człowieka. Opis, czym ten człowiek wedle biologii jest. Osobnik nie musi być wcale rozumny, rozumny to tylko nazwa. Widzimy wypływające stąd wielkie wartości? Prawa? Moralność?

To teraz rozważmy zdanie: „Bądź człowiekiem!”. Albo: „Bo kto nie był ni razu człowiekiem, temu człowiek nic nie pomoże” – pisał Mickiewicz. Naprawdę chodzi tu o: „Miej pulę genową wspólną z holotypem!”, „Kto ni razu nie miał puli genowej…”.

Może po reformie edukacji takiej interpretacji Mickiewicza będą uczyć… Pakując do tych zdań definicję opisową, biologiczną, dochodzimy do absurdu. Widać, że nie o to w nich chodzi.

O co więc chodzi? O człowieczeństwo. Podręcznik bioetyki Szewczyka określa to znaczeniem wartościującym, normatywnym pojęciem człowieka. Chodzi o bycie człowiekiem nie w sensie biologicznym, ale w sensie etycznym, bycie człowiekiem jako osobą, czyli bytem o wyróżnionym statusie moralnym, a więc o przynależność do pewnej wspólnoty moralnej, wspólnoty osób posiadających z samego tytułu bycia osobą prawa moralne.

Tam biologia, tu moralność. Szewczyk te dwa znaczenia słowa człowiek odróżnia i przestrzega przed utożsamianiem ich. A utożsamiane bywają często. Przecież „Biologia udowodniła, że życie człowieka zaczyna się od momentu poczęcia (zazwyczaj do naturalnej śmierci)”. I w związku z tym [wstaw ostatnio słyszane]”.

Jak ktoś tego nie wie, to się nie zna na biologii – słyszy się często w telewizji, gdzie toczą się zacięte spory, z inwektywami itd. Ale po co to w ogóle przy ich okazji to rozpatrywać, po co dzielić włos na czworo? W biologii ogólnie wszystko sprowadza się do ewolucjonizmu. Na zajęciach z patofizjologii mówiło się, że student ma dwie uniwersalne odpowiedzi na każde pytanie: śmierć i układ renina-angiotensyna-aldosteron. W bioetyce najczęściej jak nie wiadomo, o co chodzi, to chodzi o aborcję. Utożsamienie obu pojęć człowieka jest bardzo na rękę jednej z walczących stron. Odróżnienie ich jest bardzo na rękę drugiej. Z połowa wygłaszanych w telewizji tyrad odpada na wejściu jako nieuzasadnione (nie mówię, że są nieprawdziwe, tylko że wymagają uzasadnienia, a nie pokrzykiwania z poczuciem moralnej wyższości). Aj, miało nie być o aborcji… Proszę, nie bijcie zbyt mocno…

Marcin Nowak

Ilustracja: okładka Systema Naturae Linneusza, 1760, Halle, domena publiczna, zdjęcie z Wikimedia Commons

Bibliografia
1. Cichocki W, Ważna A, Cichocki J, Rajska-Jurgiel E, Jasiński A, Bogdanowicz W: Polskie nazewnictwo ssaków świata. Muzeum i Instytut Zoologii PAN, 2015.
2. Szewczyk K: Bioetyka. T. 1: Medycyna na granicach życia. Warszawa: Wydawnictwo Naukowe PWN, 2009. ISBN 978-83-01-15797-5, s. 235.