Kwietyzm dla dobra gatunku

Kwietniowy numer „The Scientista” jest poświęcony rakowi. Nie jestem biegły w medycynie, więc nie przeglądałem go. Moją uwagę natomiast wzbudził opublikowany on-line wywiad z Robertem Austinem, który zajmuje się modelowaniem onkologicznym, związany tematycznie z tym numerem.

Robert Austin jest fizykiem, który zajął się naukami medycznymi. Być może dlatego tezy, które wygłosił w wywiadzie są dość dyskusyjne z medycznego punktu widzenia. Twierdzi on, że rozwój nowotworów jest wpisany w ludzką biologię i nie da się go uniknąć. Z tak postawioną tezą, jakkolwiek nieprzyjemną, można się zgodzić. Twierdzi on ponadto, że leczenie często przynosi więcej szkód niż pożytku, gdyż traktowane medykamentami nowotwory szybko mutują i stają się groźniejsze. To kontrowersyjny pogląd, ale zapewne do obrony w niektórych konkretnych przypadkach, gdy rzeczywiście tak się stało. Na pytanie dziennikarza, czy postuluje więc rezygnację z chemoterapii, odpowiada, że nie, jednak jej celem nie ma być według niego zabicie guza, lecz jego utrzymanie pod kontrolą. Idzie w tym jednak dalej – utrzymanie to może oznaczać również podtrzymywanie guza, gdyby ten mimo wszystko zbliżał się do zaniku. W ogóle postuluje odejście od pojęcia „leczenie” w stosunku do nowotworów, gdyż jego zdaniem są one człowiekowi potrzebne. Potrzebne na wypadek, gdyby nie umarł w odpowiednim czasie z innego powodu. W wywiadzie pojawia się tu analogia do apoptozy. Komórka, która z jakichś względów przeszkadza rozwojowi organizmu popełnia samobójstwo na drodze apoptozy, a człowiek, który z jakichś względów przeszkadza rozwojowi gatunku popełnia (nieświadome) samobójstwo przez przejście raka z fazy uśpionej w złośliwą.

Czasem mówi się, że lekarz, a nawet biolog niezajmujący się bezpośrednio sprawami ewolucyjnymi może być nawet kreacjonistą, byle tylko dobrze leczył albo badał dane zjawisko biologiczne. Nawet sam do pewnego stopnia się z tym zgadzam. Tym razem okazuje się jednak, że błędne pojęcie o mechanizmach ewolucji prowadzi do absurdalnych pomysłów związanych zarówno z ewolucją, jak i właśnie medycyną. Być może Austinowi wydaje się, że wpisuje się w nurt medycyny darwinowskiej, która rozpatruje choroby jako wyścig zbrojeń między patogenem a gospodarzem. Tam też niektóre tezy są w poprzek tradycji – sztandarowy (na tyle, że znany laikowi takiemu, jak ja) przykład to gorączka, którą uważa się za rodzaj walki z patogenami, więc jej zbijanie za wszelką cenę może być kontrproduktywne. Tyle tylko, że to, co postuluje Austin, czyli  – jego własnymi słowami – korzyść na poziomie gatunku, nie jest elementem współczesnej wersji darwinizmu. Są dość mocne modele wskazujące, dlaczego przy konflikcie interesów między osobnikiem a gatunkiem (cokolwiek przez to pojęcie rozumieć, bo wbrew temu, co wydawać się może fizykom albo nawet lekarzom, biolodzy unikają twardego rozgraniczania między gatunkami), mechanizmy ewolucji będą promować krótkowzroczny interes osobnika i jego rodziny, nawet kosztem dalekowzrocznego interesu gatunku. Samolubny osobnik i jego ród mogą wymrzeć wraz z gatunkiem, ale gatunek nie potrafi temu zapobiec.

Być może Austin poprawnie modeluje rozwój guza. (Swoją drogą, niedawno w komentarzach przewinął się motyw fizyków modelujących coś w ekonomii.) Jednak jego podbudowa teoretyczna jest błędna. We wczesnym ewolucjonizmie było dużo hipotez odwołujących się do nieistniejących mechanizmów, jak choćby ortogeneza, czyli kierunkowe zwiększanie rozmiarów ciała mające prowadzić do gigantyzmu. Mechanizm był nieznany, ale uważano, że jest to przejaw obserwowanego, a tak naprawdę tylko oczekiwanego postępu. Podobnie wówczas postulowano dobór na poziomie gatunków, klas społecznych, narodów i innych mniej lub bardziej abstrakcyjnych bytów. Nie było wiadomo, jaka jest natura owego interesu gatunku, ale uważano, że musi on istnieć. Aż wreszcie wykazano, że nie tylko nie musi, ale nie da się go teoretycznie i racjonalnie wyprowadzić z założeń. Dobro gatunku stało się więc pojęciem analogicznym do pojęć religijnych. Odpowiedź coś się dzieje dla dobra gatunku ma podobną wartość wyjaśniającą, co odpowiedź coś się dzieje z woli bogów. Może odpowiadać na pytania filozoficzne, ale nie biologiczne. W religii czy filozofii taka odpowiedź może prowadzić do kwietyzmu, w medycynie – jak widać – niewiele brakuje do rezygnacji z leczenia.

Zdarza się, że naukowcy mają ekscentryczne poglądy, wbrew paradygmatom. Dziwne jednak jest, że dziennikarz „The Scientista”, który udowodnił, że coś tam o współczesnej biologii wie, skoro nieobce mu pojęcie apoptozy, zupełnie bez reakcji przyjął taką tezę sprzeczną z paradygmatem. Czyżby pojęcie „dobra gatunku” mające swoje pięć minut w pierwszej połowie XX w., ale później przez ewolucjonistów silnie zwalczane, wciąż było tak żywotne? Obawiam się, że data publikacji tego wywiadu, zaraz po Prima Aprilis, nie jest wytłumaczeniem.

Piotr Panek

fot. Piotr Panek (licencja Creative Commons 3.0)