Wiśnie i ogórki

Wiśnie i ogórki
Nie tak dawno, przy okazji artykułu o FameLab, pojawiła się jako offtopic archeologia cyfrowa. Dziś o archeologii piwnicznej.
Chciałem się tutaj podzielić z czytelnikami moim dość ekstremalnym doświadczeniem z tej dziedziny  nauki. Otóż w trakcie gruntownych porządków w piwnicy znalazłem kilka słoików kompotu wiśniowego klasy II marki Fruktowin oraz kilka słoików ogórków konserwowych klasy I marki Igloopol (choć wyprodukowanych również przez Fruktowin), jedne i drugie z datą produkcji w lecie pamiętnego roku 1990.

Na oko ponad 22-letnie przetwory wyglądały całkiem zwyczajnie. No, może kompot oglądany  pod światło miał kolor lekko wpadający w brąz zamiast, nomen omen, wiśniowego. Oczywiście etykietki wyglądały marnie, choć nie umiem powiedzieć, czy to wina kwaśnego papieru i upływu lat, czy po prostu takie były od początku.

Dokonałem degustacji, jak na prawdziwego archeologa piwnicznego przystało.

Kompot był całkiem w porządku, choć jego wiśniowość nie była najwyższych lotów. Zapewne z upływem czasu różne związki nadające mu aromat uległy częściowej degradacji, ale może to tylko kwestia drugiej klasy jakości. W końcu płyn dolewałem do herbaty, a owoce po wydrylowaniu i usmażeniu z cukrem dodałem do ciasta bakaliowego, upieczonego na święta. W obu rolach kompot sprawdził się bez zarzutu.

Ogórki zniosły czas gorzej. I tutaj dokonałem degustacji bez żadnych negatywnych skutków dla zdrowia, ale tym razem bez żadnej satysfakcji. W zasadzie jedynym wyczuwalnym smakiem był ocet. Najbardziej jednak straciły konsystencję – zrobiły się miękkie i kruche, pod lekkim naciskiem rozpadały się na kawałki. W sumie były niegroźne, ale i niesmaczne, więc skończyły w koszu na śmieci.

Doświadczenia te były na tyle ciekawe, że trochę poczytałem sobie na temat trwałości produktów żywnościowych i metod jej przewidywania. Okazało się, że to poważna dziedzina wiedzy.

Żeby zrozumieć jej komplikację zauważmy, że są produkty, które z wiekiem stają się coraz lepsze, na przykład wina, whisky albo niektóre sery. Większość jednak z wiekiem traci, choć w różnym stopniu: na przykład w moim badaniu kompot wiśniowy Pektowin stracił na jakości mniej, ogórki konserwowe Igloopol bardziej.

Towary tracą też na jakości w różny sposób.

Przyczyną często są drobnoustroje: bakterie i grzyby, które się na nich rozwijają, choć potrafią one także pomóc, na przykład serom pleśniowym czy wszelkim potrawom fermentowanym (na przykład salami).

Owoce i warzywa często niszczeją na skutek własnych naturalnych procesów życiowych. Choć dzieła zniszczenia ostatecznie dokonują pleśń albo bakterie gnilne, to jeszcze przed ich rozwojem ogórki parcieją, a jabłka robią się ze starości kaszkowate i niesmaczne.

W żywności zachodzą też powolne procesy chemiczne, których ofiarą padły ogórki Igloopol i które zmieniły kolor kompotu wiśniowego.

Mieszanki mogą niszczeć na skutek procesów wynikających z niespodziewanych interakcji ich składników: podobno dla müsli owocowego poważną przyczyną utraty wartości jest twardnienie kawałków owoców pod wpływem utraty wilgoci, która migruje do składników zbożowych.

Data na opakowaniach żywności występowała od bardzo dawna. Kiedyś to była data produkcji, jak na zeskanowanych etykietach z moich wykopalisk piwnicznych, dziś to data  należy spożyć do dla produktów nietrwałych oraz najlepiej spożyć przed dla trwalszych, które zapewne będą jadalne także po tej dacie, ewentualnie tylko trochę tracąc na wartości.

Wierzyć w te daty czy nie wierzyć – oto jest pytanie. I wygląda, że generalnie nie ma dobrego, naukowego sposobu ich wyznaczania, bo różnorodność procesów wchodzących w grę, ich wzajemne interakcje, niepełna powtarzalność cech surowców i brak kontroli nad warunkami przechowywania składają się na sytuację, w której nie sposób przewidzieć z całą pewością, co będzie się działo dalej i jak szybko.

Jerzy Tyszkiewicz
Ilustracja autora