Wybory i strata czasu

RWW ostatni wtorek kwietnia uczestniczyłem w wyborach do Rady Wydziału. Ponieważ pamiętałem pewne zagadnienia związane z systemami głosowania, dla zabicia nudy obserwowałem, jak działa obrany w mojej uczelni system głosowania.

Jest on dość prosty: każdy wyborca ma tyle głosów, ile jest mandatów do obsadzenia. W tym wypadku mandatów było 10, więc każdy z nas miał tyle głosów. To po pierwsze. Po drugie, wybrany zostaje kandydat, który zdobył bezwzględną większość głosów. Jeśli nie zostaną obsadzone wszystkie mandaty, w kolejnych głosowaniach nie bierze udziału kandydat z najmniejszą liczbą głosów w poprzednim głosowaniu. I tak aż do obsadzenia wszystkich mandatów, chyba że trzykrotnie nie uda się wybrać chociaż jednej osoby. Wtedy wybory są zamykane i ogłaszany nowy termin.

W praktyce to wyglądało tak, że w pierwszej turze obsadzono trzy mandaty. W drugiej i trzeciej nikogo nie wybrano i gdy wydawało się, że po trzeciej turze zebranie zostanie zamknięte, wybrano kolejne trzy osoby. W piątej i szóstej turze znowu po jednej osobie, potem nikogo, potem znowu jedną, po czym nastąpiła ciekawa sytuacja. Zostało 3 kandydatów, ale w ostatniej turze dwójka z nich miała taką samą liczbę głosów, ale niższą od osoby, która wygrała. Siłą rzeczy skreślono je i do ostatniej tury przeszedł tylko jeden kandydat, który w ostatniej turze (9) wygrał.

Najciekawsze jest jednak na końcu. Otóż: całe zebranie trwało blisko 6 godzin, mimo że Komisja Skrutacyjna starała się działać sprawnie. Naturalną koleją rzeczy z 70 osób, które były na początku, do ostatniej tury dotrwało 28. Kiedy zaś zestawić nazwiska osób wybranych, okazało się, że są to dokładnie te same osoby, które w pierwszej turze uzyskały największe liczby głosów. Gdyby więc obowiązywał system większości względnej, to po pierwsze, wybrano by dokładnie te same osoby. Po drugie, zajęłoby to około godziny.

Kiedy myślałem później o zaproponowanym systemie wyborczym, to uświadomiłem sobie, że system większości względnej w przypadku takich wyborów ma wyraźną przewagę nad systemem bezwzględnym, ponieważ przy 10 mandatach daje szanse do obsadzenia stanowiska małym bądź względnie małym instytutom lub katedrom, a po drugie – jest po prostu szybszy i łatwiejszy do przeprowadzenia. W przypadku moich wyborów istotna była też liczba kandydatów – 20 na 10 miejsce sprawiało, że „odcinanie” najsłabszych było bardzo czasochłonne. A jak widać, skutek byłby ten sam.

Dziwi mnie więc, że obrano taki system. Oczywiście nie zakładam, że w każdym wypadku prowadziłby on do tych samych skutków co system większości względnej, ale podejrzewam, że generalnie tak właśnie się dzieje. Na ogół mandaty dostają ci, którzy w pierwszej turze otrzymali najwięcej głosów. I to im przybywa. Podobnie jak to jest w Piśmie – ci, co mają, mają coraz więcej, ci, co nie mają, tracą i to, co mieli.

Grzegorz Pacewicz
Zdjęcie: Grzegorz Pacewicz