Pod Tatrami, po(na)d granicami

Jak każdy wie, Morskie Oko nazwę swą zawdzięcza temu, że jeziora tatrzańskie są odnogami morza, z którym łączą się podziemnym kanałem. Co więcej, dość naturalne jest, że skoro przez długi czas podlegały one władztwu Cesarza Pana, który panował miłościwie również jako król Węgrów i Chorwatów, są połączone ni mniej ni więcej, jak z Adriatykiem. Podziemny kanał więc przebiega pod Tatrami. Co prawda niejaki Jakob Buchholtz badając poziom wody w jednym ze stawów tatrzańskich stwierdził brak zmienności dobowej czyli przypływów i odpływów, ale co to za dowód!?

Powyższa legenda i sposób rozprawienia się z nią to początek hydrologicznego spojrzenia na Tatry, które są nie tylko najwyższymi polskimi górami, ale są też jednym z bardziej osobliwych obszarów Polski pod względem stosunków wodnych. Poczynając od tego, że choć większa część gór leży po stronie słowackiej, to więcej opadów trafia na stronę polską. Co więcej, o ile na niżu podawanie sumy opadów mierzonych w deszczomierzu ma sens, bo opady poziome, takie jak szadź są marginalne, o tyle w Tatrach mogą sięgać dwóch trzecich opadu pionowego. A i ten jest w skali kraju najwyższy. Tatry to również jedno z nielicznych w Polsce miejsc, gdzie oprócz cieków stałych gęsta jest sieć cieków okresowych.

Po Buchholtzu kolejni geografowie, a później hydrolodzy badali wody Tatr i do niedawna wydawało się, że w zasadzie wszystko już wiadomo. Kolejne badania miały już tylko potwierdzać dwudziestowieczne odkrycia i ewentualnie na zasadzie monitoringu porównywać dawne pomary ze współczesnymi. W końcu mało który region jest tak dobrze skartowany i opisany. Na niżu wiele strumieni pozostaje bezimiennymi (ewentualnie nosząc niewyszukane nazwy typu Potok, które używane są tyko przez miejscowych, nie pojawiając się na mapach nawet specjalistycznych). Tak samo wzgórza i dolinki. Tymczasem w Tatrach prawie każda zauważalna forma geomorfologiczna ma swoją nazwę (a nieraz kilka).

Tak też mówiono Mirosławowi Żelaznemu, hydrochemikowi z UJ, który postanowił sprawdzić, czy coś się zmieniło w składzie chemicznym tatrzańskich źródeł od pomiarów sprzed kilkudziesięciu lat. On jednak uparł się nie tylko sprawdzić po łebkach, żeby upewnić się, że w istocie wszystko wiadomo, ale postanowił założyć kilkusetpunktową sieć badawczą. I okazało się, że sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana, niż się wydawało. Co prawda wiele rzeczy wiedziano już wcześniej. W szczególności wiedziano, że Tatry są obszarem krasowym, gdzie wody krążą na powierzchni i pod powierzchnią, a wiele źródeł, zwłaszcza bardziej wydajnych, niesie wodę, która już płynęła potokiem gdzieś na powierzchni w innym rejonie. Zwykle jednak mówiąc o krasie od razu myśli się o Górach Dynarskich, a jeśli o czymś bliżej, to o Słowacji czy Jurze Krakowsko-Częstochowskiej. Tymczasem w Tatrach kras jest też bardzo ważnym elementem. Częste jest zjawisko, gdy woda z jednej doliny znika w ponorze i wypływa w wywierzysku w innej dolinie, formalnie należącej do innej zlewni. Działy wodne, czyli granice zlewni na powierzchni idące wzdłuż grzbietów górskich mają się nijak do działów wodnych pod ziemią. Woda na powierzchni spływa z lewego stoku w lewo, z prawego w prawo, a jednocześnie pod prawym stokiem może wpadać w dziurę i wypływać pod stokiem lewym. Albo kilka grzbietów dalej. Albo rozdzielić się pod ziemią (czasem też na powierzchni) i bifurkować, czyli płynąć do dwóch różnych potoków i dwóch różnych zlewni. I odwrotnie, niektóre źródła są zasilane przez kilka podziemnych strumieni, których woda różni się między sobą składem chemicznym, temperaturą czy wiekiem. Źródła często wybijają również w środku koryta potoku i pozostają niezauważone, dopóki aparatura nie stwierdzi nagłej zmiany parametrów fizyczno-chemicznych. Co do zasady, to wszystko wiedziano już wcześniej, ale najnowsze badania ujawniają, jak bardzo fragmentaryczna to wiedza. Na marginesie, aparatura wskazuje też, kiedy i gdzie opróżniono do potoku zawartość szamb (np. przyschroniskowych). Zwykle dzieje się to nocami, kiedy jest mała szansa, że znajdą się turyści pijący krystaliczną górską wodę prosto z potoku. Badania zmienności przepływu i poziomu wody, co prawda w źródłach, a nie w stawach, mimo że wykonywane nowoczesnym sprzętem (gdzie pojedyncze elementy warte są dziesiątki tysięcy złotych), w esencji swej aż tak się nie różnią od badań Buchholtza. Pokazują, że woda w Tatrach może i nie ma połączenia z Adriatykiem, ani żadnym innym morzem (poza tym, że ostatecznie spływa do Wisły lub Dunaju), ale ma połączenia zgoła nieoczekiwane, które zaskoczyłyby niejednego taternika myślącego, że o górach tych wie wszystko.

Wśród badań systemu krasowego, prowadzonych nie tylko przez hydrologów i hydrochemików, ale też grotołazów eksplorujących coraz to głębsze korytarze jaskiń wewnątrz Tatr, są też takie, które sugerują, że połączenia pod grzbietem mogą również przekraczać granice państw. Słowackie Tatry, nie dość, że mają mniejsze opady i większe parowanie (południowe stoki), to jeszcze tracą na rzecz Polski wodę drogą podziemną. W tym świetle legenda o pierścieniu św. Kingi, który pod ziemią przepłynął z węgierskiej strony Karpat na polską, może nie staje się jeszcze prawdopodobna, ale może być pewną metaforą podziemnego życia granicy na grzbiecie Karpat.

Piotr Panek

Fot. Wywierzysko Chochołowskie, autor Piotr Panek, licencja CC-BY (uznanie autorstwa)