Publikacja z trybuny

Obrady Sejmu, sala plenarna

W pewnym sensie kontynuuję temat podjęty w felietonie „Sądy polowe”. Impulsem tym razem była wypowiedź posłanki Krystyny Pawłowicz, ale sprawa dotyczy wielu innych osób i sytuacji.

Posłanka i zarazem doktor habilitowana nauk prawnych wygłosiła z trybuny Sejmu na temat paktu fiskalnego zdanie:

„Traktat jest dramatycznie sprzeczny z polską konstytucją”,

które w dalszym ciągu swojego wystąpienia uzasadniała. W odsyłaczu jest artykuł z filmikiem dokumentującym jej przemówienie. Pytanie, które ciśnie mi się pod pióro:

Czy wygłaszając swoje przemówienie w Sejmie posłanka jednocześnie publikuje jako naukowiec i czy jej wystąpienie powinno być brane pod uwagę jako element jej dorobku naukowego?

Wydaje się na pierwszy rzut oka, że to marginalna sprawa, ale ja tak wcale nie uważam. Dr hab. Krystyna Pawłowicz kiedyś może ubiegać się o tytuł profesorski. W przewodzie uczeni recenzenci badaliby jej dorobek naukowy, jego wagę, jakość i wartość. Ja uważam, że zdecydowanie powinni także ocenić te jej wystąpienia sejmowe, w których podnosiła argumenty prawne. Gdyby okazało się, że zawierały fałsze i przekłamania, byłby to moim zdaniem poważny argument przeciw przyznaniu tytułu. Gdyby podnosiły rzeczywiste wady prawne proponowanych praw, powinny być równie poważnym argumentem za przyznaniem tytułu. W przypadku ubiegania się o przez nią grant sytuacja powinna być analogiczna.

Zastanówmy się, jak aktywny publicznie nauczyciel akademicki mógłby zareagować, gdy student na egzaminie zapytany o jakąś kwestię powtórzył mu nie wypowiedź egzaminatora z wykładu, ale tę z Sejmu, gazety czy wiecu partyjnego? Nie wierzę, żeby egzaminator oblał takiego studenta za złą odpowiedź. Tak samo nie wyobrażam sobie, by, recenzując doktorat czy rozprawę habilitacyjną, wytknął w niej jako błąd tezę, którą sam wcześniej propagował publicznie. Ja ze swojej strony chciałbym wierzyć, że naukowcy wygłaszający w debacie publicznej opinie o swojej dziedzinie wiedzy działają zgodnie ze standardami naukowymi, a nie politycznymi.

Zatem mój postulat jest taki, żeby, ilekroć naukowiec jest aktywny w sferze publicznej i wypowiada się w niej wyraźnie z pozycji autorytetu w swojej dziedzinie, było to traktowane jako publikacja z wyraźną naukową asercją, na swoje naukowe konto. Zatem powinien odpowiadać w sensie naukowym za swoje publiczne słowa i czyny dotyczące nauki, którą uprawia. Chciałbym, żeby dotyczyło to wszystkich naukowców: wspomnianej już dr. hab. Krystyny Pawłowicz, ale także prof. Stefana Niesiołowskiego, prof. Macieja Giertycha, prof. Piotra Glińskiego, prof. Joanny Senyszyn i dr. hab. Tomasza Nałęcza. Mnie oczywiście też, bo wypowiadam się tutaj jak najbardziej publicznie.

Żadne immunitety prawne chroniące polityków nie powinny się tutaj liczyć. Zatem o ile prezydent Lech Kaczyński nie mógłby ponieść żadnej prawnej odpowiedzialności za złożenie podpisu pod niekonstytucyjną ustawą lustracyjną, to ten sam podpis w moich oczach bardzo obciążył dorobek naukowy doktora habilitowanego Lecha Kaczyńskiego.

Jerzy Tyszkiewicz

Ilustracja Piotr VaGla Waglowski, domena publiczna, za Wikimedia Commons

P.S. Już po napisaniu tego tekstu pojawił się protest psychologów przeciwko przedstawicielom ich profesji, którzy usiłują diagnozować psychologicznie wyłącznie na podstawie przekazów medialnych, wypowiadając się o osobach budzących publiczne zainteresowanie. To podobna sprawa: gdyby na przykład wymieniony w proteście z nazwiska prof. Zbigniew Nęcki starał się o grant, recenzenci powinni niewątpliwie przyjrzeć się jego wypowiedziom w mediach i ocenić ich poziom profesjonalny, także w kontekście etycznym, po czym dać wyraz swojej ocenie w punktacji wniosku.

P.P.S. Odwrotna jest jeszcze późniejsza sprawa ks. prof. Franciszka Longchamps de Berier. W swoich wypowiedziach zapuścił się w dziedziny sobie obce, więc w moim odczuciu jego reputacja jako specjalisty od prawa rzymskiego nie ucierpiała.